Z Dardżelingu do Joldhapara…, relacja z podróży
Wielka pętla Himalajów: z Dardżelingu do Joldhapara…, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Informacje dotyczące zwiedzania, organizacyjne i praktyczne znajdziesz pod Informacje praktyczne(kliknij).
Indie podobają mi się coraz bardziej. Nie tylko dlatego, że są duże, bardzo zróżnicowane i posiadają regiony o odrębnej kulturze. Można tutaj spędzić wiele miesięcy i ciągle spotykać coś nowego. W czasie obecnej wędrówki po przyjeździe z krajów Pacyfiku, podobają mi się najbardziej wskutek… cen. Wielokrotnie niższych niż płaciłem jeszcze parę dni temu. Do Kalkuty dotarłem w ciągu jednego bardzo długiego dnia, ponieważ czas się zmieniał się tak samo. Na moim zegarku było niby niewiele godzin ale faktycznie jestem na nogach znacznie dłużej. Bardzo zmęczony z ulgą zasnąłem w hotelu przy lotnisku. Dalszy lot mam dopiero po południu więc rankiem poszedłem przypomnieć sobie jak wyglądają Indie na ulicy. Zaraz po wyjściu z hotelu uderza we mnie hałas i harmider uliczny, klaksony, trąbienie samochodów, grzechot rikszy… czyli indyjska normalka. Trzysta metrów dalej znajduje się mały bazar z… mydłem i powidłem. Znalazłem knajpkę uliczną z placuszkami sprzedawanymi wraz z sosem dal i warzywami. Objadłem się… za równowartość trzech złotych polskich, czyli śniadanie było dziesięć razy tańsze niż dwie doby wcześniej. Na deser wypijam orzech kokosowy (1 zloty). Potem proszę o rozłupanie orzecha i próbuję wyjeść jeszcze miękką koprę. Zabieram trzy czwarte do hotelu… na drugie śniadanie. W uliczce za bazarem próbuję wymienić pieniądze na indyjskie rupie, ale trafiam na nie odpowiedni rodzaj banku. Za to obok znajduję fryzjera, który nareszcie po dwóch miesiącach robi porządek z moim zarostem na twarzy. Już nie przypominam, jak mówi jedna z koleżanek… Robinsona.
Drugi lot w Indiach jest krajowy. Lecę do Bagdogry na północy indyjskiego stanu Bengal Zachodni. Muszę z lotniska pojechać jeszcze dalej drogami do Dardżylingu. Dwoma taksówkami, które tutaj pełnią rolę publicznego transportu, przez Siligari jestem wieczorem na miejscu. Po dojechaniu na ostatni przystanek, próbuję z taksówkarzem dogadać się aby mnie zawiózł na miejsce. Jednak odmawia, gdy dowiedział się gdzie znajduje się hotel. To niedaleko piechotą tłumaczy ale sześć kilometrów samochodem, gdyż trzeba jechać dookoła wąską drogą. Co było robić, idę pod górę pół godziny pieszo- żadnej innej taksówki. W Dardżylingu spotykam się z dwoma warszawiankami Ewami, z którymi będę odbywał resztę podróży po północnych Indiach i okolicy. Jedna z nich jest podróżniczką, doskonale mnie i mojej małżonce znaną od dwudziestu lat. Przed laty, właśnie w Indiach poznaliśmy się i przyjaźń przetrwała próbę czasu. Drugą panią poznałem dopiero teraz. Mam problem ze zwracaniem się do nich. Bliżej mi znaną nazywam Ewunią…
Dotychczasowa podróż odbywała się w tropikach i nawet jak miałem w pokoju klimatyzację, ustawiałem ją w nocy na ponad dwadzieścia pięć stopni ciepła. Tej nocy w Dardżylingu nakryty kocem zmarzłem w nocy. Dała o sobie znać wysokość. Dopiero rano widzę urodę miasta rozłożonego na zboczach górskich, leżącego ponad dwa tysiące sto metrów nad poziomem morza… w Himalajach. Ponad stutysięczne miasto jest znanym w Indiach uzdrowiskiem klimatycznym, ośrodkiem turystycznym i punktem wyjścia dla wypraw himalaistyczych. Przy dobrej pogodzie zachwycają widoki na pokryte wiecznym śniegiem szczyty, w tym na trzecią najwyższą górę świata Kanczendzongę (8591 m…). W czasach kiedy panowali w Indiach Brytyjczycy w Dardżylingu powstawały rezydencje letnie Anglików, uciekających od upału w innych regionach Indii. Mieszkam w hoteliku na samym szczycie zbocza górskiego. Do centrum idę w dół. Główna droga prowadzi rozległymi zakosami. Dla skrócenia pobudowano szereg długich schodów, którymi ścina się zakosy ulicy. Domy schodzą kaskadami w dół i widoki z punktów panoramicznych zachęcają do sięgania po aparaty fotograficzne.
W centrum miasta znajduje się wieża zegarowa. W jej pobliżu w Biurze Rejestracji Cudzoziemców staramy się o wydanie zezwolenia na wjazd do Sikkimu. Trzeba tam wypisać i zarejestrować wniosek, a potem pójść do położonego niżej Urzędu Miasta. Entry permit- rodzaj wizy, zezwolenie na wjazd wydają bezpłatnie na miejscu. Całość zajęła nam około godziny. Miasto posiada wąskotorowa linię kolejową, łączącą je z miastem Siliguri. Można pojechać kolejką himalajską z najstarszym na świecie czynnym parowozem. Zwana zabawkowym pociągiem, od roku 1881 przemierza niezwykle widowiskową trasę między górskimi stacjami i została wpisana na listę UNESCO. Najbardziej popularne wśród turystów są przejazdy z Dardżyling do Ghoom. Ceny przejazdu do Monasteru Ghoom pociągiem z parowozem 1080 Rupii, a z lokomotywą spalinową około czterdzieści procent taniej. Zadawalamy się zwiedzeniem stacji i parowozowni. Moją kolejarską duszę cieszy widok mini parowoziku, ciągnącego kilka wagonów pociągu turystycznego.
Znajdujemy postój taksówek jadących w kierunku Kalimpongu. Następnie wynajętą taksówką jedziemy na wycieczkę po okolicy. Pierwszym postojem było Tiger Hill, wzgórze z panoramą na ośnieżone szczyty himalajskie. Nawet nie wysiedliśmy z taksówki, ściana deszczu zasłaniała wszystko. Siedem kilometrów dalej jesteśmy w tybetańskim klasztorze w Ghoom a później przy Batastia Loop. To pomnik dla upamiętnienia walk z Indiami (1986-1988) o utworzenie samodzielnego stanu Gorkhaland, oraz pętla końcowa kolejki wąskotorowej. Po drodze mamy postój na przejazd buchającego parą zabawkowego pociągu. Konduktor wysiada, zatrzymuje ruch samochodowy i przepuszcza pociąg na drugą stronę jezdni. Wracamy i przy lepszej pogodzie zwiedzamy resztę miasta.
Miasto zasłynęło dzięki Matce Teresie z Kalkuty. Ta święta usłyszała w Dardżyling „powołanie” do założenia nowego zakonu sióstr służących pomocą najbiedniejszym z biednych. Dardżyling jest znany nie tylko w Indiach z uprawy i przetwórstwa herbaty (herbata Darjeeling). Znajduje się tu ponad siedemdziesiąt różnych plantacji herbaty. Mamy okazję je widzieć w czasie jazdy następnego dnia zbiorczą taksówką do miasta Kalimpong. Uzdrowiska położonego na wysokości tysiąca dwustu metrów…, które słynie z hodowli storczyków. Ceniona w Indiach siedziba placówek edukacyjnych. Miasto także jest zapleczem dla dużej bazy woskowej Indyjskich Sił Zbrojnych. Zostawiamy bagaże na przystanku taksówek i zwiedzamy centrum Kalimpong przez kilka godzin. Centralnym punktem miasta jest plac z wieżą zegarową, na którym zbiega się kilka ulic.
Na każdym kroku pełno jest umundurowanych, uzbrojonych patroli wojskowych. Na wszelki wypadek pytamy oficera jednego z patroli o robienie zdjęć. Nie było żadnych problemów- żołnierze okazali się najlepszymi informatorami o miejscach atrakcyjnych turystycznie. Dzięki ich wskazówkom trafiamy bez kłopotów do zespołu hinduistycznych świątyń Mangaldham. Podobają mi się bazarowe stoiska, szczególnie specjalny sierpowaty nóż do cięcia mięsa na stoisku rybnym. Sprzedawca siedzi po turecku i tnie wielgachne ryby na nożu pomiędzy nogami…
Wracamy do centralnego placyku zegarowego i idziemy w drugą stronę na wzgórze do katedry katolickiej. Niestety zamknięta ale dla widoku na miasto można wejść na wieżę. Strome ulice są niezwykle barwne. Fotografuję sprzedawcę wiatraczków dziecięcych i tragarza, niosącego kilkadziesiąt kur w specjalnym koszu na plecach.
Jeszcze tylko obiad w hinduskiej knajpce. Momo, danie w postaci pierożków z wypełnieniem warzywnym- osiem pierożków za odpowiednik dwóch złotych. Musimy wracać po bagaże i o drugiej po południu jedziemy dalej do… Sikkimu. O tej części podróży piszę w kolejnej relacji. Po powrocie z Sikkimu pojechaliśmy w kierunku wschodnim do Parku Narodowego Joldhapara. Znajduje się we wschodnich Himalajach na pograniczu z Królestwem Bhutanu.
Chcemy po drodze do Bhutanu z grzbietu słonia, popatrzeć na zagrożone wyginięciem jednorogie białe nosorożce. Te indyjskie nosorożce można obserwować w czasie safari ze słonia oraz z samochodu terenowego. Nam bardziej atrakcyjnym wydała się wędrówka z wysokiego grzbietu słonia. Tym bardziej, że słoń dotrze tam gdzie go karnak skieruje a samochód pojedzie tylko po wyznaczanych drogach parku narodowego. Jesteśmy jedynymi białymi turystami w tumie turystów hinduskich. Niespodziewanie trudno było otrzymać bilety. Gdyby nie pośrednictwo miejscowego touroperatora, musielibyśmy zadowolić się jazdą samochodem. Wiedząc o tym, zarezerwowaliśmy dwa dni w hoteliku i czekamy. Na szczęście bilet otrzymaliśmy i rano o piątej zabierają nas z hotelu w głąb parku narodowego. O szóstej rano ze specjalnego pomostu siadamy po cztery osoby na słonie. Jedna ze słonic przyszła w towarzystwie czternastomiesięcznego malucha. Potem z czterema innymi, na miarowo kołyszącym się grzbiecie, wypatrujemy mieszkańców tropikalnego lasu. Udaje się zobaczyć nosorożce w dwóch miejscach. Najpierw w rzece a później w leśnym bajorku. Po nieco ponad godzinie nasze miejsca w wygodnych siedziskach na słoniu, zajmują inni szczęśliwcy, którym udało się nabyć bilety.
Przejście do następnej relacji: Sikkim
Przejście do poprzedniej relacji: Niue
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska