Wyspy Kokosowe / Keelinga (Australia)
Spis treści
Wyspy Kokosowe (Keelinga), relacja z podróży
Wyspy Kokosowe (Keelinga), relacja z podróży (w lutym 2015r.)
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Wyspy Kokosowe (Keelinga) to terytorium zamorskie Australii, położone w środkowo-wschodniej części Oceanu Indyjskiego. Składa się z dwóch atoli koralowych- łącznie z 27 wysp i wysepek, o powierzchni zaledwie 14,2 km2 , z czego tylko dwie są zamieszkiwane przez około 600 osób. Ciekawostką jest także to, że dwie z tych wysp są zalewowymi- znikają pod wodą w czasie przypływu. Mnie, udało się dotrzeć na ten prawie niedostępny kawałek świata, samolotem z Wyspy Bożego Narodzenia. I tylko tak, jeżeli nie liczyć przepłynięcia przez ocean, można tu się dostać. Samoloty Virgin Air przylatują trzy razy w tygodniu, wylatując i wracając z powrotem do australijskiego Perth (3 tysiące km). Lepiej nie liczyć, ile to byłoby dziesiątek godzin podróży bezpośrednio z Polski. Lotnisko znajduje się na West Island, która pełni również funkcję stolicy. W czasie swoich wędrówek po świecie, nie miałem jeszcze tak blisko do hotelu z lotniska, przeszedłem na drugą stronę ulicy. Parterowy pawilon lotniska jest niewielki i wokół niego znajdują się budowle rządowe. Tu wszędzie jest niedaleko, sam popatrz, niżej na tablicy masz odległości. Na zdjęciach: widok atolu z samolotu oraz budynek lotniska.
Mój hotel Cocos Beach Motel jest najtańszym miejscem noclegowym, ale mimo wszystko jest zdecydowanie za drogi, jak na oferowane warunki. Ceny noclegów zaczynają się od ponad 150 AUD/ pokój 2 osobowy. Sądzę, że ten kraj turystycznie jest jednym z najdroższych miejsc w świecie. Ale dość marudzenia. Rzuciłem plecak i natychmiast wyszedłem z drugiej strony pokoju na brzeg morski. Łamiąca się fala przyboju, wali o odległe rafy a palmy całym rzędem kłaniają się plaży. Robię kilkanaście zdjęć i mam całą kolekcję widokówkowych palm, nadających się na pudełka z puzzlami. Widoki palm na tych wysepkach zadowoliłyby najwybredniejszego fotografa. Ja zamieszczam tylko dwa z okolicy hotelu.
Dopiero zachód słońca spowodował mój powrót do pokoju. Spójrz na fotki z kwiatami…
Mój drugi dzień przeznaczyłem na zwiedzenie piechotą West Island. Najpierw ruszyłem na południe w kierunku wysepki Pulu Maria. Niedziela rano, około ósmej i jestem sam, na jedynej ulicy. Wszystkie obiekty: rządowe, poczta, muzeum, informacja turystyczna, szpitalik…, sklepik- szumnie nazwany supermarketem, pozamykane na głucho. I dobrze, bo mam ładnych parę kilometrów spaceru. Najpierw kilkanaście parterowych domów mieszkalnych. Widoki jak na zdjęciach niżej.
Idę wzdłuż pasa lotniska. Widziałeś kiedyś lotnisko nie ogrodzone? Tutaj jest tylko tablica zakazująca wejścia… i jeżdżenia po trawniku w pobliżu pasa startowego. Jeszcze fajniejszy jest klub golfowy, a jakże- mają go, choć trudno sobie wyobrazić rozległe tereny takiego obiektu sportowego, na wąskim pasie atolu wyspy koralowej. Otóż klub golfowy, znajduje się przy pasie lotniska- dosłownie na jego terenie. Na tak rzadko uczęszczanym lotnisku, ładnie przystrzyżona trawa… no cóż, jak się nie ma co się lubi… Zszedłem potem na plażę i idę nią, podziwiając kolejne spiralne muszelki typu róg neptuna. Chętnie bym kilka wsadził do swojego plecaczka, ale nie mogę, gdyż te muszelki posiadają czerwonych mieszkańców. Na zdjęciach: szkielet drewnianego domu australijskiego i w/w muszelki.
Spacer wiedzie dalej brzegiem morza. Idę niespiesznie plażą Rock Pool i zastanawiam się, czy zobaczę jakiekolwiek ślady ludzkich stóp. Na tych wyspach turystów jest niewielu, a miejscowi… przejeżdżają drogą swoimi samochodami. Kto to słyszał, chodzić po plaży w czasie pory deszczowej. A nawet gdyby jej nie było- jest tych mieszkańców tylu, że sądzę, gdyby stanęli wszyscy na swoich plażach, mogliby siebie nawzajem nie dojrzeć. A woda jest jak w wanience. Obserwuję leniwie mieszkańców plaży, targających na grzbiecie swoje muszelkowe domy: od takich, całkiem ciupkich po wielkości dużej pięści. Kraby różnorakie: małe, duże, szybko umykające-bez muszelek. Te z muszlami są wolne- jak mnie widzą, zatrzymują się i chowają w muszlach. Nie połapałem się, że za moimi plecami idzie ulewa. Zauważyłem, dopiero pierwsze krople na kapeluszu. Dalej trzeba było w pelerynie- byłem za daleko aby się szybko schować, więc poszedłem dalej, a deszczysko leje i leje. Po pół godzinie drogi wśród lasu palmowego jestem na drodze, którą ledwo widać wśród fal z obu stron. Doszedłem do przejścia na wysepkę Pulu Maria. Wody jeszcze na niej nie ma, więc poszedłem dalej: pada, ale nie ma przypływu. Ostrzegali wcześniej, aby nie wchodzić w czasie burzy. Szkoda, że nie dało się fotografować- zanim wróciłem, byłem mokry i pod peleryną. Na pierwszym zdjęciu plaża- wierzcie mi, można taką iść i iść… kilometrami, brodząc w wodzie, patrząc na rybki, muszelki… Na drugim zdjęciu mokre kwiatki (mnie się podobają).
Pomimo deszczowych dni, wieczorem słoneczko zachodziło niezwykle malowniczo.
Trzeciego dnia, już o siódmej rano, pojechałem kilka kilometrów na południe tutejszym transportem publicznym-małym busem do przystanku promu(za 50 centów). Promem przedostałem się na drugą zamieszkaną wyspę, Home Island (tylko 30 minut/ 2,5 AUD). Tutaj trochę historii. Kapitan William Keeling odkrył wyspy w roku 1609, ale zamieszkano je dopiero w pierwszej połowie wieku dziewiętnastego (feudalna produkcja kopry z palm kokosowych). Obecnie na wyspach mieszkają: Australijczycy (administracja, lotnisko…) oraz Malajowie- potomkami robotników sprowadzonych na farmy kokosowe. Na Home Island mieszkają głownie Malajowie, podczas gdy na wcześniej zwiedzanej West Island, dominowali przedstawiciele ras pochodzenia europejskiego. Po noszonych strojach, zauważyć można, że islam jest powszechnym wyznaniem u Malajów. Wyspy są podobne do siebie z wyjątkiem uzywanych pojazdów. Na wyspie Home, przy każdym domu zauważysz quada i łódź. Nie chcę się czepiać, ale wpadłbyś na to, aby w czasie jazdy skryć się pod ogromna parasolką? (patrz: damulka na zdjęciu). W miejscu gdzie kiedyś pracowała fabryczka kopry znajduje się muzeum. Na jego ścianie głównej namalowano malajską zabawę skakania przez kije.
Z palm kokosowych nie zbiera się już na wyspach niczego, chyba, że ktoś weźmie sobie orzecha do spożycia w domu. Jest za daleko, jak mi mówiono, aby kopra się opłacała. Taki stan rzeczy, powoduje powstawanie trudnej do przejścia gęstwiny- dżungli kokosowej, w której dobrze się mają tylko kraby kokosowe i ptactwo. Widać z tego, że żyją z turystyki… no i z budżetu Australii. Lubię orzechy kokosowe: wypić zawartość a potem, po rozłupaniu chrupać zawartość, i uwierzysz- nie udało mi się ich skosztować, mimo, że leżą prawie wszędzie. Aby się do orzecha dobrać, trzeba mieć duży nóż lub maczetę- aby go rozłupać. Ja nie miałem i nikt z takim „majchrem” mi sie nie trafił. Na zdjęciach orzechy, masowo leżące w lasach palmowych, oraz mapka wysp z zaznaczoną trasą zwiedzania.
Następna relacja jest z: Księstwa Hutt River.
Powrót do poprzedniej relacji: Wyspa Bożego Narodzenia.
Powrót na początek trasy: Singapur, Changi.
Wyspy Kokosowe, film z podróży
Oferuję film podróżniczy w jakości HD. Czas 13 minut. Wyspy Kokosowe (Wyspy Keelinga) zwiedzałem w czasie dłuższej wyprawy na „Wyspy wokół Australii”.