Uganda. Mzungu wśród goryli. Relacja z podróży
Uganda. Mzungu wśród goryli.
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Uganda leży na równiku i jest krajem zamkniętym wewnątrz środkowej części kontynentu afrykańskiego. Jest atrakcyjnym celem podróży. Wodospad Murchisona, Jezioro Wiktorii, Ruwenzori a przede wszystkim serdeczni ludzie są nie jedynymi atrakcjami tego kraju.
Niektórzy przyjeżdżają do Ugandy, głównie po to aby zobaczyć górskie goryle. Niesamowite olbrzymy o rozmiarze 4XL powodują, że spotkanie ich w dżungli staje się wyjątkowym przeżyciem. Oglądałem je kilkakrotnie w dużych ZOO na świecie, ale to nie to samo, co obserwacje w tropikalnej dżungli pośród drzew i… wulkanów!
Pomijając kilka rejonów kraju, na szczęście leżących daleko od turystycznych szlaków, jest to kraj bezpieczny dla rozważnego turysty.
Uganda jest trochę mniejsza od Polski. Jest ludnym krajem wyżynnym, w którego krajobrazie dominują zielone pagórki. Wyższe góry znajdziemy na południowym zachodzie, czyli Góry Ruwenzori i wulkany Virunga, oraz na wschodzie Wulkan Elgon. Jak na kraj nie posiadający dostępu do mórz, Uganda posiada mnóstwo wody, gdyż znajduje się w krainie wielkich jezior afrykańskich, wśród których oprócz Wiktorii, trzeba wymienić chociażby jeziora Alberta i Edwarda.
Z poloników muszę wymienić, że w Ugandzie toczy się znacząca część akcji powieści „Przygody Tomka na Czarnym Lądzie” autorstwa Alfreda Szklarskiego.
Szczegóły organizacyjne wyprawy zamieściłem na końcu relacji w informacjach praktycznych.
Przyleciałem na lotnisko Entebbe w nocy i musiałem szybko dostać się do stolicy kraju Kampali, do małego hoteliku lokalnego biura podróży dla trampów, o nazwie Red Chilli. Przygotowując wyprawę postanowiłem zobaczyć nie tylko goryle, lecz także większość innych interesujących miejsc. Skorzystałem z atrakcyjnej cenowo oferty wspomnianego Red Chilli i zarezerwowałem miejsce w organizowanej wycieczce, która pozwoliła mi zobaczyć Ugandę od strony przyrodniczej. Były to nie tylko wodospady Murchisona. Odwiedziłem jeden z ich Parków Narodowych ze zwierzętami, był rejs stateczkiem po Nilu i jeziorach w pobliżu. Było nas w samochodzie tylko pięciu i obserwowałem afrykański „zoolog” na świeżym, niestety, bardzo słotnym powietrzu przez dziurę w dachu samochodu. Organizują to podobnie jak w Kenii czy Tanzanii. Paskudne deszczysko (pora deszczowa), prawie ciągłe przez dwa dni, nie zachęcało mnie zbytnio do wyciągania kamery. Z pokładu stateczki na Nilu Wiktorii widoczna była liczna zwierzyna, w tym krokodyle, hipcie i ptactwo. Wodospady zza ściany deszczu… jakoś mnie nie zachwyciły. Oglądałem je ze statku oraz lądu- a jakie mogłyby być ładne, i w tęczach, gdyby chociaż na trochę pokazało się słoneczko. Obie rzeki Nil Biały i Błękitny, jako największe odnogi tworzące wielki Nil, łączą się w okolicy Chartumu. Mam w planie zobaczyć ich zespolenie trzy tygodnie później, podczas zwiedzania Sudanu. Podczas jazdy na każdym postoju natychmiast zaglądały do okien lokalne oferty owoców i drobnych przegryzek. Na drugim zdjęciu pokazuję marabuty.
Ostatnim miejscem oglądanym w ramach wycieczki- nareszcie w słońcu, był Rezerwat Nosorożców Ziwa. W Ziwa Rhino Sanctuary, znajduje się 15 białych nosorożców oraz paręnaście innych gatunków zwierząt dzikich, w tym leśne słonie. Nosorożce swobodnie poruszają się na kilku tysiącach hektarów, lecz są uważnie obserwowane, aby ochronić je przed kłusownikami. Ciekawostką było to, że dzięki pomocy innych krajów, populacja w ostatnich latach znacząco się zwiększyła. Miałem okazję przekonać się, że te dwurożne potężne zwierzaki są ssakami.
Przebywając na bardzo wilgotnych terenach, musiałem szybko sobie przypomnieć o najpoważniejszym problemie kraju, jakim jest jest malaria, która w Ugandzie zabija więcej ludzi niż AIDS. Co roku ta choroba powoduje siedemdziesiąt tysięcy zgonów, głównie wśród małych dzieci oraz ciężarnych kobiet. Na prawie całej powierzchni kraju jest obecna przez cały rok, zarówno w porze deszczowej, jak i suchej. Okolice jeziora Kioga (a byłem w jego pobliżu) to najbardziej malaryczne miejsce na świecie. Naukowcy policzyli, że na każdego mieszkańca przypada tam rocznie średnio tysiąc pięćset ukąszeń komarów, przenoszących pierwotniaka wywołującego malarię. Zresztą, od samego czytania na temat tropikalnych zagrożeń zdrowotnych w tym kraju, może rozboleć głowa. Szerzej o tej chorobie piszę pod malaria.
Mimo, że zwiedziłem prawie cały kontynent afrykański, właśnie w północnej Ugandzie dowiedziałem się podczas opisanej wycieczki:
– co to znaczy mucha tse- tse?- oraz, że w tym rejonie nie należy używać w ubiorze kolorów ciemnych i niebieskiego, ponieważ to bzyczące paskudztwo, właśnie takie barwy sobie upodobało. O tse tse powszechnie prawie nic nie wiadomo- te muchy żyją tylko w lasach i sawannie afrykańskiej. Przynoszą pasożyty wywołujące śpiączkę afrykańską- chorobę śmiertelną dla ludzi i groźną dla zwierząt domowych. Dodatkowo ich ugryzienie, między innymi może przenieść malarię.
Czytając relacje z podróży wiedziałem, że kupienie biletu umożliwiającego trekking do lasu z gorylami jest trudne. Nawet z wyprzedzeniem półrocznym w porze suchej, i za ogromna cenę, trudno jest zdobyć miejsce za… sześćdziesiąt minut pobytu wśród „małpoludów”.
Pozostawiając zwiedzenie stolicy Ugandy na koniec podróży, po powrocie z wycieczki, od razu pojechałem zwykłym autobusem do Kabale (wymawiają Kabali). Autobusy odjeżdżają z placów autobusowych, zwanych bus-parkami, zazwyczaj w centrum miasta. Przychodząc na plac podróżnych przechwytują przedstawiciele konkurencyjnych firm – użyją wszelkich sztuczek, by zachęcić do skorzystania z ich autobusu. Efektem tego jest najczęściej to, że kupujemy bilet na autobus, który miał odjechać „za pięć minut” a odjeżdża po dwóch godzinach. Odjechałem wczesnym rankiem niezłym autobusem w stronę granicy z Rwandą.
Okazało się, że droga jest całkiem niezła a autobus poza miastem porusza się szybko i bardzo szybko. Z Kampala, po około siedmiu godzinach jazdy, po przejechaniu równika, po południu dotarłem do Kabale. To główne miasto południowo- zachodniego zakątka Ugandy i niezły przystanek w drodze na zachód lub Rwandy. Nie zatrzymałem się jednak i ruszyłem dalej taksówką motocyklową do obozu Buhoma Community Rest.
Jazda na siodełku motocyklowym przez ponad trzy i pół godziny, okazała się niezbyt mądrym rozwiązaniem. Wszystko za sprawą stanu drogi- 95 kilometrów w tym 76 po szutrowej, czerwonej drodze. Na początku droga w słońcu wśród gór i wiosek z polami- w tym herbacianymi, bardzo cieszyła. Droga wijąca się po kolejnych zboczach pagórków i tarasowych polach, odsłaniała coraz to nowe widoki. Przyglądałem się lokalnym mini cegielniom. Motykami urabiali glinę, formowali w niewielkie cegły, które po ułożeniu w stosy, wypalali ogniskami pod spodem.
Wszystko ładnie, ale po godzinie rozpoczęły się drobne opady deszczu, a mnie siodełko zaczęło przyrastać do… Warto również schować plecaki w pokrowiec- mój był czerwony od brudu i kurzu. Zarezerwowany wcześniej hotel, okazał się być na terenie Parku Narodowego Bvindi. Z dużą ulgą wyprostowałem się na łożu. Zaczynałem wyginać grzbiet jak „małpa”, próbując schować się za plecami kierowcy boda boda- jak w Ugandzie nazywają taksówki motocyklowe.
Następnego dnia wyruszamy w grupie dziewięcioosobowej na spotkanie z górskimi gorylami. Najpierw prawie godzina jazdy samochodem, a potem spacer wśród pagórków i wioski. Na nasz widok wyległy nawet dzieciaki z wioskowej szkoły- przypominającej barak, wykonany z patyków oblepionych gliną.
Potem już tylko przyjemności, nareszcie w słońcu. Idzie się z przewodnikiem w towarzystwie strażnika z karabinem. Podejście nie jest łatwe, było stromo, ślisko, idący na przedzie wycinali maczetami gałęzie. Na koniec uprzedzili: czas – maksymalnie jedna godzina i byłem bardzo blisko, prawie na wyciągnięcie ręki piętnastoosobowej rodziny, która zajadała się owocami i patrzyła na nas obojętnie. On, jest ze dwa razy większy od swoich pań. Jedna z czarnowłosych mam, gdy podeszło się za blisko krzyczała (foto), ale zaraz potem jej poza świadczyła o czymś zupełnie innym- mnie wydała się znudzona:
– znowu ci turyści!
Goryl Górski (Gorilla beringei beringei) jest jednym z dwóch podgatunków goryli. Górski ma dłuższe i ciemniejsze włosy niż inne gatunki goryla, umożliwiając mu życie na dużych wysokościach i podróże w miejsca, gdzie temperatura spada poniżej zera. Jest bardziej przystosowany do życia na ziemi niż jakikolwiek inny rodzaj ssaków naczelnych- jego stopy najbardziej przypominają ludzkie. Goryle są rozpoznawane po unikalnym kształcie nosa. Poza ogrodami zoologicznymi, występują tylko w afrykańskich, wulkanicznych górach Virunga. Znajduje się tutaj ciąg trzech parków narodowych: Mgahinga (w tym Bvindi) w Ugandzie; Vulkanoes w Rwandzie, oraz Virunga w Demokratycznej Republiki Konga.
Było też kilka uroczych małolatów. Najmłodszy liczył sobie rok i siedem miesięcy (foto). Po najedzeniu się owocami, zabawy i fikołki specjalnie się nie różniły od zachowania ludzkich dzieci. Goryle żyją do ponad czterdziestu lat.
Goryl górski jest zwykle stworzeniem naziemnym i czworonożnym. Jednak, potrafi się wspinać się na drzewa owocujące, jeśli gałęzie mogą unieść jego ciężar. Ramiona mają dłuższe niż nogi i poruszają się dość szybko- opierając na swoich zakrzywionych palcach, a nie na dłoniach. Samce, gdy osiągną dojrzałość płciową, odróżnia się po siwo- srebrnym zabarwieniu barków. Osiągają wzrost w pionie od półtora do metra i osiemdziesięciu centymetrow, oraz ważą do prawie ćwierć tony. Są aktywne od szóstej rano do szóstej wieczorem i swoje gniazdo do spania budują z okolicznej roślinności- nowe co wieczór.
Potem , jak to zwykle bywa- strażnik ogłosił koniec oglądania i wróciliśmy do biura Parku. Sama „impreza” okazała się fabryką, wręczono pamiątkowe dyplomy- mam „goryli certyfikat” z Parku Narodowego Bvindi.
– Wszystko dobrze. Tylko dlaczego godzina oglądania kosztuje: od sześciuset dolarów amerykańskich w Ugandzie i Kongo, do dwóch tysięcy w Rwandzie? Prawdą jest na pewno to, że czas w towarzystwie największych człekokształtnych pozostanie długo w pamięci.
Popołudnie spędziłem na spacerze po miasteczku Bohoma. Mnóstwo sklepików z pamiątkami w czarnym kolorze, nawet mini bazarek z rybami.
Buhoma leży w pobliżu granicy z Kongiem i nie kursuje z niego żaden regularny transport publiczny, poza tym w kierunku Kampali. Mnie interesował kierunek przeciwny, gdyż zamierzałem przekroczyć granicę z Demokratyczna Republiką Konga.
Okazjonalny transport do Kisoro upolowałem po dwóch godzinach. Mój kręgosłup ostro protestował na myśl, o powtórzenie motocyklowej drogi przez mękę. Za pięćdziesiąt dolarów zabrał mnie autobusik, jadący z pielgrzymami na wycieczkę z okazji Świąt Wielkanocnych. Drogo, choć to sto trzydzieści kilometrów, oraz ponad połowa po czerwonych, szutrowych, mocno dziurawych drogach. Potem tylko dwie taksówki motocyklowe i dotarłem do Kisoro, małego miasteczka u zbiegu granic Rwandy i Konga. W poniedziałki w Kisoro jest kolorowy bazar, podczas którego mieszkańcy okolicznych wiosek sprzedają warzywa i lokalne rzemiosło, a kupcy z miasta kuszą ich wielobarwnymi, rozwieszonymi jak pranie na sznurkach tkaninami.
Po drodze i w samym Kisoro obserwowałem z zainteresowaniem chrześcijańskie zwyczaje Wielkopiątkowe. Do kościołów katolickich przychodziły ulicami procesje wiernych niosących krzyże. Kościół w Kisoro znajduje się na tle wspaniałej panoramy, na stożki wulkanów znajdujących się na pograniczu, i ten sam widok powielony jest na ołtarzu. Podobał mi się w tym kościele, zwyczaj klaskania wiernych w czasie poszczególnych faz modlitwy.
Po noclegu w przyjemnym Rafiki Guest House, cały dzień spędziłem wśród goryli po stronie kongijskiej. Opisu szukaj w kolejnej relacji z podróży: mzungu wśród goryli w Kongo.
W Ugandzie najczęściej piłem wodę i piwo, o nazwach, które przypominają dwie z głównych atrakcji turystycznych Ugandy. Popatrz na zdjęciu. Pojazd z drugiego zdjęcia nie jest obiektem muzealnym. To jak najbardziej prawdziwy, przypominający dużą hulajnogę, drewniany skuter. Na dodatek przewożą na nim nawet do dwustu kilogramów ładunków!
Do Kampali wróciłem autobusem- tym razem „kolędował” przez prawie dziewięć godzin, zbierając pasażerów po drodze. Miałem szczęście podróżować razem z siostrą zakonną, jadącą od przejścia granicznego z Rwandy- od strony Ruhengeri. Opowiadała mi o zwyczajach w Rwandzie i ogólnie Afryce. Mnie Rwanda, podczas poprzedniego pobytu niezbyt się spodobała- bardziej przypominała mi europejskie kraje śródziemnomorskie, niż Afrykę. Kraj ten zasłynął- nie tylko w Afryce, masowymi rzeziami plemienia Tutsi w 1994 roku.
Obecnie w stolicy Kigali chodzenie boso czy plastikowych klapkach jest niedozwolone- bo świadczy o biedzie. To samo jazda na rowerze, zlikwidowano slumsy. We wioskach i małych miastach zakazano budowy tradycyjnych chat afrykańskich- dom może być wyłącznie prostokątny i stać równolegle do drogi. Absurdów jest znacznie więcej.
Powszechnie na pomnikach upamiętnione jest ludobójstwo oraz istnieją pozostałości po kościołach i spalonych w nich ludziach. Kiedyś Tutsi i Hutu wzajemnie się wyrzynali, lecz obecnie rządzi Tutsi, więc obowiązuje taka interpretacja. O istnieniu plemion nie wolno mówić. W miejsce słów Tutsi i Hutu, mówi się odpowiednio: dłudzy oraz krótcy.
Nie byłbym sobą, gdybym nie pytał o wierzenia i zwyczaje w tym rejonie Afryki. W Rwandzie wyznają wiarę monoteistyczną- ich Bóg zawsze wraca na noc do Rwandy, bo ich kraj jest najpiękniejszy… Na twarzach można zobaczyć ślady zwyczajów wioskowych: na przykład nacięte powieki jako „piękny makijaż”. Mogą też być ślady przypalania, uderzeń kamieniami…, są to ślady wypędzania złego- krzyk z bólu oznacza, że zły opuszcza ciało. Podobnych zwyczajów jest wiele, są nieco zbliżone do obyczajów w krajach sąsiednich. Dotyczy to między innymi: kupowania żony, sądów czarowników, czy cenienia płodności u kobiet. Przykładowo w Ugandzie, statystyczna kobieta rodzi ponad sześcioro dzieci. Na podobnych rozmowach czas mi się nie dłużył.
Położona na rozległych wzgórzach stolica Ugandy, choć niepozbawiona negatywnych cech, to przyjemne miasto. Jest to także miasto bezpieczne, w którym powszechne jest zaczepianie i otwartość. Utrapieniem w Kampali są korki. Dobrze sobie z nimi radzą wyłącznie motocykle boda boda, lawirujące w każdą stronę pomiędzy samochodami i większymi pojazdami.
Drugiego dnia byłem na pierwszym – historycznie ujmując, wzgórzu z grobami Kasubi i wzgórzu Lubaga z katedrą katolicką– Rubaga, której duże kwadratowe wieże widać z daleka. Odbywała się w niej akurat ceremonia masowego chrztu. Kolejnym boda boda dotarłem do Pałacu Kabaków, tak nazywano królów Ugandy.
Kasubi Tombs, to wielkie tradycyjne chaty, w których pochowani są królowie Bugandy (kabakowie). Także jest tutaj muzeum świadczące o historii największego z dawnych królestw o nazwie Buganda. W 1963 r. pierwszym prezydentem Ugandy został król (kabaka) Bugandy. Parę lat później zapanował jednak terror. Z kraju rządzonego przez królow ugandyjskich, kraj szybko zamienił się w kocioł, w którym do „koryta” usiłowali się dostać kolejni , którzy sądzili, że są lepsi… Ugandą targały walki i wojny domowe- ostatnie trwały jeszcze kilka lat temu. Mieli i Ruchu Bożego Oporu, którego celem było ustanowienie teokratycznego państwa chrześcijańskiego. Były tutaj: pucze wojskowe, zamachy stanu, dyktator Idi Amin, kolejne reżimy i wojskowe wtrącanie się w sprawy sąsiadów.
Przewodnik opowiadał nie tylko o historii, ale i o tradycjach. Przykładami mogą być: zięć nie mógł widzieć nóg teściowej. Innym dictum jest: kobiety nie mogą jadać kurczaków i jaj, ponieważ przyszłe dziecko urośnie za duże i kobieta nie mogłaby go urodzić (!).
Kolejnym boda boda dotarłem do słynącego z olbrzymiego placu matatu (taksówki -mini busy) w centrum miasta. „Taxi park” zajmuje dużą powierzchnię a widziane z góry, gęsto poustawiane białe minibusy, tworzą olbrzymią mozaikę. Spaceruję do znajdującej się w pobliżu świątyni hinduskiej. Stała się przykładem spuścizny Hindusów, których w 1972 roku przegonił dyktator Idi Amin. Następnie był spacerek przez bazar warzywny i ulicę w centrum do bazaru z pamiątkami- w Ugandan Crafts Village kramów z rzemiosłem wiele, ale jakość pozostawia wiele do życzenia, a i ceny były wygórowane.
Podstawą jedzenia w Ugandzie na śniadanie jest mieszanina warzyw z fasolką i tutejszymi tropikalnymi odmianami kartoflopodobnymi (kassawa, jam, słodkie ziemniaki). Dodatkami do pozostałych posiłków może być mięso: wołowe, z kozy, kurczak lub ryba. Najczęściej widziałem i jadłem na ulicy pierożki typu hinduskiego ( z nadzieniem warzywnym i mięsnym). Zawsze sprawia mi przyjemność spożywanie posiłków w miejscach, gdzie jadają tubylcy. Dotychczas, przy zachowaniu podstaw sanitarnych, było to dla mnie bezpieczne. Wprawdzie niektórzy, którym plotę takie opowiastki, mówią mi: abym sprawdził czy przypadkiem nie mam bogatego życia wewnętrznego (robaków). Może „trza” sprawdzić? Eee- odkładam na po powrocie.
Przejście do następnej relacji: Mzungu wśród goryli w Kongo