Wyspa Książęca, relacja z podróży

Wyspa Książęca (Principe)

 

Principe jest drugą co do wielkości zamieszkaną wyspą. Bilet na przelot można zakupić tylko będąc na miejscu, ponieważ linii lotniczej STP Airways nie znajdzie się w wyszukiwarkach lotniczych. Podchodząc do lądowania można zauważyć plaże i lazurowe wybrzeża z miejscami ciekawymi do nurkowania. Lot jest krótki i po trzydziestu pięciu minutach od startu wchodzi się do budynku lotniska na miejscu.

 

 

Wyspa jest niewielka podobnie jak samo lotnisko. Czas biegnie na wyspie wolno, co widać chociażby po pracy osób rozładowujących bagaże.

 

 

Stolicą Principe oraz jedynym miastem jest Santo António, ponadto znajduje się tutaj kilka wiosek- w sumie około sześć tysięcy mieszkańców. Zdobywając wiedzę o Wyspie Książęcej wiedziałem, że na pewno zanocuję w Pensjonacie Arka Noego, no bo gdzie jak gdzie, ale przespać się w Arce… to prawdziwy rarytas dla podróżnika. Z lotniska do Pensao Residencial Arca de Noe w stolicy Sao Antonio (ale nazwa) – aż za dwa EUR pojechałem na siodełku motocyklowym. Principe również posiada motocyklowe taksówki. Nad miastem wisi panorama wzgórz. Najwyższy szczyt na wyspie- Pico de Príncipe, oraz porastający go las, objęty jest ochroną w Rezerwacie Biosfery UNESCO.

 

 

Principe nazywają rajem. Na zwiedzenie San Antonio spacerem nie potrzeba zbyt wiele czasu. Moja Arka znajduje się w samym centrum w pobliżu kościoła. Przy kościele na pniu drzewnym zaciekawiły mnie wiszące tam dwa pojemniki na prezerwatywy- darmowe, pewnie w ramach programu zwalczania HIV / AIDS. Wokół kolonialne domy w pastelowych kolorach, bank, dwa pensjonaty, mała stolarnia produkująca pamiątki i pomnik na placu centralnym. Przed kolejnym kościołem fotografuję okazałe drzewa podróżnika rosnące przed pomnikiem z armatami. Gdy podszedłem bliżej okazało się, że kościół nie jest już wykorzystywany do celów religijnych.

 

 

Na placu znajduję kolejny pomnik równika- ten motyw jest tutaj modny. Ten jest już trzecim, który spotkałem na Wyspach Świętego Tomasza i Książęcej. W zatoce portowej w dwóch miejscach znajdują się niewielkie porty rybackie. Wypływają na ocean w niewielkich łodziach z bocznym pływakiem.

 

 

Pora deszczowa znowu daje znać o sobie-  leje bite dwie godziny. Pamiętam, że w porze deszczowej wzrasta ryzyka złapania malarii więc wróciłem do hotelu. Przypomniałem sobie o malarone i sprayu odstraszającym komary. Po południu wyszedłem znowu zwiedzić pas nadmorski. Znalazłem biuro Rezerwatu Biosfery UNESCO- mam propozycje tras zwiedzania. Zdobyłem mapkę rezerwatu i wiem, że praktycznie można się po nim poruszać wyłącznie pieszo. Droga na wierzchołek wulkanu nie jest zbyt dobrze oznaczona i lepiej iść z przewodnikiem (a przynajmniej tak mówią). Ja nie zamierzam organizować trekkingu z braku czasu oraz pory deszczowej. Odpływ odsłonił malutką plażę w San Antonio… Z lewej strony zatoki cumuje prom „Amfotriti” kursujący pomiędzy Sao Tome i Principe.

 

 

Północna i środkowa część wyspy zajęte są przez plantacje, uprawia się kawę, kakaowiec, palmę kokosową. Drugi dzień na Principe przeznaczyłem na objazd wyspy motocyklem. Siedząc z tyłu za kierowcą, pojechałem najpierw w kierunku południowym w stronę Rezerwatu Biosfery. Pierwszy postój miał miejsca przy starej plantacji Nova Estrela.

Historycznie rzecz ujmując wszystkie plantacje pochodzą z czasów kolonialnych. Po uzyskaniu przez kraj niepodległości w 1975 roku, portugalscy właściciele plantacji wyjechali w obawie przed represjami.  Plantacje bez właścicieli i zarządców podupadły, zostały porozkradane a spadek cen kakao na światowych rynkach dokonał reszty. Od tego czasu minęło ponad czterdzieści lat i większość starych budowli wzniesionych przez plantatorów zdążyła popaść w ruinę. Ludzie nadal zamieszkują dawne budynki folwarczne, ale najwyraźniej mało kto o nie dba i nikt nie konserwuje. Budynki plantacji nazywane są „roszami”.   Często są malowniczo położone, zasługują na miano zabytków… i konserwację.

Kakaowe drzewa o dużych liściach i podłużnych pomarańczowo-czerwonych owocach spotykać można na całej wyspie. Najczęściej jednak rosną w gąszczu, nie pielęgnowane i całkowicie zdziczałe. To dziwne, gdyż owoce kakaowca wciąż są głównym artykułem eksportowym Sao Tome.

Plantacja Nova Estrela zajmowała się kakaowcami i kawą- ja tam jednak upraw nie zobaczyłem. Obecnie budynki są raczej muzeum- choć zwiedzać nie ma czego. Natomiast z tyłu za budynkiem plantacji znajduje się Terreiro Velho, punkt widokowy na panoramę gór i zbocza górskie historycznej plantacji. Pojechaliśmy dalej i musieliśmy zapomnieć o istnieniu na wyspie dróg o nawierzchni asfaltowej. Mamy do dyspozycji tylko czerwone nawierzchnie szutrowe, czasem zamieniające się w mokradło i potoki płynące w dół zboczy.

 

 

Próbowałem pojechać dalej w kierunku Rezerwatu Biosfery UNESCO, lecz zmieniam plany po rzuceniu okiem na stan dróg… Zawracam i jadę na północny zachód wyspy, w kierunku Roca Porto Real. Kolejne opuszczone budynki plantacyjne i… kolejne ruiny straszące oczodołami bez ram okiennych. Ciekawsze wydają mi się miejsca zamieszkania ludności w pobliżu plantacji. Domki głównie drewniane, niekiedy przykryte starymi dachówkami pochodzącymi z budynków folwarcznych.

 

 

Budowle mieszkalne nie posiadają kanalizacji i wodociągów. Studnie wioskowe są miejscem zaopatrywania się wodę, miejscem wykonywania prania i okazją do plotkowania. Przede wszystkim o pewnej „białej twarzy”, która przyjechała do nich na tylnym siodełku motocyklowym. Obejścia przed chatami nie różnią się od spotkanych wcześniej w buszu na Czarnym Lądzie. Gotują przede wszystkim na ognisku a porządek wokół jest, jakby to delikatnie określić… ogólnoafrykański.

 

 

Za Porto Royal pojechałem dalej na zachód do Sao Joaquin. Tutejsza rosza stoi na wzgórzu, z którego roztacza się piękna panorama na skalne baszty i piramidy. Od Porto Royal drogi wiodą zboczami górskim i wśród gęstego, tropikalnego lasu równikowego. Roślinność jest tak zbita ze sobą, że poruszanie się wśród drzew wymagałoby wyciosywania sobie przejścia maczetami.

Decyduję jechać dalej na północ w kierunku byłej plantacji Oke Daniel, a następnie Roca Sandy. Ta druga, wspaniała dawniej plantacja Sandy jest obecnie restaurowana i przygotowywana do zwiedzania. Właściciel plantacji Sandy był astronomem i jego plantacja zasłynęła w świecie naukowym. Podczas całkowitego zaćmienia słońca w dniu 29 maja 1919 roku, ekspedycja naukowa pod kierownictwem Arthura Eddingtona wykonała tutaj obserwacje, pozwalające po raz pierwszy zmierzyć grawitacyjne zakrzywienie promieni światła w pobliżu Słońca, co stanowiło pierwsze eksperymentalne potwierdzenie ogólnej teorii względności Alberta Einsteina.

W pobliżu zrobiłem przerwę na posiłek. W sklepiku przydrożnym szukałem czegoś do picia, a znalazłem… alkohol sprzedawany w 50 ml plastikowych torebkach!

 

 

Jadę dalej do najbardziej wysuniętej na północ wysepki, zajmowanej przez luksusowy Bom Bom. W tym super hotelu z bungalowami cena wynosi 305 EUR za noc w bungalowie dla 2 osób (HB)- nad bajeczną, rajską plażą. Otoczenie, kwiaty … jak mówią „bajka”. Zastałem tam tylko czterech gości. Podobno hotel często gości afrykańskie osobistości z kontynentu oraz dyplomatów, a największy ruch przeżywa w okresie sezonu połowów wielkich marlinów (okres naszego lata).

 

 

Wracam w kierunku południowym do lotniska i powtórnie skręcam na północny- wschód, do znajdującej się nad oceanem plantacji Belo Monte.  Była plantacją kakao i jako jedyna została w pełni odrestaurowana, oraz zamieniona na nadmorski hotel. Warto tu przyjechać, chociażby dla samej bramy wjazdowej. Dawna stara suszarnia i pozostałe budynki stały się pokojami hotelowymi. Na terenie hotelu Belo Monte po raz pierwszy na Principe zobaczyłem zadbane drzewo kakaowca.

 

 

Czterysta metrów dalej znajduje się taras widokowy nad morzem w kierunku Praia Banana (Plaża Bananowa). Idealnie czysty piasek, kryształowa woda i rafa pozwalająca na pływanie z rurką (snorkeling). W pobliżu, w zatoczkach na północy wyspy, plaż znajduje się znacznie więcej. Pokazuję dwie z nich.

 

 

Wracam do Sao Antonio bardzo zmęczony siedmiogodzinną jazdą z podkurczonymi nogami na motocyklu. Po drodze, nie mogłem nie zatrzymać się przy dwóch chłopcach, którzy jeździli po drodze na hulajnodze z siodełkiem „made in Flinston”.

Wieczór spędzam przy drinku i notatkach. Nie mam Internetu ani zasięgu w telefonie. Robię przymiarkę do pakowania się na powrót do domu i… odkrywam w bagażu jeszcze trzy paczki sucharków. Cóż! – kolejne trzy posiłki będą z tuńczykiem zagryzanym sucharami…

 

 

Ta wyspa to wielki ogród, tyle że mocno zapuszczony… Dookoła rośnie: kawa, ananasy, banany, papaje… Owoce zbiera się przez okrągły rok… Jeżeli nie znasz portugalskiego- to za bardzo sobie nie pogadasz. Chyba, że znajdziesz kogoś kto przyjechał tu do pracy z Capo Verde- ten pewnie będzie mówił również po angielsku. Jutro w niedzielę odpoczywam a potem wracam: do Sao Tome, a później do kraju przez Lizbonę i Zurych.

 

 

Trzydziestoośmiodniowa wyprawa dobiegła kresu. Zwiedziłem w sposób bezpieczny sześć zachodnich krajów Afryki Równikowej. Nie wszystkie należały do krajów nazywanych bezpiecznymi przez nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Na całej trasie w części kontynentalnej oraz na Wyspach Świętego Tomasza i Książęcej, z wyjątkiem dnia wyjazdu z Sao Tome, nie spotkałem żadnego białoskórego turysty. Na tej wyprawie miałem przyjemność najczęściej rozmawiać po polsku i nie mam tu na myśli rozmów przez telefon z członkami mojej rodziny. A wszystko za sprawą kilku spotkań z misjonarzami, polskimi: księżmi, zakonnikami i zakonnicami. Mile wspominam kontakt z szefostwem polskiej Ambasady w Angoli. Wszystkim składam serdeczne podziękowania za pomoc i rady, które pozwoliły mi sprawniej i bezpieczniej zorganizować zwiedzanie.

 

 

 

Powrót na początek tej relacji z podróży.

Przejście do poprzedniej relacji: Plemiona Angoli

Przejście na początek trasy: Kamerun