Jemen, relacja z Sany

Sana stolica Jemenu

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

Stolicę Jemenu Sanę zwiedzam  w grudnia 2012, w czasie  podróży, którą nazwałem „Róg Afryki”. Zwiedzam podczas niej: Djibouti, Somalię (Somaliland), Zjednoczone Emiraty Arabskie, oraz somalijski Archipelag Socotrę. Był to ostatni etap tej wyprawy, który został wymuszony przez odwołanie lotu powrotnego Jemenia Air z Socotry. Mogłem tylko skrócić pobyt na tym archipelagu, i wyruszyć w drogę powrotną dzień wcześniej. To właśnie w tym dodatkowym dniu oglądam piękne stare miasto Sany. Relacje z poprzedniego etapu podróży znajdziesz tutaj: Socotra…  Trochę historii. Sana jest jednym z najstarszych miejsc zamieszkanych w świecie. Legenda głosi, że założył ja Sem, syn Noego. Dawniej znana jako Azal od imienia prawnuka Sema. Rządziło tutaj wiele nacji: Himjaryci, Etiopczycy, Persowie, a następnie od VII wieku muzułmanie. W wieku XX w 1960 r. stolica Jemenu Północnego, a od 1990 stolica zjednoczonego Jemenu. Miasto liczy obecnie niecałe 2 miliony mieszkańców, a leży wysoko w górach Aiban i Jabal Nuguam (2200m. n.p.m.). Przylatuję do Sany z kolegą Wojtkiem wieczorem. Zamówioną wcześniej taksówką pokonujemy 8 km odległości z lotniska do hotelu Arabia Feliks (15-20 USD). Hotel zlokalizowany jest w starym budynku na starym mieście. Podczas mojego bardzo krótkiego pobytu w Sanie zwiedzamy przede wszystkim stare miasto. Jest najciekawsze i niesamowite, z powodu wielokondygnacyjnych domów, bogato specyficznie zdobionych z zewnątrz. Na zdjęciach: ulica przy hotelu, oraz widok z dachu.

W tej części miasta wysokie domy-wieże nadają mu wygląd, niespotykany gdzie indziej w świecie. Zamieszkane przez wielopokoleniowe rodziny: ze sklepikami, warsztatami, na dole, wyżej kuchnie i dalej piętra mieszkalne. Za dawnymi murami obronnymi mieści się: 106 meczetów, 12 łażni i 6,5 tysiąca tych domów.

Stare gliniane mury o wysokości 6-9 metrów miały posiadają 6 bram. Część z murów obecnie rozebrano- ważniejsza dla miasta była arteria komunikacyjna. Główną bramą jest VII wieczna Bab al- Jemen (drzwi Jemenu). Uroda tego miasta już wiele lat temu, bo w 1984 r., została doceniona wpisem na listę Światowego Dziedzictwa Unesco.

Sercem natomiast miasta jest bazar, nazywany Solnym Rynkiem, pełnym kramów i warsztatów rzemieślniczych. Rozpoczyna się placykiem zaraz za główną bramą. Na ulicach widzę ludzi ubranych po arabsku, ale niektórzy noszą z przodu na szerokim pasie szeroki wygięty nóż… To tradycyjny strój mieszkańców tego regionu: w Jemenie oraz Omanie. Proszę o zrobienie im zdjęć- prawie nie odmawiają. Jest też pewna mieszanina stylów ubierania się, gdyż niejednokrotnie, jak ja to nazywam „kiecki”, noszą u góry zwykła marynarkę. Ten potężny, szeroki, krzywy nóż w pochwie, służy czasami za miejsce do włożenia: gazety, czy drobnych zakupów.

Okolica  głównej bramy z zewnątrz jest popularnym miejscem sprzedaży pamiątek turystycznych. Spotkaliśmy i rozrywki typu przejażdżka na koniu, oraz mnóstwo egzotycznych dla mnie „nożowników”. Podoba mi się sprzedawca marchewki i ogórków, zanurzonych w wodzie, w … taczce. Zostałem poczęstowany marchewką: nie było jak odmówić- była smaczna. Ameba…?, a co tam, może na tej wysokości nie występuje! Obok facet sprzedający soczki z tego czegoś na plecach.

Za bramą na placyku występy: ktoś tańczy w rytmie bębna , a z drugiej strony para tubylców prezentuje swoje umiejętności wokalne.

Wokół uliczki z bazarem i mnóstwem sklepików, straganów. Zwykle poszczególne branże są zgromadzone w jednym miejscu. Np. uliczki sprzedawców noży, garnków, wyrobów plecionych…, ale i kowali, stolarzy itp.

A wszystko to w tym co tu najciekawsze; w domach, kamieniczkach z ogromna ilością zdobień zewnętrznych. Interesują mnie i szczególiki: a to kołatka w drzwiach, czy okiennice okienne. Zobacz niżej.

Na tych wąskich uliczkach odbywa się normalny ruch uliczny- najczęściej motocykle i samochody. Te pierwsze posiadają ozdoby, skóry zwierzęce na siedzeniach itp. samochód jadący taką uliczka zajmuje jej prawie całą szerokość. Kupuję sobie też taki: „scyzoryk” do noszenia na pasie z przodu. A co, mam się różnić od miejscowych? Kupuje daktyle i pamiątki. Nareszcie mam co kupić. Po przejściu paru uliczek z nożykiem na pasie, chowam go jednak do plecaczka. Zbyt często musiałem plotkować…, z innymi posiadaczami takich męskich zabawek.

Niżej sklepik ze strojami kobiecymi. Wszystkie panie chodzą wyłącznie  w takich. Prawie nie widać odsłoniętych twarzy. Obok stoisko z henną ( to ten zielony proszek).

Dalej nieco zdziwił mnie ten sklep z workami: ze skóry zwierzęcej. To coś płaskiego na kolejnym straganie jest liśćmi  tytoniowymi.

Zdjęcie niżej zrobiłem dzielnicy żydowskiej. Mieszkańcu Sany byli bardzo przyjaźni, pomocni i życzliwi. Wieczorem robie porządek w zdjęciach i słyszę hałasy przypominające odgłos: petard, wystrzałów? Miasto jest spokojne, częste kontrole samochodów przez policję i wojsko. W ostatnich miesiącach Sana była miejscem niepokojów społecznych i zamieszek. Nie było po nich śladu. Jeszcze kilka słów o moim pokoju hotelowym. Hotel to taki bardzo stary budynek jakich tu mnóstwo. W oknach znajdują się wielobarwne witraże, a dwa okna z drugiej strony zasłaniają cienkie płyty marmuru. Dają przyjemne przytłumione oświetlenie.

Po 22-j taxi zawozi nas na lotnisko. Szybko nadajemy bagaże i podchodzimy do kontroli paszportowo- imigracyjnej. Tutaj spotkało nas coś czego nie spodziewaliśmy się w najgorszym turystycznym koszmarze. Oficer imigracyjny sprawdza nasze dokumenty i pyta gdzie jest stempel na wizie? Odpowiadamy, ze przyjechaliśmy na Sokotrę (część Jemenu). I tam wkleili nam wizy do paszportu. Proszę oto ona. A oni po konsultacji z szefem ( trzy gwiazdki), że brakuje stempla, i nie możemy przejść dalej. Co mamy dalej robić? Załatwić sobie wizę wyjazdową w Urzędzie Imigracyjnym. Jest około 23,30, wszystko pozamykane. Jutro piątek (dzień świąteczny- jak u nas niedziela), tak że można to ewentualnie załatwić za 2 dni, w sobotę. Jest 21/22 grudnia- jeżeli to się ma sprawdzić, wątpliwe jest dotarcie do Polski przed świętami. Bilety stają się nieaktualne, a w samolotach dawno miejsca sprzedane. Próbujemy tłumaczyć: przyjechaliśmy do waszego kraju z wizą na kartce papieru. Na Sokotrze trzymali nasze paszporty przez 3 dni i tam wkleili nam wizy. Ta wiza w paszporcie to przecież potwierdzenie, że byliśmy tam (to samo co jakiś „durny” stempel). Nic nie pomaga. Próbujemy znaleźć kogoś wśród pasażerów, kto zna język i obyczaje imigracyjne. Nic, a czas leci. Do odlotu jeszcze 3 godziny. Siedzimy z boku w tym miejscu gdzie pasażerowie przechodzą. W końcu postanawiamy uruchomić naszego agenta turystycznego Jamila z Socotry. Pomocny jako jedyny, okazał się kierujący gordingiem w liniach Jordanian Air. Dodzwania się do Socotry i  otrzymuje numer telefonu do tamtejszego Urzędu Imigracyjnego. Ale telefon głuchy- jest po północy. Postanawiamy czekać do samego odlotu, może ktoś pomoże. Co kilka minut ktoś sprawdza nasze paszporty, i tłumaczymy od nowa. Pojawia się ktos w niebieskiej marynarce (od Jamila), probuje tłumaczyć temu… (z trzema gwiazdkami). Nic, tępy jak … paragrafy, nie dopuszcza do siebie samodzielnego pomyślunku. Niebieska marynarka bierze nasze paszporty i szuka jakiegoś szefa na lotnisku. „Nikto nie je doma”- jak w czeskiej bajce. Wojtek idzie za nim patrząc co się dzieje z naszymi paszportami. Nagle przybiega … ten z gwiazdkami, bierze paszporty, podchodzi do swoich podwładnych i poza wszelka kolejnością odprawia nas do strefy wylotowej. Tłumaczy, że dostał telefon od przełożonych- zadziałał Jamil na Socotrze. HURRA!, jednak polecimy, ale jeszcze sprawdzamy co z naszymi bagażami- mogły zostać zatrzymane. Biegiem przechodzimy wszystkie kontrole wpychając się poza kolejnością. Wskakujemy do autobusu lotniskowego i… cieszymy się jak dzieci.

Dużo trzeba zjeść „turystycznego chleba” aby coś takiego załatwić z pozytywnym skutkiem. Była jeszcze bariera językowa. Mało kto rozmawia po angielsku, czy w innym bardziej popularnym języku. Wyobrazić sobie łatwo: co by się stało z turystą bez doświadczenia! Przypomniała mi się sytuacja z rodakiem w Kanadzie, gdzie brak porozumienia doprowadził do tragedii. Duże potężne „UFFF”, i po pół godzinie nasz toast z Wojtkiem, pierwszym od prawie miesiąca piwem.

Ku przestrodze!

 Pilnuj, aby ci ostemplowywali przyjazd do kraju, który odwiedzasz.