Nad Kongo w Kisangani, relacja z podróży.
Nad Kongo w Kisangani, relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Kisangani, milionowe miasto, pośrodku Afryki w prowincji Wschodniej i ciemno zielonej plamy na mapie geograficznej oznaczającej prawie nieprzebyte lasy tropikalne. Znajduje się również nad rzeką Kongo, która tutaj skręca na południe. Podczas jazdy z lotniska do hotelu w centrum, dała znać o sobie pora deszczowa i w kilka minut po obu stronach dziurawej jezdni popłynęły dwa dodatkowe mini dopływy Konga. Leje mocno, ale po niedługim czasie znowu nieśmiało wygląda słońce. Tylko byle jakie domostwa na opłotkach, jakby podobne do oglądanych daleko stąd…
W końcu dotarłem do niezłego hotelu. Warto wybierać w tym kraju lepsze hotele (4-5 gwiazdek), ale trzeba wiedzieć, że te gwiazdki opisują tylko cenę noclegu, gdyż oferowany standard znajduje się 2-3 gwiazdki niżej.
Bystrza na Kongo w Kisangani.
Warto wybrać się nieco w bok w górę nurtu rzeki Kongo, aby dotrzeć do Chutes Wagenya. Po drodze będą „klimatyczne” przedmieścia.
Samo miasto jest takie sobie. Wszedłbym na ogromny bazar, ale… tam w wąziutkich przejściach dla Mondele (biały w znaczeniu Europejczyk), jest niezbyt bezpiecznie.
A same kilkumetrowe wodospadziki na Kongo dały okazję lokalnym rybakom, aby w nurcie spadającej w dół wody, połowić z wykorzystaniem ogromnych saków.
Drugim miejscem ze spadkiem wody na rzece jest tama Pont Tsopo. Za nią także woda opada kilkadziesiąt metrów w dół.
W ostatnim dniu popływałem po rzekach. Najpierw dotarłem nad dopływ, który dostarcza mieszkańcom Kisangani z głębi trudnych do przebycia borów, przede wszystkim opału drewna i węgla drzewnego. Oczywiście jest spławiane ogromnymi dłubankami z jednego pnia – aż trudno uwierzyć, że istnieją tak ogromne drzewa, oraz zmyślnymi, częściowo zatapialnymi tratwami z bambusa. Marzeniem trampa są widoki na brzegu, targowisko drzewem i wiktuałami spożywczymi- nie tylko gigantycznymi, pół żywymi robalami, a wszystko otoczone chatynkami.
Fujaśne mniam mniam dla Muzungu- i tak mnie nazywają. Słyszę za sobą taki wielogłos, jak mantrę, zwłaszcza, że pokazał się jakiś namawiacz religijny i przekupki zaczęły uprawiać religijny aerobik, z rytmicznym skandowaniem wrzasków świątobliwego.
Potem przeskoczyłem do portu nad Kongiem, gdzie wspomniane dłubanki służą do przeprawy na drugą stronę, siedząc na kancie burty za odpowiednika złotówki (500 lokalnych). Nie muszę chyba wspominać, że biały kolor twarzy widzę tylko w … lustrze.
Rzeka Kongo.
Posiada aż 4700 km długości (wraz z rzeką Lulaba- zmiana nazwy) i płynie ogromnym łukiem od Zambii przez: oba państwa kongijskie, oraz Angolę.
Posiada liczne progi i bystrza, uniemożliwiające żeglugę na całej długości. Najdłuższy odcinek zdatny do żeglugi znajduje się pomiędzy Kisangani i Kinszasą (1600 km). Sprawdziłem, ile płyną promy. Otóż połowa tej trasy z Mbandaka do Kisangani, to 17 dni… W wilgotnych lasach równikowych rzeka i dopływy są jedynym traktem komunikacyjnym. Po drogach z trudem poruszają się pojazdy z napędem na 4 koła. W Kisangani z zainteresowaniem obserwowałem życie na rzece: dłubanki od małych po ogromne, próby wędkowania, mycia naczyń, pojazdów i… siebie, transport do miasta z płodami swoich wioseczek w czółnach…, jak i duże drewniane promy kursujące pomiędzy miastami.
Siedząc w poczekalni kongijskiego lotniska w Kisangani, które wyglądem przypomina szopę, cieszę się, że udało mi się przy odlocie nie zapłacić łapownikom, choć przyszedł przywitać się pogranicznik- ten, który podczas przylotu trzy dni temu dostał 20-kę z wizerunkiem amerykańskiej głowy państwa. Mam trzy godziny do odlotu i gdy kupiłem piwko, pokazali mi chybotliwe metalowe siedzisko, ale pod wylotem jedynego klimatyzatora…
Zaczynam odświeżać sobie mój mocno zardzewiały francuski. Przydaje się, powiem więcej, jego minimalna znajomość jest wręcz w tym kraju niezbędna.
Ten ciemnoskóry kraj, kiedyś mocno wykorzystywany przez króla belgijskiego (niewolnictwo), potem przez Belgów (j.w. i dodatkowo rabunkowa gospodarka), przygoda z socjalizmem zakończona krwawymi bojami w tropikalnym piekle…, obecnie próbują coś ze sobą zrobić, ale jak to zwykle bywa w Afryce,
– jak dostaniesz się do koryta…, to musisz szybko się wzbogacić- czyli w sumie jest … jakby podobnie.
Dodatkowo, występują tu chyba wszystkie możliwe tropikalne paskudztwa, począwszy od żółtej febry, tych przenoszonych przez moskity, czy paskudniejszych- bo mniej znanych, na przykład takie coś, co po ugryzieniu wprowadza żyjątko pod skórę, a to sobie … wędruje. Są i takie nieuleczalne, objawami przypominające owrzodzenie, czy wreszcie, prawie zapomniana w dobie covida, ebola, wysoce śmiertelna zaraza, przed którą „świat robił w gacie”- ile lat temu? Tutaj, ostrzeżenia są wszędzie…
Na to nakłada się praktycznie brak dróg, bo na tych istniejących- głównych, można samochodem w ciągu dnia pokonać… nawet 100 km!
Co pozostaje? Liczyć na siebie, na to co jest wokół, szamana, czy czarownika, który może zdecydować o losie…, czy nawet śmierci. A mają w Demokratycznej Republice… (d. Zairze) tych plemion i języków ponad dwieście.
Na koniec dość zabawne rozmówki z przygodnymi towarzyszami podróży: często biorą mnie za … misjonarza, czy człowieka podróżującego w interesach, a… rzadko za… turystę.
Przejście do następnej relacji: Kindu
Przejście do poprzedniej relacji: Z Kinszasy do wodospadów Zongo
Przejście na początek trasy: Kinszasa