USA z Łukaszem, pętla zachodnia: drogą 66 do Teksasu

USA z Łukaszem, pętla zachodnia: drogą 66 do Teksasu

Tekst: Łukasz Sakowski. Zdjęcia: Paweł Krzyk i Łukasz Sakowski.

 

Pętla zachodnia rozpoczęła się od wypożyczenia auta w Las Vegas. Samochodem będziemy jechać po zachodniej, południowo-zachodniej oraz północno-zachodniej stronie Stanów Zjednoczonych. Późny przylot do Las Vegas, a w zasadzie późny dla nas, ponieważ musimy przestawić o dwie godziny do tyłu według zachodniej strefy czasowej. Wylądowaliśmy przed północą, lecz dla nas była to już druga w nocy.

Po wyjściu z lotniska, pierwsze moje uczucie będąc w Las Vegas – „ Ale tu gorąco”. Drugie to zdziwienie, że nikt nie wsiada do czekających pod halą przylotów taksówek. Każdy idzie w miejsce zbiórki do wypożyczalni samochodów. Autobusami zawożeni zostajemy do miejsca wypożyczenia aut. W Stanach Zjednoczonych jest to najtańsza forma podróżowania, tańsza nawet niż taksówki, dlatego każdy kto przylatuje na lotnisko pierwsze co robi to wynajmuje auto.  Odbieramy nasz „Błękitny dyliżans”. Na zachodzie dominuje inny typ auta ekonomicznego. To rodzaj małego SUV-a, przeważnie z napędem na cztery koła. Ku mojej uciesze dostajemy auto w sam raz dla dużego chłopa – Subaru z mocnym silnikiem.

Ruszamy od razu w trasę. Wyjeżdżamy z Las Vegas i kierujemy się w stronę Arizony. Jeden z bardziej malowniczych regionów USA. Na południu obszar przeważnie wyżynny, na północy przechodzący w Wyżynę Kolorado. Zamieszkiwali tutaj Indianie, głównie Hopi i Apacze. Na północy mieszkali Nawaho, którzy przywędrowali tutaj z Kanady. Pierwszymi europejskimi osadnikami na tym terenie, byli Hiszpanie szukający skarbów, w tym mistycznego Eldorado. W XIX wieku przekazali ten region Meksykowi. Po przegranej wojnie z Amerykanami, a w zasadzie z Teksańczykami, region ten został oddany USA, by w XX stać się jednym ze stanów Unii.

 

 

W Arizonie znajduje się jedna z najważniejszych przyrodniczych atrakcji turystycznych, Wielki Kanion Kolorado. Jest to przełom rzeki Kolorado wiodący przez Płaskowyż Kolorado. Jego długość wynosi ponad czterysta kilometrów, szerokość od prawie ośmiuset metrów do prawie trzydziestu kilometrów. Głębokość zaś sięga prawie tysiąca sześciuset metrów.

Innym dość ciekawym miejscem pod względem przyrodniczym jest Park Narodowy Skamieniałego Lasu oraz Malowana Pustynia. Na obszarze tym występuje skamieniałe drewno. Proces ten liczył miliony lat. Zatopione w bagnach lub wodach drewno, nie uległo rozkładowi, lecz z biegiem upływów tysięcy lat uległo krystalizacji, tworząc kolorowe kamienie. Skamieliny rozsiane są gęsto na całym pustynnym obszarze parku. Sama pustynia, nie przypomina takiej piaskowej, beżowej, jak ją sobie wyobrażamy. Jest  wielokolorowa. Liczne góry są prążkowane, przeplatane wieloma kolorami, od czerwonych, przez szare, niebieski i żółte. Swoim wyglądem przypomina coś w rodzaju obrazków piaskowych, które można kupić na licznych nadmorskich straganach nad naszym Bałtykiem.

 

 

Na odcinku od Arizony aż po Teksas jedziemy mistyczną drogą 66. „Route 66”, zwaną także „Matką wszystkich dróg”. Otwarta w latach dwudziestych ubiegłego wieku, łączyła Chicago z Los Angeles. Jej długość wynosiła ponad dwa tysiące mil. Na przestrzeni wielu lat droga przebyła szereg modernizacji i napraw. Jedną z nich było przedłużenie do Santa Monica. Lata świetności przeżywała w latach trzydziestych XX wieku, podczas Wielkiego Kryzysu. Była główną drogą, po której migranci ze wschodnich regionów przemieszczali się do Kalifornii. Jej utworzenie przyczyniło się do rozwoju wielu miejscowości, przez które droga wiodła. Budowano liczne motele, restaurację oraz stację benzynowe. W latach osiemdziesiątych została wykreślona ze spisu autostrad. Główną przyczyną był brak spełnionych warunków technicznych do bycia autostradą. Została zastąpiona autostradą międzystanową I-40.  Wiele rodzinnych interesów nie podołało tej sytuacji. Obecnie stoją puste, zamknięte i niszczeją.

W 2005 roku postanowiono utworzyć narodową drogę krajobrazową Historic Route 66. Jej trasa przebiega częściowo przez odcinki autostrady I-40, czasem też rozchodząc się na dwie osobne. To właśnie te osobne odcinki są najciekawsze. Znajdują się na nich historyczne znaki oraz zabudowania z okresu prosperity przydrożnych miejscowości. Obserwując uważnie, da się również znaleźć historyczne, pordzewiałe pojazdy, stojące w rowach, pozostawione przez swoich właścicieli.

 

 

Drogą 66 lub też I-40 wjeżdżamy do Nowego Meksyku. Przez stan przepływa znana rzeka Rio Grande, której długość wynosi ponad trzy tysiące kilometrów. Region ten zamieszkuje ponad dwa miliony mieszkańców, w tym Indianie Nawaho. Jako pierwsi przybyli tu Hiszpanie, oddani gorączce złota. Pierwsze zmianki o Nuevo Mexico użył hiszpański ekspedytor Francisco de Ibarra. Po przegranej wojnie Amerykańsko-Meksykańskiej region ten również został oddany Stanom Zjednoczonym.

Największym miastem stanu jest Albuquerque. Jest największym centrum przemysłowym regionu. Zabytkowe centrum miasta stanowi park wraz z przyległymi domkami wybudowanymi w stylu hiszpańskim – meksykańskim. Typowe hacjendy widywane na południe od stanów Zjednoczonych, wraz z przyległym kościołem, stanowiącym chrześcijańską misję, Felipe de Neri Church. W okresie Świąt Bożego  Narodzenia stare centrum miasta jest przyozdobione milionami lampek choinkowych.

Nowy Meksyk to przede wszystkim piękne krajobrazy. Jadąc z zachodu na wschód mogliśmy obserwować różnokolorowe masywy górskie, począwszy od beżowych, szarych po czerwone i ciemniejsze odcienie brązu. Swym wyglądem, przypominają te widziane w kreskówkach z kowbojem Lucky Luke’m oraz braćmi Daltonami. Brakowało tylko Indian siedzących na tych kolorowych płaskowyżach, puszczających znaki dymne do swoich kompanów z innych plemion.

 

 

Cały czas jedziemy na wschód. Droga 66 w Nowym Meksyku zazwyczaj jest prosta, pozbawiona zakrętów. Można ją zobaczyć na odległość kilu mil jak wstążkę ciągnącą się przed samochodem. Kierujemy się do Amarillo w Teksasie, słuchając przy tym Georga Strait’a, śpiewającego piosenkę country „Amarillo By Morning”. W tym Stanie już byliśmy, podczas objazdu wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Miasto to zamieszkuje sto dziewięćdziesiąt tysięcy osób.   Wydobywa się tutaj ropę oraz pozyskuje gaz ziemny i hel.

 

 

Przed wjazdem do miasta udajemy się do „mistycznego” miejsca dla wszystkich podróżujących drogą 66. Cadlillac ranch, czyli Ranczo Cadillaków, bo o nim mowa, jest swojego rodzaju wizytówką, pomnikiem dla wszystkich podróżnych.

– Czym jest owo miejsce – to dziesięć wkopanych, a w zasadzie zatopionych w błocie samochodów marki Cadillac, które są malowane farbami przez odwiedzających.

Zostało stworzone przez grupę hipisów z San Francisco. Propagatorem tego miejsca był Stanley March, który chciał stworzyć coś ze sztuki współczesnej, coś co zaintrygowałoby mieszkańców. Poprosił więc hippisów o pomoc w stworzeniu rodzaju pomnika. Wymyślili oni dzieło sztuki oddające hołd „płetwom” ówczesnych Cadillaców. Nowiutkie samochody zostały wkopane w ziemie na pobliskim ranczu, pod kątem jaki ma piramida w Gizie (podobno).

Od 1974 roku przejezdni ludzie zatrzymywali się aby dokonać publicznej dewastacji samochodów. Obecnie z pojazdów zostały tylko blachy oraz niewielkie ślady opon. W środku znajdują się tylko sprężyny z foteli. Nie ma żadnych drzwi, ruchomych elementów. Wszystko zostało doszczętnie zniszczone. Z biegiem lat ludzie sami tworzą to dzieło na nowo, poprzez malowanie. Warstwa farby jest już tak gruba, że zmieniła się bryła samochodów.

Każdy podróżujący Drogą Matką musi zatrzymać się w tym miejscu, aby dokonać rytuału malowania Cadillaców. Przechodząc przez kolorową bramę, taką jak w zagrodzie dla bydła, staje się nogami na kolorowej pomalowanej ziemi, ziemi gdzie słychać ludzi mówiących w wielu językach. Jest to jedno z najbardziej lingwistycznych miejsc pomiędzy gmachem ONZ a Las Vegas. Do Cadillac Ranch dobrze jest wybrać się jak jest sucho. W przeciwnym razie utoniemy w błocie po kolana. Jak widać, mokra ziemia i niedogodności z tym związane nie przeszkadzają współczesnym akolitom w procesji do „świętego miejsca”. Wielu boso brodzi w błocie pośród bydlęcych „kupek i siuśków”, niosąc butelkę farby w sprayu, aby namalować coś na swoim Cadillacu. Niektórzy zachowują bezpieczny dystans od malujących farbami. Nie robią tego z uprzejmości, raczej z obawy przed zachlapaniem oraz bólem głowy z oparów unoszącej się w powietrzu farby. Miejsce to przyciąga wielu Europejczyków. Chyba, to właśnie mieszkańców Starego Kontynentu jest tu najwięcej, oraz, że to oni najchętniej malują – tworzą pomnik na nowo. Wydaje mi się, że nie wynika to z faktu, że lubimy niszczyć samochody, ale z historii, w której po obaleniu Muru Berlińskiego nie mamy miejsca do tworzenia dobrego graffiti. Mankamentem, a może zaletą, tego współczesnego dzieła jest to, że jego niepowtarzalny wygląd istnieje tylko przez chwilę. Chwilę, dopóki ktoś inny nie przyjdzie i nie namaluje czegoś nowego.

 

 

Kilka mil za Amarillo znajduje się drugi co do wielkość kanion w Stanach Zjednoczonych. Kanion Palo Duro ma ponad sto dziewięćdziesiąt kilometrów długości a w najszerszym miejscu prawie trzydzieści dwa kilometry szerokości. Najgłębsze miejsce ma ponad dwieście trzydzieści metrów. Został uformowany przez rzekę Red River. Wjeżdżając do Stanowego Parku Palo Duro otrzymujemy mapkę z najciekawszymi miejscami. Całość zwiedza się z samochodu. Można też wybrać się na piesze wędrówki. Korzystają z nich przeważnie osoby będące na kampingu.

Przeciętny Amerykanin pragnący kontaktu z przyrodą, zapina swoją dziewięciometrową lub dłuższą przyczepę do swojego SUV-a lub pickup-a, lub odpala swojego RV (kampera) i jedzie w takie miejsce. Droga asfaltowa prowadzi go tam, gdzie chciałby zakosztować piękna przyrody. Parkuje, podłącza prąd i wodę. Wcześniej, po drodze jedzie do jednego z pobliskich hipermarketów Walmart lub Family Dollar i w promocji kupuje od dwóch do pięciu kilo mięsa mielonego, pasek żeberek podobnej wielkości, lub duży kawał pożywnej wołowiny, nie zapominając o warzywach – kolbach kukurydzy z masłem, lub ziemniakach w formie frytek. Na terenie kampingów, na każdym wydzielonym miejscu parkingowym znajduje się przygotowany grill. Wystarczy tylko przywieść drewno – po co węgiel, węgiel się sam zrobi ze spalonego drewna. I już można zacząć typowe BBQ party, siedząc wygodnie w rozkładanym fotelu, trzymając w ręku ćwierć galonową puszkę piwa Bud Light lub Budweiser, podziwiając otaczającą scenerię. A byłbym zapomniał – trzeba obrócić żeberka…

 

 

 

Przejście do następnej relacji: W Górach Skalistych: gorączka złota i kowboje 

Przejście do poprzedniej relacji:  W Krainie Amiszów, Onguiaahra, aż po Nowy Jork

Przejście na początek trasy: Nowy Jork