Na pustyni w Sudanie, relacja z podróży.
Na pustyni w Sudanie, relacja z podróży.
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Sudan przez długie wieki był częścią starożytnego państwa egipskiego i jego północna część została przez to mocno przyozdobiona zabytkami egipskimi. Dość powiedzieć, że w Sudanie istnieje więcej piramid niż w Egipcie.
Wiedząc o tym, przez kilka lat przyjazd do tego ogromnego kraju odkładałem- chciałem go zwiedzić dokładniej, a przeszkadzały wieści o niepokojach społecznych i walkach domowych. Między innymi oddzielenie się Sudanu Południowego, również zaogniło sytuację wewnętrzną i utrudniało podjęcie decyzji.
Czytając relacje innych podróżników sprzed kilkunastu lat, spodziewałem się kraju, gdzie jeżdżą na osiołkach oraz trudnych warunków podróżowania. A tu spotkała mnie duża niespodzianka. Szosy główne są bardzo dobre a sprawnego transportu mogłoby pozazdrościć wiele innych krajów Czarnego Lądu.
Straszono mnie informacjami o niebezpieczeństwach (patrz informacje praktyczne na końcu tej relacji), i także mam do powiedzenia, że spotkałem miłych, sympatycznych i życzliwych mieszkańców. Przy zachowaniu podstawowych zasad poruszania się w kraju muzułmańskim, czułem się bezpiecznie i nie miałem oznak zagrożenia.
Wprawdzie chyba byłem jednym białym turystą, gdyż nie spotkałem innych obcokrajowców w ciągu prawie dwóch tygodni poruszania się środkami komunikacji publicznej. Podobnie nie spotkałem jakichkolwiek turystów- nawet lokalnych, przy głównych sudańskich atrakcjach turystycznych. To tak, jakby sobie wyobrazić , że w Gizie w Egipcie przy sfinksie i piramidach nie ma nikogo- a gdy chce się je zobaczyć, trzeba znaleźć człowieka, który ma klucz do bramy i skasuje za wejście- pieniądze, bo żadnych biletów nie wydają.
Aby nie czekać miesiąc na wizę sudańską w Europie, przyjechałem do Addis Abeby w Etiopii. Tutaj sudańska ambasada wydaje je za siedemdziesiąt procent ceny i w ciągu jednego dnia. Również stosunkowo tanio (50 EUR) wjechałem do tego kraju korzystając z dobrej komunikacji autobusowej pomiędzy Etiopią i sudańskim Chartumem.
Stolica Sudanu to swoiste trójmiasto. Połączenie płynącego ze wschodu Nilu Błękitnego z Nilem Białym, dzieli ponad czteromilionowe miasto na trzy części. Część północno- zachodnia, ze słynnym bazarem i mauzoleum Mahdiego to Omdurman. Część wschodnia, na północ od Nilu Błękitnego nazywana jest Chartum Północnym, tutaj znajdują się fabryki i przemysł. Na południe od Nilu Błękitnego jest Chartum właściwy, z hotelami nowoczesnością i lotniskiem. Nad Nilem każdego turystę zainteresuje pękaty kształt hotelu Corinthia.
W Chartumie warto zajrzeć do Muzeum Narodowego. Zgromadzono w nim zabytki z czasów egipskich oraz nubijskich. Chartum nie jest miastem o historii odleglej w czasie. Miasto zostało założone dopiero w początku dziewiętnastego wieku jako posterunek egipskiej armii. Wkrótce rozwinęło się jako ośrodek handlu, także niewolnikami. W 1885 zostało zdobyte przez arabskich powstańców Mahdiego a czternaście lat później Anglicy odbili je po zwycięstwie pod Omdurmanem. Z Omdurmanem i Mahdim związana jest również część powieści Henryka Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”.
Do Omdurmanu na największy w Sudanie bazar, przejeżdża się w pobliżu mauzoleum Mahdiego- niestety nie wpuszczają niewiernych. Przejedzie się do niego po jednym z mostów, skąd widać miejsce, w którym Nil Błękitny wpływa do Nilu Białego. Warto wiedzieć, że za zdjęcia z mostu na Białym Nilu grozi konfiskata aparatu fotograficznego.
Po dwóch dniach w Chartumie, wczesnym rankiem ruszyłem na podbój dawnego Chrześcijańskiego Królestwa Nubii, której stolicą przez osiem wieków była Dongola. Została zdobyta przez Arabów w wieku piętnastym. Przejazd niezłym autobusem przez skwarną pustynię do Dongola, zajął mi siedem godzin. Nie sądziłem, że rejsowe autobusy pojadą z prędkością znacznie przekraczającą setkę. Jechałem skrajem pustyni Bayoda wzdłuż zachodniej strony Nilu. Zaraz za Omdurmanem zaciekawiły mnie ogromne kolonie termitów. Za Wadi Milk jedzie się do Starej Dongoli- gdzie zostały ruiny pałaców, klasztoru i kościołów.
Na sudańskich, saharyjskich pustyniach podstawowym dobrem warunkującym przeżycie, jest woda. W każdym środku lokomocji znajdują się duże pojemniki z bezpłatnie udostępnianą wodą do picia. Podobnie jest przed domostwami na pustyni i w miasteczkach. Tam zwykle zauważyć można pękate gliniane dzbany, obowiązkowo z kubkiem do nabrania wody. Wprawdzie ja jej nie piłem- prawie pewna jest w niej obecność ameby. Stanowiska bazarowe i drobne restauracyjki uliczne, przy drodze oraz w Dongoli niezbyt różniły się od siebie. Były to przede wszystkim konstrukcje z powyginanych gałęzi, nakrytych jutą, kartonami i temu podobnymi.
Co jadłem w Sudanie? Wybór był ograniczony, ale nie głodowałem. Najczęściej były to niewielkie płaskie chlebki- placki, z którymi najbezpieczniej było jeść jajka: na twardo, lub w postaci omletu czy jajecznicy. Często dodawałem gęsty gulasz fasolowy, rodzaj zupy, który występował w kilku postaciach na trasie. Nazywał się fuul.
Znalazłem w Internecie dowcipny przepis na fuul, innego podróżnika sprzed kilkunastu lat.
„Znaleźć okopcony garnek umyty tylko w środku, zalać wodą i postawić na ogniu. Przygotować fasolę – fasola sudańska – szara, nieforemna, przypominająca bób. Fasolę wrzucić do garnka i gotować przez trzy godziny. Czas nie jest tu najlepszym parametrem, sudańskie godziny nie mają miary – lepiej raz na jakiś czas sprawdzić łyżką czy ziarna są wystarczająco miękkie. Kontrolować poziom wody, tak aby ledwo przykrywał fasolę.
Gdy jest już miękka, nałożyć porcję do metalowej miski. Uprzednio przygotowaną butelką po Coli rozdusić zawartość talerza – nie za mocno, tak by rozetrzeć kilka ziaren ale nie zamienić całości w kleik. Przed podaniem wylać na wierzch grubą warstwę oleju roślinnego, ewentualnie posypać szczyptą startego sera. Spożywać rękoma i przyzwyczajać żołądek, bo nie będzie nic innego!”
Nie było tak żle, często jadłem inne strawy, choć zawsze z chlebkiem, z czymś w środku- na przykład drobnymi kiełbaskami wołowymi, czy kebabem bez warzyw. No i zawsze rękoma- bez sztućców. Dodaj do tego owoce oraz ryby- najczęściej tuńczyk i sardynki z puszki. Można wytrzymać, choć czasem wolałbym z piwem, którego w tym kraju nie uświadczysz.
Podczas posiłków zawsze byłem przedmiotem zainteresowania tubylców. Spotykałem się z sympatią, ale największym problemem była rozmowa, gdyż niewiele osób rozumiało cokolwiek po angielsku. Później poznałem kilka odpowiednich słów arabskich i było lepiej z rozmową językiem turystycznym.
– Poza standardowymi pytaniami: skąd, dokąd… , najczęściej podpytywano mnie- ile mam lat?
Na jednym z postojów w Karimie, na popularny w Sudanie słodki ulepek, serwowany w mini szklaneczkach, o nazwie „czaj”, w towarzystwie dwóch starszaków stwierdziliśmy, że razem mamy ponad 210 lat. W gronie pokazanym na zdjęciu byłem najmłodszy.
Wspomniana Karima nie leży zbyt daleko od Dongoli- niespełna trzy godziny jazdy mikrobusem. Do Karimy przyjeżdża się na zwiedzanie jednego z najważniejszych miast Królestwa Kusz. W pobliżu znajdują się pozostałości starożytnego Drugiego Królestwa Kuszytów (znane jako El Kurru). Gdy Egipt chylił się ku upadkowi w pierwszym tysiącleciu przed naszą erą, centrum jego kultury przesunęło się właśnie tu. Królowie Kusz podbili Egipt i stworzyli XXV dynastię faraonów. Tutaj były budowane ostatnie egipskie piramidy. Na szczerej pustyni istnieją, zapomniane przez świat starożytne budowle. Złożono w nich większość, znanych ze swojego okrucieństwa czarnych faraonów. Na dwugodzinną wycieczkę do El Kurru pojechałem taksówką. Kompleks grobowców ze świątynią znajduje się na terenie współczesnej wioski. Aby tam wejść musieliśmy odszukać gospodarza z kluczem. Chodząc po wsi zastanawiałem się,
– jak bardzo się różniły wiejskie budynki,teraz i trzy tysiące lat temu?- Na pewno nie było wtedy samochodów i elektryczności…
We współczesnej wiosce El Kurru przechodziłem w sąsiedztwie muzułmańskiego cmentarza. Mocno różni się od znanych nam chrześcijańskich. Od zwykłego kawałka pustyni nagrobek wyróżnia najczęściej płaski kamień, ustawiony nad głową zmarłego.
Wracając zatrzymałem się przy wzgórzu Jebel Barkal, z którego rozciąga się panorama Nilu. U jego stóp znajduje się kilka ładnych, stromych piramid oraz kuszycka świątynia Amona i Mut. Jebel Barkal jest wciąż świętą górą dla Nubijczyków.
Kolejnym celem mojej wyprawy wśród pustynnych krajobrazów i wielu godzin w autobusach, było Meroe. W tym celu najpierw musiałem dotrzeć do miasta Athbara. Powtórnie przejeżdżałem przez Pustynię Bayoda, tym razem w kierunku wschodnim. Niesamowity ukrop z ponad czterdziestoma stopniami w cieniu. W silniejszym wietrze kotłowała się burza piaskowa. Autobus przejechał wśród pomarańczowych tumanów nawet nie zwalniając.
Potem w zamglonym piaskiem krajobrazie zaczęły się tworzyć dziwaczne fatamorgany, wyprawiające hołubce z wyobraźnią- co się naprawdę widzi? Fatamorgany były tym ciekawsze, że jazda z prędkością dochodzącą do 130 kilometrów na godzinę, również bardzo szybko je zmieniała.
Mieszkałem w pobliżu dworca autobusowego i do najciekawszego w Athbara bazaru dojechałem rikszą. Suk był niebrzydki i bardzo egzotyczny, ale miałem poważny problem z zakazem fotografowania. Niby formalnie nie istnieje taki zakaz, ale chodziła za mną służba bezpieczeństwa (tutaj nazywana security), wylegitymowano mnie, oraz sprawdzono nawet zdjęcia w aparacie. Widocznie kolejnych dwóch łapowników szukało okazji do zdobycia pieniędzy. Zainteresowałem się sklepami jubilerskimi, żółtymi od ciężkich wyrobów w których lubują się sudańskie muzułmanki. Zeźlony, kupiłem do własnej kolekcji turystycznych zdobyczy, spory nóż ludzi pustyni, który jest zakładany na ramię specjalnymi uchwytami, w taki sposób, że nie jest widoczny spod przewiewnych muzułmańskich szat.
Aby zwiedzić to co jest najciekawsze w Sudanie, musiałem drugiego dnia jeszcze co nieco pojechać autobusem na południe- do Shendi, na wschodnim brzegu Nilu (136 km). W pobliżu Begrawija mieści się Meroe, kolejna stolica Królestwa Kusz z imponująca ilością ponad stu piramid! W latach od 300 roku przed naszą erą do 350 roku naszej ery Meroe było stolicą królestwa Kusz, po przeniesieniu z wcześniejszej stolicy, Napaty. W tym czasie Meroe było również nekropolą nubijskich królów kuszyckich. Obecnie zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Oglądałem siedemdziesiąt piramid na Południowym Cmentarzysku i dalszych trzydzieści piramid na Cmentarzysku Północnym. To najprawdziwsza perła Sudanu, klasyczny sudański landszaft fotograficzny. Widok tego miejsca zapiera dech w piersiach. Na wzgórzu, wśród pomarańczowych wydm, stoi mnóstwo piramid. Mimo upływu czasu, wiele z nich zachowanych jest w bardzo dobrym stanie. W okolicy znajduje się również Naqa, najlepiej zachowane w całym Sudanie ruiny kuszyckie.
Wszystkie autobusy na dłuższe trasy ruszają prawie zawsze o świcie. Podobnie było w czasie sześciogodzinnej podróży nad Morze Czerwone do Port Sudanu (ponad 500 km). Po drodze miałem bardzo zróżnicowany wygląd Pustyni Nubijskiej: najpierw płasko, kolejna burza piaskowa i na końcu typowa pagórkowata pustynia skalista. Wreszcie nastąpił zjazd w pas nadmorski pomiędzy skalistymi wzgórzami, szosą poprowadzoną w korycie okresowej rzeki. Po rejestracji na dworcu autobusowym w security, ruszyłem rikszą na poszukiwanie hotelu. Wszystkie tańsze były pozajmowane, gdyż trafiłem na piątek. Spacerem poszedłem dookoła bazaru a później rikszą przejechałem do portu rybackiego Sigalia. W pobliżu znajduje się grupka nadmorskich restauracyjek i możliwość wypadu na snorkeling na rafie. Skusiłem się na wspaniały obiad ze smażonych, pysznych małych krewetek (7 USD).
Podobały mi się odpoczynkowe dwa dni nad brzegiem morza. Nie sądź jednak, że to takie same Morze Czerwone jak w sąsiednim Egipcie, gdzie występuje pełny blichtr i hotele czynią wszystko, aby przyciągnąć turystę- no i na nim zarobić. W Sudanie, mimo, że dysponują długim odcinkiem wybrzeża, na pewno:
– nie znajdziesz hoteli turystycznych.
– Podobnie nie uświadczysz wyrobów pamiątkarskich- poza muszlami i koralami wydobytymi spod wody.
– Nie zobaczysz również turystów!
Dla mnie to takie miejsce, jak w Egipcie było około czterdzieści lat temu, zanim rozpoczęto inwestować w przemysł turystyczny. Wtedy również, na przykład Hurgada, była tylko pustynnym wybrzeżem morskim.
Do Kassali położonej przy granicy z Erytreą ponownie ruszyłem wcześnie. Pokonanie kolejnych ponad pięciuset kilometrów zajęło niespełna siedem godzin. Po drodze znajdowało się miasto Suakin, kiedyś służące jako główny port niewolniczy i port dla pielgrzymów udających się do Mekki. Droga była podobna do wcześniejszych dłuższych przejazdów- szkoda, że nie mogłem zasnąć, jak to zrobił mój współtowarzysz z bliźniaczego fotela autobusowego. Za to mam kolekcję zdjęć osad pustynnych oraz samej zmieniającej się pustyni.
Wzdłuż drogi znajdowały się tory kolejowe, lecz sądząc po ich stanie używane były dawno temu, ponieważ zaczyna pochłaniać je pustynia, podobnie jak to zrobiła z pustynnymi stacyjkami.
Zwiedziłem Kassalę i najbliższą okolicę. Przez bliskość granicy z Erytreą to jedno wielkie targowisko. Miasto jest zarazem centrum terenów zamieszkałych przez plemiona pustynne Beja i Raszaida. Część starszych członków plemion zaznacza przynależność do klanu przez trzy długie nacięcia na policzkach- rozpoznawałem ich po bliznach. Przeszedłem się przy skałach Taka, u stóp których rozciąga się miasto. Suk z tłumami mieszkańców i wizyta w sufickim meczecie, już mnie tak nie pociągały, jak podobne spacery na początku wyprawy przez Sudan. Potraktowałem spacery na suk jako okazję do poćwiczenia języka. Lubiłem siadać na obrzeżach placyku, w części zajętej przez handlarzy drewnem i wyrobami plecionymi: matami, sitami do czyszczenia ziarna, pojemnikami do przenoszenia i temu podobnymi. Ludzie przychodzą do „czajowych kawiarenek”, znajdujących dookoła placyku, aby posiedzieć i wypić herbatę- siedząc na niziutkich krzesełeczkach. Zakupy nie leżały jednak w centrum zainteresowania, tutaj przychodziło się pogadać:
– czy Allah sprawił pomyślną podróż z wioski do Kassali?
– Czy burze piaskowe nie spowodowały strat w dobytku?
– Czy spadnie deszcz?
– Co słychać u krewnych i znajomych?
Czas mijał przy kolejnych szklaneczkach czaju, zwłaszcza gdy dosiadłem się do kogoś kumającego co nieco po angielsku. Widząc mój kolor twarzy w knajpce, po kilku minutach wszystkie stołeczki były zajęte. Drugiego dnia zasiedziałem się do późna. Niespodziewanie zgasło światło i hałas miejski zaczął się mieszać z cykaniem świerszczy, cykad i Bóg jeden wie czego jeszcze.
– Nie przejmuj się, odprowadzimy Cię do hotelu- uspokajają mnie, gdy zaczynam szperać w plecaczku w poszukiwaniu latarki czołówki.
Potem zabrzęczał w pobliżu agregat prądotwórczy, podłączyli żarówkę i wokół niej natychmiast powstał abażur muszek, ciem i nocnego robactwa. Pora wracać: do hotelu a jutro znowu o świcie- bo już o piątej rano, do Chartumu!
Najdłuższą podróż autobusową odbyłem pomiędzy Kassalą i Chartumem- tym razem ponad sześćset kilometrów i dziewięć godzin jazdy. Chartum widziany ponownie był tylko przystankiem technicznym, gdyż muszę z niego odlecieć do Nigru. Wykorzystałem jeszcze czas do powtórnego odwiedzenia pradawnego, niesamowicie barwnego targu w Omdurmanie. Można tam poczuć to największe sudańskie miasto i klimat czarnej Afryki.
Na koniec jeszcze jedna zabawna historyjka związana z piwem. Hotel Corinthia i jeszcze trzy w okolicy są chyba najdroższymi w całym Sudanie. Gośćmi są prawdopodobnie tylko ludzie, którzy przyjechali nie za własne pieniądze, oraz biali biznesmeni.
Postanowiłem poszukać w nich piwa- a nóż? Powinno tu być, nawet w kraju z islamskim prawem szariatu, który surowo zwalcza picie alkoholu. Wszedłem do pierwszego z brzegu- Hilton Hotel.
– Mieli piwo, a jakże!- Tyle, że bezalkoholowe, o czy przekonałem się dopiero po podaniu malej buteleczki za około sześć dolarów.
Niżej pokazuję mapkę ze szkicowo zaznaczoną trasą podróży. Cała pętla z Addis Abeby oraz po Sudanie posiadała długość ponad czterech tysięcy kilometrów.
Przejście do następnej relacji: Niger
Przejście do poprzedniej relacji: Burundi
Przejście na początek trasy: Uganda. Mzungu wśród goryli