Kongo. Republika Konga (Brazza)
Spis treści
relacja z podróży
Republika Konga, Kongo Brazzaville, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
W Afryce zachodniej istnieją dwa sąsiadujące ze sobą państwa kongijskie. Ich granice wytyczyli dawno temu kolonizatorzy belgijscy i francuscy. Leżące na północy, dawne Kongo Francuskie jest mniejsze i nazywa się obecnie Republiką Konga ze stolicą Brazzaville. Natomiast znacznie większe, dawne Kongo Belgijskie nazywane później Zairem, jest obecnie Demokratyczną Republiką Konga ze stolicą w Kinszasie.
Przymierzałem się już wcześniej do zwiedzenia obu państw kongijskich oraz Angoli. Ostatnio powstrzymała mnie epidemia śmiertelnej eboli, oraz wojny domowe. W Afryce do wojen międzypaństwowych dochodzi rzadko, natomiast niezwykle często wszczynane są wojny domowe. Chodzi o walkę o władzę, o dobre miejsce kolejnego czarnego polityka przy „korycie”, w sumie o inkasowanie większych pieniędzy z rabunkowej eksploatacji bogactw naturalnych. Te ostatnie eksplorują zagraniczne koncerny lub kraje… np. Chiny. Cała pozostała otoczka to parawan dla lokalnych mediów. Potyczki w Afryce nie są bowiem łakomym medialnym kąskiem i większość informacji o sytuacji na tych frontach, do Europy nie dochodzi.
Zwiedzanie, zwłaszcza Demokratycznej Republiki Konga jest trudne, z powodu niezrozumiałych dla mnie praktyk urzędników imigracyjnych. Nawet zdobycie wcześniej wizy, nie gwarantuje na granicy wpuszczenia do kraju. Tam dopiero urzędnik decyduje, czy wpuścić delikwenta:
– a może nie wpuścić? – A może da łapówkę?
Byłem świadkiem takiej upokarzającej procedury na południowo- wschodnim przejściu granicznym. Obecnie chcę zwiedzić tylko Republikę Konga.
Skorzystałem z okresu spokoju na wewnętrznych frontach, a przynajmniej planując podróż takie miałem informacje. W tym Kongu nazywanym również Kongiem Brazza (od Brazzaville), tłukli się nader często i długo. Prawie podzielono nieformalnie kraj na Północ i Południe. Spowodowało to, że atrakcji turystycznych prawie nie ma a w posiadanym parku narodowym, wybito prawie doszczętnie zwierzynę- wojny i koszmarne okresy głodu. Był ten kraj również pierwszym na kontynencie państwem socjalistycznym, do którego dołączyły w późniejszym okresie jeszcze Angola oraz Etiopia.
Wkroczyłem na granicę pieszo w błocie, po przyjeździe od strony Gabonu z Ndende. Ruszając w kierunku granicy sądziłem naiwnie, że czterdzieści osiem kilometrów drogi do granicy przejadę maksymalnie w ciągu jednej godziny- faktycznie trwało aż cztery. Wyboje były straszne a jedzie tylko jedna taksówka dziennie. Granica to cztery szopy drewniano-murowane i przechodzi się pomiędzy nimi- to na jedną, to na drugą stronę. Pogranicznik gaboński był tak zdziwiony moją twarzą i egzotycznym paszportem, że poszedł najpierw ze mną do sąsiada z Konga, czy ten aby na pewno mnie wpuści. Tak, że najpierw wstawili mi stempel wjazdowy zanim formalnie wbili wyjazdowy. Jeszcze tylko mało udolna próba wymuszenia łapówki i już o 17,30 byłem w Republice Konga, na środku czerwonej drogi, po której szwendają się samopas kozy i z obu stron ciekawie przyglądają mi się wszyscy. Z prawej mała knajpka, gdzie piją piwo w butelkach o słusznej wielkości 0,65 litra. Pytam jeszcze z nadzieją kierowcę- może coś wie o jakimś transporcie dalej. Ten pokazuje mi tablicę:
-jesteś w Kongo. Ja dalej nie mogę jechać!
Cóż… wygląda to tak: czerwony pas z jednej na drugą stronę horyzontu, a wszystko w gęstym tropikalnym, równikowym lesie, w którym są małe plamki wolnej przestrzeni zajęte chatami przykrytymi blachą. Maleńka wioska Ngongo posiada jednak malusi hotelik, w którym dostałem pokoik za najmniejszą kwotę na całej wyprawie (około pięć euro). Wystarczyło zapytać w knajpce z piwem. Gospodarz wstał i podszedł ze mną do drzwi, ze szparami do trzech centymetrów zamkniętych zakrzywionym gwoździem ale za to z wentylatorem i moskitierą. Łóżko dobre, czego chcieć więcej. Rozwiesiłem przemiękłą od deszczu pelerynę i poszedłem na spacer z kamerą po wiosce.
Prawie cały wieczór złocił się w promieniach zachodzącego słońca- w końcu wyjrzało zobaczyć co słychać w Ngongo. Podobało mi się to przedwieczorne życie na kongijskiej prowincji. Kiwają do mnie abym podszedł, bo ploteczka o mnie na malutkich nóżkach znacznie mnie wyprzedziła. Spotykam tuż przy moim „hoteliku” również hotel kilkupokojowy dla ptaszków…
Zanim doszedłem z powrotem wiem, że podjechała taksówka, która prawdopodobnie jeszcze dzisiaj ruszy z powrotem do najbliższego miasteczka, i że ma już jednego klienta. Jednak kierowca zmienia zdanie, gdy zapytam go:
– ile czasu potrzebuje aby tam dojechać… i czy tam jest gdzie przenocować?
Stanęło na tym, że pojedziemy rankiem. Jeszcze tylko dziesięciu minutowe negocjacje,
– ile to będzie kosztowało, gdyż chcę jechać do oddalonego o prawie trzysta kilometrów Dolisie.
Ruszamy o siódmej rano tylko we dwóch pasażerów do odległego o godzinę jazdy miasteczka. Tam już mamy komplet, czyli sześć do w porywach siedmiu osób, w samochodzie przeznaczonym moim zdaniem dla maksymalnie czterech osób. Z przodu na siedzeniu pasażera pokują dwóch a z tyłu czterech, i dziecko na kolanach matki. A już myślałem, że posiedzę sobie z przodu sam? Musiałem przesiąść się do tyłu- było więcej miejsca na nogi. Tylko jak wytrzymać wygiętym w jedną stronę do siedemnastej? Jeszcze tylko fotka butelkowej stacji benzynowej na placyku centralnym miasteczka i w drogę, czerwoną, błotnistą „autostradą” przez busz i sawanny.
Przerwy umilają czas po drodze, gdyż kierowca biznesmen i część pasażerów kupują po drodze wiktuały, jak myślę po atrakcyjnych dla nich cenach. Na początku najciekawsze były zwierzęta leśne, które miejscowi upolowali a następnie wypatroszyli i wraz z sierścią uwędzili. Co jakiś czas lądują na masce jakieś stwory: jeżozwierz pozbawiony kolców, jakieś inne podobne do małych sarenek czy dużych zajęcy. Trudno się połapać co to jest, gdyż są czarne od dymu. Nawet trafiło się stworzonko świeżo ubite, jeszcze nie wypatroszone. Kierowca kupuje i rzuca sobie pod nogi przy pedałach. Powoli wypełniają się wszystkie zakamarki. Jak zapakowali mango pod tylna szybę, zaczynają spadać na głowy nasze małe plecaczki. Nie wspomnę jak to wszystko pachnie, czy bardziej należałoby powiedzieć… śmierdzi. Chyba zapach długo nie pranych skarpetek… jest delikatniejszym aromatem. Na jednym z postojów przysiadłem z ulgą przy kobiecie oferującej owoce- nareszcie krzesło. Ale musiałem uważać, jak niepostrzeżenie ją sfotografować telefonem- pod pretekstem przeglądania poczty…
Ciągle na drodze wyprzedamy potężne ciężarówki, transportujące ogromne kłody drzewa. Za kierownicą części z nich widzę żółtolicych kierowców. W kierunku przeciwnym jedzie ich równie wiele, ale są znacznie krótsze bo tylną część załadowano na przednią. Wyglądają jak czołgi z lufą armatnią sterczącą wysoko w górę. Całe szczęście, że w poprzek dróg nie biegną żadne instalacje. A sama droga niewiele się zmienia. Znikają lasy tropikalne, które ustąpiły miejsca sawannom i wzgórzom na horyzoncie.
Po dziesięciu godzinach jazdy jestem w mieście Dolisie. Planując tutaj przerwę na nocleg, przed wyjazdem otrzymałem z Brazzaville od polskiego misjonarza księdza Bogdana Piotrowskiego kontakt do rodaków, którzy w Dolisie pracują. Działają przy tutejszej katedrze Św. Pawła. Dojechałem o zmroku. Okazała katedra jest wyróżniającym się budynkiem w mieście. Na miejscu powiedziano mi, że ksiądz Marian został proboszczem nowej parafii pod wezwaniem Św. Jana Pawła II. Nocleg dostałem w dobrym hoteliku na terenie katedry. Migiem też dowiedzieli się o mnie księża rodacy i po kilkunastu minutach zwiedzałem teren przyszłej budowy kościoła. Gościnni księża Marian i Paweł przyjęli mnie kolacją i ofiarowali w pakiecie komplet aktualnych informacji: o mieście oraz możliwościach dalszej podróży.
Zmartwiła mnie zwłaszcza informacja o ponownym zaognieniu się konfliktu wewnętrznego. W ciągu ostatnich dwóch tygodni konflikt zaowocował wysadzeniem dwóch mostów na jedynej w kraju linii kolejowej, łączącej wybrzeże z wnętrzem kraju w tym ze stolicą Brazzaville. Spalono trzy mini busy wiozące pasażerów !!! A wszystko to na drodze, którą zamierzam przemieścić się dalej do Brazzaville.
Nie wiem co robić:
– jechać, czy zmienić trasę kosztem dalszej wyprawy? Czy po prostu zawrócić do domu?
Ksiądz Paweł jedzie służbowo do stolicy, ale ma wykupiony bilet lotniczy- jest i taka możliwość. Pokazuje mi ten bilet: jeszcze takiego nie widziałem, niby formalnie jest wszystko z wyjątkiem braku godziny odlotu… Oznacza to nic innego jak:
– przyjedź rano i spytaj się czy samolot w ogóle poleci,
– a godzina?
Wtedy powiedzą, czy odleci? Czy odwołają z braku wystarczającej liczby pasażerów, co tam godzina. Jakoś to będzie. Wybiera się na lotnisko około ósmej rano.
– Czy są miejsca w samolocie? Będzie wiadomo rano… na lotnisku!
Umawiamy się na ewentualny kontakt. Proboszcz ks. Marian odwozi mnie do hotelu katedralnego i pod drodze podjeżdża pod miejsce wyjazdu dużego autobusu, kursującego przez feralne czterysta kilometrów do stolicy. Na miejscu wypytuje obsługę o wszystko i dowiaduje się, że sytuację opanowało wojsko. W nocy droga jest całkowicie zamknięta a ciągu dnia kontrolowana. Liczne posterunki po drodze zapewniają bezpieczeństwo i autobusy kursują normalnie- dwa w ciągu dnia. Podejmuję decyzję o jeździe autobusem.
Było to możliwe tylko dzięki kontaktowi z gościnnymi rodakami, za co bardzo serdecznie dziękuję. Żegnając się, życzyłem podobnemu do mnie wiekiem księdzu Marianowi, aby jego Anioł Stróż dalej go miał w swojej opiece, strzegł przed zagrożeniami, malarią, tropikalnymi paskudztwami i… nie zestarzał się wraz z nim. Chyba uśmiechał się pod nosem!
Rano miałem ułatwione zadanie, bo wiedziałem gdzie linia autobusowa „Ocean du Nord” posiada swoją bazę. Wcale niełatwo tam trafić na boczną uliczkę przy budynku bazaru w Dolisie. Następcom pokazuję to miejsce wraz z terminarzem kursowania. Ale musisz być wcześniej około 7,30, aby nabyć bilet… zanim inni je wykupią.
Miasto Dolisie nie jest zbyt wielkie. Poza katedrą, najciekawszym miejscem jest właśnie rejon Wielkiego Bazaru. Po kupieniu biletu, miałem dwie godziny do odjazdu i wybrałem się na spacer. Poszedłem oczywiście na bazar. Możesz się zorientować jak to wygląda, gdyż kolejne zdjęcie zrobiłem na plac właśnie z budynku bazaru. Na parterze bazaru wypatrzyłem (i poczułem) dwa stoiska wypełnione dziką zwierzyną, dokładnie taką samą jaką widziałem wcześniej na drodze. Po wypatroszeniu wkładają do wnętrza zwierząt krzyżaki z patyków. Jedyną różnicą było to, że tutaj mogłem popatrzeć także na kawałki tuszek. Nic dziwnego, że nie ma nic w lasach i parkach narodowych.
Autobus wreszcie przyjechał- od strony portu na wybrzeżu atlantyckim. Powoli go napełniają różnościami: całą stertą blachy na jakiś duży budynek, pakunki, pakuneczki i wielgachne ogromny wory z warzywami. Jak w tym wierszu o… lokomotywie. W końcu rusza i jedzie, ku moim zaskoczeniu po bardzo dobrej asfaltowej drodze. Regionem podwyższonego ryzyka po drodze jest departament Pool, to jest na zachód od Brazzaville zwłaszcza na drogach z Brazzaville do Mindouli. Jazda autobusem potwierdziła obecność licznych uzbrojonych patroli i szczególny nadzór policji oraz wojska w rejonie. Często opuszczamy autobus do wylegitymowania wszystkich bez wyjątku pasażerów. Autobus jest nowoczesny i siedzimy wysoko. Na licznych postojach, ledwo się zatrzymuje- natychmiast jest otaczany lasem rąk, oferujący dobra spożywcze.
Kupują wszyscy bo to przecież ponad cztery godziny jazdy, ale w miarę upływu czasu ilość kupionych, na przykład bananów kuchennych, wewnątrz autobusu rośnie. Zmienia się także asortyment towarów i widać po nich regiony biedniejsze oraz bardziej dostatnie.
Nie ma szans aby cokolwiek włożyć do luków bagażowych- tam systematycznie resztę miejsca na tańsze zakupy, wykorzystują kierowca i konduktor. Zmienia się krajobraz, ale przeważają wilgotne sawanny.
W regionie objętym walkami, wyraźnie widoczna jest mniejsza podaż artykułów. Czasami jakiś sklepik a potem znowu las rąk i mozaiki twarzy, ludzi próbujących coś sprzedać i utrzymać swoje rodziny z płodów ziemi. Wielokrotnie podnoszą dłonie kobiety z dzieckiem w chuście na plecach, i drugim które trzyma się kolan.
Wreszcie jest milionowa aglomeracja miejska Brazzaville. Mam niepowtarzalną okazję filmować i robić zdjęcia z okna, nie będąc widzianym z ulicy. W Brazza robienie zdjęć jest trudne, prawie zawsze podczas pytania o zgodę przy chęci filmowania ludzi, spotykam się z ostrą negacją. Całkowicie niemożliwym jest filmowanie bazarów i większych zgrupowań ludzkich.
Dzięki wcześniejszemu kontaktowi z księdzem Bogdanem, mam zarezerwowany pokoik w hoteliku prowadzonym przez siostrę Mirosławę. Hotelik znajduje się przy Bazylice Św. Anny. Wspaniałe miejsce noclegowe, bezpieczne i za naprawdę nieduże pieniążki. Ja nigdy nie zapomnę ploteczek z siostrą Mirką. Siostra pracuje na afrykańskiej obczyźnie od ponad trzydziestu lat i tak przesiąkła językiem francuskim, że w środku zdania zmienia język, nie do końca orientując się, że to zrobiła. Jest przemiła i niezwykle serdeczna, ale jeżeli będziesz chciał tutaj przenocować- lepiej wcześniej zaklep sobie miejsce. Siostra Mirosława przebywa w Kongo ponad połowę życia i jest kopalnią wiedzy o kraju i zwyczajach. Dzięki niej mam uaktualnione informacje o sytuacji na froncie domowym. Chcę zwiedzić słynne katarakty na rzece Kongo, ale siostra po kontakcie z zaprzyjaźnionym kierowcą, odradza mi korzystanie z transportu publicznego. Po prostu wiem: gdzie, jak i za ile dojechać, co zwiedzić… Ten przewodnik nie chodził ze mną, ale jego wiedza pozwoliła zobaczyć wszystko co chciałem.
Zwłaszcza podczas śniadania, siostra opowiada mi o zwyczajach wśród rodzin murzyńskich: o przesądach, urokach, zjadaniu dusz… oraz o sądach czarowników. Czarownik decyduje, czy coś konkretnego w danej rodzinie jest skutkiem czarów. Pod osąd czarownika, może poddać kogoś w rodzinie tylko członek tej rodziny. Trudno Europejczykowi w dwudziestym pierwszym wieku wierzyć, w takie jak się wydaje bajdy i zabobony.
Opowiada mi konkretne przykłady. O kobiecie, której córka ma za męża wykształconego lekarza. Podobno po przyniesieniu córce obiadu, ta czasami chorowała i mąż-lekarz nie mógł jej pomóc. Więc oskarżył w rodzinie teściową o rzucanie czarów! Ta aby się bronić, poddała się osądowi czarownika, który dopiero stwierdził, że kobieta … nie powoduje dolegliwości! Nawiasem mówiąc… niezły sposób– na pozbycie się teściowej! Osąd czarownika funkcjonuje społecznie a jego skutki mogą oznaczać nawet śmierć. Inny przykład: ktoś żyje bardzo długo i ma siwe włosy… Może spotkać się z zarzutem, że żyje dłużej niż inni, ponieważ zjada ludzkie dusze! Dla mnie czyste wariactwo, ale pokazujące obyczaje i wierzenia.
Opowiadam o swoich podróżach i zwyczajach w innych rejonach świata. Zeszło na wielożeństwo i wielomęstwo. Tak zwane wielożeństwo (poligamia) nie jest wcale rzadkim zjawiskiem w Afryce. Kobieta w Kongo, nie wychodzi za mąż w naszym rozumieniu, lecz jest przez męża kupowana od rodziny: za określoną kwotę, odpowiednią ilość zwierząt, krów itp. Jeżeli męża stać na kolejną żonę, to może ją sobie kupić z tym, że ta wcześniejsza powinna wyrazić na to zgodę. W Kongo nawet jest urzędowa kwota, za którą powinno się dokonać zakupu żony, na poziomie minimum pięćdziesieciu tysięcy franków CFA (niespełna osiemdziesiąt EUR). Siostra mówi, że jej zdaniem w praktyce ta kwota jest wielokrotnie wyższa. Gorzej, gdy dochodzi do związku młodych ludzi z pominięciem oficjalnych ceremonii. Pokazuje mi przykład młodej kobiety- sprzątającej w zakonnym hoteliku. Wyszła za mąż nieoficjalnie i mąż ją zostawił- z dwójka maluszków i trzecim w drodze. Została bez jakichkolwiek środków do życia i gdyby nie pomoc sióstr, pewnie by we własnym środowisku… umarła z głodu. No bo dlaczego rodzina ma pomóc, skoro nic od tego nieoficjalnego męża nie otrzymała!
A jak jest, gdy żon jest kilka? Mężczyzna skacze sobie z gniazdka do gniazdka kolejnej żony, a gdy się którąś z małżonek znudzi, zostawia ją wraz z dziećmi na pastwę losu. A najgorsze i tragiczne zwłaszcza dla dzieci jest to, że o dzieci dba wtedy wyłącznie kobieta. Jednak jeżeli kiedyś pan mąż wróci do domu, w zgodzie z prawem może odebrać kobiecie dzieci. No bo przecież są jego! Niewolnictwo?
Afrykańska wieś w większości plemion jest podobna– mężczyzna zdobywa pożywienie lub pieniądze, a kobieta zajmuje domem i dziećmi. Nie tylko na wsi można zobaczyć scenki pokazujące sposób noszenia niemowląt: dziecko jest ciasno przyciśnięte chustą do matczynych pleców. Nosicielka ma dzięki temu wolne ręce i może pracować, nie rozstając się z maluszkiem. Kobiety pracują w polu, handlu, przynoszą drzewo na opał, wodę… Towar zawsze przenoszą na głowie- zręcznie balansując z nim na wybojach. Na koniec dnia musi przyrządzić posiłek, który najpierw spożywa zmęczony pan domu (leżeniem w cieniu). Dopiero gdy się już naje, reszta jest dla żony i licznych dzieciaków.
Rozprzestrzenia się AIDS, niedożywienie, czyli słabnie odporność na malarię i inne tropikalne paskudztwa. Dotychczas właśnie malaria zabija najwięcej ludzi na Czarnym Lądzie. Brak środków na leczenie powoduje, że umieralność dzieci do piątego roku życia często przekracza pięćdziesiąt procent- przeżywają najsilniejsi.
Ciekawym jest również, że o przyszłości dziecka decyduje najstarszy brat matki, który ma więcej do powiedzenia niż rodzice. Dzieje się tak w plemionach na południu Konga, gdzie obowiązuje matriarchat. Na północy kraju jest odwrotnie- w patriarchacie, wszystkie decyzje należą do rodziny ojca. Nie wiadomo kiedy mijają godziny przy podobnych opowieściach.
Pojechałem zwiedzać Brazzaville. Wiele w nim zatłoczonych bazarów, bardzo dla mnie ciekawych i egzotycznych, lecz aparatu fotograficznego nawet nie próbuj wyjmować. Pokazuję zdjęcia zrobione wcześniej z okna autobusu. Nie wspomnę o potrzebie zważania na własne bezpieczeństwo. Mnóstwo przekupniów codziennie rozkłada swoje kramy z owocami, bagietkami, butelkami, suszonymi rybami, używaną odzieżą… W ulicznych garkuchniach można zjeść coś konkretnego, ale stan sanitarny jakoś mnie do nich nie zachęcał. Chleba takiego jak nasz oczywiście nie znajdziesz. Francuzi pozostawili w zastępstwie bagietki. Za pół bagietki zapłacisz 50 franków CFA, ja do tego dodaję dwa jajka na twardo, co daje razem 250 franków (1 EUR to około 660 franków). Można dodać do niej dorodne banany, mango czy papaję za 100 do 300. Nie narzekam na brak jedzenia. Wędrowni kupcy obwieszeni wszelkimi możliwymi dobrami: od szczotek, po akcesoria telefoniczne, buty… Dodaj lawirujące wśród tłumu rozklekotane, poobijane taksówki omijające wielkie kałuże, taczki rozwożące towary do straganów i sklepików – wszystko to składa się na uliczny teatr, w którym jestem jedynym białym aktorem. Takie filmowe dzieło „pokazują” w milionowej stolicy kraju, większego od Polski. Warto również przyłożyć afrykańską skalę: terytorium Konga zamieszkuje tylko trzy miliony ludzi.
Francuzi Brazzaville i Belgowie Kinszasę założyli nie przypadkiem po przeciwnych stronach wody. Kongo, druga po Amazonce największa rzeka świata przestaje być spławna i w tym miejscu następuje przeładunek towarów. Tych sprowadzanych z głębi kraju oraz przybyłych z wybrzeża i portu: ze statków na ciężarówki lub wagony kolejowe (lub odwrotnie). Przeważa drewno i minerały. Widok tej rzeki robi wrażenie… Rzeka Kongo podobnie jak Nil żeglowna jest jedynie odcinkami. Katarakty i stopnie wodne powodują, że nie da się dopłynąć nawet od otwartego morza do stolicy kraju.
Największą atrakcją turystyczną Brazzaville są katarakty Kongo, znajdujące się kilka kilometrów poniżej miasta. Można tam dojechać dwoma publicznym mikrobusami. Dojeżdża się do mostu Pont de Djoue na bocznym dopływie (fon. Pon Dżuen). Ja z powodów, o których już pisałem dojechałem taksówką, gdyż ten rejon jest jednym z zapleczy grupy społecznej walczącej z rządem. Przechodzę przez most wśród bujnej tropikalnej zieleni spiętrzonej ponad dopływem. Za mostem trzeba skręcić w lewo, na szutrową drogę w kierunku nurtu Konga. Pirogą za niewielka opłatę można przepłynąć na kamienistą wysepkę z drzewami w pobliże głównego nurtu. Masz wtedy katarakty przed sobą– rzeczywiście robią groźne wrażenie. Masy mętnej wody spotykając na swojej drodze skalistą przeszkodę piętrzą się, rzeka nabiera prędkości, impetu i turbulencji, wyrzucając wodę na dwa, trzy metry do góry. Trudno uwierzyć, że ta szeroko rozlana, kilometr wyżej spokojnie płynąca rzeka, tutaj zmienia się w rozszalały żywioł.
Miejscowi wiedzą, w którym miejscu można przepłynąć wąziutkimi pirogami. Przewożą artykuły na własne poletka przybrzeżne, ale … i przemyt z drugiej strony Konga.
Zabudowa śródmieścia jest niska z wyrastającymi ponad nią kilkoma wieżowcami. Przyciąga wzrok Tour Nabemba należąca do koncernu naftowego. Była dla mnie dobrym znakiem orientacyjnym- z hoteliku w stronę stacji kolejowej CFCO i dalej do centrum miasta. Sama stacja kolejowa była zamknięta na głucho w związku z opisanym wcześniej, wysadzeniem dwóch mostów na linii kolejowej łączącej z oceanem. Powodowało to dodatkowo kłopoty z dostawami benzyny. W Brazzaville widać wiele inwestycji budowlanych.
Brazzaville jest dumne z tego, że było w czasie drugiej wojny światowej stolicą Wolnej Francji. Gdy kolaborujący rząd marszałka Petaina poddał Francję okupacji hitlerowskiej, Brazzaville we francuskiej kolonii stało się na pewien czas stolicą emigracyjnego rządu generała de Gaulle. Pomnik z głową generała stoi na początku Avenue de Brazza. Na jej drugim krańcu na skarpie przy rzece za wysokim murem i płotem znajduje się Case de Gaulle- dom, w którym mieszkał generał, dziś niedostępny- zajmowany przez Ambasadę Francji. Na tej samej wysokiej skarpie ponad Kongiem, wzniesiono przysadzisty obelisk dla uczczenia francuskiego podróżnika Savorgnana de Brazza i jego towarzyszy, którzy eksplorowali okolice rzeki w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku (foto). Właśnie de Brazza podobno był autorem podziału Konga na różne strefy wpływów i od jego nazwiska pochodzi nazwa stolicy Konga francuskiego…
Największym kościołem Brazzaville i ciekawym przykładem architektury sakralnej jest bazylika Sainte Anne (Św. Anny). Wyróżnia się z daleka strzelistą wieżą i zielonym dachem- była darem francuskim dla Republiki Konga. Gdy podczas ostatniej wojny pociski nie ominęły tego przybytku, została uszkodzona- podobnie Francuzi doprowadzili ją do poprzedniego stanu. Podczas religijnych ceremonii wierni pięknie śpiewają przy akompaniamencie afrykańskich instrumentów, ale przeszkadza trochę zaduch panujący we wnętrzu.
Lubiłem robić zakupy spożywcze na bazarze znajdującym się w pobliżu bazyliki. W jego głębi pomiędzy uliczkami bazarowymi można zobaczyć niewielki meczet. Najciekawszym, ale niezbyt starym zabytkiem stolicy jest niska katedra Sacre Coeur. Stoi w dyplomatycznej dzielnicy Poto – Poto, przy Avenue Cardinal Emile Biayenda.
Spacer od katedry zaprowadził mnie z powrotem nad brzeg Konga. Za mgiełką majaczą wieżowce zairskiego brzegu. Tamta strona rzeki to już oczywiście Demokratyczna Republika Konga (dawny Zair). Z Brazzaville na drugą stronę- do Kinszasy kursują codziennie dwa promy: mniejszy- szybki i drogi, którzy pokonuje rzekę w 10 minut, oraz duży- wolniejszy i tańszy. Zrezygnowałem z takiej wycieczki z powodów opisanych na początku relacji. Drugim powodem była wiza- aby tam pojechać trzeba przekroczyć granicę państwową, więc aby móc wrócić potrzeba wizy Konga Brazza dwukrotnego wjazdu… Według informacji od ks. Bogdana, do Kinszasy niekiedy może się wyjechać bez wizy ale trzeba dodatkowo zapłacić (oczywiście nielegalnie). Koszt przepłynięcia motorówką to koszt około dwudziestu euro.
Dalszy kroki tego dnia skierowałem do okolicy Pałacu Prezydenckiego. Celem był niewielki ale ciekawy, kryty bazar z pamiątkami Marche du Plateau (fon. Plato e suvenir). Znajdziesz go obok małej hali targowej z owocami i mini restauracyjkami ulicznymi. Oferowane na Plateau pamiątki nie przypominają tego co oferowane jest w innych krajach afrykańskich. Bardzo ciekawe rzeźby w drewnie, zwłaszcza maski, sznury paciorków z plastyku ale i kamieni półszlachetnych. Kupujących z białymi twarzami nie ma wcale, więc na Twój widok podnoszą cenę minimum dwu-trzy krotnie. Można i trzeba się targować. Na całej mojej trasie w Afryce Równikowej było to najciekawsze miejsce z pamiątkami.
Wieczór przedostatniego dnia w Kongo Brazza był najciekawszy. Zostałem zaproszony przez ks. Bogdana na spotkanie wszystkich polskich księży i sióstr w Republice Konga z Jego Ekscelencją Ambasadorem R.P. w Angoli, która swoim zasięgiem obejmuje między innymi Konga. Pan Ambasador Piotr Myśliwiec przybył na spotkanie z Panią Konsul Agatą Szawczukiewicz Pereira. Gospodarzami byli księża Bogdan i Maciej. Skosztowałem po prawie miesiącu podróży polskiego bigosu… Niezwykłe było to spotkanie- wszyscy na swój sposób reprezentowaliśmy nasz kraj, w miejscach gdzie prawie w ogóle nie ma białych turystów. Zupełnie inne doświadczenia z kontaktów z … miejscowa ludnością: od oficjalnego rządowego, ze strony duszpasterskiej… po turystyczne- samotnie wędrującego podróżnika. Księża i siostry opowiadają o przechowywaniu i żywieniu w miejscach kultu uciekinierów w okresie wojen domowych (były trzy). Księża nawet obecnie goszczą kapłanow, którzy wskutek wojny musieli opuścić swoje parafie w głębi kraju. Rozmawiamy o zwyczajach, poligamii, czarownikach… i tzw. sprawiedliwości społecznej. Dowiedziałem się, że prowadzenie samochodu i spowodowanie wypadku gdzie ktoś został poszkodowany, jest bardzo groźne dla białego kierowcy. Aby uniknąć samosądu uzbrojonych w… maczety mieszkańców wioski, lepiej zostawić poszkodowanych i uciec na najbliższy posterunek policji(!!!) Siostry opowiadają o przypadku ukarania złodzieja poprzez wyprasowanie pleców… gorącym żelazkiem. Opowiadany jest przypadek nieskuteczności lokalnego sądu…- miejscowe kobiety skomentowały taką bezradność policji w następujący sposób: dlaczego żeście nam go nie oddali…
Serdecznie dziękuję za zaproszenie, miłe przyjęcie oraz informacje o kraju i szlaku. Na pewno dzięki tym ostatnim wędrowało mi się łatwiej… i bezpieczniej.
Na koniec muszę wspomnieć o… krokodylim piwie. Spotkałeś kiedyś piwo z wizerunkiem krokodyla? W Brazzaville ma pojemność 0,65 litra oraz nazywa się Ngok. Skosztowałem je przy Marche du Plateau. Nawiasem mówiąc na tym bazarze było mnóstwo pamiątek ze skóry tego wodnego potwora. Niestety nie wwieziesz ich (oficjalnie) do krajów Unii Europejskiej. Na koniec jak nie wspomnieć o wspaniałej, bujnej tropikalnej roślinności… wilgotnego podrównikowego lasu, sawanny i terenów podgórskich- szkoda, że prawie całkowicie bez dzikich zwierząt.
Na koniec pokazuję mapkę trasy przez: Gwineę Równikową, Gabon i Republikę Konga.
Przejście do następnej relacji: Angola.
Przejście do poprzedniej relacji: Gabon
Przejście na początek trasy: Kamerun
informacje praktyczne
Republika Konga, informacje praktyczne (na grudzień 2016).
Tekst: Paweł Krzyk
Informacje ogólne: Republika Konga jest państwem w środkowej Afryce nad Oceanem Atlantyckim. Graniczy z Gabonem, Kamerunem, Republiką Środkowoafrykańską, Angolą (Kabinda), Demokratyczną Republiką Konga. Stolicą jest Brazzaville (ok. miliona mieszkańców). W czasach kolonialnych występowało pod nazwą Kongo Francuskie i Kongo Środkowe, a tuż po odzyskaniu niepodległości jako Kongo-Brazzaville. Mieszkańców posiada nieco ponad cztery miliony a powierzchnię trochę większą od Polski. Kraj pokryty sawannami i podmokłymi lasami dorzecza Kongo. Jest to kraj rolniczo-przemysłowy o bogatych złożach surowców naturalnych.
Kiedy jechać? Każda pora roku wydaje się dobra na odwiedzenie Konga. Pora sucha przypada od czerwca do sierpnia, ale nawet wtedy na niebie bywają chmury. Kraj leży w całości w strefie klimatu podrównikowego, który charakteryzuje się wysoką temperaturą i wilgotnością. Temperatura w Kongo przez cały rok trzyma się poniżej 30°C. Pora sucha, podczas polskiego lata, wydaje się lepszą porą do odwiedzin… Za to po deszczu powietrze jest bardziej przejrzyste (fotografowanie). Mnie krótkie intensywne deszcze na przełomie listopada i grudnia nie przeszkadzały (zwłaszcza gdy były w nocy).
Wiza: od Polaków jest wymagana. Można załatwić w Libreville stolicy Gabonu, lub wcześniej w Yaounde w Kamerunie). Wizy bez problemu można zdobyć w ambasadzie w Libreville za 55 000 XAF. Ambasada otwarta jest w godzinach 8:00-15:00. Potrzebne są: 2 zdjęcia, wniosek, rezerwacja hotelu, żółta książeczka ze sczepieniem żółtej febry. Ja swoją załatwiłem w Yaounde, stolicy Kamerunu (patrz relacja Kamerun).
Wizy do krajów sąsiadujących: przepraszam nie sprawdzałem.
Polska ambasada w Republice Konga: Polska nie posiada służb dyplomatycznych w Republice Konga. Podlega pod Ambasadę w Luandzie (Angola). Tel dyżurny ambasady: +244 934 112 212.
Język urzędowy: francuski. Po angielsku czasami kogoś znalazłem.
Waluta: frank Środkowoafrykańskiej Wspólnoty Walutowej (CFA- kod XAF). Wymieniałem EURO po kursie prawie stałym : 1 EUR= 655 do 660 XAF, kurs ten sam we wszystkich krajach CFA. Kartą nie udało mi się nigdzie zapłacić.
Internet i telefony, prąd, wtyczki: Internet jest dostępny w kafejkach internetowych i w lepszych hotelach. Telefony GSM nasze działają. Prąd i wtyczki takie jak w Polsce.
Ceny: towary i usługi : generalnie niezbyt wysokie, podobne do polskich.
Jak dojechać? Najwygodniej samolotem. Istnieją możliwości wjazdu drogą lądową od strony krajów sąsiednich.
Bezpieczeństwo: Przed moi wyjazdem Republika Konga w porównaniu z innymi państwami regionu, wydawała się krajem bezpiecznym. W czasie mojego pobytu doszło jednak do wznowienia niepokojów wewnętrznych na trasie pomiędzy Dolisie i Brazzaville- spalono dwa mosty kolejowe oraz spalono mini busy przewożące pasażerów. Wprawdzie pasażerom i ich dobytkowi nic się nie stało, lecz… nie chciałbym takich przygód!
Lepiej unikać podróży po zmroku. Wymagane jest szczepienie przeciw żółtej febrze (adnotacja o ważnym szczepieniu w międzynarodowej książeczce zdrowia). Występuje duże zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne, głównie cholerą, tyfusem, ospą, żółtą febrą, wirusowym zapaleniem opon mózgowych, AIDS i chorobami tropikalnymi.
Na całym terytorium kraju występuje bardzo duże zagrożenie malarią, w związku z czym przy krótkich pobytach zalecane są środki prewencyjne. O profilaktyce antymalarycznej piszę pod malaria.
Nie pij wody nieprzegotowanej (nawet mycie zębów). Owoce myjemy i obieramy własnoręcznie, a potrawy najlepiej jeść tylko gotowane, pieczone lub smażone. Mleko, świeże soki, surowe warzywa…, najlepiej zapomnij, że istnieją!!! Nie brodź i nie kąp się w zbiornikach ze stojącą wodą (ślepota rzeczna, larwy przenikają przez skórę… cierpnie skóra, po prostu uważaj).
Pamiętaj zawsze o pytaniu o zgodę, zanim zaczniesz fotografować ludzi, nawet na bazarach lub we wioskach. Nie fotografuj obiektów państwowych i militarnych.
Transport i informacje turystyczne: na granicach i w miastach brak informacji turystycznych, i jakichkolwiek materiałów turystycznych. Ruch prawostronny. W przypadku jazdy pojazdem i spowodowania kolizji z rannymi…, należy zostawić poszkodowanych…(!!!) i jak najszybciej udać się na najbliższy posterunek policji. Pozostanie na miejscu grozi bardzo brutalnym samosądem miejscowej ludności.
Transport publiczny w Kamerunie po drogach asfaltowych jest niezły. Duże autobusy jeżdżą tylko po dobrych asfaltowych drogach pomiędzy dużymi miastami. Reszta dróg to wyłącznie domena minibusów i taksówek zbiorczych. Odjeżdżają z gare routieres (place autobusowe), przeważnie na peryferiach miast- niektóre firmy mają własne przystanki. Mniejsze busy i w większości przypadków taksówki, ruszają w trasę, gdy skompletują pasażerów (do ostatniego miejsca, nawet na krzesełku, nieważne ile to czasu zajmuje).
Na mojej całej trasie jeździłem: taksówkami zbiorczymi, mini busem, dużym markowym autobusem, taksówką prywatną (tylko dla mnie), samochodami misji katolickiej. Niżej podaję szczegóły (ceny w XAF, jedna polska złotówka to około 160 XAF):
– Granica w Ngongo- Dolisie: taksówka zbiorcza 295 km, 10 godzin, 13 tysięcy XAF.
– Dolisie- Brazzaville: duży markowy autobus, 11.tys XAF. Godzina 10,40 odjazd- 17,15 przyjazd (ok.400 km, 7 g). Autobus linii Ocean du Nord- ma bazę startową w bocznej uliczce koło bazaru (fon. Gro Marsze Oseo di Nor).
– Stacja przyjazdowa autobusów w Brazzaville- Bazylika Św. Anny: taxi za 2 tysiące XAF.
– Bazylika Św. Anny- katarakty rzeki Kongo: taxi prywatne za 5.000 XAF w obie strony.
–Bazylika Św. Anny (hotelik)- lotnisko: taxi za 4 tysiące XAF.
Hotele:
Ngongo na granicy: w hoteliku bez nazwy (went. i moskitiera) za 3.000 XAF.
Dolisiie: w hotelu przy katedrze Św. Pawła za 10.000 XAF (z went.).
Brazzaville: mały hotelik, w centrum miasta koło Bazyliki Św. Anny za 14.000 XAF ze śniadaniem. Kontakt: email: chnemambr@yachoo.fr, lub telefonicznie: 00242 066623118.
Przewodniki: nie szukałem, wystarczyły mi informacje z Internetu, oraz uzyskane na miejscu.
Atrakcje turystyczne:
Po drodze niezwykłe sytuacje: ludzie , wioski, oferowane towary w tym dzikie zwierzęta…
Dolisie: nic specjalnego, małe miasto. Najciekawszy jest rejon bazaru oraz informacje od polskich misjonarzy…
Brazzaville (patrz relacja): katarakty rzeki Kongo, ale uwaga, rejon niebezpieczny(!!!- wtedy kiedy tam byłem), centrum miasta, bazylika Św. Anny i katedra, pasaż nadmorski z widokiem na most oraz na Kinszasę (stolicę DRK), bazar Plato z pamiątkami. Nazwa: Marche Plateau- dużo pamiątek ze skóry krokodylej- bardzo ładne i tanie maski- w porównaniu do np. Angoli. Tam będzie prawie to samo (Luanda), ale około 100% drożej. Oczywiście można pojechać przez rzekę do DRK, do Kinszasy… Nie opisuję, bo tam nie pojechałem (patrz relacja).
film z podróży
zajrzyj niżej
Kongo Brazza, Impfondo, relacja z podróży.
Kongo Brazza, Impfondo, relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Impfondo to graniczne miasto w północno-wschodniej Republice Konga, leżące nad rzeką Oubangui, z populacją około 41 tysięcy mieszkańców,.
Dotarłem na tutejsze lotnisko z Brazzaville. Można tu również dopłynąć rzeczną barką z Brazzaville i Bangi. Miasteczko jest centrum administracyjnym dystryktu Impfondo i regionu Likouala.
Impfondo, dawniej nazywane Desbordesville, najczęściej jest przystankiem w drodze barką do Bangi. To pogranicze z Demokratyczną Republiką Konga, ostatni ślad czegoś, co można by nazwać cywilizacją, na gęsto porośniętym bagiennym obszarze z małymi wioskami.
Krążą plotki o bardzo skorumpowanej policji i oddziałach żołnierzy z Konga. Wpływ na postępującą korupcję ma oddalenie od cywilizacji, a także bliskość Demokratycznej Republiki Konga za rzeką. Żołnierze z DR Konga są znani z tego, że czasami przekraczają granice i nękają ludność.
Przez rzekę Oubangui kursuje prom pomiędzy państwami kongijskimi. Ja zrobiłem wycieczkę, ale nie wysiadłem-wróciłem z powrotem.
Na zachód od Impfondo w tropikalnej dżungli leży obszar Lac Tele. Obszar ten jest jednym z najsłabiej rozwiniętych regionów Afryki, z połaciami prawie nietkniętych równikowych lasów deszczowych i terenów podmokłych, rozciągających się na setki kilometrów w każdym kierunku. Ślad cywilizacji jest niewielki i pod pewnymi względami grozi całkowitym zniknięciem – z ledwo istniejącymi drogami gruntowymi łączącymi małe wioski i nadciągającą, bardziej śmiertelną od covida epidemią EBOLI.
Dzika przyroda i troska o zwierzęta mają pierwszeństwo przed codziennym życiem ludzi.
Usłyszałem, że podobno w okolicznych mokradłach wciąż można spotkać duże zwierzęta, w tym goryle nizinne, hipopotamy, słonie leśne , krokodyle i liczne małpy…. Ja nie ryzykowałem wyprawy w nieznane, zwłaszcza, gdy pokazano mi jak wygląda jeszcze jedna z nieuleczalnych chorób zakaźnych- yaws (frambezja).
Przejście do następnej relacji: Gabon
Przejście do poprzedniej relacji: Kananga
Przejście na początek trasy: Kinszasa