Jemen

Spis treści

05-01-2013

Jemen. Archipelag Sokotra, relacja cz.I: W górach

Relacja z Socotry cz.I: W górach

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

Somalijski Archipelag Socotrę  oglądam  w grudnia 2012, w czasie  podróży, którą nazwałem „Róg Afryki”. Zwiedzam podczas niej: Djibouti, Somalię (Somaliland), Zjednoczone Emiraty Arabskie. Tę część mojej wyprawy, od ZEA odbywam z kolegą podróżnikiem Wojtkiem. Relację z wcześniejszej części wyprawy znajdziesz tutaj:emiraty-sharjah-i-dubaj. Nasz samolot Felix Air leci na ten Archipelag przez Riyan Mukalla w Jemenie. W poczekalni gejtu dominują kolory czarno- białe, od długich strojów arabskich  kobiet i mężczyzn. Wszystkie panie w pełni zakwefione. Widać tylko oczy ciekawie zerkajace: co też tu robią dwie białe twarze? Duże telewizory na ścianach nieczynne. W pewnym momencie z głośników lotniskowych słyszymy nawoływania do modlitwy. Zrozumieliśmy o co chodzi, gdy większość mężczyzn wstała i poszła się modlić do pokoju obok. Samolot sie spóźnia, a my z niepokojem patrzymy czy ładują nasze plecaki? Podczas odprawy widzieliśmy bardzo duże bagaże innych podróżnych. Mamy nadzieję, że nasze dotrą na miejsce razem z nami. Samoloty nie latają tam codziennie. Obserwuję rodzinę siedzącą obok mnie, złożoną z mężczyzny z 3-ma paniami, i pięciorgiem dzieciaków (Jedna rodzina?- nie wiem). Mężczyzna muzułmanin formalnie może mieć do 4-ch żon, ale pod warunkiem, że wszystkie będzie traktował tak samo: mieszkanie, utrzymanie, prezenty, obowiązki małżeńskie, itd. W praktyce oznacza to odpowiedź na pytanie: czy go na to stać? Godzinę opóźnieni lądujemy w Riyan… W ciągu 30 minut mamy zmienić samoloty. Na miejscu okazuje się, że czeka juz taki sam samolot. Kołujemy i zatrzymujemy się obok niego. Przechodzimy ze 30 m. i są schodki do tego samolotu. Nie mamy żadnych bordingów, a przy małych schodkach kotłuje się czarno- biały tłum, i wchodzi jak do tramwaju, po sprawdzeniu listy obecności. Spada turystyczny kamień niepewności z serca, gdy widzimy nasze bagaże przenoszone między samolotami. Już tylko dalsze 50 minut lotu, i witaj Socotro na 8 dni. Na zdjęciach: nasz samolot i koledzy sąsiedzi z samolotu.

Na lotnisku czeka już Jamail – właściciel Socotra Island Tours, i załatwia błyskawicznie formalności podając nasze paszporty urzędnikom. Zostawia je tam a my idziemy do czekającego samochodu. Zapytany o dokumenty odpowiada, że odbierze je później. Dziwny zwyczaj! Wokół krajobraz górzysty. Obok mapka wyspy: długość ok.140 km.

Jedziemy samochodem ok 20 minut, już w zapadającym zmroku, do kampingu nad brzegiem morza Adeeb Eco Lodge. Kolacja na dywanach: ryba, placek, ryż, fasola, sos i herbata- ulepek z kardamonem. Śpimy w domkach, z plecionki wykonanej z gałęzi palmowych, na materacach rozłożonych na ziemi, pod moskitierą w kształcie namiotu. Noc mija szybko, z nieustannym usypiającym szumem fal oceanu. Idę na spacer wzdłuż plaży i podziwiam duze kopczyki nocnych krabów. Ok 8-j ruszamy dalej w objazd wyspy. Mamy pełne wyżywienie, samochód z napędem na 4 koła, z kierowcą i przewodnikiem- w tym ci mężczyźni pełnią również obowiązki kucharza na całej trasie.

Jedziemy do pobliskiej stolicy Socotry Hadibo. Nieco faktów o tym jednym z najbardziej egzotycznych miejsc na ziemi. Co to jest za miejsce? Sokotra (lub Soqotra) – archipelag czterech wysp i wysepek na Oceanie Indyjskim na wschód od Rogu Afryki, i  około 350 km na południe od Półwyspu Arabskiego. W 2003 roku został wpisany na listę rezerwatów biosfery, a w 2008 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Archipelag składa się z górzystej głównej wyspy Sokotra (3625 km² – 55 tysięcy mieszkańców) i trzech mniejszych wysp, Abd Al Kuri, Samha,  z kilkuset mieszkańcami . Jest i niezamieszkana Darsa, oraz inne nie nadającymi się do zamieszkania skaliste wysepki. Klimat jest w połowie pustynny z niewielkimi letnimi opadami ograniczonymi do pewnych obszarów. Powierzchnia górzysta, częściowo pustynna. Sokotra ma trzy geograficzne tereny: wąskie przybrzeżne równiny, wapienny płaskowyż z krasowymi jaskiniami i góry Haghier. Temperatura w grudniu wynosiła: w dzień 25-30 stopni C, a w nocy ok 20-tu. Wyspy należą do Jemenu politycznie. Najbliżej położona jest Somalia i Jemen na Półwyspie Arabskim.  Historycznie była w posiadaniu: Portugalczyków, Brytyjczyków, Jemenu Południowego, a po zjednoczeniu weszła w skład Jemenu. Hadibo jest niewielkim miasteczkiem, jedna utwardzoną ulicą, hotelem, meczetem. Na zdjęciu główna ulica i hotel.

Mini bazar z kilkunastoma sklepikami: pomidory i ogólne… byle co. Na ulicy podchodzę do dwóch stolików, pod którymi stoją małe kózki. To jatka kozia. Te mini zwierzątka czekają na swoją kolej… Masarz pozuje mi do zdjecia.

Obok uliczki jak… gdzieś na końcu arabskiego świata. Spotykam sklepik z przyprawami i grupkę „czarnych mamb”. Tak żartobliwie nazywam czarno odziane sprzedawczynie: glinianych podstawek do palenia żywicy kadzidłowej oraz … patyczków do czyszczenia zębów ( to te czarne wiązki  patyków). Niestety nie mogłem ich sfotografować. Siedziały w dużej grupie na ziemi na brzegu uliczki. Pozwoliły sfilmować wyłącznie swoje towary.

Udało mi się sfotografować kilka bardzo egzotycznych postaci. Ciekawostką jest tu sposób witania się mężczyzn: dotykają sie czubkami nosów. Nie byłem wystarczająco szybki aby ten moment zarejestrować na zdjęciu.

Po wyspie od czasu do czasu kursują niesamowicie zapchane busiki przewożące mieszkańców. Często jedynym rozwiązaniem przemieszczenia się są okazje jak ta sfotografowana niżej. Nasz samochód zatrzymał się na bazarze, gdyż nasi opiekunowie robią zakupy przed naszym wyjazdem w odległe regiony: woda, środki spożywcze, warzywa. Podjeżdżamy pod biuro turystyczne, gdyż okazało się, że   nasze bilety na odlot z Socotry są nieaktualne z powodu odwołania lotu przez Yemenia Air. Agent tej linii obiecuje zamienić nasze bilety na lot wcześniejszy liniami Felix Air. W ten sposób byłby jeden dzień w Sanie na zwiedzenie stolicy Jemenu. Nic nie wiadomo, może będą miejsca. W biurze mam możliwość wysłać maila  z informacją o braku jakiejkolwiek łączności. Zapomnij o: kafejkach internetowych, swoim telefonie komórkowym, karcie płatniczej, itp. Zastanawiam się nad wymiana pieniędzy na Riale Jemeńskie: nie ma co tu kupić, chyba ze… kózkę? Na wszelki wypadek pożyczam od Agenta 5000 Riali (ok.23 USD, 1 USD= ok.213 Riali). Dowiadujemy się że miesięcznie Socotrę odwiedza około 70-100 turystów. Ruszamy w drogę po ustaleniu nowego programu 7 dniowego objazdu wyspy. Tankujemy paliwo (litr po 0,55 USD) i ruszamy wzdłuż malowniczych brzegów oceanu, aby koło Ghoba skręcić w głąb wyspy.

Mijamy drobne wioski i systematycznie pniemy się w górę na płaskowyż, skąd rozciąga się widok na najwyższe góry wyspy oraz całą okolicę.

Widzimy sporo drzew butelkowych i czasami małe osady ludzkie. Jedziemy w Góry Fermhin, aby zwiedzić Kanion Derhur. Podjeżdżamy pod jego krawędź i jesteśmy otoczeni gromadką dzieci, próbujących nas namówić do zakupu produktów z „drzew smoczej krwi”: barwnik do malowania, żywica i lekarstwo. Częstuję je resztką cukierków z Somalilandu. Zjeżdżamy po drodze dla… na dół Kanionu. Niesamowita stromizna (do 40%), kamienisty szlak z potężnymi głazami.

Spotkaliśmy innych miejscowych turystów, którzy przyjechali na krótki odpoczynek i kąpiel w małym rozlewisku górskiego potoczku. Wykapałem sie także. Wokół piękna panorama górska z mnóstwem drzew butelkowych i tych smoczych… Socotra biologiczną historią przypomina Wyspy Galapagos . Ten Archipelag wysp oderwał się od Afryki i zostały odizolowane przez około 30 milionów lat. Doprowadziło to do tego, że życie na  Socotrze poszło własnymi drogami. Rezultatem jest unikalna flora i fauna. Socotra ma kilka gatunków, które istnieją tylko tutaj. Na wyspie jest 825 gatunków roślin, z tego 37 procent jest endemicznymi. Podobnie, 90 procent gadów,  a nietoperze są jedynymi ssakami, które egzystują tu poza ludźmi. Najbardziej spektakularnymi roślinami na Socotrze są Drzewa Smoczej Krwi oraz Drzewa Butelkowe. Z tymi pierwszymi związane są 2 legendy. Wg pierwszej drzewa wyrosły z krwi bratobójczej walki Kabule i Habule. Mnie spodobała się bardziej druga opowieść. Kiedy Socotra była nękana przez smoka, jej król obiecał rękę swojej córki śmiałkowi, który go zabije. To właśnie z krwi tego smoka wyrosło Drzewo Smoczej Krwi. Przed wieczorem poszliśmy wzdłuż kanionu i spotkaliśmy małżeństwo australijskich nauczycieli angielskiego, którzy przyjechali do Kanionu na piknik… z 2-ma kózkami w charakterze posiłku dla 4-ch osób. W pobliżu kilka sępów egipskich polujących na resztki z kózek. Ucztują nad kawałkami skóry… Idziemy jeszcze w górę kanionu.

O 18-j jest całkowicie ciemno w moim małym namiocie, i słyszę tylko odgłosy nocnych ptaków. U góry „ktoś pozapalał” niesamowitą panoramę tysięcy gwiazd. Widać je znacznie wyraźniej przy braku zanieczyszczeń w powietrzu. Rankiem już trzeciego dnia na Socotrze, gdy słońce zajrzało w głąb kanionu, ruszamy z powrotem pod górę, po tym co trudno nazwać drogą. To raczej lawina głazów większych i mniejszych, po której metr po metrze pełzniemy w górę. Po drodze całe laski tych: smoczych i butelkowych…

Po kilku kilometrach na asfalcie znowu zbaczamy w ledwo widoczną dróżkę na płaskowyżu. Zatrzymujemy się w pobliżu wioski. Po chwili przychodzi miejscowy właściciel 5 krów, który prowadzi nas na 7 godzinny intensywny trekking w najwyższe pasmo górskie Socotry Góry Hagier. Poznaję jak wygląda drzewo kadzidlane (foto niżej). To żywica m. innymi tego drzewa jest nam powszechnie znana z kadzideł stosowanych w naszych świątyniach.

To po czym idziemy za przewodnikiem jest głazowiskiem bez śladu jakiejkolwiek ścieżki czy dróżki. Od czasu do czasu widzimy wałęsające się krowy i kozy.

Rozwijają się kolejne widoki i panoramy to na jedną to na drugą stronę wyspy. W końcu docieramy na Skand, pod najwyższy szczyt Socotry. Obok jego wysokość Mashanig 1519 m. n.p.m. Wojtek ocenia, że chyba jesteśmy jedynymi Polakami, którzy tu dotarli. Obok widzimy pomiędzy dwoma pikami skalnymi stolicę Hadibu. Lunch smakował wyjątkowo na mini przełęczy z widokiem na okolicę.

Po odpoczynku „turlamy się” nieco zmęczeni w dół: znowu z kamienia na kamień, w górę, przeważnie jednak w dół, trawers zboczem, ściana płaczu, na kolanach między krzakami… Czuję się bardzo zmęczony, zwłaszcza moje nogi próbują mi powiedzieć, że mają dosyć na dzisiaj. Wreszcie ulga z góry już widać daleko w dole samochód.

Wracamy nim na jedną z dwóch dróg w poprzek wyspy, i nią po około godzinie jesteśmy na południowej stronie Socotry na  kampingu w Aomak. Znajduje się przy bardzo szerokiej piaszczystej oceanicznej plaży. Wysokie fale jednak zniechęcają do kąpieli wieczorem. Śpię w swoim zielonym mini namiociku- długo moje zmęczone nogi i plecy nie pozwalają zasnąć. W końcu łoskot fal jednak usypia. Następnym rankiem chodzę po mini diunach w świetle wschodzącego nad oceanem słońca. Oglądam ślady na piasku i próbuję zgadnąć czyje są: w większości kraby, ale widzę i ślady nocnych wizyt małych żółwi. Słońce jest juz wysoko gdy kończe te notatki siedząc w samochodzie. Na początek cofamy się nieco w bok w stronę wysokich klifów płaskowyżu do Jaskinii Dogub. Do jaskini wjeżdżamy samochodem- duża dziura w zboczu z naroślami z góry. Wygląda jak potężna paszcza z zębami stalaktytów.

Wkrótce skręcamy w głąb wyspy  tzw starą drogą. Asfalt szybko się kończy, później to już zwykła szutrówka, by wkrótce zmienić sie znowu w kamienisty trakt przez wąwóz w górach. Poruszamy się wzdłuż koryta okresowej rzeki z potężnymi głazami i malowniczymi zboczami z obu stron. Co kilka minut mizerne beduińskie osady lub pojedyncze kamienne domostwa. Wspinamy się naszym samochodem odcinkami i po około 40 stopniowych pochyłościach. Nagle stop nad strumykiem. Z góry nadciąga duże stado mikrych tutejszych krów z 3-ma pastuchami. Nasi i tamci zrobili sobie przerwę… na modlitwę.

Po kilku minutach bardzo ostro w górę osiągamy płaskowyż Homhil. To rezerwat z mnóstwem butelkowców i smoczych drzew. Wyglądają niezwykle uroczo w zachodzącym słońcu. Tu jest wysoko, więc sporo tych drzew jest w wersji mini… Pomiędzy nimi widzę druga odmianę drzew smoczej krwi: Everbia. Wyglądają prawie tak samo lecz liście maja w postaci pionowych niebieskawych patyczków. Ale … powiedzcie sami, ile można zrobić zdjęć drzewom butelkowym???Ja mam ich mnóstwo, różnych kształtów, wielkości… Jest też inne niewielkie drzewko Jatrve, którego sokiem można zatrzymać krwawienie. Śpimy w namiotach pod kamiennym dachem w towarzystwie butelkowców.

Nasz ostatni dzień w górach Socotry spędziliśmy idąc z płaskowyżu Homhil w dół w kierunku wybrzeża. Prowadzi nas brodaty przewodnik Amer (na  zdjeciu Amer i autor tej relacji).Z lewej na zboczu gęsto od parasoli (grzybów) drzew smoczej krwi. Nucę pod nosem piosenkę: „parasolki, parasolki… bardzo tanie…”  zwłaszcza, że po raz pierwszy na Socotrze kropi deszcz. Biorę do plecaczka swoją pelerynę i ruszamy w dół korytem okresowej rzeki. Jest to kanion z wysokimi zboczami. Podziwiam niezwykłe kształty, które natura wyrzeźbiła na dnie tego górskiego suchego potoku. Wychodzimy na potężną bramę przez jakby wyłom w klifach z obu stron, gdzie potok spada w dół. My się nim cofamy i trawersując to potężne zbocze, pod wysokimi pionowymi skałami schodzimy w dół. Spotykamy kilka drobniejszych odmian drzew i krzewów. Podziwiam potężne konary drzewa  African Asturcalu (nie znam polskiej nazwy). Na dole hop do samochody, który w czasie naszego marszu w dół objechał ją dookoła.

Ciągu dalszego relacji szukaj w: Socotra cz.II. Dokładniej opisuje moją przygodę na niesamowitej Socotrze podróżniczy film, który polecam  w zakładce filmy.

 

 

 

 

 

.

 

 

06-01-2013

Jemen. Archipelag Sokotra, relacja cz. II: wybrzeże.

Relacja z Sokotry cz.II: wybrzeże.

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

Somalijski Archipelag Socotrę  oglądam  w grudnia 2012, w czasie  podróży, którą nazwałem „Róg Afryki”. Zwiedzam podczas niej: Djibouti, Somalię (Somaliland), Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wcześniejsza relację znajdziesz tutaj . Stolicą południowej strony wyspy jest beduińska wioska Mhthe. Posiada szkołę, okazały budynek policji oraz szpital. Widzę też pierwsze trzy sklepiki jakie udało mi się spotkać poza Hadibu.

Kilka kilometrów na wschód i spacerujemy po diunach Zahik. Prawie białe piaski nawet specjalnie nie parzyły stóp w przedpołudniowym słońcu. Fotografuję duże kraby.

Drogi na wyspie przecinają liczne okresowe strumienie i potoki. Zwykle nie budują mostów tylko obniżają drogę do poziomu potoku. W czasie deszczowym po prostu przejeżdżają przez wodę. Jadąc często widzimy endemiczne drzewa butelkowe.

Endemicznych gatunków Socotra posiada bardzo dużo. Najbardziej reprezentacyjnymi dla mnie były widoczne na zdjęciu niżej razem: drzewo butelkowe, drzewo smoczej krwi, drzewo kadzidlane oraz drzewo Jatrve.

Po zejściu z Homhil na północną stronę wyspy (patrz cz.I), jedziemy zobaczyć morski rezerwat przyrody Dihamri, będący małym półwyspem z czerwonymi skałami wokół. Pierwsze wrażenie ktoś rozsypał potłuczoną czerwoną cegłę! Wokół wspaniała wielokolorowa rafa koralowa (nieco podobna do tej w Morzu Czerwonym). Mnóstwo dużych kolorowych ryb. jest możliwy snorkeling oraz nurkowanie ze sprzetem. cena za nurkowanie profesjonalne: 105 USD/1-krotne, 130 USD/ 2 zejścia pod wodę z brzegu z ich osprzętem. Z braku czasu zadowoliłem się snorkelingiem.

Po trzech godzinach: snorkeling, lunch z pyszną rybą oraz zabawą z fotografowaniem „naszych kur”- sępów egipskich, ruszamy na wschodnią stronę Socotry.

Po drodze mijamy wcinającą się głęboko w ląd Lagunę Carija . Naszym celem na wschodzie są nieco dziwne wydmy piaskowe Archer. Wysokie góry diun przylegają do bardzo wysokich klifów płaskowyżu i nie łączą się bezpośrednio z plażą. Powstały przez wieki nanoszenia piasku przez wiatr. Kilkuset metrowej wysokości zwietrzałe klify przypominają mi tajemnicze wenezuelskie tepui typu Roraima… Tyle że tutaj na górze nie ma nic tajemniczego (byliśmy tam przez 3 dni- cz.I relacji). mieszkańcy Socotry uważają podnóże wydm za doskonałe miejsce na pikniki, bo to także wspaniała czysta morska  plaża, diuny, wysokie klify, ale i naturalny wypływający z gór potok słodkiej wody. Jest gdzie się spłukać sól po wyjściu z morza. Widzę jak muzułmanka zażywa kąpieli w czarnym stroju łącznie z nakryciem głowy. Cofamy się nieco z powrotem do Eco- Lodge w Rosh (teren chroniony: rafa i wybrzeże). Kemping z noclegiem w naszych namiotach pod dachem, z wodą, WC, bez prądu. Z jednej strony woda z drugiej widok na płaskowyż. Jesteśmy jedynymi turystami. Po 15 minutach witamy się z około 15-ma mężczyznami z wioski, którzy zaciekawieni przyszli zobaczyć kto ich odwiedził. Na plaży znajduję 15 cm Muszlę Neptuna- szkoda że jej przewóz do Europy jest zabroniony. Robię te notatki- o 17,25 jest już zbyt ciemno aby pisać. Wojtek- mój towarzysz w podróży, dokucza mi pytaniem: kiedy wydam książkę?

Z Rosh jedziemy dalej na zachód i zatrzymujemy się u podnóża wysokiego klifu. Nadchodzi po chwili Achmed, który jest naszym przewodnikiem po Jaskini Hoq. Idziemy  1,2 godziny pod górę klifu pod jego szczyt, gdzie otwiera swoją czarną paszczę ta największa jaskinia Socotry. Dochodzi się do niej niezbyt uciążliwą ścieżyną wśród niskiego lasku pięknie rozświetlonego bocznymi promieniami słonecznymi. Wokół brązowe skałki dodają uroku coraz to innym widokom na klify i na lazurowe wybrzeże.

Jaskinia nie posiada oświetlenia. Ma mnóstwo ogromnych sal, których krawędzie ledwo widzę w nikłym oświetleniu mojej latarki. Stalaktyty, stalagmity, stalagnaty różnej wielkości i kształtów. Sądzę, że po jej przygotowaniu do zwiedzania i oświetleniu, może to być jedna z najpiękniejszych jaskiń na świecie. Jaskinia 3 kilometrowa- zwiedza się ok 2 km. przy latarkach zwiedzających. Po niecałej 1,5 godzinie wychodzimy z tego Hadesu na światło dzienne, znowu z wspaniałą panoramą wybrzeża i ogromnych klifów w kolorze białym i brązowym. Podczas posiłku z rozbawieniem obserwuję kózkę, która usadowiła się nade mną w cieniu na murku.

Jadąc ponad 100 km na drugi kraniec wyspy uzupełniamy zapasy w Hadibu. Po drodze mijamy wioskę Arialton (ładny meczet) i Haulat z jedynym na wyspie mini nabrzeżem portowym. W porcie stała jedna stara krypa. Widzimy ciekawe kamienne hangary na łodzie rybackie. Zaobserwowaliśmy jak zaopatrywana jest okolica w wodę: woda poprowadzona z zagłębienia rurkami w dół.

W okolicy wioski Qadama droga skręca w głąb lądu aby po 15 minutach jazdy doprowadzić do Qualansiya. Wcześniej przy wodopoju postój w lasku- kierowcy dokonują ablucji aby się pomodlić. Przechodzący w pobliżu beduin krzyczy coś- chodzi o postój na jego ziemi. Rozumiem teraz dlaczego zawsze bierzemy lokalnego przewodnika. Qualansiya jest drugim pod względem ilości mieszkańców miejscem na wyspie. ładniejsza od stolicy ze zwartą kamienną zabudową i nowymi budynkami: administracyjnymi,  szpitala i 2-ch szkół. Nie wszystkie budynki są wykończone, co zauważyłem często w mijanych wsiach. Jakby nagle zaprzestano inwestycji. Sądzę że ma to uzasadnienie w niepokojach społecznych w stolicy Jemenu Sanie. Na budynkach można zauważyć inny wzór flagi ( z dodatkiem 5- ramiennej gwiazdy)- podobno to separatystyczne próby podzielenia kraju.  W tym miasteczku/ większej wsi znajduje się teren wojskowy, w którym stoi kilka całkowicie zardzewiałych radzieckich czołgów. Są okopane na stanowiskach z lufami skierowanymi na północ. Jednolicie brązowe: zakaz fotografowania- bo teren wojskowy. Największym problemem właścicieli tych „zabawek”, zapewne jest: jak je stamtąd usunąć(?)- są wyłącznie złomem. Do końca lat 80-ch obecny Jemen był podzielony na 2 państwa: socjalistyczny Południowy (nadmorski i Socotra), oraz fundamentalistyczny Północny. Te czołgi są pamiątką sprzed połączenia w 1990 r. Wjeżdżamy na nadmorski punkt widokowy na nadmorski rezerwat Lagunę Detwah. To płytki teren zalewowy laguny otoczony wzgórzami.

Nocujemy na skraju laguny na kampingu. Kolejny już nocleg pod namiotami z tuńczykiem na kolację, z tym że tutaj woda jest z wiadra, a toaleta w odległości 100m od namiotów. Dowiadujemy się z ulgą o przebukowaniu naszych biletów powrotnych. W ten sposób mamy w drodze powrotnej jeden nocleg w Sanie stolicy Jemenu. Rankiem po 7-j przyjeżdżamy na przystań rybacką, gdzie właśnie trwa oprawianie kilku dużych ryb z nocnego połowu. Jedną z nich kroją na duże kawałki (po ok.10 cm) na przynętę do kolejnego połowu. Wśród zdobyczy widzę małego rekina. Na plaży leżą setki łbów dużych ryb- nikt nie dba o usuwanie takich resztek po uczcie egipskich sępów (nazywamy je kurczakami).

Wskakujemy do dużej łodzi aby popłynąć morzem do przystani rybackiej Shouab. Duża oceaniczna fala niezbyt buja dzięki umiejętnemu prowadzeniu łodzi. Na pokład wchodzi z nami 60-letni Achmed ( na zdjęciu z autorem tej relacji)

Przepływamy wokół poszarpanych klifów morskich zachodniego krańca wyspy. Co chwilę zastanawiamy się jaki widok odsłoni się za kolejną skałą. Widzimy czarne kormorany gnieżdżące się w licznych otworach i mini jaskiniach, w pionowych pomarańczowo- beżowych skałach.

Po godzinie otwiera się widok na potężną zatokę Shouab, z wspaniałym lazurem wody i szerokim półkolem białej cudownej plaży. Marzenie dla każdego turysty. Jedna z najpiękniejszych plaż jakie dotychczas widziałem. Czyściutka lazurowa ciepła woda z płycizną daleko w morze. Na plaży tylko kraby. Jedynym minusem (albo plusem) jest to, że w okolicy nikogo nie widać. Nie ma też jakiejkolwiek infrastruktury plażowej.

Po wylądowaniu Achmed prowadzi nas do swojego domu- przyjechał z nami jako kolejny „przewodnik”. Ten „dom” jest przyklejone do dużego głazu dwa mizerne pomieszczenia z kamieni i gałęzi, oraz „salon”. Tak nazwałem okrągły szałas z gęsto splecionych grubych gałęzi. Na dachu także gałęzie i na części jakaś szmata… Ale za to widok z otworu drzwiowego- sam zobacz niżej.

Jest wczesne przedpołudnie- idę na 2- godzinny spacer wzdłuż plaży. Widzę duże kraby wskakujące do wody lub swoich nor w piasku plaży. Kopce z ziemią z tych jam sięgają 30- 40 cm . Po godzinie czuję jak słońce daje mi „popalić” i zawracam. Skręcam jeszcze na trochę w pas krzewów namorzynowych. Widzę: polujące drobne ptactwo i… niską roślinę, która wykształciła zamiast liści okrągłe kulki na wodę. Zastanawiam się , czy wskoczyć do wody (?- brak wody do zmycia soli), ale skręcam do salonu Achmeda. Robi się południe, po salonie skaczą i ćwierkają małe ptaszki podobne do naszych wróbelków.

Wracamy znowu morzem, później samochodem na nocleg w hotelu w Hadibo. Po raz pierwszy od 6 dni mamy elektryczność- w końcu trzeba naładować akumulatorki sprzętu. Chcę wysłać maila do rodziny z informacją, że żyję…- obiecałem co 2 dni kontaktować się a tutaj już 6 dni tylko z latarką. Całe szczęście, że w samochodzie mogłem ładować telefon komórkowy, gdyż inaczej już od dwóch nie zrobiłbym nawet zdjęcia. Muszę sprawdzić technicznie możliwość ładowania akumulatorków kamery w samochodzie. Warto mieć taką możliwość. Hotel Socotra Tourist (błąd w nazwie angielskiej na szyldzie) znajduje się przy głównej ulicy w pobliżu meczetu. Zaskoczył niezłym poziomem: prąd, ręcznik (i po „skurczybyku” twardy materac). Tak niewiele potrzeba do szczęścia, nawet wentylator działa. Ostatni dzień na niesamowitej Socotrze, tym: uroczym, oryginalnym, niezadeptanym jeszcze miejscem na świecie zaczynamy śniadaniem, w restauracyjce przy głównej ulicy w centrum stolicy. Ładnie brzmi … stolica! Na zdjęciach obrazki z głównej ulicy.

Potem jedziemy na targ rybny. Sam zobacz to barwne miejsce na załączonych zdjęciach.

Resztki po patroszeniu ryb załatwiają ptaki na kamieniach plaży. Najwięcej kurczaków, o przepraszam: to „kura”, a że ma dziób sępa… Po drodze fotografuję drzwi w warsztacie ślusarskim- większość domów takie posiada.

Wracamy do biura naszego agenta turystycznego Abdul Jamela w „Socotra Eco Tours & Travels”. Płacimy po 525 USD  za cały 7 dniowy pobyt z pełnym wyżywieniem, programem turystycznym i wizą Jemenu. Wysyłam wiadomości do domu. Jeszcze tylko godzinny spacer i po 12-j posiłek z pyszną rybą w tej samej knajpce, w towarzystwie miejscowej elity: parking pełny samochodów- wszyscy klienci zmotoryzowani. Bardzo rozbawieni patrzymy jak gromadka kóz… sprząta resztki ze stołów (i talerzy). Kojarzy mi się: „Panie weź Pan ta koza…” Następne 15 minut i lotnisko. Wojtek podgląda, że jesteśmy ostatnimi nazwiskami na liście. Była to dla nas jedyna możliwość wydostania się z Sokotry, aby zdążyć na kolejne loty na święta do domu. Na lotnisku siedzę naprzeciw kobiety szczelnie zasłoniętej kwefem. Na całej wyspie nie spotkałem żadnej z odsłoniętą twarzą- same „czarne mamby”. Panie te mogą pokazać swoje oczy (umalowane), dłonie niejednokrotnie w kunsztowne tatuaże, i ozdoby dłoni: zwykle sporo ciężkiego złota. Ale i… komórka czy  kamera. Stroje męskie to zwykle: bluzka czy koszula, a na  dole „kiecka” z dużej chusty zakrywająca krótkie spodenki z nogawkami. Prawie wszyscy posiadają brody lub wąsy. Na głowie zawoje z dużych chust w różne wzory-kolory zwykle jasne, często kremowo-czerwone. Częstym widokiem jest klęczący mężczyzna w rytualnej modlitwie bijący pokłony Allachowi. Nie widzę modlitwy kobiet. Przede mną w gejcie właśnie trwa taka męska modlitwa. Z przodu jeden prowadzący, z tyłu tłumek ośmiu powtarzających jego czynności. Skończyła się moja przygoda na tej niesamowitej wyspie. Ostatnią relację z tej podróży możesz znaleźć w :Sana stolica Jemenu. Zapraszam również po film z tej wyprawy.

 

 

 

 

 

02-01-2013

Jemen, relacja z Sany

Sana stolica Jemenu

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

Stolicę Jemenu Sanę zwiedzam  w grudnia 2012, w czasie  podróży, którą nazwałem „Róg Afryki”. Zwiedzam podczas niej: Djibouti, Somalię (Somaliland), Zjednoczone Emiraty Arabskie, oraz somalijski Archipelag Socotrę. Był to ostatni etap tej wyprawy, który został wymuszony przez odwołanie lotu powrotnego Jemenia Air z Socotry. Mogłem tylko skrócić pobyt na tym archipelagu, i wyruszyć w drogę powrotną dzień wcześniej. To właśnie w tym dodatkowym dniu oglądam piękne stare miasto Sany. Relacje z poprzedniego etapu podróży znajdziesz tutaj: Socotra…  Trochę historii. Sana jest jednym z najstarszych miejsc zamieszkanych w świecie. Legenda głosi, że założył ja Sem, syn Noego. Dawniej znana jako Azal od imienia prawnuka Sema. Rządziło tutaj wiele nacji: Himjaryci, Etiopczycy, Persowie, a następnie od VII wieku muzułmanie. W wieku XX w 1960 r. stolica Jemenu Północnego, a od 1990 stolica zjednoczonego Jemenu. Miasto liczy obecnie niecałe 2 miliony mieszkańców, a leży wysoko w górach Aiban i Jabal Nuguam (2200m. n.p.m.). Przylatuję do Sany z kolegą Wojtkiem wieczorem. Zamówioną wcześniej taksówką pokonujemy 8 km odległości z lotniska do hotelu Arabia Feliks (15-20 USD). Hotel zlokalizowany jest w starym budynku na starym mieście. Podczas mojego bardzo krótkiego pobytu w Sanie zwiedzamy przede wszystkim stare miasto. Jest najciekawsze i niesamowite, z powodu wielokondygnacyjnych domów, bogato specyficznie zdobionych z zewnątrz. Na zdjęciach: ulica przy hotelu, oraz widok z dachu.

W tej części miasta wysokie domy-wieże nadają mu wygląd, niespotykany gdzie indziej w świecie. Zamieszkane przez wielopokoleniowe rodziny: ze sklepikami, warsztatami, na dole, wyżej kuchnie i dalej piętra mieszkalne. Za dawnymi murami obronnymi mieści się: 106 meczetów, 12 łażni i 6,5 tysiąca tych domów.

Stare gliniane mury o wysokości 6-9 metrów miały posiadają 6 bram. Część z murów obecnie rozebrano- ważniejsza dla miasta była arteria komunikacyjna. Główną bramą jest VII wieczna Bab al- Jemen (drzwi Jemenu). Uroda tego miasta już wiele lat temu, bo w 1984 r., została doceniona wpisem na listę Światowego Dziedzictwa Unesco.

Sercem natomiast miasta jest bazar, nazywany Solnym Rynkiem, pełnym kramów i warsztatów rzemieślniczych. Rozpoczyna się placykiem zaraz za główną bramą. Na ulicach widzę ludzi ubranych po arabsku, ale niektórzy noszą z przodu na szerokim pasie szeroki wygięty nóż… To tradycyjny strój mieszkańców tego regionu: w Jemenie oraz Omanie. Proszę o zrobienie im zdjęć- prawie nie odmawiają. Jest też pewna mieszanina stylów ubierania się, gdyż niejednokrotnie, jak ja to nazywam „kiecki”, noszą u góry zwykła marynarkę. Ten potężny, szeroki, krzywy nóż w pochwie, służy czasami za miejsce do włożenia: gazety, czy drobnych zakupów.

Okolica  głównej bramy z zewnątrz jest popularnym miejscem sprzedaży pamiątek turystycznych. Spotkaliśmy i rozrywki typu przejażdżka na koniu, oraz mnóstwo egzotycznych dla mnie „nożowników”. Podoba mi się sprzedawca marchewki i ogórków, zanurzonych w wodzie, w … taczce. Zostałem poczęstowany marchewką: nie było jak odmówić- była smaczna. Ameba…?, a co tam, może na tej wysokości nie występuje! Obok facet sprzedający soczki z tego czegoś na plecach.

Za bramą na placyku występy: ktoś tańczy w rytmie bębna , a z drugiej strony para tubylców prezentuje swoje umiejętności wokalne.

Wokół uliczki z bazarem i mnóstwem sklepików, straganów. Zwykle poszczególne branże są zgromadzone w jednym miejscu. Np. uliczki sprzedawców noży, garnków, wyrobów plecionych…, ale i kowali, stolarzy itp.

A wszystko to w tym co tu najciekawsze; w domach, kamieniczkach z ogromna ilością zdobień zewnętrznych. Interesują mnie i szczególiki: a to kołatka w drzwiach, czy okiennice okienne. Zobacz niżej.

Na tych wąskich uliczkach odbywa się normalny ruch uliczny- najczęściej motocykle i samochody. Te pierwsze posiadają ozdoby, skóry zwierzęce na siedzeniach itp. samochód jadący taką uliczka zajmuje jej prawie całą szerokość. Kupuję sobie też taki: „scyzoryk” do noszenia na pasie z przodu. A co, mam się różnić od miejscowych? Kupuje daktyle i pamiątki. Nareszcie mam co kupić. Po przejściu paru uliczek z nożykiem na pasie, chowam go jednak do plecaczka. Zbyt często musiałem plotkować…, z innymi posiadaczami takich męskich zabawek.

Niżej sklepik ze strojami kobiecymi. Wszystkie panie chodzą wyłącznie  w takich. Prawie nie widać odsłoniętych twarzy. Obok stoisko z henną ( to ten zielony proszek).

Dalej nieco zdziwił mnie ten sklep z workami: ze skóry zwierzęcej. To coś płaskiego na kolejnym straganie jest liśćmi  tytoniowymi.

Zdjęcie niżej zrobiłem dzielnicy żydowskiej. Mieszkańcu Sany byli bardzo przyjaźni, pomocni i życzliwi. Wieczorem robie porządek w zdjęciach i słyszę hałasy przypominające odgłos: petard, wystrzałów? Miasto jest spokojne, częste kontrole samochodów przez policję i wojsko. W ostatnich miesiącach Sana była miejscem niepokojów społecznych i zamieszek. Nie było po nich śladu. Jeszcze kilka słów o moim pokoju hotelowym. Hotel to taki bardzo stary budynek jakich tu mnóstwo. W oknach znajdują się wielobarwne witraże, a dwa okna z drugiej strony zasłaniają cienkie płyty marmuru. Dają przyjemne przytłumione oświetlenie.

Po 22-j taxi zawozi nas na lotnisko. Szybko nadajemy bagaże i podchodzimy do kontroli paszportowo- imigracyjnej. Tutaj spotkało nas coś czego nie spodziewaliśmy się w najgorszym turystycznym koszmarze. Oficer imigracyjny sprawdza nasze dokumenty i pyta gdzie jest stempel na wizie? Odpowiadamy, ze przyjechaliśmy na Sokotrę (część Jemenu). I tam wkleili nam wizy do paszportu. Proszę oto ona. A oni po konsultacji z szefem ( trzy gwiazdki), że brakuje stempla, i nie możemy przejść dalej. Co mamy dalej robić? Załatwić sobie wizę wyjazdową w Urzędzie Imigracyjnym. Jest około 23,30, wszystko pozamykane. Jutro piątek (dzień świąteczny- jak u nas niedziela), tak że można to ewentualnie załatwić za 2 dni, w sobotę. Jest 21/22 grudnia- jeżeli to się ma sprawdzić, wątpliwe jest dotarcie do Polski przed świętami. Bilety stają się nieaktualne, a w samolotach dawno miejsca sprzedane. Próbujemy tłumaczyć: przyjechaliśmy do waszego kraju z wizą na kartce papieru. Na Sokotrze trzymali nasze paszporty przez 3 dni i tam wkleili nam wizy. Ta wiza w paszporcie to przecież potwierdzenie, że byliśmy tam (to samo co jakiś „durny” stempel). Nic nie pomaga. Próbujemy znaleźć kogoś wśród pasażerów, kto zna język i obyczaje imigracyjne. Nic, a czas leci. Do odlotu jeszcze 3 godziny. Siedzimy z boku w tym miejscu gdzie pasażerowie przechodzą. W końcu postanawiamy uruchomić naszego agenta turystycznego Jamila z Socotry. Pomocny jako jedyny, okazał się kierujący gordingiem w liniach Jordanian Air. Dodzwania się do Socotry i  otrzymuje numer telefonu do tamtejszego Urzędu Imigracyjnego. Ale telefon głuchy- jest po północy. Postanawiamy czekać do samego odlotu, może ktoś pomoże. Co kilka minut ktoś sprawdza nasze paszporty, i tłumaczymy od nowa. Pojawia się ktos w niebieskiej marynarce (od Jamila), probuje tłumaczyć temu… (z trzema gwiazdkami). Nic, tępy jak … paragrafy, nie dopuszcza do siebie samodzielnego pomyślunku. Niebieska marynarka bierze nasze paszporty i szuka jakiegoś szefa na lotnisku. „Nikto nie je doma”- jak w czeskiej bajce. Wojtek idzie za nim patrząc co się dzieje z naszymi paszportami. Nagle przybiega … ten z gwiazdkami, bierze paszporty, podchodzi do swoich podwładnych i poza wszelka kolejnością odprawia nas do strefy wylotowej. Tłumaczy, że dostał telefon od przełożonych- zadziałał Jamil na Socotrze. HURRA!, jednak polecimy, ale jeszcze sprawdzamy co z naszymi bagażami- mogły zostać zatrzymane. Biegiem przechodzimy wszystkie kontrole wpychając się poza kolejnością. Wskakujemy do autobusu lotniskowego i… cieszymy się jak dzieci.

Dużo trzeba zjeść „turystycznego chleba” aby coś takiego załatwić z pozytywnym skutkiem. Była jeszcze bariera językowa. Mało kto rozmawia po angielsku, czy w innym bardziej popularnym języku. Wyobrazić sobie łatwo: co by się stało z turystą bez doświadczenia! Przypomniała mi się sytuacja z rodakiem w Kanadzie, gdzie brak porozumienia doprowadził do tragedii. Duże potężne „UFFF”, i po pół godzinie nasz toast z Wojtkiem, pierwszym od prawie miesiąca piwem.

Ku przestrodze!

 Pilnuj, aby ci ostemplowywali przyjazd do kraju, który odwiedzasz.

 

 

13-04-2020

Jemen, Sana, film

zapraszam do urzekającej Sany…

 

17-04-2020

Archipelag Sokotra, część I i część II, filmy z podróży

Zapraszam do krainy z endemicznymi roślinami… To nie tylko niesamowite drzewa smoczej krwi…

oraz do części II- wybrzeże