Etiopia / Ethiopia

Spis treści

20-04-2012

Etiopia, galeria zdjęć i relacja z podróży

To bardzo egzotyczne miejsce w Afryce zwiedzałem przez miesiąc, w mini grupce
z trampingowym biurem podróży,  w listopadzie i grudniu 2003 r. Objechałem cały kraj. Zrobiłem setki zdjęć. Już tłumaczę dlaczego. Szukałem w tym czasie w świecie miejsc, gdzie zobaczę ludzi „nie tekstylnych”. To znaczy takich, którzy maja na sobie tylko to, co sami
w swoim miejscu życia wyprodukują. Sądziłem wtedy, że w tym celu będę musiał odwiedzić plemię Yanomami w Amazonii, w dorzeczu Orinoko w Wenezueli. Otóż błąd, bo zobaczyłem takich ludzi, właśnie w Etiopii w dolinie rzeki Omo. Etiopia, była wtedy państwem z małą ilością dróg utwardzonych, a na jedynych z asfaltem na wierzchu nie było mostów. Jechało sie po niezłej (jedynej) drodze, i nagle  zjazd zygzakami do kanionu rzeki, i przejazd przez wodę.
W tym miejscu zwykle tez była pralnia, miejsce pojenia stad kóz i osiołków itd. Etiopia ma dwa oblicza: na południu w kierunku rzeki Omo, oraz na północy, bardziej zurbanizowaną
z koptyjskimi klasztorami, oraz górami i Nilem. Na południu niesamowita egzotyka
w miejscowych plemionach: Hamerów, Hamar, Mursi i innych. Do Mursi z ich talerzykami
w dolnej wardze nie dotarłem, z powodu rozmycia nieutwardzonej drogi, i utknięcia samochodu w błocie. Kilka słów o kobietach: zwykle te naguski chodzą boso, odziane w intymnej części
w trójkątną skórę ułożoną w rodzaj majtek, podtrzymywanych skórzanymi paskami skrzyżowanymi między piersiami. Jako torebkę używają tykwę na pasku, z odciętym czubkiem. I tyle.  I …  jak „chłop” ma tych pań nie filmować?.Wędrując  po tym rejonie Etiopii trafiliśmy kilka razy na targi wioskowe. Coś niesamowitego,  czułem się jak w czasach Chrystusa. Mężczyźni- „modnisie ” mieli różne plemienne nakrycia  głowy, a w uszach spotkałem też kolczyki wykonane z … kolorowych przewodów elektrycznych. Tutaj trafiał się też wg w/w kryteriów „nie tekstylny”:  mocno zużyty T- short. Kolejnym „nie tekstylnym” elementem był karabin kałasznikowa noszony prawie przez wszystkich pasterzy stad wioskowych. Zapytałem po co im one: dla obrony przed próbami kradzieży zwierzą  z innych wiosek, czy innych plemion. Prawdziwe czasy sprzed kilku tysięcy lat, spotkałem po przepłynięciu rzeki Omo, w kierunku zachodnim od strony  granicy z Kenią. Tutejsze kilka mini wiosek, wykorzystuje w swoim życiu, tylko to co przyniesie ta rzeka.
Długo by można o tym rejonie pisać.
Na północy Etiopii:  kościoły koptyjskie, miejsce  przechowywania „Arki Przymierza”, tolkienowskie widoki w Górach Siemen, jezioro Tana i wodospad na Nilu Błękitnym. Pozwólcie tutaj na krótką historyjkę podróżnicza z drogi: po długiej wędrówce dotarliśmy do ładnego hotelu nad jeziorem Tana, i siedzimy przy piwku podziwiając zachód słońca. Po okresie oglądania nagich murzynek z zainteresowaniem zaobserwowaliśmy, jak do stolika obok  dosiadła się  ładnie opalona biała „laska” w białej sukience. Okazała się Polką, która z kolegą z Niemiec jedzie rowerem przez całą Afrykę! Na pytanie gdzie w bagażu roweru zmieściła te kieckę, odpowiedziała  kokieteryjnie, że zajmuje bardzo mało miejsca. Załączyłem co nieco zdjęć, niestety z czasów kiedy nie było jeszcze aparatów cyfrowych.

etiopia_046

Zdjęcie 23 z 25

Lalibela,Axum,kosciol koptyjski,

 

10-11-2017

Ferendżi lubi indżerę, relacja z podróży

 

Etiopia. Ferendżi lubi indżerę, relacja z podróży.

Tekst i foto: Paweł Krzyk

Etiopia, czyli dawniej Abisynia, jest państwem położonym we wschodniej Afryce- w tak zwanym Rogu Afryki. Jest krajem ponad trzy razy większym od Polski i ponad 90-ma milionami mieszkańców. Spalona afrykańskim słońcem ziemia, która dziś na początku XXI wieku jest żywym skansenem, muzeum samej ludzkości. To tutaj odnaleziona została Lucy, szkielet istoty ludzkiej odmiany Australopithecus afarensis- sprzed 3,2 miniona lat. Była istotą dwunożną, o małym mózgu i dużej twarzy. Miała około jednego metra wysokości i ważyła trzydzieści kilogramów. Obecnie jest ozdobą Muzeum Narodowego w stolicy kraju Addis Abebie (foto).

Współczesna populacja Etiopii składa się z bardzo wielu plemion, ale jako społeczeństwo cechuje ją kilka ekstremalnych wskaźników. Przeciętna wieku wynosi niespełna osiemnaście lat. Niezwykła rozrodczość, powodująca zwiększenie się liczby ludności trzy krotnie w ciągu pięćdziesięciu lat- jedna kobieta rodzi średnio ponad pięć razy. To również jeden z najuboższych krajów świata, nękany koszmarnymi klęskami głodu- ostatnio w latach 1984-1985.

Napotkasz w tym kraju niezwykle miejsca, począwszy od kościołów wykopanych pod ziemią, gór z czynnym wulkanem, rozległymi górskimi wyżynami, na których każde miejsce jest wykorzystywane do uprawy ziemi. Jeszcze niedawno- kilkanaście lat temu, na głównej drodze z Addis Abeby na południe nie było mostów (około  700 km). Droga schodziła do poziomu okresowej rzeki i potem wspinała się na drugi brzeg.

– Jak sobie radzą w porze  deszczowej? – zapytałem wtedy.

– Nie jeździmy- usłyszałem w odpowiedzi.

Nie może zatem zdumiewać stół bilardowy, który sfotografowałem z plakatu turystycznego.

 

 

Etiopia posiada długą historię. To tutaj podobno znajduje się Arka Przymierza- słynne chrześcijańskie tablice z boskimi przykazaniami- przekazanymi Mojżeszowi. Temat Arki jest owiany tajemnicą, którą spopularyzowało współcześnie kilka filmów.

Popatrzyłem jak to wygląda od strony etiopskiej. Podczas pierwszej podróży miałem przyjemność być w kościele w Aksum, gdzie Arka Przymierza obecnie jest przechowywana i stale strzeżona przez pojedynczego mnicha– strażnika Arki.

Biblijna Księga Królewska nadaje królowej Saby miano „Królowej Wschodu” i opisuje spotkanie króla Salomona z władczynią (X wiek przed naszą erą). Według legendy Salomon i królowa Saby (Bilkis, lub Makeda) mieli syna zwanego Menelik, czyli „syn króla”. Kiedy chłopak skończył dwadzieścia lat dowiedział się od matki, kto jest jego ojcem i wyruszył na spotkanie z nim. Salomon przyjął syna z honorami i zatrzymał na trzy dni.

W tym czasie Azariusz (jeden z towarzyszy Menelika) miał sen, który zinterpretował, jako rozkaz, by wykraść Arkę Przymierza i zabrać ją do Etiopii, na miejscu pozostawiając kopię. Tak też uczynił. Armia Salomona nie zdołała pojmać Menelika i Azariasza. Salomon miał wówczas wizję, według której jego syn jest prawowitym właścicielem Arki. Nakazał więc najwyższemu kapłanowi utrzymać w sekrecie zniknięcie świętej skrzyni. W Aksum Menelik dał początek etiopskiej dynastii Salomona. Zwiedzając Addis Abebę często usłyszysz o Meneliku- to imię etiopskich cesarzy.

Motyw Arki Przymierza jest głęboko zakorzeniony w etiopskiej tradycji. Każdy kościół posiada kopię Arki Przymierza, znanej jako Tabot, która jest przechowywana w najświętszym miejscu świątyni. Współcześni chrześcijanie w Etiopii głęboko wierzą, że Arka nadal istnieje.

Etiopia jest Ziemią Obiecaną dla rastafarianów (chodzą w dredach). Mieszkają w miasteczku Szaszemenie, na ziemi darowanej im w drugiej połowie dwudziestego wieku przez cesarza Hajle Selasje.

W tym kraju nie należy specjalnie się dziwić mnogim odmiennym zwyczajom społecznym. Przykłady? Proszę bardzo:

– W Etiopii nadal obowiązuje kalendarz etiopski. Boże Narodzenie obchodzą 7 stycznia a  Nowy Rok- 11 września…

– Większość Etiopczyków liczy czas od wschodu do zachodu słońca, co w konsekwencji powoduje 6- godzinną różnicę pomiędzy czasem etiopskim a czasem zachodnim. Czas liczy się od naszej godziny 6.00 rano, a więc w południe według systemu etiopskiego wypada godzina 6.00. A ja głupi, początkowo sądziłem- będąc w autobusie, że nie potrafią zmienić czasu na zegarze w chińskim nowym pojeździe!

– Ludność Etiopii jest bardzo religijna i skrupulatnie przestrzega licznych postów określonych przez Etiopski Kościół Ortodoksyjny. Wchodząc do kościołów etiopskich, należy zdjąć buty. Turyści zwykle obowiązani są do wykupienia biletów wstępu do świątyń, a także do wniesienia opłat za prawo do wykonywania zdjęć. – W okresach postu dania mięsne i rybne mogą być w restauracjach niedostępne.

Ale dość o odmiennościach społecznych. Najciekawsze dla mnie występują w zwyczajach ludów, zamieszkujących etiopskie południe na pograniczu z Kenią. Jestem w Etiopii po raz kolejny i przyjechałem tylko po to, aby odwiedzić dwa plemiona, w pełni zasługujące na miano prymitywnych.

Zamierzałem przyjechać wcześniej ale wstrzymywały mnie wiadomości o eboli- śmiertelnej chorobie, która jeszcze trzy lata temu spowodowała odcięcie całych afrykańskich regionów. Wprawdzie epidemia eboli wygasła, ale w Etiopii stosunkowo często występuje szczególnie niebezpieczna odmiana malarii– mózgowej, i co by nie powiedzieć wielu innych tropikalnych paskudztw- od wymieniania których cierpnie skóra. W każdym razie warto w Etiopii być ostrożnym i stosować odpowiednie zabezpieczenia.

Dolina Omo – wyżłobiony przez rzekę o tej samej nazwie, skrawek lądu na południu kraju jest jednym z najdzikszych miejsc na Ziemi. Jedno z ostatnich tego typu, które znika z dnia na dzień. I to znika bardzo szybko. Dziko żyjące plemiona zmniejszają się liczebnie i cywilizują. Postęp technologiczny robi swoje. Można we wiosce nie wysyłać dzieci do szkół, nie mieć prądu, ale to nie znaczy, że nie ma telefonów komórkowych- zasilanych solarnie.

Aby dotrzeć do miasto Jinka, stolicy południowego regionu Etiopii trzeba przejechać ponad 580 kilometrów. Ja to zrobiłem w autobusie publicznym, z przesiadką w Abra Minch w ciągu jednego dnia. Po drodze i na postojach niejednokrotnie wyciągałem sprzęt fotograficzny, aby ustrzelić kolejne górskie krajobrazy, tarasowe poletka czy zmieniające się kształty chat. Najciekawsze były postoje na posiłek- pozwalały pochodzić, rozprostować kości i obiektywem podpatrzeć co nieco.

 

 

W etiopskim listopadzie lato było w pełni, zboża żółknące w pobliżu  stolicy, im bardziej na południe były zieleńsze. Podobały mi się baobaby. Pierwszy raz przekroczyłem rzekę Omo o zmroku (po 18-j). Trzeba wiedzieć, że na tej szerokości geograficznej dzień i noc dzieli dobę prawie zawsze na połowę- teraz dzionek jest 13- godzinny.

 

 

Z Jinka wyrusza się na podbój Doliny Omo. Warto w tym miasteczku zajrzeć na niezwykle interesujący bazar (najlepiej w sobotę)- mnóstwo ludzi nie tylko z 27- tysięcznej Jinki. Na bazar ściągają prze barwne tłumy sprzedających i kupujących, z całej okolicy i oferują wszystko co mają do zbycia: wszelkie owoce ziemi, warzywa, sprzęt gospodarstwa domowego…  

 

 

Targowisko obejmuje kilka placyków w pobliżu, które podzielono  według oferowanego towaru. Mnie spodobał się na rynku zwierzęcym mężczyzna z plemienia Hamar, który nosił we włosach kilkanaście różnobarwnych dziecięcych spinek do włosów. Jak się coś kupi trzeba to odnieść do siebie, na przykład obserwowałem mężczyznę, który niósł na głowie zwój plecionych mat.

 

 

Transport na targowisko odbywa się przede wszystkim na grzbietach: osłów, koników i… własnym. Skorzystać można z taczek, w których jedynym metalowym elementem było kółko z przodu- reszta, jakby żywcem zapożyczona od Flinstonów. Na końcu, mój przygodnie spotkany przewodnik pokazał mi targowego kowala.

– Hmm! Jak określić wiek stosowanej przez niego technologii? – Sam sobie wymyśl!

Stosował palenisko z węgla drzewnego, kuł jakieś żelastwo na kawałku drugiego młotka leżącego na ziemi, a dmuchał w palenisko miechem, wykonanym z kawałka skóry i sznurka.

 

 

Najciekawszymi dla mnie były spotkania z konkretnymi sprzedawcami bazarowymi, zwłaszcza takimi, którym chciałem zrobić zdjęcia. Robiłem co mogłem, aby coś zagadać, rozweselić- wtedy nie było ucieczki przed obiektywem czy gestów protestu.

– Co jem w Etiopii?- Najczęściej główne danie narodowe, noszące nazwę indżera (Yndżera).

Z wyglądu przypomina mocno sprany, gąbkowy, cienki dywanik łazienkowy. Wierzcie mi, nie jest tak żle- jak się z pozoru wydaje. Jest to rodzaj płaskiego pieczywa na zakwasie chlebowym, ma formę wilgotnych, cienkich naleśników, z jednej strony gładkich a z drugiej porowatych- lekko gąbczastych, zwykle o średnicy do 50 cm. Wypieka się ją z mąki miłki abisyńskej (teff), zboża będącego podstawową rośliną uprawną w Etiopii. Yndżerę spożywa się na zimno z różnymi mięsnymi gulaszami i sałatkami, w ten sposób, że odrywa się małe kawałki z placka pieczywa, posługując się wyłącznie prawą ręką i nabiera nimi potrawy do zjedzenia. Po podaniu dania, wylewa się na placek chlebka wszystkie dodatki. Te wsiąkają w placek… Kiedy cały „obrus” z indżery znika z talerza, posiłek jest skończony.

 

 

Z Jinka ruszyłem na kilkudniową wyprawę do plemion. W dolinie w stronę plemion Bodi i Mursi nie kursują żadne publiczne środki lokomocji. Dodatkowo teren jest objęty Parkiem Narodowym Mago. Aby wjechać, należy zorganizować przy pomocy miejscowego pośrednika wyprawę samochodem z napędem na cztery koła z obowiązkowym udziałem przewodnika. Podczas wjazdu na teren parku do ekipy dołącza uzbrojony strażnik, i przebywa w samochodzie do czasu wyjazdu z Parku Narodowego.

– Brzmi, niepokojąco?- Może tak, choć moim zdaniem ten karabinek kałasznikowa strażnika parkowego nie ma specjalnego uzasadnienia. Zresztą nie wiem- nie spotkałem się z inna opinią.

– Takie przyjęto zasady odwiedzania Parku Mago- usłyszałem w odpowiedzi na moje zainteresowanie powodem wjazdu strażnika.

Pierwszą grupą plemienną byli Bodi. Posiadają bardzo ciemną karnację skóry, którą zdobią poprzez trwale tatuaże, powstałe z blizn po nacięciach na skórze. Żyją głównie z hodowli bydła i kóz. Razem populacja plemienna liczy 12 tysięcy. Strojem męskim zwykle jest wyłącznie kawałek tkaniny noszony na ramieniu. Czasem zakrywa… samcze wdzięki.

 

 

Pokaźny brzuch w niemal całej Afryce jest oznaką zdrowia i zamożności. W plemieniu Bodi wierzą w to chyba najmocniej. Bodi są znani ze swojego święta Kael, stanowiącego prawdziwą pochwałę otyłości. Przed świętem zawodnicy są w specjalny sposób tuczeni krowią krwią zmieszaną z mąką. Co roku organizują „konkurs” na najgrubszego mężczyznę, który jest uznawany za najseksowniejszego- może wybrać dowolną partnerkę życiową.

Nie mniej ciekawą grupą plemienną są bardziej liczni Hamarowie. Ich  kobiety  zaplatają warkoczyki fryzur i barwią je czerwoną ziemią. Mężczyzn odróżniałem przede wszystkim po zabawnych ozdobach głów: jakieś  bardzo kolorowe ozdoby, różnokolorowe kolczyki w uszach wykonane z przewodów elektrycznych… Stroje kobiece składają się przede wszystkim z różnorakich pasków i ozdób, trójkątnego kawałka skóry w charakterze spodenek (majtek) i tykwy jako torebki.

 

 

Młodzi chłopcy Hamarów przechodzą interesujący rytuał przejścia do dorosłości. Polega to miedzy innymi na skokach poprzez grzbiety krów.

Prawdziwą ikoną Etiopii jest plemię Mursi. Liczy 10 tysięcy członków. Ich kobiety znane są z oszpecania twarzy poprzez nacinanie dolnej wargi, w taki sposób aby zakładać tam talerzyki.

– Ja to nazywam oszpecaniem,- oni uważają wprost przeciwnie.- Kobiety z największymi talerzykami są najbardziej cenne na przedmałżeńskim rynku.

 Z  biegiem lat te talerzyki dorastają do coraz pokaźniejszych rozmiarów. Bez talerzyka dolana warga kobieca przypomina zwisający wałek- sięgający poniżej brody.

 

 

Wioski Mursi turyści odwiedzają najczęściej, co spowodowało prawdziwy konkurs przyozdabiania się kobiet, gdy tylko zobaczą nadjeżdżających białasów- nazywanych Ferendżi. Możesz zrobić zdjęcia. Byle jak najwięcej, gdyż za każdą sfotografowaną osobę zapłacisz. Jeżeli matka występuje z dzieckiem opłata wzrasta w dwójnasób. Nie są to duże pieniądze: 5- 10 birr- lokalnej waluty, o równowartości około 18- 36 centów amerykańskich.

              Poniżej zamieszczam mapkę Etiopii z trasą podróży.

 

Przejście do następnej relacji: Etiopia, Bodi. Tam gdzie nadmiar tłuszczu jest zaletą

Przejście na początek trasy: Erytrea 

 

 

10-11-2017

Bodi. Tam gdzie nadmiar tłuszczu jest zaletą, relacja z podróży.

Bodi. Tam gdzie nadmiar tłuszczu jest zaletą, relacja z podróży.

Tekst i foto: Paweł Krzyk

 Spalona afrykańskim słońcem ziemia, która dziś na początku XXI wieku jest żywym skansenem- muzeum. Ten region uchodzi za prawdziwy matecznik ludzkości. Jest to kraj posiadający wiele interesujących miejsc, wystarczy wspomnieć o Arce Przymierza…

Najciekawsze dla mnie są zwyczajach ludów, zamieszkujących etiopskie południe na pograniczu z Kenią. Jestem w Etiopii po raz kolejny i przyjechałem po to, aby odwiedzić plemiona, w pełni zasługujące na miano prymitywnych.

Aby dotrzeć do miasto Jinka, stolicy południowego regionu Etiopii trzeba przejechać ponad 580 kilometrów. Ja to zrobiłem w ciągu jednego dnia, w autobusie publicznym z przesiadką w Abra Minch. Z Jinka wyrusza się na podbój Doliny Omo, wyżłobiony przez rzekę o tej samej nazwie, skrawek lądu- na południe i zachód od miasta. Warto w tym miasteczku zajrzeć na niezwykle interesujący bazar (najlepiej w sobotę)- mnóstwo ludzi nie tylko z dwudziestosiedmiotysięcznej Jinki. Na bazar ściągają prze barwne tłumy sprzedających i kupujących z całej okolicy, i oferują wszystko co mają do zbycia.

Z Jinka ruszyłem na kilkudniową wyprawę do plemion. Wschodnie brzegi dolnego odcinka rzeki OMO zamieszkane są przez prymitywne plemiona: Bodi oraz Mursi. W dolinie w stronę plemion nie kursują żadne publiczne środki lokomocji. Dodatkowo teren jest objęty Parkiem Narodowym Mago. Aby wjechać, należy zorganizować wyprawę samochodem z napędem na cztery koła, z obowiązkowym udziałem przewodnika. Podczas wjazdu na teren Parku Narodowego do ekipy dołącza uzbrojony strażnik, i przebywa w samochodzie do czasu wyjazdu.

– Brzmi, niepokojąco?- Może tak, choć moim zdaniem karabinek kałasznikowa strażnika parkowego nie ma specjalnego uzasadnienia.

– Takie przyjęto zasady odwiedzania Parku Mago- usłyszałem w odpowiedzi na moje zainteresowanie powodem wjazdu strażnika.

Jazda w dolinie odbywa się wyłącznie po szutrowych drogach, na których nierzadkimi użytkownikami są stada krów i kóz. Pierwszą grupą plemienną byli Bodi. Wioska Kulo jest duża, ponieważ mieszka w niej 150 osób. Arafat, mój przewodnik jest doskonale znany w wiosce i negocjacje cenowe, oraz uzyskanie zgody na wjazd i nocleg w namiocie, trwały krótko. Podjechaliśmy w porze przedwieczornej, więc szybko rozbiliśmy namiot- to miejsce dla mnie. Kierowca i przewodnik śpią w samochodzie, a strażnik parkowy na rozłożonej  pod drzewem krowiej skórze. Jeszcze przed nocą oraz rankiem następnego dnia podglądałem wioskową codzienność- również obiektywem. Gdy filmowałem, oczywiście, obowiązkowo musiałem sięgnąć do kieszeni po drobne banknoty 5, 10 birrowe- lokalnej waluty o wartości około jednego złotego. Płaci się każdej fotografowanej osobie.

 Bodi posiadają bardzo ciemną karnację skóry, którą zdobią poprzez trwale tatuaże, powstałe z blizn po nacięciach na skórze.

 

 

Chaty Bodi budowane są z patyków oblepionych ziemią i nakrywane strzechą z wysokich traw sawanny. Wieczorny czas we wiosce był okresem, kiedy prawie przed każdą chatą kobiety mieliły ziarno na prymitywnych żarnach- poprzez przecieranie zboża pomiędzy dwoma płaskimi kamieniami. Później zauważyłem paskudnie ropiejącą raną na skórze u jednego z mężczyzn. Sięgnąłem po butelkę z  wodą i po obmyciu rany, zasypałem ją dezynfekującym pudrem i zakleiłem plastrem. Do nocy miałem trzech kolejnych pacjentów- w końcu dałem im posiadany puder. Wieczór w namiocie był spokojny, jeżeli nie liczyć długotrwałego porykiwania rogatego bydła, spędzanego do wsi na noc. Później słyszałem jeszcze odgłosy miejscowych degustatorów lokalnego trunku wysokoprocentowego- spod drzewa koło namiotu. Rankiem ujrzałem w pobliżu skóry legowiska strażnika parku, jeszcze dwie skóry z kałasznikowami. To strażnicy wioski, którzy spali poza chatami.

– Dla ochrony stad przed hienami- mówią mi.

– A nie są problemem: lwy, inne drapieżniki z ciernistego buszu dookoła, lub złodzieje?

– Nie. Lwów nie ma a złodzieje wiedzą, że mamy broń i na pewno odpowiednio byśmy im podziękowali.

Bodi utrzymują się głównie z hodowli bydła i kóz. Populacja plemienna liczy w 2017 roku dwanaście tysięcy w czterdziestu pięciu wioskach. Strojem męskim zwykle jest wyłącznie kawałek tkaniny noszony na ramieniu. Czasem zakrywa… samcze wdzięki. Kobiety używają tekstylnej (lub skórzanej) przepaski wokół bioder, drobnych naszyjników z koralików oraz drucianych, mosiężnych pierścieni na nogach. Moda na głowie oznacza bardzo krótko ścięte kędzierzawe włosy, oraz wygolone żyletką fantazyjne wzory. Bangikono- miejscowa fryzjerka z żyletką, chciała nawet mnie skrócić dwu centymetrowy zarost.

– Ciekaw jestem jakbym wyglądał z wzorkami na siwiejącej głowie? – Wolę się nie domyślać, jakby to skomentowała moja Basia!.

 

 

Spacerując po wiosce zasłyszałem kilka angielskich słów i zapytałem o szkolne nauczanie.

– Każdego tygodnia na pięć roboczych dni przyjeżdża do wioski nauczyciel- zaskoczony usłyszałem w odpowiedzi.

Arafat przy jednej z chat coś sobie zapisywał w notesie i natychmiast wokół niego utworzył się wianuszek młodszych i starszych głów we wzorki. Nie wiem jaki posiadają poziom nauczania, ale nie mógł się uwolnić, gdy zaczął pisać imiona w lokalnym alfabecie i języku Bodi.

 

 

Udało mi się zajrzeć do chaty wodza. 42- letni Hamza posiada trzy żony, z którymi dochował się dwudziestu ośmiu potomków i około trzysta krów. Hamza przedstawił mi żony: Zung Ulu (pierwsza), Lipti, Keneczio i jednego z synów- pięcioletniego Galajbele. Zamierza dokupić czwartą żonę. Na zdjęciach: wnętrze chaty z Lipti i Zung Ulu, oraz autor z wodzem Hanzą.

 

 

Kolejną noc spędziłem w wiosce Bodi- Eyerbolow. Wieś jest mniejsza i w sumie bardzo podobna  do wcześniejszej. Mogłem w niej zaobserwować sposób przyrządzania pożywienia na co dzień….

Pokaźny brzuch w niemal całej Afryce jest oznaką zdrowia i zamożności. W plemieniu Bodi wierzą w to chyba najmocniej- są znani ze swojego święta Kael, stanowiącego prawdziwą pochwałę otyłości. Członkowie plemienia mają specyficzny gust. Ich pojęcie piękna, w odniesieniu do mężczyzn jest intrygujące. Kael jest „konkursem” o tytuł najgrubszego, co zapewnia sławę i powodzenie wśród kobiet.

– Duże jest piękne, a najpiękniejsze największe, czyli czego Bodi nie zrobi dla kobiet!- można by zażartować.

Jeżeli jesteś zainteresowany szczegółową relacją zaproś, chętnie przyjadę i opowiem o kilkudniowym pobycie wśród ludów: Bodi i Mursi.

 

 

Dolina Omo- jest jednym z najmniej ucywilizowanych miejsc na Ziemi. Jedno z ostatnich tego typu, które znika z dnia na dzień. I to znika szybko. Dziko żyjące plemiona zmniejszają się liczebnie i cywilizują. Postęp technologiczny robi swoje. Można we wiosce nie wysyłać dzieci do szkół, nie mieć prądu, ale to nie znaczy, że nie ma telefonów komórkowych- zasilanych solarnie. Przeczytałem, że jeszcze w końcu dwudziestego wieku plemię Bodi liczyło około trzydzieści pięć tysięcy osób- obecnie jest trzykrotnie mniej liczne.

 

Przejście do następnej relacji: Etiopia, Mursi i inni.

Przejście do poprzedniej relacji: Ferendżi lubi indżerę

Przejście na początek trasy: Erytrea 

 

 

10-11-2017

Mursi- kobiety z talerzami w ustach, i inni. Relacja z podróży.

 

Mursi- kobiety z talerzami w ustach, i inni. Relacja z podróży.

Tekst i foto: Paweł Krzyk

              Na temat plemienia Mursi krąży wiele, niejednokrotnie sprzecznych opowieści. Na pewno są grupą etniczną, która jest ikoną Etiopii.

              – Gdzie ich szukać?

Na południu tego kraju w dolinie rzeki Omo, na pograniczu z Kenią. Dolina jest dla mnie swoistego rodzaju wylęgarnią grup etnicznych w różnym stopniu żyjących według własnych tradycyjnych zasad. Mursi wraz z plemieniem Bodi zajmują Dystrykt Sila Mago Woreda.

              – Ilu ich jest?- ktoś zapyta.

– Około dziesięć tysięcy w trzydziestu pięciu wioskach.

Mursi wyróżniają się „oszpecaniem” swoich kobiet. Przygotowania zaczynają już w dzieciństwie. Dziewczynkom jest nacinana dolna warga w taki sposób, aby włożyć tam patyk, później okrągły krążek z drewna lub ceramiki. Wybijają płci nadobnej cztery dolne, przednie zęby. Mężczyznom usuwają tylko dwa dolne  siekacze. Dziewczęta w miarę dorastania noszą krążki coraz większe. Dochodzą do wielkości małych talerzyków, mogących osiągać średnicę około trzydziestu centymetrów.

Modą tutejszą są różne wzory na ciele- zgrubienia, które uzyskiwane są poprzez nacinanie skóry w regularne wzory. Następnie w rany wcierają popiół. Gdy rany się wygoją pozostaje wypukły wzór, który ma swoją symbolikę. Dotyczy to zarówno kobiet jak i mężczyzn.

Dorosłe kobiety nie noszą krążków non stop. Są zobowiązane do noszenia „talerzyków”: podczas ceremonii, uroczystości wioskowych oraz podczas podawania posiłku mężowi. Na co dzień chodzą z obwisłymi dolnymi wargami- czasem poniżej brody. W podobny sposób noszą kolczyki- tu również krążki zakładają jak kolczyk, tylko ta dziurka jest coraz większa i powoduje zwisanie krawędzi ucha.

Usłyszałem i przeczytałem kilka opowieści o tym prymitywnym plemieniu. Zwykle grupa turystów podjeżdża do wybranej wioski, która specjalizuje się w obsłudze turystów. Przybywają na dwie- trzy  godziny,  panie stoją w rządku „do foto” lub natarczywie zapraszają w pobliże własnych obejść. A wszystko po to,

– aby  zdobyć więcej „brrr”- jak mówią na lokalną walutę etiopską.

Jeżeli ich się nie wybiera do zdjęcia, potrafią być natarczywe i wręcz szarpią „delikwenta” w swoją stronę.

Dodatkowo opowiada się o ich wojowniczości, posiadaniu karabinków kałasznikowa w każdym domu… i nadużywaniu alkoholu.

Rozmawiając o Mursi, opowiadałem mojemu przewodnikowi Arafatem o powyższych opiniach wśród Ferendżi (biały człowiek). Ten spojrzał na mnie bardzo zdziwiony.

– To nieprawda!- stwierdził.

 Broń, owszem mają, ale tę posiadają wszystkie ludy w dolinie. Nie oznacza to również, że jej używają w niecnych celach. Owszem, używają jej ale tylko w obronie swoich terytoriów i dobytku- zwłaszcza stad, przed hienami i zakusami sąsiadów. Spojrzałem na niego i zapytałem o możliwości zanocowania właśnie w wioskach Mursi.

– Oczywiście, choć nie jest to zbyt popularny zwyczaj „Ferendżi”!

W ten sposób dotarłem koło południa do wioski Mursi, Alima, w odległości około stu kilometrów od stolicy regiony, Jinka. Zjechaliśmy w bok od głównej drogi około dwa kilometry.

Trudno w Dolinie połapać się, gdzie co się znajduje. Napisów i znaków drogowych nie ma w ogóle. Pomarańczowo- czerwona szutrowa droga, czasem bardzo dziurawa, prowadzi przez busz: plątaninę kolczastych krzewów i sporadycznych drzew w wysokich trawach sawanny- po prostu zielono (pora deszczowa) i tak przez dziesiątki kilometrów. Od czasu do czasu drogę przegradzają stada krów i kóz, ze skąpo ubranymi pasterzami. Jeżeli spotkasz jakąś dziurę z wodą, to z dużym prawdopodobieństwem spotkasz również świecących „klejnotami” czarnoskórych dżentelmenów. Czasem ktoś czeka na okazję ciężarówką: na targ lub z powrotem do wioski.

Przyjechaliśmy do wioski  w niedzielę. Na opłotkach wsi pod drzewami mężczyźni leżeli na krowich skórach, lub siedzieli w kucki. Z boku znajdowała się grupa kilkunastu chat, zlokalizowanych blisko siebie. Następiły negocjacje Arafata.

– Salam (powitanie), birr oraz Ferendżi- były jedynymi słowami, które z tego zrozumiałem. Chyba uzgadniali ile będzie kosztował: pobyt samochodu w wiosce oraz mój nocleg pod namiotem. Rozumiem, że domagali się więcej birrów, ale też to, że tylko jeden Ferendżi- powinno być mniej?  Nie dogadali się. Arafat postanawia przeczekać: może we własnym gronie się porozumieją a my w tym czasie pospacerujemy po wiosce.

– Tylko nie zabieraj sprzętu fotograficznego!- uprzedził.

Spacer mi się podobał. Kobiety są szczupłe, wysokie jak Amazonki, mają skórę ciemniejszą niż Etiopczycy i nagie piersi. Nie spodziewały się nas wcześniej i dopiero teraz przywdziewają swoje oryginalne ozdoby: w dolną wargę, uszy, na szyję i głowy. Rozczarowane, zdejmowały wszystko natychmiast, gdy dowiedziały się, że zdjęć (i pieniędzy) teraz nie będzie. Za to miałem możliwość przyjrzeć się: zwykłemu codziennemu życiu, ich niewielkim domostwom z malutkimi wejściami. Gdybym tam chciał wejść: na pewno na początku musiałbym zejść na kolana (i to chyba za mało), a wewnątrz na pewno bym się nie wyprostował. Jakaś kobieta klęcząc mieli ziarno, trąc o siebie dwa płaskie kamienie.

Ciekawie z wejść do chat wyglądają twarze- około pięćdziesiąt centymetrów od ziemi.

Jak taki dom budują?

W okrągły rowek wykopany w ziemi wkładane są gałęzie. Po uformowanie obłego kształtu, przykrywają go strzechą z długiej trawy. Na wierzchy przyciskają kilkoma patykami i całość dociskają sznurami wykonanymi z kory. I najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że rola mężczyzny przy budowie domu ogranicza się wyłącznie do dostarczenia gałęzi na konstrukcję- całością budowy chaty zajmują się kobiety.  We wnętrzu znajduje się wszystko co dla nich najważniejsze: cały dobytek poza dużymi zwierzętami, ognisko kuchenne i miejsce do spania- na klepisku na krowich skórach. Zaskoczony spoglądałem na jeszcze mniejszą chatkę: to dla dzieci, które tam śpią z małymi zwierzętami- pewnie się nawzajem ogrzewając.

Po godzinie napotykamy  syna wodza wioski, który   wraz z trzema innymi „drinkuje” lokalny alkohol. Alkohol rozcieńczają wodą w misce, a potem puszczając naczynie wokół opróżniają. Wodza nie ma, poszedł na spotkanie do sąsiedniej wioski. W końcu idziemy  razem w stronę samochodu.

– Najwyżej odjedziemy do innej wioski!- stwierdził Arafat.

– Jest decyzja pozytywna i mam zgodę na nocleg oraz fotografowanie- poinformował starszy mężczyzna.

– Uważaj- uprzedził mnie Arafat. -To cwaniacy z dużym doświadczeniem w naciąganiu turystów na opłaty. Jeżeli tą samą osobę sfotografujesz a potem nagrasz kamerą- zapłacisz podwójnie.

Spoglądam na to wszystko zdziwiony. Turyści odwiedzają Mursi wielokrotnie częściej niż Bodi- są zwyczajnie przez nich rozpuszczeni.

Idę z kamerą. I tu nastąpiło szaleństwo. Jak za dotknięciem czarnoksięskiej różdżki, spokojna wioska zamieniła się w rozgorączkowany skansen z bajernie przyozdobionymi mieszkańcami. Tylko mężczyźni zachowali opanowanie. I nawet jak przebywali w pobliżu chat, poszli sobie w cień pod drzewa. Posiadam naście zdjęć, każde za 5- 10 birra od osoby. W końcu mam dosyć: talerzyków, kłów, fantazyjnych ceremonialnych nakryć głowy i matek z mnóstwem dzieciaków. Jest nawet kobieta, która pozuje mi z karabinkiem nad głową. Po kilku minutach ta sama osóbka zmieniła ozdoby- teraz ma dzieciaka i posiada kałasznikowa przewieszonego przez piersi. Znowu domaga się foto i oczywiście „kasy”.

 

 

Dopiero po ponad godzinie wszystko w wiosce wróciło do normy. Usiadłem przy samochodzie w grupce mężczyzn, i poprzez tłumacza plotkujemy.

– Dlaczego jesteś sam, bez żony?- pytają.

– Zachorowała na malarię i nie chce jechać. – Wiedzą co to malaria i ze zrozumieniem kiwają głowami.

– Ile masz dzieci?

– Dwie córki.

– To bardzo niedobrze dla ciebie!

– Dlaczego?

– Jak to, a komu zostawisz swój majątek, krowy i zwierzęta?- Musisz mieć syna! – Weź drugą żonę- dopowiada  drugi.

– A w ogóle, ile ty (gruby- znaczy bogaty) masz żon?

– Jedną?- Nie stać cię na drugą?- A może nie lubisz kobiet?

– Ja mam dwie żony i trzynaścioro dzieci- opowiada mi syn wodza.

– U mnie żon się nie kupuje, – tłumaczę. – Całkowite niezrozumienie.

– To komu zostawisz majątek?

Wytłumaczyłem im podstawowe zasady spadkowe w  Europie. Spotkałem się  z pełnym niezrozumieniem i dodatkowo zaczęli patrzeć na mnie podejrzliwie,

– czy aby powiedziałem prawdę.

W końcu usiadłem w samochodzie i wreszcie po czterech dniach mam czas uzupełnić te notatki. Wokół mam mnóstwo bardzo czarnoskórych twarzy dziecięcych w  wieku szkolnym. Wszyscy na bosaka i tylko niektórzy posiadają jakiś tekstylny strój. Kędzierzawe główki tworzą ścianę i usiłują wszelkimi sposobami coś ode mnie wysępić. Najczęściej powtarzają „karamela”- chyba jakaś odmiana słodyczy. Nie bardzo wiem jak odróżnić chłopców od dziewczynek. W końcu rozpoznaję płeć po zwisających małżowinach usznych, przygotowywanych do noszenia krążków. A przykrym w tym wszystkim jest fakt, że niestety do szkoły jest kierowana tylko starsza młodzież, wtedy kiedy może sama dotrzeć do odległego o około dwadzieścia kilometrów miasteczka.

Dojechałem do miasteczka Mursi Hana, nieoficjalnej stolicy plemienia.

………………….

Załapał się do samochodu znajomek przewodnika z Mursi i jedziemy w kierunku jego wioski. Droga prowadziła przez tereny górzyste ze stromymi podjazdami. Jechaliśmy kamienistą drogą, również przez koryta rzek- dobrze, że jeszcze z niezbyt wysokim stanem wody. Pora  deszczowa przejawiała się deszczykami przede wszystkim w nocy. Potem znowu  skręt w jeszcze gorszą drogę i przybywamy do wioski Mamete.

Tym razem  po dłuższych negocjacjach, podobnie pozwalają mi przenocować w wiosce. Początkowo zastanawiałem się czy nocować w ich chacie, ale okazało się to niemożliwe z kilku powodów:

– nie mieli wolnej chaty.

–  Te zajęte są upchane wewnątrz „na wcisk”. Domownicy śpią prawie przytuleni jeden do drugiego.

– Chyba nie miał bym jak wejść do chaty.  W porównaniu do moich gabarytów Mursi są smukli, szczupli i wygimnastykowani. Ja musiałbym do  chatki się wczołgiwać i to chyba bokiem.

…………….

 

 

Istnieje kilka teorii związanych ze zwyczajem noszenia krążków oraz nacinania różnych wzorów na ciele kobiet Mursi. Owe samookaleczenia i w sumie oszpecanie, prawdopodobnie stosowano z obawy przed łowcami niewolników, którzy porywali afrykańskie kobiety do haremów. Kobiety zabezpieczano także przed najazdami innych plemion z sąsiednich krajów. Dziś dobrowolnie czynią się niewolnicami białych fotografów. Nie mają nic przeciwko, gdy ci wskazują palcem, którą Mursi chcą sfotografować.

Według innych przekonań, wielkość krążka w ustach, oznacza status kobiety. Mówi się, że krążek ma znaczenie religijne- ma odstraszać złe duchy, mogące przedostać się do wnętrza człowieka przez usta.

…………….

 

 

Jeżeli jesteś zainteresowany szczegółową relacją zaproś, chętnie przyjadę i opowiem o kilkudniowym pobycie wśród ludów: Bodi i Mursi.

Inne plemiona

Nie mniej ciekawą grupą plemienną są bardziej liczni Hamarowie. Zamieszkują Dolinę Omo bardziej na południe w stronę Kenii. Ich  kobiety  zaplatają warkoczyki fryzur i barwią je czerwoną ziemią. Stroje kobiece składają się przede wszystkim z różnorakich pasków i ozdób, trójkątnego kawałka skóry w charakterze spodenek (majtek), i tykwy jako torebki.

Mężczyzn odróżniałem przede wszystkim po zabawnych ozdobach głów: jakieś  bardzo kolorowe ozdoby, różnokolorowe kolczyki w uszach- na przykład wykonane z przewodów elektrycznych… Starsi mężczyźni noszą ze sobą mały drewniany stołek, który służy dodatkowo jako „poduszka”- w ten sposób zawsze jest na czym usiąść, oraz gdzie się położyć.

 

 

Młodzi chłopcy Hamarów przechodzą interesujący rytuał przejścia do dorosłości. Gdy mężczyzna wkracza w wiek dojrzały, który sam wyznacza, musi przejść rytuał- gdy chce znaleźć sobie żonę. Musi trzykrotnie przeskoczyć przez ustawione rzędem byki.

Skakanie poprzedza inna ceremonia- bardziej krwawa i zastanawiająca. Otóż wszystkie kobiety z rodziny wchodzącego w dorosłość chłopaka, muszą zostać wychłostane. Hamarki z dumą noszą swoje blizny, pierwszy raz uczestniczą w chłoście po osiągnięciu dojrzałości płciowej. Zbierają się w jednym miejscu, przywiązują do nóg dzwoneczki i chodząc w kółko śpiewają pieśni dla swojego brata- że właśnie dziś przestaje być ich bratem. Gdy nad rzeką pojawiają się mężczyźni z witkami, biegną do nich prosząc o wybatożenie. Każda blizna dodaje prestiżu.

Potem następuje właściwe święto przejścia w dorosłość. Byki gromadzone są na placyku, młodzi chłopcy łapią je za ogon i język – aby zwierzęta nie mogły się wyrwać. Ustawiają jeden obok drugiego i kandydat na dorosłego przebiega po grzbietach zwierząt w tę i z powrotem.

Po ceremonii mężczyzna wchodzi nago do buszu wraz z przyjacielem. Chodzą pomiędzy wioskami szukając żony- gdy takową znajdzie, jej dom oznacza krowimi odchodami. Poszukiwania trwają nawet do trzech miesięcy, a chłopiec musi radzić sobie w lesie sam. Krewni z jego wioski zostawiają mu do picia jedynie bydlęce: mleko i krew. O wodę jest trudniej, pochodzi tylko z deszczówki.

 O losie  wybranki decyduje jej rodzina. Pomiędzy rodzinami dochodzi do negocjacji cenowych. Gdy dojdą do porozumienia, wówczas chłopiec porywa symbolicznie dziewczynę i zabiera ją do swojej wioski, gdzie budują własny dom. Żenić się muszą w pierwszej kolejności najstarsi synowie. Jeśli nie są żonaci, wówczas ich młodsi bracia również nie mogą mieć żon.

Ciekawym w tej zabawie w dorosłość jest fakt, że żona nie powinna być dziewicą. Jeśli jest, oznacza to, że coś jest z nią nie tak- nikt jej nie chciał. Specjalnie organizowane są imprezy w lesie, z zabawami i piciem alkoholu. O północy starsi wracają do wioski, a młodzi mają czas dla siebie.

Hamar mogą posiadać wiele żon, które oznaczane są „naszyjnikami”- dużymi obrożami żelazno-skórzanymi. Największą obrożę, posiadającą z przodu cylinder, założy pierwsza żona. Kolejne będą oznaczone żelaznymi pierścieniami: dwa, trzy itd. Istnieje wiele zasad regulujących specyficzne zwyczaje w tej społeczności, a dotyczą na przykład: rozwodu i tego co dalej, dzieci, tego gdzie dziecku wyrośnie pierwszy ząb…

Wracając z powrotem w stronę Jinka, przekroczyłem łódką rzekę Omo na zachodni brzeg na terytorium plemienia Nyangatom. Jakie było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem kolejne „kobiety żyrafy”. Plemię należy do grupy bardziej cywilizowanych i wyróżnia się od  innych ozdobami kobiet na szyjach. Zakładają mnóstwo różnych ozdób, które z czasem w nienaturalny sposób wydłużają im szyje. Charakterystyczne jest również to, że z drugiej strony kontynentu afrykańskiego  w Angoli, kobiety Muila wyglądają podobnie. Gdybym ustawił je koło  siebie miałbym problem z odróżnieniem.

 

 

Dolina Omo w Etiopii zamieszkana jest przez ponad dwadzieścia plemion, z których większość jest obecnie ucywilizowana: używają telefonów komórkowych, jeżdżą samochodami, uczą się języków- nie różnią się specjalnie od mieszkańców miast. Dolina kiedyś matecznik ludzkości, szybko się zmienia i niedługo utraci do końca swój dziki charakter.

Mówi się, że nie powinno się nikogo cywilizować na siłę. Sądzę, że za lat kilka, kilkanaście, sami zdecydują o swoim losie- a jeżeli nie oni to ich dzieci, które zwykle nie wracają do wiosek- po pójściu do szkoły.

 

Przejście do następnej relacji: Sudan Południowy

Przejście do poprzedniej relacji: Bodi

Przejście na początek trasy: Erytrea 

 

 

05-12-2018

film: Wsród prymitywnych w Etopii (Bodi i Mursi)

zajrzyj niżej

 

12-12-2021

Asosa i Gambela, relacja z podróży.

Etiopia, Asosa i Gambela. Relacja z podróży.

(na październik 2021)

Tekst i foto: Paweł Krzyk

 

Asosa

Jest etiopskim miasteczkiem na zachodzie kraju i stolicą regionu Benishangul-Gumuz. Jeszcze w połowie ubiegłego wieku o tę ziemię walczyli Włosi, Belgowie i Etiopczycy. Mieszkańców nieco ponad 20 tysięcy,  którzy obecnie mają koniec pory deszczowej i wszystko wokół kwitnie, i jest intesywnie zielone. Głównymi grupami etnicznymi są Oromo i Amhara… Dotarłem tu z kłopotami, gdyż linia lotnicza przyspieszyła lot powrotny. Nie mając zbyt wiele czasu zwiedziłem Asosę z …motorowej rikszy. Tuk-tuki są w tej krainie podstawowym pojazdem transportowym. Dzięki temu nie zmokłem, no i prawie nikt spod plandeki nie widział mojego aparatu…

 

 

Gambela

Taka sobie gadka…, czyli wreszcie znalazłem miejsce w cieniu, z niezbyt ogromnymi stadami much, za to bez malarycznych komarów, z bardzo zimnym piwkiem Bedele, z którego mi się przygląda małpka…

– „kuna”, chyba kapucynka, a nie jestem przecież nawalony. No bo jak tu być po mikrym piwku 330 ml.

 

 

Miasteczko Gambela, to nieco ponad 20 tysiący czarnoskórych Etiopczyków, w rejonie Anuak, który tu mają za niezbyt bezpieczny, gdyż graniczy z Południowym Sudanem. W każdym razie na pewno na ulicy wzbudzam zainteresowanie kolorem twarzy. Na początku postanowiłem zwiedzać z rikszy, bo mogłem robić szybkie fotki telefonem, a i tak miałem kłopot z policjantem, który uważał, że robiłem zdjęcie jemu, a nie pomnikowi na mini rondzie. Skończyło się  pokazaniem zrobionego zdjęcia…

 

 

Koniec pory deszczowej i wszędzie przyroda pokazała, jak normalnie wygląda…

Patrząc na ludzi daje się zauważyć mikrych wzrostem, ale i drągali obojga płci przekraczających moje 1,8 metra. Ale większość to tyczkowate szczuplaki, czego, nie ukrywam im zazdroszczę.

Idę dalej smerfować po bardzo dziurawych uliczkach Gambeli i czuję się trochę, jakby to ktoś powiedział- w maszynie czasu,

– a na pewno bardzo daleko od turystycznych ścieżek.

To chyba dla takich klimatów szwendam się po świecie.

Basiu, dziękuję, że mi na to pozwalasz.

 

 

 

 

Przejście do następnej relacji: Etiopia, Jigjiga

Przejście do poprzedniej relacji: Angola, z Luandy do Porto Amboim i Kabindy.

 

12-12-2021

Etiopia, Jijiga. Relacja z podróży

Etiopia, Jigjiga. Relacja z podróży.

(na październik 2021)

Tekst i foto: Paweł Krzyk

 

Ferendżi lubi indżerę.

W Jigjiga (lub Jijiga) dużym etiopskim mieście na pograniczu z Somalilandem przypomniano mi nazwę Ferendżi (biały człowiek).

A podczas spaceru po bazarze przypomniałem sobie główne etiopskie danie z plackiem z indżery.

Placek przypomina wprawdzie pół centymetrowy mocno sprany dywanik łazienkowy, ale jego kwaskowy smak jest niezły w połączeniu z innymi wiktuałami. W moim przypadku drobno posiekane mięso i jajko (5 zł.). No i je się palcami… Nie obyło się na pożegnanie bez fotki z szefami knajpki połączonej ze sklepem mięsnym.

 

 

Jijiga i niesamowity targ zwierzęcy.

Drugi dzień w … mieście niedaleko granicy z Somalilandem (60 km), postanowiłem spędzić na zwiedzaniu miasta. Udało mi się namówić młodego riksiarza na wycieczkę po mieście. Na początek ruszyliśmy przez miejskie centrum i tu wypada mi powiedzieć co nieco o historii. Miasto założono dopiero z początku XX wieku i przechodziło z rąk włoskich do brytyjskich, by ostatecznie stać się stolicą etiopskiego regionu Somalia. Obecnie liczy około 700 tysięcy mieszkańców.

 

 

Mój motorkowy pokazał mi opłotki, a potem zasugerowałem mu powrót na market… Ja zrozumiałem targowisko w centrum, a on… niesamowity targ zwierzęcy, który odbywał się właśnie dzisiaj. Oj… posiedziałbym tam parę godzin, gdyż był tak egzotyczny, jak tylko można sobie wyobrazić… na,

– w sumie nie wiem, jak to nazwać-   targowisku, gdzie nie bywają oglądacze z aparatem foto, a jeżeli oglądacze, to tacy, którzy przychodzą tutaj kupować, lub sprzedawać.

Teraz co?

Otóż ogromny wybór krów, wielbłądów, osiołków, czy wreszcie kóz. A jedzie się po drodze, składającej się wyłącznie z głębokich dziur… wypełnionych brązowym błockiem.

W końcu, w oczekiwaniu na odlot poszedłem na moje ulubione danie: indżerę z mięskiem i jajkiem i zaraz po wejściu do knajpki stałem się głównym przedmiotem zainteresowania: miejscowych piwożłopów, a zwłaszcza kobiecej obsługi kuchni, która w liczbie sztuk pięć zaczęła mi przesyłać kiwuski zza uchylonych drzwi…

 

 

 

Przejście do następnej relacji: Puntland…

Przejście do poprzedniej relacji: Etiopia, Asosa i Gambela

Przejście na początek trasy: Angola, z Luandy do Porto Amboim i Kabindy.

 

31-01-2022

film: Asosa, Gambela i Jigjiga