Z Bertua do Parku Narodowego Lobeke. Relacja z podróży
Kamerun. Z Bertua do Parku Narodowego Lobeke.
Relacja z podróży (2016)
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Zaciekawiony opowieściami polskiego misjonarza w Yaounde, mimo, że zamierzałem pojechać w kierunku morza, wsiadłem do rzęchowatego autobusu zmierzającego w przeciwnym kierunku, na wschód- do Bertua.
Wjeżdżając w głąb kraju trzeba być przygotowanym na zaczepki policyjne, na drogowych rogatkach dają nieumiejętny popis wymuszania łapówek. Z uśmiechem odmawiałem, rzekomo obowiązkowego płacenia za: brak szczepień, nieważnej wizy, złych pieczątek i czego tylko nie wymyślą na poczekaniu.
Gorszym i bardziej poważnym w skutkach może być zatarg z kierowcą autobusu, gdyż ten widząc, iż nie chcę płacić łapówki za „nic”, nie chciał czekać na mozolną biurokrację wypisywania danych z paszportu. Nikt z miejscowych nie miał tego problemu-pokazywali tylko swoje dowody osobiste. Próbował wyrzucić mnie z opłaconego przejazdu. On ściągał z góry mój plecak a ja przeszkadzałem, całe szczęście pomogli pasażerowie, pyskując na policjantów.
Na każdym postoju autobus był natychmiast oblegany przez sprzedawców wszelkich różności spożywczych, Ja wybieram tylko suszone banany za sto XAF (ok. 60 groszy). I w tej sytuacji unikam wyciągania aparatu fotograficznego.
Bertoua jest około 88-tysięcznym miastem w Kamerunie, stolicą Regionu Wschodniego i departamentu Lom-et-Djérem. W mieście znajduje się lokalne lotnisko, oraz między innymi placówki misyjne polskich sióstr zakonnych. Wiedząc od wspomnianego misjonarza z Yaounde, że w okolicy zamieszkują Pigmeje, nieskutecznie próbowałem dotrzeć do ich wiosek.
Powiedziano mi, że większe skupiska tych niskich ludzi pewnie będą dalej na wschodzie i południu w pobliżu granic z Republiką Środkowej Afryki, czy Republiki Konga. Rzuciłem okiem na mapę i postanowiłem pojechać do Parku Narodowego Lobeke. Udało mi się namówić taksówkarza na 3-dniową wyprawę.
Wiosek po drodze było sporo, ale dostrzegłem swoistego rodzaju, odmienne niż w innych krajach zwyczaje. W niektórych musiałem się meldować u szefa wioski, gdzie także kończyło się wymuszaniem opłaty. Zacząłem rozpytywać i okazało się, że zetknąłem się jednym z ciekawszych obyczajów, z tak zwanymi „mini-królestwami”. Otóż, zwłaszcza na północy kraju, nawet mała wioska może być odrębnym państewkiem, którym kieruje tzw. „fon”. Władca pełni nie tylko funkcję reprezentacyjną, jest również mediatorem pomiędzy podwładnymi a władzą państwową. Posiada niektóre uprawnienia państwowe– rozstrzyga miejscowe spory, wyraża zgodę na osiedlenie, zakup ziemi,- czy przegania niechcianych gości. Część zwyczajów wciąż odbywa się w sposób tradycyjny, a niektóre z nich pewnie długo będą niezrozumiałe dla przybyszów z zewnątrz.
Jak później opowiadał mi francuski turysta: idąc wieczorem do jednej z wiosek, był prowadzony przez kobietę z lampką, która bez przerwy coś mamrotała. Gdy później zapytał
– odganiała w taki sposób złe duchy!
Przestraszył się naprawdę, gdy w pobliżu wioski otoczyli ich zamaskowani mężczyźni- na szczęście nie byli bandziorami, tylko gwardią lokalnego „fona”- po godzinie dwudziestej trzeciej obowiązuje zakaz poruszania się. Skończyło się tylko na strachu i butelce piwa dla strażników.
Aby uniknąć większych kłopotów, postanowiłem w czasie jazdy w kierunku granicy i parku, nie zatrzymywać się, zwłaszcza że turyści tutaj to zjawisko niespotykane, i traktowane jako „bank na nogach”.
Park Narodowy Lobéké to południowo-wschodni kraniec Kamerunu , okręg Moloundou w Prowincji Wschodniej. Geograficznie znajduje się w Kotlinie Konga, od wschodu ograniczony rzeką Sangha , która stanowi międzynarodową granicę Kamerunu z Republiką Środkowoafrykańską i Republiką Konga. Sąsiaduje z dwoma innymi rezerwatami w Republice Środkowoafrykańskiej i Kongo.
Ten fragment Kotliny Konga, gdzie spotykają się Kamerun, Republika Środkowoafrykańska i Kongo, obejmujący trzy sąsiadujące ze sobą parki narodowe o łącznej powierzchni około 750 000 ha, jest nazywany Parkiem Narodowym Sangha Trójnarodowa, i znajduje się na Liście… UNESCO.
Większość obszaru jest nietknięta działalnością człowieka i charakteryzuje się różnorodnością wilgotnych lasów tropikalnych z bogatą florą i fauną. Polany leśne są siedliskiem gatunków zielnych i najczęstszym miejscem podglądania zwierząt. Wspomniane parki narodowe są domem dla znacznych populacji słoni leśnych, krytycznie zagrożonego goryla nizinnego i zagrożonego wyginięciem szympansa. Mnie udało się zobaczyć niewiele zwierząt w tym goryla, choć z daleka. Miałem problem z noclegami, skończyło się spaniem w samochodzie.
Największym problemem okazało się fotografowanie ludzi, wymuszanie opłat, brak infrastruktury turystycznej, oraz niestety obawa o bezpieczeństwo. To pogranicze, zwłaszcza z „Central Afric”, gdzie sytuację zaogniają przymusowe przesiedlenia, spowodowane starciami zbrojnymi i konfliktami między społecznościami. Zdarzają się powodzie, a później przemoc wobec przesiedlonych jakiej doświadczają kobiety i dziewczęta. Czyli ten trójkąt pogranicza jest również siedliskiem, czy miejscem schronienia się bandytów z bronią z sąsiednich krajów. Gdy sobie to uświadomiłem przestałem wchodzić do skupisk ludzkich, zacząłem unikać miejsc kontrolnych i szybko odjechałem w kierunku Bertua. W pamięci miałem opowieści spotkanego wcześniej misjonarza Dariusza (patrz film wywiad: „Ojciec Wirgiliusz”) https://youtu.be/jPEJjug-Ftc .
Mój kierowca w końcu jakoś znalazł po drodze leśne, niewielkie siedlisko Pigmejów Baka.
Kim są? W potocznej opinii, jacyś mali ludzie gdzieś tam…, na pewno daleko.
I tak encyklopedycznie: Pigmeje (z greckiego „mały jak pięść”)– ludy negroidalne odmiany czarnej, zamieszkujące dżungle Afryki Środkowej. Charakteryzuje je niski wzrost, wahający się od 140 do 150 cm. Mają drobne stopy i dłonie, krótkie, szerokie uszy, wypukłą górną wargę, krótkie nogi przy stosunkowo długim tułowiu i ramionach. Częściowo prowadzą koczowniczy tryb życia, zajmując się łowiectwem i zbieractwem. Zamieszkują różne regiony w Afryce równikowej. Ich populacja liczy około 100 tys. osób. Nie posługują się wspólnym językiem, nie mają świadomości wspólnej historii. Stanowią małe, odrębne społeczności, które nic nie wiedzą o istnieniu innych. I jeszcze jedno, część z nich ostrzy zęby, które przypominają zwierzęce kły(!!!)
Dzielą się na trzy grupy: Mbuti (Las Równikowy Ituri – na wschodzie Afryki); Twa Binga (Republika Środkowoafrykańska), oraz Baka (Gabon i Kamerun).
Plemiona wyróżnia zadziwiająco krótkie życie. Pigmeje na całym świecie są nie tylko niscy, ale żyją krótko ze średnią życia 16-24 lata. Tylko 30-50% dzieci przeżywa do 15 roku życia, a mniej niż jedna trzecia kobiet dożywa menopauzy w wieku 37 lat. Antropolodzy twierdzą, że inne afrykańskie grupy społeczne mają o wiele niższą śmiertelność, oraz dwa razy dłuższą średnią życia. W porównaniu do nich, Pigmeje pod tym względem są bliżsi szympansom.
Łowiectwo to ich najważniejsze zajęcie, nie tylko z potrzeby zdobywania pożywienia, ale też z tradycjonalnego znaczenia tego zajęcia. Najlepsi łowcy są bardzo szanowani w społeczeństwie. Drugim jest zbieractwo, czyli szukanie jedzenia w lesie. Zbierane pożywienie to głównie warzywa i grzyby. Przynoszone zdobycze i produkty spożywcze zostają podzielone.
Zaciekawiło mnie ich kuchenne ognisko, które składa się z trzech kamieni, pomiędzy którymi włożone są dłuższe gałęzie i grubsze patyki. W miarę spalania się są dosuwane bliżej ognia. Po ugotowaniu i nie dosunięciu drewna, ognisko samo wygasa, a gałęzie zostają do… następnego razu. Po co rąbać drewno na klocki i kawałki, można przytargać do ogniska cały kloc- wystarczy tylko mieć na niego miejsce. Całość uzupełnia garnek i coś do mieszania w nim: łyżka, chochla lub tłuczek, jak na moim zdjęciu. Kosz do prac zbieraczych to jednokomorowy pojemnik, który zaczepiają na głowę lub plecy jednym kawałkiem sznura, -również wykonanego z pędów… z tropikalnego równikowego lasu.
Przeczytałem opinię na temat Pigmejów Pauwela den Wachtera, dyrektora WWF Gabon. Pigmejów łączy na pewno coś jeszcze- zmysł łowców. Są niezdyscyplinowani, chodzą swoimi ścieżkami, ale nie znajdziecie od nich lepszych myśliwych. Mają szósty zmysł – jak tłumaczy,- z nimi nie zginiecie w lesie. Podczas wyprawy z udziałem Pigmejów oraz rozbiciu obozu, wychodzili z nimi na obchód terenu, który trwał mniej więcej godzinę. Wszyscy po kilku minutach tracili orientację. Pigmeje zaś – bez GPS- u i kompasu – jak po sznurku trafiali do obozu w nieznanej sobie wcześniej gęstwinie.
Szkoda, że wspomniane wcześniej powody nie pozwoliły zabawić tam dłużej. Może uda się dotrzeć do Pigmejów w bezpieczniejszej, zachodniej stronie kraju.