Kindu, relacja z podróży.

Kindu,  relacja z podróży.

(na lipiec 2021)

Tekst i foto: Paweł Krzyk

Kindu, to kongijska Prownicja Maniema. Chciałoby się powiedzieć, że przed dotarciem tutaj, nawet… zawracają. Nie piszę co, gdyż nie wiem co tutaj migruje, na pewno wokół są ogromne lasy tropikalne i wszelkie „dobrodziejstwa natury”,  o których wcześniej już wspominałem…

I faktycznie można dolecieć, dopłynąć, lub przejechać…koleją z południa, bo drogi ze straszliwymi wybojami nie warto rozważać. Ja doleciałem z przystankiem w Goma.

 

 

140 tysięczna społeczność nad Kongiem żyje obecnie z przemysłu drzewnego, dawniej ze: złota, kości słoniowej oraz handlu niewolnikami. Głównym wyznaniem w Kongo jest katolicyzm, a w centrum okazałym budynkiem… katedra.

Udało mi się zwiedzić dwie wyższe szkoły. Publiczna, wyglądała tak… jak nasze „wyobrażenie” o szkole w buszu, a prywatna, kształci gdzieś na poziomie naszej szkoły średniej, oczywiście za czesne w wysokości 700 USD za rok nauki. Na poziomie średnim to 200… plus 300 za akademik.

 

 

Kindu również znajduje się nad rzeką Kongo, tyle, że w górę rzeki. Przemierzyłem z nią ponad dwa tysiące kilometrów, i nadal, z wyspą po środku jest bardzo szeroka. Aby przedostać się na drugą stronę trzeba płynąć łodziami: mniejszymi napędzanymi wiosłem kindyjskiego gondoliera, ogromnymi, wieloosobowymi, gdzie pasażerowie siedzą na burtach lub dnie. Wszystkie są pirogami wyciosanymi z jednego pnia.

 

 

W niedzielę, z wielu świątyń chrześcijańskich dobiegają rytmiczne śpiewy, lub bardzo głośne przemowy- wrzaski kaznodziejów.

 

 

Po drugiej stronie rzeki pojechałem motocyklową taxi do wioski Katako, której specjalnością jest wytwarzanie oleju i wina palmowego. Moi opiekunowie natychmiast dorwali się do pół litrowych kubków z winem. Mnie jakoś nie przekonał do siebie mętny płyn, serwowany z kilku litrowych, plastykowych baniek.

 

 

Ale, chociażby dla egzotyki kongijskiej wioski z mini bazarem, warto było jechać kilka kilometrów po ogromnych wybojach.

 

 

Wokół Kondu, wioska Basoko

Tak mi się spodobały oryginalne wioseczki kongijskie, że wygospodarowałem czas na następną. Ale najpierw trzeba było zdobyć test covidowy. A więc: do banku wpłacić 30 amerykańskich (praktycznie druga waluta- chyba ta ważniejsza), potem do szpitala (prostokątny placyk z parterowymi budyneczkami) po wymaz- wynik jutro rano.

– Którym dla mnie jest ten PCR test?- nie wiem. Z wyprawą po Kongo związanych jest… pięć! Dotychczas było na pewno kilkadziesiąt.

A potem do kolejnej wioski. W odległości kilku kaemów znajduje się Basoko, a w niej typowe tutejsze płody ziemi: głównie kasawa (ziemniak), kukurydza, banany, trochę trzciny cukrowej i kilka rodzajów innej, lokalnej zieleniny.

 

 

Na poletkach pracuje się motykami i maczetą, a wszystko transportuje na własnych głowach, lub w koszach na plecach. Towary na sprzedaż, oprócz wyżej wspomnianych, mogą pojechać na rowerach, lub wraz z pasażerami na motocyklu (średnio na jednym trzy- cztery osoby, a gdy z dzieciakami- do sześciu).

 Nie sądź, że uda ci się coś porządnie sfotografować. Gdy wyjmiesz sprzęt filmowy, od razu są energiczne protesty, lub wyciągnięta dłoń… po kasę. Najczęściej używam… telefonu. O kamerze filmowej zapomniałem.

 

 

Przejście do następnej relacji: Pont Kwango, (Bandundu)

Przejście do poprzedniej relacji: Nad Kongo w Kisingani

Przejście na początek trasy: Kinszasa