Malawi.Jezioro Malawi o wschodzie i zachodzie słońca. Relacja
Jezioro Malawi o wschodzie i zachodzie słońca. Relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Podróż przez Malawi jest częścią mojej wyprawy do Afryki Wschodniej, która wiedzie daleko od popularnych turystycznych szlaków. Jest to bezpieczny dla podróży kraj. Informacje organizacyjne zawarłem w informacjach praktycznych. Jest to kraj pagórkowaty z dużym jeziorem w środku, i przyjaznymi mieszkańcami. Łatwość podróżowania sprawia, że przewodniki nazywają go „Afryką dla początkujących plecakowców” (backpackers- ludzi podróżujących z plecakami). Malawi jest krajem niewielkim i znaczną jego część zajmuje jezioro Malawi, które zajmuje jeden z tektonicznych Afrykańskich Wielkich Rowów (Zachodni). Jezioro ma długość 550 km i szerokość od 10 do 55 km. Ja wkroczyłem do Malawi od strony Zambii, skąd przyjechałem autobusem z Lusaki bezpośrednio do stolicy Lilongwe. Autobus zatrzymuje się po raz ostatni na centralnym dworcu autobusowym w Old Town. Nie jest jeszcze ciemno więc wędruję z plecakiem pomiędzy kolejnymi autobusami, i wypytuję o autobusy w kierunku północnym do Mzuzu. Po 10 minutach już wiem wszystko, i przed zapadnięciem zmroku chcę znaleźć hotel. Rozglądam się wokół i widzę kilka. Zaczynam sprawdzać i w końcu zatrzymałem się na dwie noce w Kujaliwa Lodge tuż przy ulicy, z której odjeżdżają tłumnie mini busy. Pieniądze niewielkie i przyzwoite warunki. Wieczorem słyszę z pobliskiego meczetu nawoływanie muezina do wieczornej modlitwy. Wieczorem wyszedłem na piwko do knajpki obok, i z jej właścicielem trochę plotkowałem o: Lilongwe, Malawi, Unii Europejskiej, ale i o Polsce. Wielgachny księżyc w pełni, podglądał wraz z nami scenki na ulicy: pełnej sprzedawców, mini autobusów, gwaru i … ciekawskich, co też za biała twarz tam siedzi? Innych białych turystów nie zauważyłem, tego, ani innego dnia w Malawi. Cały kolejny dzień chodzę piechotą po wielkim prawie milionowym mieście. Rozpocząłem od przejścia do nowego centrum miasta z budynkami rządowymi, bankami, supermarketami. Miasto swoim charakterem nie przypomina innych afrykańskich metropolii. To duży teren, utrudniający orientację, pustymi przestrzeniami zajętymi np. przez… pola uprawne. Znalazłem Ambasadę Mozambiku, w której zapytałem o wizę. Poradzono mi opłacenie wizy na granicy, gdyż w tej Ambasadzie czekałbym dobę na jej przyznanie. Niżej dwie fotki z nowego centrum Lilongwe.
Nowe miasto poza budynkami rządowymi nie ma prawie nic turyście do zaoferowania, nawet informacji turystycznej. Może wyjątkiem są zakupy w chińskim supermarkecie. Nie zauważyłem tłumów w tym sklepie, za to były na starej części miasta, gdzie oferowano duży wybór towarów… z drugiej ręki. Sprzedawano je bezpośrednio na skraju ulicy, ze straganów leżących na ziemi. Na skraju starego miasta przechodziłem w pobliżu takich scenek jak na drugim zdjęciu: ludzie robiący przepierki i kąpiący się w mikrej rzece, w pobliżu dużego targowiska przypominającego… , jak nazwać: slums?
W pobliżu zrobiłem kolejne zdjęcia. Pierwsze przedstawia przyuliczne zakłady stolarskie, produkujące wszystko przy użyciu narzędzi ręcznych: strugi, heble, całkowicie bez elektronarzędzi i maszyn. Meble: od tych do domu, po potrzebne w … ostatniej drodze. Drugie zdjęcie pokazuję, gdyż przedstawia malawijski sposób na utylizację zużytych opon. Jeszcze wcześniej widziałem oferowane różne długości mocne cienkie taśmy, używane od: wiązania drewna w konstrukcjach chat i domków, po przywiązywanie bagażu w rowerach i autobusach. Były i są używane dosłownie wszędzie tam, gdzie Europejczyk użyłby: sznurka, gumy czy liny/linki. Na tym zdjęciu widzisz rozbiórkę opony, a w zasadzie wyrywanie z jej konstrukcji plecionki formującej kształt opony. Po tej operacji pozostanie tylko nieco drutu i guma bieżnika. Nigdy bym na to nie wpadł…, zwłaszcza z moim samochodziarskim wykształceniem(!!!). Z drugiej strony- jak to było w przysłowiu: jak się nie ma co się lubi…
W Malawi w jednym miejscu, pomiędzy nowym i i starym miastem zauważysz kilkanaście straganów z pamiątkami. Są takie, ogólno afrykańskie, a ich wyróżnikiem jest bardzo- bardzo niska cena. Kupiłem kilka drobnych pamiątek za jeden, dwa USD, za które w miejscu popularnym turystycznie zapłaciłbym wielokrotnie więcej. Wypada mi żałować, że do końca trasy mam jeszcze… za długo (to trzeba nosić!). W dniu wyjazdu z Lilongwe na mojej uliczce hotelowej wcześnie rano leżą góry małych pieczonych rybek, które sprzedawane są jak chipsy, a jednostką miary jest małe wiaderko. Wszędzie leżą góry rybek i wielkie kosze, którymi je dostarczono. Wiem, że w Jeziorze Malawi żyją endemiczne ryby… Patrząc na wielkość oferowanych ryb, i brak oferty większych rybek, sądzę, że niedługo nie będzie czego odławiać.
Przepchnąłem się pomiędzy straganami i odnalazłem mój autobus, którym pojadę do Mzuzu na północy kraju. Nauczyłem się już skutecznie nie reagować na różne oferty: usłużnych, naciągaczy, oferujących pomoc we wszystkim… Przy wsiadaniu trafił mi się jeden wyjątkowy oryginał. Podczas wchodzenia do autobusu na schodach, z wnętrza wyskoczył „pomagier”, złapał mi plecak z którym przeszedł 5 kroków, i po włożeniu na półkę przyszedł po … zapłatę, w wysokości 30 % ceny biletu. Nie wytrzymałem i gromko się roześmiałem! Przychodził do odjazdu jeszcze kilka razy, za każdym wołając coraz mniejszą kwotę. Cóż, a nóż się uda… Po drodze na postojach zrobiłem kolejne zdjęcia. Pierwsze przedstawia jatkę krowią, w której wiszą przy ulicy ćwiartki mięsa. Drugie zrobiłem na drodze rowerzyście, który przewoził na swoim „rowerze ciężarówce” klocki drewniane. Było to w czasie przymusowego postoju, w czasie którego wymieniano jedno z kół pojazdu.
Początkowo zamierzałem nocować w Mzuzu, ale gdy je zobaczyłem (miasto podobne do innych), postanowiłem pojechać dalej do Nkhata Bay. Podczas zachodu słońca oglądam jezioro Malawi w jego północnej części. Robię to z baru Mayoka Village, urokliwego hoteliku ulokowanego na wysokiej skarpie skalnej. Wszędzie wchodzi się po schodach. Bar i restauracyjka leżą najniżej nad samą wodą. Siedzę przy półlitrowym piwku i odrabiam zaległości w Internecie. Nareszcie mam dobre wifi. Z Nkhata Bay wiązałem nadzieję na odpłynięcie z tego miasteczka statkiem Ilala, na południowy kraniec jeziora do Monkey Bay (trzy dni laby na statku z licznymi postojami). Okazało się jednak, że statek ma awarię i nie pływa. W zastępstwie pływają dwa inne, ale na krótkiej kilkugodzinnej trasie i w terminie mi nie odpowiadającym. Trudno, śpię tylko jedną noc, wczesnym rankiem podziwiam wschód słońca i odjeżdżam autobusem po szóstej rano w kierunku południowym. Na zdjęciach wieczorny widok Nkhata Bay, oraz widok jeziora i miasteczka o wschodzie.
Nie wracam drogą którą przyjechałem, lecz taką wiodącą tuż przy brzegu jeziora. Jest bardzo kręta i czasami w nienajlepszym stanie. Do miasteczka Salima przez około 300 km, było to 7 godzin jazdy. Przeskakuję z bagażem do mini vana, którym mam jechać do odległego o 80 km Golomoti. Czekam tylko 15 minut na zapełnienie się pojazdu i jadę półtorej godziny. Mam szczęście, dali mi siedzenie z przodu przy oknie, i mogę podglądać krajobraz okiem aparatu. Kolejne zdjęcia pochodzą właśnie z tej drogi. Widać, ze rolnicy szykują swoje pola. Brakuje tylko początku pory deszczowej (spóźniła się).
Kolejna przesiadka i tylko niecałe 70 km dzieli mnie… od kresu podróżowania w tym dniu. Zaraz pojedziemy, uspokajają kierowca i pomagier. To zaraz stało się ponad godziną, a jazda zamiast godziny trwała ponad dwie i pół. Miałem okazję na własnej skórze przekonać się, co to znaczy maksymalizacja zysku w mini vanie. Upychali klientów po czterech na siedzeniu, a jak się już nie dało, dwóch usiadło na bagażniku dachowym, a dwaj pomagierzy wisieli z drzwi poza obrysem samochodu. Mnie się trafiła gadatliwa „ baba”, ważąca ze 170 kg, która siedziała na wąskim siedzonku ze mną z przodu, co znaczyło siedziała prawie … na mnie. Na kierowcy nie mogła, bo musiał mieć dostęp do wajchy dźwigni zmiany biegów(!!!) Żeby jeszcze rozumiała po angielsku, może czas by płynął szybciej. Pytlowała cały czas w jednym z miejscowych narzeczy, z całym busem (nawet spać się nie dało). Jak wysiadła 10 km wcześniej odetchnąłem z ulgą, i jakiś lżejszy, zamieniłem kilka zdań z nowym sąsiadem, o normalnej wadze (i gabarytach). Witam Monkey Bay, trzy dni wcześniej niż zamierzałem. Szybko znajduję hotelik Zawadi Room Rates. To kilkanaście metrów od końcowego przystanku, a i warunki przyzwoite w niezłej cenie. Zostaję dwa dni na trochę wypoczynku. W końcu: trzeba się ogolić, aby wyglądem nie przypominać bajkowego Rumcajsa, no i trochę przeprać ciuchów, zwłaszcza, że pogoda piękna, ciepełko. Szkoda, że to paskudztwo w wodzie jeziora nie pozwala na kąpiel (bilharcjoza powodująca ślepotę rzeczną). Na zdjęciach Monkey Bay: centralna ulica, oraz młyn do kukurydzy, koło którego stadko kóz próbuje dobrać się do kupki ziarna kukurydzy.
Dzisiaj w niedzielę o ludzkiej porze, czyli koło dziesiątej, wybrałem się na spacer po Monkey Bay. I zaraz na początku natknąłem się na niewielkie małpki hasające po drzewach. Widać, że ta nazwa ma swoje uzasadnienie. Pomimo niedzieli, która w tym chrześcijańskim kraju jest formalnie dniem wolnym od pracy, widzę mini vana szykującego się do drogi, czytaj: polującego na komplet pasażerów. Nie ma tak dobrze: święto nie święto, a komplet musi być, bo inaczej… Panie Dzieju, nie jedziemy i kwita… nawet gdyby to trwało, sam sobie wymyśl jak długo- kierowcy i pomagierowi jest wszystko jedno. Na zdjęciu przed busem rowery obciążone węglem drzewnym. Żeby nie było mini vanom tak dobrze, mają konkurencję: małe samochody ciężarowe do przewozu towarów i ludzi. Ten na zdjęciu drugim także czeka na towar i ludzi, tyle, że tutaj jest o prawie połowę taniej… ,ale za to nie masz problemów z klimatyzacją: masz ciągle wiar we włosach.
Mam cały dzień do dyspozycji więc niespiesznie chodzę sobie po okolicy. Poszedłem do parku Narodowego Jeziora Malawi. Znaczna jego część to woda (powierzchnia 94 km2 ), lecz brzeg również jest urokliwy. W 1984 roku wpisano go na listę … Unesco, z uwagi na wiele gatunków endemicznych ryb. Na jego skraju wszedłem do małego Eco Lodge (hoteliku) nad wodą, który gdyby nie problem sanitarny, byłby doskonałym miejscem do wypoczynku (choć nieco droższym, pokój za 25 USD). Na zdjęciach widoczki z: parku i w/w hoteliku.
Na końcu Monkey Bay wreszcie trafiłem do portu, gdzie pierwotnie zamierzałem przypłynąć. Zastałem statek Ilala przy brzegu. Dowiedziałem się, że mają problemy techniczne i prawdopodobnie niedługo wypłyną. Na pewno ten statek, moim zdaniem, jest największą atrakcją turystyczną Malawi. Płynie zawijając do najciekawszych miejsc, w tym na wyspy znajdujące się na jeziorze. Tuż przy porcie znajduje się plaża, do której przybijają łodzie z pasażerami w mniejszych łodziach, ale i towarami z sąsiednich miejsc kraju. W czasie kiedy tam byłem przypłynęła jedna z łodzi, wypełniona po brzegi, ludźmi siedzącymi na burtach i na dnie łodzi. Wcześniej przybiło kilka dużych łodzi z wielgachnymi pakunkami (ok.200 kg każdy). Po rozładunku pakunki z plaży, przez czterech do pięciu ludzi, w pocie płynącym z każdej części ciała tragarzy, są przenoszone około 300 metrów do czekających ciężarówek. Na zdjęciach: Ilala w porcie i plaża portowa.
Tuż przy plaży mieszkają ludzie w chatach ze słomy i plecionek. To głownie stąd rekrutowani są tragarze w pocie czoła targający ciężary z plaży do samochodów (foto). Na drugim zdjęciu pokazuję miejscowych krowich chłopców (czyli malawijskich kowbojów), co oznacza po prostu pasterzy stada krów, które przyprowadzili do wodopoju w jeziorze Malawi.
W okolicy znajduje się wiele okazałych baobabów. Często pola są nimi usiane. Baobab oznacza cień w skwarze przekraczającym +40oC, ale również zajmuje miejsce na inne uprawy w polu. Częstym widokiem są baobaby nadpalone i ścięte, lub ogołocone z gałęzi. Na zdjęciach pokazuję: okazałe drzewo, które mogłoby być powieściowym „Krakowem” dla Stasia i Nell (średnica około 8 metrów), oraz inny widoczek z parku narodowego.
W Malawi nie ma większego problemu z wyżywieniem się turysty. Mając na względzie uwagi ze szczegółów organizacyjnych, zawsze znajdziesz coś do zjedzenia. Możesz to zrobić w miejscu luksusowym typu hotel, czy wspomniany Eco Lodge, ale również w zwykłym barze ulicznym, czy też na postoju autobusu … kupując z okna. Na zdjęciach pokazuję miejsce hotelowe (bar, wraz z… piwem i …), oraz jadłodajnię uliczną. Ta uliczna oferuje frytki i sałatkę z kapusty i pomidorów. W takim miejscu, ja… zjadałem tylko frytki (ameba).
Zrobiłem wyskok parę kilometrów na północ do Mwala Wa Mphini, skały z bliznami twarzy plemiennych, w Parku Narodowym Jeziora Malawi w pobliżu Cape Maclear, na południowym krańcu jeziora. Opuściłem po dwóch dniach przyjemne Monkey Bay, i ruszyłem wczesnym rankiem kilkoma mini autobusami na południe. Poprzez: Mangochi, Blantyre, Mwanza, docieram do granicy z Mozambikiem. Wydaje się to takie proste, lecz były to cztery kolejne środki transportu, z których każdy czekał na skompletowanie się pasażerów, co trwało minimum jedną godzinę, a to oznaczało wielokrotne wracanie na punkt startu, „kolędowanie” po miejscach, gdzie gromadzą się ludzie, gdzie przyjeżdżają inne środki transportu, po targowiskach… W sumie dla mnie … patrząc z punktu widzenia turysty, a siedziałem zawsze koło kierowcy, było niezłe, bo pozwalało dokładnie obejrzeć miasto i jego najciekawsze miejsca. Traktowałem to jako wycieczkę po odwiedzanych miastach, zwłaszcza, że kraj był anglojęzyczny i plotkujący zwykle kierowca wszystko po drodze mi opowiadał. Miałem okazję popatrzeć na zwyczaj związany z utylizacja samochodów. Sam popatrz co zostaje z samochodu, jak miejscowi pomysłowi… pozostawią jego resztki gdzieś przy drodze. Drugi zwyczaj, którego niestety nie odważyłem się spróbować, było lokalne piwo thobwa (3-4%). Wygląda jak mleko i kosztuje znacznie taniej niż Carslsberg. Na zdjęciu sprzedają go w plastykowych butelkach po coca coli.
Samo Blatyre jest największym miastem Malawi. Jest to miejsce przyjemne na krótki postój. Zauważyłem wielu żebraków, a poza tym chyba nie ma tutaj negatywnych cech dużych afrykańskich miast. Przemieściłem się miejskim mini busem na drogę wylotową w kierunku wschodnim, i ruszyłem tego samego dnia na granicę z Mozambikiem w Mwanza. Może błąd i należało tutaj pozostać na noc, zwłaszcza, że okolica jest już inna- pokazały się góry. Nie żałuję jednak, gdyż pozwoliło to zaoszczędzić jeden dzień, który chyba wykorzystam nad Oceanem Indyjskim w Mozambiku. Na ostatnich fotografiach pokazuję typowy wygląd przystanków- stacji mini autobusów w Malawi, oraz fotkę zrobioną gdzieś po drodze, z okna przy zachodzącym słońcu, na dobrej drodze w kierunku Mozambiku.
Natomiast mapka obok pokazuje dotychczasową trasę po lądzie, w tym przez Malawi.
Następna relacja będzie z Mozambiku.
Powrót do poprzedniej relacji: Kongo
Powrót na początek trasy: Majotta