Utah, kraina mormonów i parków narodowych, relacja z podróży
Utah, kraina mormonów i parków narodowych
Tekst: Łukasz Sakowski. Zdjęcia: Paweł Krzyk i Łukasz Sakowski.
Nasza wyprawa nieuchronnie dobiega końca. Za nami wiele przejechanych mil, odwiedzonych Stanów i zrobionych tysiące zdjęć (śmiejemy się, że i tak zostawimy sobie te dziesięć najlepszych). Przed nami jeden z najpiękniejszych i chyba najoryginalniejszy region USA. Stan Utah jest przedostatnim regionem do którego zawitamy podczas tej wyprawy.
Nazwa stanu pochodzi od nazwy plemienia indiańskiego Ute, co znaczyło „ludzie gór”. Byli oni rdzennymi mieszkańcami tej surowej krainy. Obszar słynie z najbardziej rozpoznawalnych krajobrazów Stanów Zjednoczonych. Większość z nas kojarzy regiony „dzikiego zachodu” z czerwonymi skałami oraz pustynią. To właśnie w tym miejscu znajdziemy kaniony ze stromymi zboczami, ostańce skalne, zwane też igłami skalnymi, naturalne mosty – łuki skalne, oraz wiele innych bajecznie kolorowych form geologicznych. Dodatkowo roślinność typowo stepowa oraz występujące tutaj licznie zwierzęta dopełniają ten „bajkowy” krajobraz. Ciekawym faktem jest słone jezioro występujące przy stolicy Utah, Salt Lake City oraz słona pustynia. Obszar Utah to najbardziej suche miejsce w całych Stanach Zjednoczonych.
Na terenie stanu znajduję się liczne parki narodowe oraz obszary chronione. Do najważniejszych należą Bryce Kanion, Zion, Canyonlands, Archers oraz Capitol Reef. Utah pod względem liczebności tych atrakcji klasyfikuje się na trzecim miejscu zaraz po Alasce i Kalifornii. Przyjeżdżając w tutaj musimy nastawić się na dość ciężką turystyczną pracę, ponieważ miejsca te są niesamowite i trzeba je zobaczyć.
Stolicą a zarazem największym miastem jest Salt Lake City. Położone w dolinie nad rzeką Jordan jest ważny węzłem transportowym Stanów Zjednoczonych. Górskie rejony i urbanizacja miasta przyczyniły się do możliwości zorganizowana w tym rejonie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2002 roku. To właśnie wtedy Adam Małysz zdobył srebrny i brązowy medal w konkurencji indywidualnej w skokach narciarskich.
Poza olimpiadą miasto oraz region Utah znany jest z homogeniczności wyznaniowej. Ponad pięćdziesiąt procent mieszkańców stanu to zadeklarowani Mormoni. Mormoni to wyznawcy Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniu Ostatnim. To wyznanie uważa się za wiarę chrześcijańska lecz jako jedyna bazuje ona na proroctwach. Pierwszym prorokiem i założycielem kościoła był Joseph Smith, któremu ukazał się prorok Moroni. Smith przetłumaczył Złote Płyty otrzymane od proroka i napisał Księgę Mormona, zaraz po Biblii katolickiej najważniejszą w kościele mormońskim.
Kościół ten nie jest ani katolicki, protestancki czy prawosławny. Uważa się za jedyny prawdziwy kościół chrześcijański, nie pozostając w dialogu ekumenicznym z żadnym innym, oraz nie wyznaje dogmatu Trójcy Świętej. Jako jedyny stawia człowieka na równi z Bogiem, twierdząc, że postać ludzka jest stworzona na wzór Boga, a Bóg tworzy tylko jej duszę.
Do kościoła może przystąpić każdy, kto skończy osiem lat przyjmując chrzest. Jedną z podstaw kościoła jest wiara, że małżeństwo nie ustaje po śmierci jednego z małżonków. Rodzina stanowi bardzo ważną funkcję w nauczaniu kościoła, wyznaje się tutaj wielodzietność. W rozwoju dzieci duży nacisk stawia się na kształcenie. Młodzież studiującą czeka wiele „wyrzeczeń” w tym okresie. Poza nauką muszą wykazać się powściągliwością od napojów alkoholowych oraz seksu przedmałżeńskiego. Teraz już wiem, czemu w programie Erasmusa nie ma możliwości wyboru uniwersytetu w Salt Lake City. Myślę, że polscy studenci nie byliby w stanie sprostać wszystkim wymogom stawianym przez władze kampusu studenckiego. W Salt Lake City znajduje się główna świątynia mormońska. Nie udało nam się jej zwiedzić, gdyż wstęp do niej mają tylko wyznawcy kościoła.
Planując pobyt w Utah nastawiliśmy się głównie na zwiedzanie parków narodowych. Będąc obok stolicy warto jest wybrać się na słoną pustynie Bonneville. W tym miejscu padają rekordy szybkości pojazdów naziemnych. W tym miejscu w roku 1970 po raz pierwszy pojazd naziemny osiągnął prędkość ponad tysiąca kilometrów na godzinę.
Jako pierwszy na tapetę bierzemy park narodowy Capitol Reef. Nazwa pochodzi od znajdujących się w tym miejscu kopuł skalnych, które swym kształtem i kolorem- są białe, przypominają kopułę Kapitolu w Waszyngtonie. Jakbym był złośliwy, dopowiedziałbym „… i wszystkich innych stanowych w USA”. Drugi człon nazwy wziął się od uskoku Waterpocket Fold, który podobnie jak rafa stanowi problem w przemieszczaniu się. Wybierając się w to miejsce musimy pamiętać aby przyjechać autem. Nie ma możliwości dojazdu autobusem i zwiedzenia parku na piechotę. W amerykańskich przewodnikach napisane jest aby planując wyprawę w to miejsce zaopatrzyć się w dużą ilość wody, samochód z napędem na cztery koła, wraz z kierowcą z bardzo dobrymi umiejętnościami. No więc gotowi na wszystko jedziemy w miejsce, gdzie sądząc z opisów powinny rozgrywać się kolejne edycję rajdu Paryż-Dakar.
Sympatyczna strażniczka informuję nas o opłacie przy wjeździe do parku. Kilka chwil dalej dojeżdżamy do bramy parku, niestety nie takiej jak zawsze. Większość parków ma strażnicę ze szlabanem i strażnikiem sprzedającym bilety na wjazd. Tutaj jest malutka wiata, pod którą znajdują się koperty. Wypełnione dane wraz z opłatą wkłada się do depozytora – metalowej skrzynki ze szczeliną wrzutową. Odrywa się tylko mała karteczkę z koperty, gdzie wpisuje się swoje dane. Żadnej kontroli, nikt nie patrzy co wkłada się do środka. Już widzę nasze „Grażyny i Januszów” w Polsce jakby mieli płacić w ten sposób. Wyglądałoby to zazwyczaj tak:
– „Grażyna włóż tam papierki lub chusteczkę higieniczną, nikt nie zwraca przecież uwagi. A głupi somsiad niech płaci, jak nie wie jak cwaniakować. Heheheh!”.
Ale nie w Stanach. Tutaj każdy grzecznie wkłada pieniążki do koperty, bo korzysta z parku i chce mieć również wkład w jego rozwój.
Jedziemy drogą asfaltową, zakręty, szybkość znośna, piękne krajobrazy. Liczne wysepki do robienia zdjęć. Dojeżdżając do końca asfaltowej drogi, liczne tablice informujące o tym aby uważać, że droga trudna, nie wjeżdżaj jak mokro, liczne kamienie na drodze itp. No może rzeczywiście szutrowa droga autostrady nie przypomina, ale jej poziomowi sprostałby każdy z naszych rodaków. Stopień trudności był mniej więcej taki sam, jak po opadach śniegu drogą, na której na czas nie przejedzie pług i trzeba zwolnić do dwudziestu. Tutaj też szybciej niż dwadzieścia, ale mil, nie jechałem.
Prosto z Capitol Reef udajemy się do kolejnego parku Canyonlands. Nasz droga widzie przez pustynie. Jasne góry, białe skamieniałe diuny to krajobraz, przez który prowadzi droga. Znalazła się też jedna osada – wioska, dookoła której większość pagórków rozjeżdżona była przez amatorów sportów motorowych, jeżdżących na quadach lub motocrossie.
Canyonladns to sporej wielkości park, położony na wyżynie Kolorado. Jego wygląd tworzą kaniony dwóch łączących się ze sobą w tym miejscu rzek Kolorado i Green River. Park podzielony jest jak gdyby na trzy części: Island of the sky, The needles oraz The maze. Żadna z części parku nie jest ze sobą połączona. Najwięcej odwiedzających przyciąga pierwsza i druga wymieniona przeze mnie część. The maze z racji trudnego dostępu jest mniej odwiedzana. Wymogiem jest posiadanie auta terenowego i kila dni zapasu aby móc zjechać szlaki. Nie ma tam dróg asfaltowych, a objechanie tej części sprawnej ekipie zajmuje nawet około trzech dni.
Island of the sky przyciąga turystów przede wszystkim widokami na rozległe kaniony obu rzek. Tworzą one swoisty odcisk łapy ogromnego zwierzęcia. Krajobrazy możemy podziwiać z wielu punktów widokowych rozmieszczonych na trasie.
Odwiedzenie dwóch parków w ciągu jednego dnia stanowi wyzwanie. Po drodze często zmieniają się pustynne krajobrazy.
Nocleg organizujemy w pobliskim Moab. Miasteczko typowo turystyczne, odwiedzane przez ogrom turystów. Tuż obok znajduje się kolejny park, który chcemy zobaczyć. Archers National Park jest jednym z bardziej popularnych w USA. Czerwone piaskowce uległy tutaj erozji tworząc jedyne w swoim rodzaju formację skalne – łuki. Aby zwiedzić park trzeba poświęcić prawie cały dzień. Drogą asfaltową dojedziemy tylko do parkingów. Aby móc zobaczyć tutejsze obiekty trzeba wybrać się na piesze wędrówki. Należy pamiętać, że spacery te nie będą należały do najłatwiejszych, szczególnie latem. Wysoka położenie terenu, temperatura sięgająca do czterdziestu stopni w cieniu wymagają przygotowania. Skalisty teren i nie rzadko delikatna wspinaczka, eliminuje więc ubiór na typowego turystę w Tatrach. Klapki i szpilki zostawiamy w domu a zakładamy porządne buty i zabieramy dużo butelkowanej wody.
Zaraz po wjeździe do parku możemy podziwiać przepiękne ostańce skalne Courthouse towers. Zachęcam przejść się w ich kierunku do małego kanionu suchej rzeki. Zdjęcia w tym miejscu wychodzą wprost genialnie. Dojeżdżając do skrzyżowania możemy wybrać drogę na Windows section. To ciekawe połączenie otworów w skałach tworzących północne i południowe okno. Po przeciwnej stronie można wybrać się do podwójnego łuku skalnego. W tym miejscu rozchodzi się niesamowicie dźwięk i możemy swobodnie usłyszeć co mówi człowiek oddalony od nas nawet o sto metrów.
Jednym z najciekawszych łuków jest Delicate arch. Jednakże droga, którą trzeba przebyć aby go zobaczyć zniechęca wielu turystów. Ciekawym miejscem, które jest mniej odwiedzane, a w którym możemy poczuć się jak odkrywcy jest ścieżka do Broken Arch oraz Temporary Arch. Ścieżka nie jest zbyt łatwa i może dlatego niewielu się tutaj zapuszcza. Jej długość to jakieś 3,5 kilometra, ale możemy nacieszyć oczy dwoma pięknie wyeksponowanymi łukami skalnymi, gdzie nie uświadczymy ogromu turystów.
Wieczorem zmierzamy do Bluff. Miejscowość jakby wszyscy o niej zapomnieli. Malutki motelik prowadzony przez sympatyczna starszą panią. Pomogła nam i nawet poczęstowała własną kawą. Przed drzwiami do pokoju stolik i krzesła. Dokoła niskie krzewy i pełno malutki budek dla ptaków. Różnokolorowe poustawiane na wielu skalniaczkach w pobliskim ogrodzie. Traw chciał, że przed naszymi drzwiami na drzewku wisi czerwone poidełko. Jedząc amerykańskie czereśnie, wielkości naszych polskich węgierek odkryłem tajemnicę. Do poidełka podleciał nie kto inny jak koliber. Jeden, drugi, trzeci, ganiają się przylatują i odlatują. W tym oto miejscu na środku pustyni spotkaliśmy kolibry. Ciekawostką jest, że serce tego malutkiego ptaka bije z szybkością sześciuset do ośmiuset razy na minutę, a w skrajnych przypadkach jest w stanie wykonać nawet do tysiąca dwustu.
Wcześniej rano jeszcze przed świtem wyjeżdżamy w drogę do Arizony. Dzisiejszy plan to odwiedzenie Kanionu Antylopy. Nie jest to park narodowy, ponieważ leży na terytorium Indian Nawajo (Nawaho). Nasza droga wiodła przez inne znane miejsce. Znane to może złe słowo, rozpoznawalne przez prawie wszystkich. Monument Valley to charakterystyczny kadr z wielu filmów. Przede wszystkich tych o kowbojach, ale można też znaleźć go w kadrze filmu Stevena Spielberga „Powrót do przyszłości 3”, gdy młody Marty ucieka przed grupą Indian. Krajobraz ten często wykorzystywany jest w reklamach.
Wyżej wspomniany Kanion Antylopy powstał w skutek wymywania piaskowca, w czasie błyskawicznych powodzi. Woda nie wsiąka w kamienne podłoże, lecz spływa do pobliskiego jeziora Powella. Kanion ten jest najczęściej odwiedzany i fotografowany przez turystów. Jest wielobarwne ściany są obiektem na wielu zdjęciach. Wejście do kanionu możliwe jest tylko z tutejszym przewodnikiem.
Zion to ostatni park, który oglądamy podczas tej wyprawy. Największą atrakcją tego miejsca jest kanion o nazwie Zion Canyon. Określenie Syjonu jako pierwsi zaczęli używać mormońscy osadnicy. Teren parku przecięty jest wzdłuż Rzeką Dziewiczą. Jadąc drogą Scenic Drive możemy podziwiać kręte kaniony, iglice, formy skalne przypominające warowne zamki, które zostały utworzone przez naturę w skutek erozji skały piaskowej. Na terenie parku znajduje się wiele tras pieszych, które doprowadzą nas do malowniczych wodospadów, łuków skalnych i nie tylko.
Przejście do następnej relacji: Zapora Hoovera i Las Vegas
Przejście do poprzedniej relacji: Sylwester w środku lata
Przejście na początek trasy: Nowy Jork