Z wizytą u Indian i Wielkiej Stopy

Z wizytą u Indian i Wielkiej Stopy

Tekst: Łukasz Sakowski. Zdjęcia: Paweł Krzyk i Łukasz Sakowski.

 

Północnym wyjazdem opuszczamy Yellowstone a tym samym jesteśmy w górzystej Montanie. Stan wielkością przekraczający powierzchnię Polski gdzieś o jedną trzecią, lecz zamieszkany przez raptem dziewięćset tysięcy osób. Nazywana jest „Krainą lśniących gór” a to przez licznie występujące wysokie, ośnieżone góry, których wierzchołki majestatycznie lśnią w słońcu Montany. Jest to kraina zamieszkiwana przez wiele gatunków zwierząt, w tym niedźwiedzia grizzly, który licznie tutaj występuje.

              Ciekawostką tego obszaru jest fakt, że wody Montany tworzą fragmenty trzech głównych działów wodnych Stanów Zjednoczonych. Wody rzek rozpoczynających swój bieg w tym miejscu wpływają do Oceanu Spokojnego, Zatoki Meksykańskiej oraz Oceanu Atlantyckiego. Montana może poszczycić się rzeką wpisaną do księgi rekordów Guinnessa. Zdobyła ona tytuł za… najkrótszą rzekę. Roe ma aż sześćdziesiąt siedem metrów długości i jest dopływem Missouri.

 

 

Po noclegu w Bozeman udaliśmy się do stolicy Montany, miasta Helena. Nazwa wzięła się nie skąd inąd jak od Heleny Trojańskiej. Jak każda stolica, ta również ma wybudowany Kapitol, z górującą nad domami kopułą. W drodze zawitaliśmy do Missouli. Traf chciał, że w sobotę odbywał się tutaj targ wyrobów rękodzielniczych. Spacerkiem przeszliśmy pomiędzy straganami z przeróżnymi ozdobami. Ciekawostką były T-shirty farbowane kawą. Kilka zdjęć i w dalszą drogę.

 

 

              Na terenie Montany najdłużej panowali rdzeni mieszkańcy tych ziem. Znajduje się tutaj kilka rezerwatów Indiańskich. Do głównych szczepów zamieszkujących te ziemie należą Północni Cheyennowie, Wrony, Skalni Chłopcy, Czarne Stopy i Płaskogłowi. Tych ostatnich postanowiliśmy odwiedzić w drodze do stanu Waszyngton. Zawsze miałem filmowe wyobrażenie, że rezerwat indiański to miejsce, gdzie spotkać można Indian w oryginalnych skórzanych strojach, mieszkających w tipi, jeżdżących na koniach. W głowie już słyszałem słowa wodza, który gdy nas zobaczy powie: „Ho, blade twarze”, poczęstuje nas fajką pokoju siedząc razem przy ognisku. Takie wyobrażeniem miałem do samych granic Saint Ignatius, miasta położonego w centrum rezerwatu. Zaparkowałem pod kościołem Świętego Ignacego, wzniesionego w XIX wieku i nie spostrzegłem żadnego Indianina. W całym mieście nie spotkałem Indianina ze swoich marzeń. Obecnie są to normalnie żyjący ludzie, w normalnych domach, jeżdżący zwykłymi autami, ubrani tak jak my. Nie odróżniają się od przeciętnych Amerykanów. Różnica tkwi jedynie w tym, że są autonomiczni, ze swoimi rządami i podatkami. Indianinom mieszkającym na terenie rezerwatu przysługuje wiele praw, między innymi mniejsze podatki. I tyle. Z bajkowych Indian nie pozostało nic. Zostali zmuszeni stać się „normalnymi” mieszkańcami Stanów Zjednoczonych.

              W niedalekiej odległości od Saint Igniatus znajduje się Narodowy Rezerwat Bizonów. Miejsce to zostało stworzone dla ochrony tych majestatycznych roślinożerców, które na początku XX wieku praktycznie w całości zostały wybite. Ludzie masowo polowali na bizony, ponieważ dostarczały im duże ilości mięsa oraz skóry. Doprowadziło to do praktycznie całkowitego wybicia populacji zwierzęcia w USA. Park zwiedziliśmy po amerykańsku, jadąc przeszło osiemnaście mil naszym samochodem po szutrowych drogach. Oprócz bizonów na naszej drodze spotkaliśmy niesfornego misia grizzly, który pozował nam w dużej odległości, widłorogi oraz samicę jelenia wirginijskiego wraz ze swoim małym przychówkiem. Jeżeli, kiedyś ktoś z Was zdecyduje się tutaj przyjechać, ważne jest aby zrobić to autem terenowym. Duże kolejny, szutrowa droga, strome podjazdy i jeszcze bardziej niebezpieczne strome zjazdy trzeba pokonywać autem o wysokim prześwicie.

 

 

              Co jakiś czas nasze auto domaga się tankowania. Na wschodzie USA nie było z tym problemu. Stacje były od siebie oddalone najwyżej parę mil. Na północnym zachodzie do stacji jest znacznie dalej. Dlatego widząc wskazówkę na polu „E” zjechaliśmy do miejscowości Wallace w stanie Idaho. O tym stanie będę pisać dalej, ponieważ jeszcze tutaj dotrzemy na dłużej. Samo Wallace jest dość ciekawym miastem. Był to swoisty hub górniczy dla poszukiwaczy srebra.  Wydobyto tutaj najwięcej srebra ze wszystkich miejsc w USA. Miasto rozkwitało, ponieważ wielu górników żyło dewizą „pracuj ciężko i baw się dobrze”. Było miejscem, gdzie oprócz sklepów z zaopatrzeniem licznie powstawały bary, kasyna oraz domy publiczne. To właśnie te ostatnie dostarczały najwięcej przychodu miastu. Zamknięcie kopalń i budowa drogi międzystanowej I-90 doprowadziły do spadku znaczenia miasta. Obecnie jest to miejsce typowo turystyczne, oferujące między innymi zwiedzanie czynnej kopalni srebra.

              Idaho na naszej drodze ciągnęło się tylko klika mil. Granice z Waszyngtonem przekroczyliśmy po ponad godzinnej jeździe autostradą międzystanową. (Nie)uważny czytelnik spostrzeże, że już byliśmy w Waszyngtonie. Owszem, tylko ten co jesteśmy obecnie położony jest nad brzegiem Oceanu Spokojnego a nie Atlantyckiego. Stan został nazwany na cześć Jerzego Waszyngtona. Większość z nas myli właśnie ten stan ze stolicą Stanów Zjednoczonych. Niestety te dwa miejsca położone są na dwóch przeciwległych krańcach USA. Geograficznie jest miejscem gdzie krzyżują się góry wraz z oceanem i wieloma rzekami.  Miłośnicy wszelakich sportów znajdą tutaj miejsce to uprawiania sportów wodnych, górskich, a także sportów zimowych.

              Waszyngton jest miejscem typowo rolniczym. Uprawiane są tu przede wszystkim maliny, czereśnie, czy też chmiel. Waszyngton jest również liderem w uprawie winorośli. Wina z tego regionu uchodzą za jedne z najlepszych w USA.

              Spokane jest pierwszym miastem na naszej drodze. Zamieszkuje je ponad dwieście tysięcy ludzi. Nazwa miasta wzięła się od rdzennego plemienia Indian zamieszkujących te ziemie. Rozwój miasta spowodowany był występowaniem w bliskiej odległości wielu kopalni złota i srebra, które ściągały tutaj górników w XIX wieku. W XX wieku miasto nawiedził pożar, który strawił prawie całe śródmieście. Zostało ono odbudowane na nowo. Obecnie miasto rozwija się w kierunku świadczenia wielu usług, zmniejszając orientację na przemysł. W trakcie naszego pobytu prawie całe centrum było nieprzejezdne Odbywały się zawody ulicznej koszykówki „Spokane Hoopfest”, które przyciągnęły w rejony śródmieścia istne tłumy grających.

 

 

              Na wschód od Spokane, na wybrzeżu, znajduje się największe miasto stanu Waszyngton. Seattle zamieszkuje ponad siedemset tysięcy osób.  Patrząc na miejsce, w którym zostało pobudowane odnosi się wrażenie jakoby znajdowało się na norweskich fiordach. Rozległa zatoka, w którą wcinają się wysokie wzniesienia i pełno zakotwiczonej białej floty. Tuż obok port morski, do którego zawijają ogromne kontenerowce w tym wycieczkowce

Miasto jest jednym z najszybciej rozwijających się miejsc w USA. Bogaty sektor usługowy, oraz przemysłowy. Tutaj znajduje się główna fabryka Boeinga, przyciągająca wielu nowych mieszkańców. Miasto miało wiele boomów rozwojowych. Pierwsza osada była założona przez drwali, potem pojawili się tutaj poszukiwacze złota, którzy szukali kruszców w pobliskich górach. Początek XX wieku i budowa stoczni przyczynił się do przybycia nowych osadników. Czasy obecne to rozwój firm z branży komputerowej. Swoją siedzibę ma tutaj Microsoft, czy też Amazon.

 

 

Jak już wspomniałem Seattle jest jednym z ważniejszych portów morskich zachodniej strony Stanów Zjednoczonych. Dostępność do bogactw oferowanych przez Ocena Spokojny, wykorzystują między innymi rybacy. Na pobliskim rynku Public Market Center przy ulicy Pike, sprzedawcy oferują złowione w Pacyfiku łososie, ostrygi, królewskie kraby, przegrzebki i inne pyszności. Jednym ze słynnych miejsc na całym świecie, jest Pike Place Fish CO, sklep, w którym latają ryby. Wybierając produkt, dla przykładu łososia, sprzedawca będący najbliżej łapie go i rzuca do obsługującego wagę, mówiąc nazwę produktu. Wszyscy sprzedawcy, a jest ich kilku, głośno powtarzają zamówienie wydając przy tym charakterystyczny odgłos „Heeejjjjjeeee”. Gdy słyszymy ten dźwięk, głowy należy trzymać nisko, ponieważ mamy możliwość dostać latającym łososiem. Obsługujący wagę łapie rybę, waży i odrzuca do sprzedawcy krzycząc „Heeeejjjjjeeeee”. Zważona ryba wędruje do naszych zakupów. Oprócz sprzedawców owoców morza, znajdziemy również rękodzielników, sprzedawców produktów regionalnych takich jak: owoce, dżemy, oliwy, wina oraz mnóstwo knajpek.  

Tuż obok odnajdziemy kolejną atrakcję turystyczną „Gumową ścianę”. Cała uliczka oraz brama pokryta jest przeżutymi, przyklejonymi do ściany gumami do żucia. Każdy przechodzień mamlący gumę, przykleja ją w tym miejscu. Zastanawiający jest fakt, że wiele osób robi sobie zdjęcia na tle przeżutych, obślinionych skrawków gumy arabskiej połączonej z barwnikami i substancjami słodzącymi. Sztuka prezentowana przez ten „skrawek świata” jest nad wyraz „wyniosła i wyrafinowana  i na pewno zasługuje na uwiecznienie jej na zdjęciu w albumie rodzinnym”.

 

 

Na południe od Seattle znajduje się Olympia, stolica Waszyngtonu. Nasz poranny pobyt oparliśmy na oglądaniu Kapitolu Stanowego oraz pobliskiego kampusu. Robiąc zdjęcia budynkom naszła mnie pewna myśl

– po powrocie zrobimy sobie quiz. Weźmiemy wszystkie zdjęcia widzianych Kapitolów i nazwy miejscowości, rozłożymy i pomieszamy. Naszym zadaniem będzie przyporządkowanie budynków do nazw miast. Jestem przekonany, że nie uda się nam ułożyć nawet połowy.

Niemal wszystkie budynki wyglądają podobnie. Oglądając w przeróżnych miejscach na świecie budynki rządowe, stwierdzam, że wszystkie są podobne. Monumentalne, świadczące o potędze narodu. Jeśli postawilibyśmy wszystkie obok siebie trudno będzie stwierdzić, czy są one ze Stanów Zjednoczonych, Rosji, Chin, Polski, czy na przykład z Korei Północnej. Styl jest zawsze taki sam, świadczący o potędze. Widać, każda władza ma kompleks mniejszości, zaspokajany przez budowanie ogromnych budowli.

Teren Waszyngtonu to przede wszystkim lasy. Słabe zaludnione tereny leśne są siedliskiem „Wielkiej Stopy”. To mityczne „zwierzę”, „stwór” zamieszkuje rejony pomiędzy USA i Kanadą. Sasquatch, bo tak się on nazywa, ma około dwóch do trzech metrów wysokości i pokryty jest w całości futrem. Jego nazwa odnosi się do wielkich stóp, których odciski podobno znaleźć można w lasach Waszyngtonu, Oregonu i Kalifornii. Pomimo usilnego wypatrywania śladów, nic nie udało mi się dostrzec. Jedyny ślad Sasquatcha jaki udało mi się znaleźć, jest magnesem, który przywieszę na swoją ścianę.

 

 

 

Przekraczając rzekę Columbię wjeżdżamy do Oregonu. Niżej znajdziesz mapkę dotychczasowej trasy na pętli zachodniej.

 

 

 

 

Przejście do następnej relacji: Sylwester w środku lata

Przejście do poprzedniej relacji:  W Górach Skalistych-gorączka złota i kowboje

Przejście na początek trasy: Nowy Jork