Hargeisa, stolica Somalilandu, relacja z podróży.

Stolica Somalilandu Hargeisa

Somalię, a w zasadzie jej część Somaliland, afrykańskie małe państwo zwiedzam  na początku grudnia 2012, podczas samotnej podróży, którą nazwałem „Róg Afryki”. Zwiedzam podczas niej: Djibouti (Dżibuti), Somalię (Somaliland), Zjednoczone Emiraty Arabskie, oraz jemeński  Archipelag Socotrę. Poprzednią relację znajdziesz tutaj: Berbera . Zastanawiając się nadprogramem wyprawy rozważałem różne jej wersje, i szukałem materiałów. Wszystkie agencje i inne dostępne źródła ostrzegają. Szukając wizy, od uczynnego menadżera hotelu Ambasador w Hargeisie, otrzymałem propozycje bezpiecznego 2- dniowego przyjazdu, z Berbery do stolicy i z powrotem…, w towarzystwie dwóch uzbrojonych ochroniarzy. Koszt bagatela 500 USD. Już na miejscu w Berberze postanowiłem zweryfikować tę informację. Szukałem na początku ochroniarzy- nikt o takich nie słyszał, bo i po co oni Tobie są potrzebni? Zacząłem pytać o bezpieczeństwo w podróży (ok.150 km). Najszybciej te informacje posiadają… zawodowi kierowcy i hotelarze. Odpowiedzi ze zdziwieniem, wszystko jest w porządku- jest bezpiecznie. Sprawdzam dalej : na komendzie policji oraz w biurze imigracyjnym. Odpowiedzi takie same. Przy okazji dowiaduję się, że turysta posiadający paszport i wizę, nie potrzebuje innych zezwoleń na poruszanie się pomiędzy miastami. Postanawiam zignorować próbę naciągnięcia mnie na koszty, i jadę transportem publicznym, na wycieczkę 2- dniową z noclegiem w Hargeisie.

Możliwości transportowe: wynająć swój samochód osobowy z kierowcą (cena od 120-150 USD), lub skorzystać z busików (10 osobowych), lub typu Van (8 osobowych), w cenie przejazdu 7-8 USD/w  jedną stronę. Ale wiedzieć trzeba, że przednie siedzenie obok kierowcy jest 2 osobowe (na jednym fotelu), z tyłu po 3 osoby w rzędzie. Jeżeli chce się siedzieć samodzielnie cena wynosi jak za dwie osoby. Pierwsze odjeżdżają ok. 6-j rano, a kolejne, jak nazbiera się komplet pasażerów. Powrót ok. zmroku wieczorem. Start i meta na bazarach, w Berberze i Hargeisie.

Mój van z moją osoba koło kierowcy (14 USD), napełniony rusza o 8,15. Kilkanaście kilometrów za Berbera, szlaban na szosie i kontrola policyjna. Zaglądają do samochodu, i widząc białą twarz, zaczynają rozmowę z kierowca na mój temat. Jedzie do Hargeisy, ma dokumenty, proszę dalej. I tak wyprzedzając nieco, jest z 10 razy, w każdej większej wiosce, i na każdym rozgałęzieniu dróg. Dwukrotnie podałem paszport do kontroli. Droga asfaltowa w ok.60 %  jak ser szwajcarski, z potężnymi dziurami w jezdni, gdzie kierowca mocno zwalnia. W kilku miejscach widzę na poboczu mocno uszkodzone pojazdy, których kierowcy nie zauważyli dziur. Droga wznosi się  wśród wzgórz w krajobrazie kamienistej pustyni, porośniętej miejscami dość gęsto krzewami. Zaraz za Berberą kilka razy stoimy, aby przepuścić duże stada kóz, wędrujące po i przez jezdnię.

Przy drodze niezły śmietnik porzuconych opakowań plastykowych. Po ok. 40 minutach jazdy pokazują się wyższe wzgórza oraz akacje drzewiaste (widzę kilka parasolkowatych akacji abisyńskich)

Droga wiedzie przez kolejne mizerne wioseczki i zabudowania typu z byle czego. Często okresowe rzeczki – obecnie suche nie posiadają przepustów pod drogą. Droga wtedy schodzi na dno tej rzeki. Widać dziury wykonane w dnie rzeki w poszukiwaniu wody. Na wyższym terenie występują termitiery. Spotykam stadko dromaderów skubiących kolczaste krzaki. Nie wszystko udaje mi się z okna jadącego samochodu sfotografować.

W wioskach wzdłuż drogi rzędami, jedna za druga knajpki z herbatą i garkuchniami. Może właściwą nazwą byłyby „busz bary” ? Zauważam na stacji benzynowej cenę benzyny- dokładnie 1 USD.

Ok. 11-tej po niecałych trzech godzinach jazdy, dojeżdżam do celu na bazar w Hargesie (samo centrum miasta). Rozglądam się za hotelem, i za plecami widzę nowy ładny budynek: Hotel Deero. Jest przy samym postoju samochodów odjeżdżających w różne strony. Po sprawdzeniu warunków: zaskakująco wysoki poziom, biorę pokój B&B, za 20 USD/noc/pokój 2 osobowy. To prawie tyle samo co płacę w Berberze. Nie ma co wybrzydzać i szukać taniej- pewnie bym znalazł, ale szkoda mi na to czasu. Zostawiam bagaż w pokoju i idę na spacer po centrum miasta. Dwie uliczki obok Meczet Piątkowy. W islamie tak jest nazywana świątynia największa i zawsze najważniejsza, bo w święto- piątek, odbywa się w nim główne nabożeństwo religijne.

Rozległy bazar na kilku okolicznych uliczkach stanowi o prawdziwym kolorycie tego miasta. Jest taki… afrykański: bardzo kolorowy, brudny, towary niespecjalnie dobre jakościowo, i wszystko na nim jest. Kiedyś mówiło się o czymś takim : szwarc , mydło i powidło. Ten chłopiec obok ma wykonany z dętek samochodowych rodzaj „miechów”,  którymi pompuje powietrze do paleniska z węglem drzewnym.

Na uliczce obok bazar szmaciany…, a ta kobieta sprzedaje w swoich pojemnikach różne tłuszcze: masło, itp.

Nieco dalej ten młody mężczyzna  siedzi jak … na podwyższeniu- to sprzedawca miodów w płynie w butelkach , oraz w plastrach prosto z ula. Jest też zaułek w którym są węglarze drzewni.

Najwięcej jednak w pobliżu bazaru oraz w całej okolicy,  jest sprzedawców ziela do żucia jad, oraz  wymieniaczy pieniędzy. Pieniądze są trzymane w wielkich stertach, w paczkach po 100 , i umieszczone w klatce za prętami. Sprawdziłem, kilka kg tych pieniędzy, to równowartość 2-5 tysięcy USD. Popularne banknoty na bazarze to 100, 500 i 1000 SQS (Szyling Somalilandu). Za 100 USD= 650. 000 SQS, można otrzymać około małej reklamówki takich paczek.

Pojazdy w większości są kolorowo pooblepiane, lub wymalowane. Większość posiada specjalne ozdobne frędzle na lusterka zewnętrzne i wycieraczki. Zdjęcie obok-pewnie po kolonistach brytyjskich pozostał zwyczaj budowania rond. Umieszcza się na nich różne reklamowe budowle.

W centrum miasta w pobliżu głównych banków stoi na pomniku MIG 17, upamiętniający bombardowanie miasta podczas walk wewnętrznych  w roku 1988 (Said Barra). Ten osiołek na zdjęciu kolejnym, nie jest pomnikiem. Zauważyłem go stojącego na środku kolejnego skrzyżowania w centrum. Nikt nie trąbił… Droga na nim też była nie utwardzona.

Idąc dalej  w centrum spotykam „duży jedyny w Somalilandzie bezpłatny hotel”- więzienie, które z zewnątrz było strzeżone przez tak dużą liczbę uzbrojonych strażników, jakby zaraz ktoś miał odbić więźniów. Zanim zdążyłem przejść, chyba z 6-u pokazało mi drogę, którą mam stamtąd się oddalić! Nawet nie próbowałem wyjąc aparatu. Na zdjęciach niżej kolejne obrazki z centrum miasta.

Najbardziej zapracowanymi zwierzątkami są osiołki. Najczęściej widziałem je w Hargeisie zaprzężone do wózków z beczką wody.

Niżej Bank centralny Somalilandu- może to on drukuje te sterty pieniążków. Na drugim zdjęciu szkoła średnia.

Wracając do hotelu zahaczyłem o krawędź bazaru aby kupic coś do jedzenia. Znalazłem odmianę chlebków w postaci długich płaskich paluszków i owoce. W hotelu jeden z kanałów TV pokazywał transmisję z Mekki, z obchodów Święta Ofiar (Eid al.-Adha, obchodzone w listopadzie/grudniu).

Drugi dzień w stolicy zaplanowałem na  zwiedzenie obrzeży miasta, i powrót do Berbery. Doprowadziłem do spotkania z przedstawicielem Hotelu Ambasador, i zapłaciłem za wizę. Przesłali mi ją nie otrzymując pieniędzy. Z restauracji hotelowej na ostatnim piętrze podziwiam budzące się do życia miasto. Noc chłodniejsza ale nie zimna. Ranek przyjemnie ciepły.

W międzyczasie w hotelu przyszedł do mnie człowiek w mundurze para wojskowym, proponując wycieczkę z ochroną za miasto. Jak usłyszał, że podróżuję transportem publicznym, nie chciał mi podać nawet ceny swojej usługi. Otrzymałem w ten sposób potwierdzenie, że działają w mieście „grupy interesów”, w tym temacie. Gdybym się mylił, próbowałby mnie przekonywać o niesłuszności mojej decyzji, i grożącym niebezpieczeństwie!!?? Czułem się jakbym dostał w prezencie jakieś 500 USD! Idę na spacer w kierunku na zewnątrz kilka kilometrów. Miasto coraz niższe, ale somalilandczycy tak samo przyjaźni. Żartując sobie, chyba mógłbym z każdym wymienić takie informacje: jak się masz?- mam się świetnie, dziękuję- skąd jesteś?- Z Polski, z Europy,- Boland/Holand?- nie z Polski , to kolo Niemiec, -acha, a jak masz na Imię?- Pol, – a Boll … Pa, Pa i uśmiech. Nie ma innego białasa na ulicy, w każdym razie dotychczas przez trzeci dzień, nikogo nie spotkałem. Chyba ci ludzie są zwyczajnie mili, lub chcą potrenować te kilka słów, które znają po angielsku. Trafiam na piekarnię z piecem przy ulicy. Pokazują mi po kolei, jak pracują przy piecu. Idąc nieco w bok od głównej ulicy, zauważyłem coraz więcej szkła na sztorc wmurowanego w wysokie murki ogradzające domy, i drut żyletkowy nad murem. Oznaki „nieciekawego towarzystwa” wokół. Nie czekałem na ostrzeżenie i zawróciłem do centrum. Czyli normalnie, tak jak wszędzie w świecie,- są miejsca , których się nie odwiedza. W pobliżu hotelu znowu mnie rozbawiają wymieniacze tych pieniędzy „na kilogramy”. Jestem na ulicy, przy której w jednym miejscu, jeden za drugim, jest ich dziewięć.

Obok muru cmentarza zrobiłem kolejne zdjęcie. Ma ono swoją historię: najpierw ten dżentelmen w chuście na głowie, zrobił mi zdjęcie telefonem. W rewanżu zrobiłem i ja jemu. W czasie jego robienia, ustawił się za nim pożeracz jad-u, pokazując mi ten wiecheć z zielonymi listkami. Jak zobaczył wynik roześmieliśmy się wszyscy. Przy hotelu wsiadłem do mini busa, znowu z przodu, tym razem za 2x 6 USD. Jak jesteś, wg „naszych” standardów za wielki, to płać za dwa miejsca, a co! Mile minęło powrotne prawie trzy godziny, po tej same drodze. Gdzieś około połowy drogi, nastąpił postój na posiłek w „busz barze”. Parterowe budynki przydrożnego baru, z salami dla: mężczyzn, kobiet, rodzin (normalnie jak to w muzułmańskiej knajpce). Wokół tylko busz, czyli kamienista pustynia i pełno ciernistych krzewów, aż do górek na horyzoncie wokół. Z okna samochodu którym podróżuję, pozdrawiam swoich czytelników.

Następnej relacji możesz szukać : Emiraty Sharjah i Dubaj.