Wyspa Świętego Tomasza, relacja z podróży

Wyspy Świętego Tomasza i Książęca, relacja z podróży.

Wyspa Świętego Tomasza

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

 

 

Okrakiem na równiku przy zachodnim brzegu Afryki leżą nieco zapomniane wyspy: Świętego Tomasza i Książęca. Demokratyczna Republika Wysp Świętego Tomasza i Książęcej jest samodzielnym państwem w afrykańskiej Zatoce Gwinejskiej. Mało kto potrafi pokazać je na mapie, czy powiedzieć cokolwiek na ich temat. Odległe od popularnych szlaków komunikacyjnych, więc chyba dlatego są tak rzadko odwiedzane. Za to wynagradzają turystów pięknymi krajobrazami i sympatią mieszkańców. Znajdziesz tropikalne, rajskie wyspy bez gromady turystów wywalających się ogromnych wycieczkowców. Jeżeli już odwiedzający się trafi, to będzie to ktoś taki jak ja. Chyba byłem tam sam, nie spotkałem innych turystycznych twarzy.

Przyleciałem od strony Angoli i wizę otrzymałem bezproblemowo po przylocie na lotnisku. Przyleciałem o północy, gdyż angolskie linie lotnicze opóźniły się o kilka godzin. Za to miałem problem z hotelem. Pomimo rezerwacji, jadąc z taksówkarzem nie mogłem odnaleźć hotelu. Musiałem poszukać innego, gdyż ten zarezerwowany przez Internet po prostu… nie istnieje. W samym centrum stolicy Sao Tome City, w pobliżu bazaru mieli wolny pokój w Residencial Nossa Sebhora da Conceica. Rano obudził mnie gwar bazarowy, więc poszedłem się rozejrzeć. Nareszcie w mojej podróży jestem w kraju bezpiecznym z przyjaznymi mieszkańcami.  Mieszka ich na wyspach około sto osiemdziesiąt tysięcy, czyli mniej więcej tyle co w średniej wielkości mieście w Polsce. Z tego jedna czwarta w stolicy, a na mniejszej wyspie (Principe) tylko sześć tysięcy. Dla turysty utrudnieniem   w kontaktach z miejscowymi jest bariera językowa- portugalski. Przy mojej znajomości hiszpańskiego sporo mogłem zrozumieć. Gorzej było z mówieniem…  Znajomość angielskiego jest tu sporadyczna. Nie mam najmniejszych problemów z fotografowaniem i mogę chodzić z kamerę na szyi. We wszystkich wcześniej odwiedzonych krajach, zdjęcia wśród ludzi musiałem robić ukradkiem i natychmiast sprzęt fotograficzny głęboko chować.

Mój hotel znajduje się w sercu Sao Tome przy dwóch krytych bazarach Mercadi i Mercado Novo. Z boku mam kościół o nazwie identycznej jak mój hotel, wszystkie postoje transportu publicznego, mnóstwo straganów i sklepików. Fotografując kościół widzę kobietę dźwigającą na głowie… drewnianą paletę:

– po co im podnośniki?

Barwny, bazarowy rozgardiasz zostawiłem sobie na później i poszedłem wyjaśnić sprawę zarezerwowanego wcześniej hotelu. Hotelu faktycznie nie ma- jest tylko nieczynna chińska restauracja o tej samej nazwie. Nie spotkałem takiego „numeru” w dotychczasowych podróżach- „wirtualny hotel”. W pobliżu mam wszystkie budynki rządowe i fontannę- pomnik, na którym zawarto najważniejsze cechy tego państwa: symbole państwowe (herb), katolicką przeszłość (krzyż), i miejsce na równiku (globus).

 

 

Atrakcją turystyczną mógłby być stojący w pięknym ogrodzie pałac prezydencki, nie wolno go nie tylko zwiedzać, ale i fotografować. Naprzeciw pałacu stoi w otoczeniu malowniczych palm skromna, szesnastowieczna katedra. Niestety zamknięta… Na północnym krańcu stolicy, na cyplu, Portugalczycy zbudowali małą fortecę Fort Świętego Sebastiana. To najważniejszy obok katedry zabytkowy obiekt miasta i siedziba Muzeum Narodowego. Muzeum eksponuje wnętrza i przedmioty z czasów kolonialnych. Wyspa została odkryta w dzień świętego Tomasza 1470 roku przez portugalskich podróżników. Kamienne figury Pedro Escobara, Joao da Paiva i Joao de Santarem stoją dziś pod murami fortalezy. W końcu piętnastego wieku pojawili się tu pierwsi portugalscy osadnicy. Trzcinowy cukier z zakładanych plantacji i handel niewolnikami przywiezionymi z Czarnego Lądu, były podstawą wyspiarskiej gospodarki aż do końca XVIII wieku. Potem na plantacjach rozwinięto produkcję kakao. Na początku XX wieku większość kakao importowanego do Europy pochodziła właśnie z Sao Tomé, nazywano ją nawet Czekoladową Wyspą…  Na plantacjach pojawiły się także krzewy kawy…  Łagodny klimat wyspy i obfitość opadów sprzyjały rozwojowi upraw. Obecnie podstawę gospodarki również stanowi rolnictwo oparte na plantacyjnej uprawie kakaowca. Inne rośliny uprawne to: palma kokosowa i olejowa, banany, wanilia, cynamonowiec oraz maniok…

I krótko historycznie dalej: od 1951 roku to prowincja zamorska Portugalii. Natomiast od lat sześćdziesiątych trwały starania niepodległościowe, by w 1973 otrzymać autonomię, a dwa lata później niepodległość. Władzę na niepodległych wyspach objął marksistowski Ruch Wyzwolenia Wysp Świętego Tomasza i Książęcej. Rządząca partia prowadziła program reform socjalistycznych, który objął nacjonalizację plantacji. Później doszło do załamania gospodarczego, który spowodował zmianę zapatrywań politycznych. Współpracę z blokiem wschodnim, zastąpiono dobrymi stosunkami z Portugalią i Francją.

Wypełniona starymi, kolonialnymi domami stolica rozłożyła się nad Zatoką Anny Chaves.   Miasteczko Sao Tome jest małe, wszystkie obiekty warte zobaczenia zwiedzisz w czasie pieszego spaceru. W mieście znaleźć można wiele malowniczych zakątków: wąskie uliczki, aleję obsadzoną palmami i drzewami płomienistymi, oraz wiele kolonialnych domów w pastelowych kolorach.

 

 

Wiodącą od strony lotniska drogę wśród palm, poprowadzono brzegiem zatoki. Widok w środkowej części urozmaicają prawie zagrzebane w piasku, rdzewiejące na plażach kadłuby zatopionych statków. Zobaczyć można też kilka pływających kutrów rybackich i mniejszych łodzi. W pobliżu plaży upstrzonej resztkami kadłubów, znajduje się kompetentna informacja turystyczna. Pozwoliło mi to zaplanować całe zwiedzanie obu wysp. Pomiędzy miastami i do wiosek w zakątkach wyspy dojeżdżają stosunkowo częste minibusy i taksówki. Pojazdy gromadzą się w okolicach bazarów i odjeżdżają po uzbieraniu kompletu pasażerów. Po wyspie jeżdżą również motocyklowe taksówki i z nich na krótszych odcinkach korzystałem najczęściej.

 

 

Resztę dnia spędziłem na „szwendaniu się” po bazarach. W szczelnie wypełnionych wnętrzach i wszędzie dookoła budynków, handluje się warzywami, owocami i podstawowymi artykułami spożywczymi, jak: ryż, mąka czy olej. Widziałem produkowane domowym sposobem napoje alkoholowe. Towar sprzedaje się na sztuki, miarki, na kupki, pojemniki czy butelki. Na bazarach jestem ciągle nagabywany o wymianę pieniędzy przez lokalnych pieszych „wymieniaczy”. Walutą obiegową wysp jest dobra, o symbolu międzynarodowym STD. Nie jest jednak wcale taka dobra, gdyż ulega szybkiej inflacji a przy wymianie banknoty o bardzo dużych nominałach wydają w paczkach po dziesięć. Za sto EUR otrzymałem stertę pieniędzy papierowych (1 EUR odpowiada 25 tysiącom dobra). Przychodząc na zakupy bazarowe warto mieć drobne pieniądze, bo banknot o wysokim nominale… wprawia przekupki w zakłopotanie. Nie mają zbyt wysokich obrotów i po prostu nie mają, jak wydać reszty.

Przy halach znajdują się dalsze części bazaru, składające się z bud i kramów rozłożonych wprost na chodniku. Handluje się światową tandetą (Chiny…), używaną odzieżą i artykułami codziennego użytku. Importowanej żywności widzi się niewiele. Pomiędzy kramami na zewnątrz, w zależności od pory dnia, pojawiają się przekupnie z żywnością. Jakoś wyglądają na misce wiktuały mięsno- garmażeryjne, ale ich stan higieniczny budził moje duże zastrzeżenia… Skusiłem się tylko na smakowite ciepłe bułki z sadzonym jajkiem wewnątrz. W pobliżu znajduje się dom towarowy, w którym jednym z towarów były orzeszki ziemne sprzedawane w… butelkach.  Portugalczycy sprowadzili na wyspy własne piwa, z którymi rywalizuje warzona lokalnie Rosema. Rosema- często nazywana nacional, ma przewagę pojemności- pół litra złocistego płynu, podczas gdy piwa z importu są znacznie mniejsze.

Patrząc na bazarowe twarze, przypomniały mi się informacje o pochodzeniu wyspiarzy. Na temat pochodzenia pierwszych mieszkańców Sao Tome znalazłem kilka teorii.  Najczęstsza mówi, że to Portugalczycy przywieźli ich celowo z afrykańskiego kontynentu, aby zasiedlić własną kolonię. Inni piszą, że pierwsi mieszkańcy pojawili się, na skutek rozbicia się statku wiozącego czarnych niewolników- skały Sete Pedras u południowych wybrzeży Sao Tome. Ostatnia wersja wspomina o zasiedleniu przez czarnych marynarzy przybyłych z nieodległej Angoli. Przez wieki murzyńska ludność wymieszała się z Europejczykami i w ten sposób współcześni mieszkańcy Sao Tome, w większości są Mulatami o jaśniejszych odcieniach skóry.

 

 

Wybrałem się na przedwieczorny spacer w stronę katedry, która wieczorami jest iluminowana… i otwarta. Jest bardzo skromne wyposażona- nie ma tu nic z przepychu barokowych kościołów. Jest jednak coś, co zasługuje na uwagę: wielka ściana nad ołtarzem pokryta jest ceramicznymi, biało- niebieskimi płytkami fajansowymi tak zwane azulejos.   Cztery wieki temu, takimi kafelkami wykładano na półwyspie Iberyjskim całe wnętrza portugalskich kościołów, od posadzki po sklepienie.

 

 

To mały kraj składający się z kilku wysp, z których najważniejszymi są te tworzące nazwę kraju. Wyspa Świętego Tomasza ma czterdzieści sześć kilometrów długości i trzydzieści dwa szerokości, natomiast mniejsza Wyspa Książęca (Principe) mierzy dziewiętnaście na jedenaście kilometrów. W środku każdej z wysp znajduje się stożek wygasłego wulkanu, którego stoki porasta wilgotny las równikowy. Ludzie zamieszkują wybrzeża i podnóża górskie. Najwyższy szczyt leży na Wyspie Świętego Tomasza – wierzchołek wulkanu Pico de Sao Tome o wysokości 2.024 metrów… Podobnie jest na Wyspie Książęcej, nad którą sterczy znacznie niższy Pico de Principe – 948 metrów…

Zwiedzić Sao Tome postanowiłem poprzez wyjazdy transportem publicznym. Najpierw mini busem- nazywanym colectivo, jadę z Sao Tome na północ do Neves.  Wioska jest ojczyzną piwa Rosema, które właśnie tutaj jest warzone. Poza produkcją piwa, to w zasadzie jedno skrzyżowanie dróg z drogą utwardzoną kamieniami w kierunku plaży nad oceanem. Wszystko dzieje się wokół tego skrzyżowania. Ktoś przywiózł stertę używanej odzieży i sprzedaje ją z ziemi kobietom stojącym wianuszkiem dookoła. Z drugiej strony przekupka przyniosła ogromne owoce dojrzałego duriana, jakiś sklepik, trzy miejsca oferujące piwo… i ludzie czekający na przyjazd mini busa.

 

 

Budowle przy drodze w większości są drewniane i nakryte blachą. Czasem mini sklepik w postaci drewnianej budy o wymiarach około dwa na dwa metry. Nad oceanem znajduje się rybacki port z mnóstwem łódek na plaży. Widać, że w codziennej diecie wyspiarzy bardzo ważną pozycją zajmują owoce morza. I wszędzie wzbudzam sensację i duże zainteresowanie- skąd tutaj ten „białas”? Z Neves prowadzi kilka szlaków w góry, między innymi w pobliże wodospadów. Wiszące chmury deszczowe skłaniają mnie do powrotu. Wracam prywatnym samochodem- zauważyli mnie na postoju i sami zaproponowali podwózkę…

 

 

Po powrocie do stolicy wyspy poszedłem wgłęb bazaru, chapnąłem dwie bułki z jajkiem i spojrzałem na zegarek- młoda godzina… Na postoju zauważyłem prawie napełnione colectivo jadące w inną stronę- do Monte Cafe przez Trinidade. Za trzydzieści pięć minut i za jednego EUR dowieźli mnie do końca drogi asfaltowej. Jestem pięć kilometrów za Monte Cafe na południowym -zachodzie wyspy, gdzie znajduje się jedna z największych atrakcji przyrodniczych Sao Tome- Wodospad Świętego Mikołaja (Cascata de Sao Nicolau). Wstęp jest darmowy, ale trzeba przejść około dwa kilometry. Nie potrzeba przewodnika- z miejsca, gdzie wysiadłem z samochodu prowadzi leśna droga do wodospadu. Zmęczeni wędrówką mogą wykąpać się w oczku wodnym u podnóża wodospadu. Spacer zajął mi dwadzieścia pięć minut. Wodospad okazał się taki sobie- zaledwie trzydziestometrowy z małą ilością wody, ale zachwyca wspaniała przyroda dookoła. Kaskada wody spada pionowo w oprawie z bujnej roślinności. Wracałem pieszo ciesząc oczy bujną przyrodą.  Kwiaty zwisające z gałęzi drzewa nad drogą, mają około trzydziestu centymetrów długości!  Pamiętam skądś nazwę- Anielskie Trąbki! (?). Kwiatów dorastających do niespotykanych rozmiarów rośnie w tym kraju wiele. W drodze powrotnej przypomniała sobie o mnie pora deszczowa… Zaczyna padać jak z cebra. Wąska leśna droga szybko zamieniła się w koryto potoku i zacząłem „pływać” w moich sandałkach. Stojąc w pelerynie pod gałęziami sędziwych drzew, obserwuję ptaki, które poprzednio kryły się w zaroślach i tylko było je słychać. Teraz cieszą się deszczem i jest pełno wielokolorowego, skrzeczącego towarzystwa na niebie. Prym wiodą ptaszki podobne do naszych jaskółek. A mnie przypomniał się dowcip, Jak to mówią do siebie dwie jaskółki:

– ty wiesz podobno będzie deszcz!

– A skąd wiesz?

– Ludzie tak mówią, widząc, że nisko latamy!

Tutejsze jaskółki chyba go nie znają, gdyż mimo solidnej ulewy latają na całej wysokości rzecznego kanionu.

 

 

Chowam się na budowie hotelu i łapię transport motocyklem do Monte Cafe. Jest to wioska ze starą „roszą” – plantacją kawy, w której znajduje się Muzeum Kawy (wstęp dwa EUR). W muzeum przechowują dawne maszyny i narzędzia do obróbki kawy. Na koniec wizyty odwiedzającego czeka degustacja kawy, którą można ewentualnie kupić. Podobno to jedna z najdroższych kaw… Patrząc na stan plantacji uważam, że to raczej ruina dawnej plantacji- wszystko zaniedbane i zarośnięte…, a budynki utrzymują w jako takim stanie tylko ze względów turystycznych. Deszcz powoduje, że mam kłopot z powrotem do miasta Sao Tome. Nic nie jedzie, w końcu dogaduję się z prywatnym właścicielem motocykla, aby mnie podwiózł do najbliższego miasta- skąd odjeżdżają autobusiki, czyli do Trinidade.

Jak na miejscowe warunki, Trindade jest miastem: z około dziesięcioma tysiącami mieszkańców, stacją paliw, bankiem i kawiarnią. Znowu czekam, dopóki nie wypatrzyłem w bocznej ulicy taksówek zbiorczych. Jedną z nich wracam do stolicy.

Górzystego wnętrza Wyspy Świętego Tomasza nie przecinają drogi – cały ruch odbywa się wzdłuż brzegów po obwodzie. Nie można jej jednak objechać dookoła Z tego powodu zmuszony jestem zorganizować sobie kolejną wyprawę. Aby pojechać na południowy kraniec wyspy publicznym transportem trzeba wstać wcześnie.  Do Porto Alegre w ciągu dnia jedzie z reguły tylko kilka zbiorowych colectivo- pierwsze ma być o siódmej rano.

Trzeciego dnia, czekałem aż dwie godziny w samochodzie koło bazaru na odjazd colectivo do porto Alegre: przez Aqua Ize, Sao Jose dos Angolares. Tym razem to trzydzieści siedem kilometrów i dwie godziny jazdy w jedną stronę. Oczywiście czekałem na napełnienie się każdego wolnego centymetra w samochodzie- za to siedzę z przodu przy oknie. Drogi na Sao Tome wybudowali w ramach pomocy Chińczycy z Tajwanu. Niektóre odcinki mają okres świetności za sobą- widocznie nie ma komu ich remontować, lub nie ma kolejnego sponsora.

Według legendy miasteczko Angolares założyli płynący z Angoli niewolnicy- jak już pisałem, statek, na którym płynęli miał się rozbić na skałach Sete Pedras. Dzisiaj, Sao Joao dos Angolares to miejscowość rybacka i plantacja – Roca S. Joao. Miejsce nie jest warte dłuższego postoju. Później im dalej w kierunku południowym, tym bardziej dziko i bardziej egzotycznie. Wioski są tylko drewniane z życiem… jak na końcu świata, tylko z tego co urośnie… lub co uda się złowić.

Po drodze zdołałem sfotografować jedną z malowniczych skalnych iglic w Obo National Park- Pico de Cao Grande. W pobliżu znajduje się duża plantacja palm olejowych.

 

 

Sam napisałem we wstępie, że Wyspa Świętego Tomasza leży na równiku, a naprawdę, linia równika przebiega przez Wyspę Żółwi (Ilheu das Rolas), która znajduje się koło Porto Alegre- wioski wysuniętej najbardziej na południe.

Na Wyspie Żółwi znajduje się luksusowy ośrodek wypoczynkowy- Equator’s Line – Rolas Island Resort.  Znajdziesz tam wspaniałe piaszczyste plaże, basen, przestronną restaurację, ładne ścieżki spacerowe i… wzgórze z malutkim pomnikiem „równika”. Wszystko za znacznie ponad sto EUR za dzień pobytu. Warto tam dotrzeć, chyba tylko ze względu na to, aby stanąć na równiku okrakiem, jeżeli nie liczyć ładnego widoku na okolicę. Po dotarciu do wioski Porto Alegre uprosiłem kierowcę, aby wyjazd powrotny odłożył trochę w czasie. Obawiałem się kłopotów z brakiem transportu. Udało mi się zobaczyć: wysepkę Rolas, wioskę Alegre oraz starą całkowicie opuszczoną plantację, z której pozostały tylko czarne ruiny budowli. Przykładem miejscowego „gospodarowania” jest rdzewiejący wrak spychacza, który ustawiono jak pomnik na środku centralnego placyku wioski Alegre.

 

 

W drodze powrotnej mój minivan zamienił się w ciężarówkę z produktami. Jest tak obładowany, że ledwo jedzie. Po drodze w wiosce Monte Mario kierowca postanawia jeszcze mocniej go napchać: workami z nasionami kukurydzy, że opróżnia pojazd z pasażerów i dokładnie wypełnia każde wolne miejsce również pod siedzeniami. Miałem okazje podpatrywać obiektywem życie wioski: egzotyczny sklep przy drodze, czy wieprzki zajadające się papierem na drodze… W końcu wsiadam znowu, ale dochodzi jeszcze dwóch pasażerów… na stojąco-wisząco. „Za Boga” nie da się zamknąć drzwi- w końcu jeszcze pomiędzy moimi nogami na przednim siedzeniu ląduje czyjś bagaż z tyłu…

 

 

Naprawdę się cieszyłem, gdy powoli… ciężarówka zaczęła się opróżniać. Siedziałem, jak sądzę najwygodniej, ale zbyt długo i tak bym nie wytrzymał. Taki sposób jazdy pozwolił na fotografowanie różnych scenek na i przy drodze.

 

 

 

Po powrocie w drodze do hotelu przechodzę znowu przez bazar, na którym dzisiaj królują ryby. Jutro rano lecę na wyspę Książęcą.