Zapora Hoovera i Las Vegas, relacja z podróży
Zapora Hoovera i Las Vegas
Tekst: Łukasz Sakowski. Zdjęcia: Paweł Krzyk i Łukasz Sakowski.
Dojechaliśmy do końca naszej pętli. Ostatnim stanem, a zarazem pierwszym na pętli zachodniej jest Nevada. Tutaj wystartowaliśmy i w tym miejscu kończymy naszą zachodnią pętle. W regionie tym przechodzą pasma górskie oraz znajdują się tutaj rozległe pustynie, których większość należy do rządu federalnego. Obszar Nevady jest nieco mniejszy niż terytorium Polski. Zamieszkuje go ponad dwa miliony mieszkańców.
Na obszarze pustynnym rząd federalny utworzył poligon doświadczalny, na którym prowadzono testy broni atomowej. W Nevadzie znajduje się ponad tysiąc kraterów po wybuchach bomb atomowych. Drugą ciekawostką tego stanu jest Strefa 51 – poligon doświadczalny o najdłuższym pasie startowym. Do 2001 roku rząd Stanów Zjednoczonych zaprzeczał jego istnieniu. Na temat tego miejsca krążą mity i legendy, między innymi taka, że rząd federalny trzyma tutaj rozbity wrak pojazdu kosmicznego – UFO wraz z jego załogą. Jedno jest pewne, to miejsce okryte jest tajemnicą, a jakiekolwiek zbliżenie się poza obszar dozwolony grozi konsekwencjami.
W Nevadzie znajduje się największe sztuczne jezioro Mead. Powstało na skutek spiętrzenia rzeki Kolorado, przez wybudowaną na niej zaporę Hoovera. Prace nad budową trwały w latach 1931- 1935. W tamtym okresie była to największa budowla betonowa oraz największa elektrownia wodna na świecie. Długość tamy wynosi prawie czterysta metrów, wysokość ponad dwieście, a u podstawy grubość betonu to prawie dwieście metrów, zwężając się do góry, gdzie wynosi zaledwie piętnaście.
Zapora położona jest pomiędzy Nevadą a Arizoną. Można nią swobodnie przechodzić oraz przejeżdżać. Przechodząc pomiędzy stanami doświadczamy podróży w czasie. Zaledwie jeden krok przez środek tamy i cofamy się lub wybiegamy w przyszłość. Mamy tutaj dwie strefy czasowe, górską i pacyficzną.
Powstałe jezioro jest największym tego rodzaju zbiornikiem wodnym w USA. Można poczuć się dość dziwnie, gdyż na środku pustyni możemy zobaczyć auta jadące z przyczepami, na których ustawione są łódki i motorówki. Można pomyśleć, że pływają po piachu.
Pogoda w Nevadzie jest iście piekielna. Pustyny obszar sprawia, że temperatura latem wzrasta nawet do sześćdziesięciu stopni Celsjusza. A monsuny z Zatoki Meksykańskiej wywołują w tym rejonie częste burze. Dopiero na zakończenie trasy sam dostrzegłem zasadność posiadania wielkich lodówek w samochodach, wypełnionych po brzegi lodem i napojami.
Choć stolicą Nevady jest Carson City, prawie nikt z turystów tam się nie wybiera. Wszyscy jadą do Las Vegas- stolicy kasyn i rozrywki. Choć co niektórzy mogą mówić o nim „Sin City” – miasto grzechu. Założone zostało jako osada kolejowa na trasie Pacific Railroad, stając się popularnym miastem kolejowym. Było także punktem zaopatrzeniowym dla pobliskich kopalń. Budowa pobliskiej zapory Hoovera zwiększyła znaczenie miasta. Legalizacja w latach trzydziestych XX wieku hazardu, doprowadziła do budowy hoteli i kasyn. Lata czterdzieste to dalszy rozwój hoteli i kasyn oraz rozpoczęcie Projektu Manahttan.
Pracownicy tego projektu mieszkali właśnie w Las Vegas. Liczne wybuchy bomb atomowych na pustyniach Nevady zwiększył liczbę odwiedzających miasto. Swojego rodzaju atomowa turystyka nadała temu miejscu przydomek „Atomic Las Vegas”. Z okien hoteli można było podziwiać rozbłyski wybuchów jądrowych.
Do lat sześćdziesiątych Vegas było „kopalnią złota” dla środowisk mafijnych, które zarządzały kasynami. Stopniowe wprowadzanie ograniczenia hazardu w innych miastach, oraz całkowity zakaz hazardu w Arkansas i Utah, zwiększyły znaczenie miasta na pustyni. Pod koniec lat osiemdziesiątych otwarcie kompleksu The Mirage, było wyznacznikiem synonimu luksusu i rozpoczęciem budowy megakompleksów.
A więc czym jest to mityczne Las Vegas w dniu dzisiejszym. Na pierwszy rzut oka miasto jak miasto. Ot, taki sobie, dla przykładu „Radom” dla Warszawiaków – dobra, jestem złośliwy, ale muszę jakoś to zobrazować. Rozległe przedmieścia, powstałe dookoła głównej ulicy Las Vegas, czyli Strip. Większość z nas widziała już nie raz w telewizji lub innych formach przekazu obrazy z Las Vegas, ale nocą. To właśnie na Stripie znajdują się luksusowe hotele i kasyna. Kolorowe światła, muzyka z głośników rozmieszczonych wzdłuż chodników, mnóstwo chodzących ludzi, żar z nieba.
Wchodzimy do pobliskiego hotelu The Cosmopolitan. Parter stanowi kasyno. Eleganccy krupierzy, stoły do ruletki, Black Jacka, kości i pokera. Każdy może usiąść, zagrać. Nowocześni gracze wybierają jednorękich bandytów lub inne elektroniczne wersje gier. Kolory, światła, muzyka, zapachy z pobliskich restauracji i ten dźwięk, dźwięk pompowanej kasy, pieniędzy zostawianych w okienkach „Chashier”, gdzie wymieniamy je na żetony.
Każdy jest ważny. Nawet jak jesteśmy sami, zagubieni, w tym miejscu od razu ktoś się nami zaopiekuje. Poczujemy się wyjątkowo. Ale przecież, czy nie oto właśnie w tym chodzi. Błogość naszej psychiki, to pieniążki dla kasyna. Bo przecież szczęśliwy klient obstawi więcej, więcej zaryzykuje skłaniany zachętami „opiekunów”, szeptanych przez ramię.
W hotelach oprócz kasyn, mamy dostęp na wszelkiego rodzaju sklepów. Butiki największych światowych projektantów, drogie restauracje. Wszystko och i ach. Pełno różnej nacji kobiet, niejednokrotnie ubranych w lekko zasłaniające sukienki – mówię o nich „zacipki” bo tylko tyle przysłaniają. Na nogach szpilki, długie jak patyki od szaszłyków. Dużo w tym wszystkim sztuczności, sztuczne cycki, sztuczne rzęsy, sztuczne usta. Oczyma wyobraźni widzę już kierunek wyjazdu naszych przyszłych chirurgów plastycznych.
To właśnie Vegas – Miasto zatracenia. Wielu straciło wszystko w tutejszych kasynach. Jadąc ulicami Vegas za dnia zobaczyć można bezdomnych ludzi, ludzi, których dopadło uzależnienie od hazardu, albo im po prostu nie wyszło – w miejscu, w którym podobno każdy będzie opływał w luksusach. Wiele osób przyjeżdża do tego miasta w poszukiwaniu lepszej pracy, kuszonych blichtrem tutejszych hoteli i kasyn. W świecie ciągłego poszukiwania lepszego i bardziej „ach” wielu nie wytrzymuje presji, kończąc właśnie na ulicach. Gdy my siedzimy sobie wygodnie w klimatyzowanym samochodzie, oni siedzą w upale, na kartonach z całym dobytkiem zapakowanym w plecak lub torbę. Takie oto jest Vegas – sztuczne, podkolorowane, dla tych którzy lubią plastik, silikon i sztuczność.
Kończąc pisać tą relację poczułem się dość dziwnie. Siedząc na łóżku miałem wrażenie, że ktoś nim trzęsie. Podobne uczucie mamy, gdy sąsiad w bloku mieszkający na dole bardzo głośno i z dużym bassem słucha Zenka Martyniuka. Trzęsienie ziemi, które poczułem miało siłę około 1,7 w skali Richtera. Sprawdziłem to w radarze trzęsień ziemi, bo przecież ta część Stanów Zjednoczonych leży na uskoku. Takie zjawiska w tym miejscu to normalność. Dlatego tez w Internecie można sprawdzić radary sejsmiczne, tak jak u nas radary burzowe. Patrząc przez okno, nie zauważyłem aby ktokolwiek tym się przejmował. Podobne zdarzenie dziewiętnaście lat temu miał mój teść. Będąc również w Vegas przeżył trzęsienie ziemi o mocy 6,4 w skali Richtera. Podobne trzęsienia w innych miejscach na świecie niszczą domy i zabijają wiele osób. Wówczas prawie nic się nie stało, nikt nie zginął, wykoleił się tylko pociąg i nieznacznie opadło przęsło autostrady.
Po ponad czterdziestu dniach podróży, prawie dwudziestu tysiącach przejechanych kilometrów pora wracać do domu. Za nami dwie ogromne pętle po wschodniej i zachodniej stronie Stanów Zjednoczonych. Trasy przez zaludnione metropolie, aż po obszary gdzie spotkanie drugiej osoby stanowiło nie lada wyzwanie. Z jednej strony miasta i cywilizacja, z drugiej dzika przyroda, gdzie można było się nieraz poczuć jak traper na szlaku.
Stany Zjednoczone to miejsce, gdzie przeciętny Amerykanin zna tylko kilka stanów. Może okazać się to dziwne dla nas mieszkańców Europy, ale taka jest prawda. My Europejczycy postrzegamy USA jako kraj jednolity, ze stolicą i województwami. W rzeczywistości jest inaczej. Twór jakim są Stany Zjednoczonej Ameryki możemy porównać do Unii Europejskiej, czyli zrzeszenia państw, z odrębnymi ośrodkami władzy, prawem i stolicami, co bardzo przypomina federację niezależnych państw, z „czapką” w federalnym Waszyngtonie.
Musimy pamiętać, że większość tych regionów jest zbliżona wielkością do Polski. W większości stanów istnieją wielkie ośrodki miejskie, w obrębie których mieszka większość mieszkańców. Reszta to puste przestrzenie, gdzie nie ma nic, lub są ogromne rancza. Wyobraźmy więc sobie przeciętnego mieszkańca naszego kraju, który podróżuje po całej Europie, składającej się z aż pięćdziesięciu państw.
Przyjeżdżając tutaj musimy wziąć pod uwagę, że wiele rzeczy jest innych niż u nas. Weźmy chociaż język. Uczymy się angielskiego, bo przecież dogadamy się nim na całym świecie. Owszem w USA mówi się po angielsku, jednakże tak ścinając słowa i z takim akcentem, że minął dobry tydzień za nim umiałem powiedzieć na stacji benzynowej, za który dystrybutor chcę zapłacić. Ameryka to czysty kapitalizm. To miejsce, gdzie rządzi pieniądz i prawnicy. To właśnie ta grupa zawodowa ma się tutaj najlepiej, chyba zaraz bo bankierach. Wiele bilbordów stojących w miastach przedstawia wizerunki prawników z numerami telefonów i sloganami: „Wypadek – zadzwoń”, „Miałeś kontuzję – zadzwoń”, „Zostawiła Cię żona – zadzwoń”. Wszystko załatwia się tutaj za pomocą adwokatów, odszkodowań i pozwów. Nie dziwią mnie zastane w miastach chodniki, które miały spiłowane kanty i brzegi, aby idący przechodzień nie potknął się, bądź skaleczył i nie zaskarżył miasta o odszkodowanie.
Ameryka to też motoryzacja. Pierwszy samochód Forda model T był przecież zaplanowany z myślą o dostępności dla wszystkich. To miejsce jest kolebką znanych na całym świecie motocykli Harley Davidosn i tych mniej znanych, a moich ukochanych ze stajni Indian. To także pickupy z potężnymi silnikami V8, mruczące na skrzyżowaniach i żłopiące paliwo jak smoki. No, ale tutaj cena paliwa jest znacznie niższa niż u nas, więc można sobie na to pozwolić. Domy na kółkach, czyli RV. Winnebago, Airstream, Jayco kampery i przyczepy, którymi Amerykanie przejeżdżają lub ciągną tysiące mil aby spędzić weekend z grillem w parku narodowym. To wreszcie osiemnastokołowe ciężarówki trucki i trailery – przyczepy, charakterystyczne dla tego regionu, z liczbą kół czasem przewyższającą czterdzieści.
System dróg łączących miasta jest imponujący, autostrady, drogi szybkiego ruchu, bezkolizyjne skrzyżowania. Bezpieczeństwo w ruchu jest naprawdę na wysokim poziomie. Jadąc po Stanach możemy odwiedzić niemalże cały świat. Wiele miast nosi nazwy nadane im przez imigrantów. Znajdziemy tu Moskwę, Ateny, Londyn, Amsterdam, Delhi czy też Warszawę.
Ameryka to królestwo fast foodów. Wielu Amerykanów cierpi z tego powodu na otyłość. To miejsce gdzie Coca Cola jest tańsza od niegazowanej wody, a zamawiając jedzenie dostajemy informację o zjadanych kaloriach oraz liczbie spożywanego cholesterolu. Cukier i sól, węglowodany i tłuszcze to wszystko czego trzeba Amerykanom do życia. Przeciętna porcja w którejś z sieciówek jest wielkości, którą najadłoby się czteroosobowa rodzina. Zamawiając kubełek kurczaków w KFC mamy możliwość skorzystać za niewielką dopłatą z darmowego napełnienia kubełka na nowo. Jesz ile chcesz. Czyż nie wspaniale! To samo dotyczy się napojów. „Fountaine alle time” to wielgachny kubek wielkości pół galona, prawie półtora litra, który napełniamy do woli w czasie naszego posiłku. Amerykanie kochają zimne napoje. Zimna Cola musi zostać schłodzona kilogramami lodu, bo jest za ciepła do wypicia. Zbliżając się do temperatury „zera bezwzględnego” napój można dopiero wypić, a delikatne jego ocieplenie powoduje wylanie i rozpoczęcie całej procedury na nowo. Niestety byłem złym klientem dla sieci restauracji. Nalewałem cały kubek napoju nie biorąc lodu. Ależ marnotrawstwo.
W Stanach wszystko musi być łatwe, nie wymagające zbyt wielkiego wysiłku. Całe życie można skwitować dwoma literami EZ. Ma być easy – łatwo. Jadąc do parku narodowego, zwiedzamy go zza okien naszego auta, wysiadając co jakiś czas na przeznaczonych do tego celu miejscach. Jedzenie zjadamy w domu, ale nie gotujemy. Zamawiamy coś z dowozem, lub jadąc do restauracji bierzemy „To go”, czyli na wynos, a to wszystko nie wysiadając z auta. Z samochodu na kanapę i to w najkrótszej linii, bo nie można się za bardzo zmęczyć.
Jeśli popsuje ci się auto na autostradzie co robisz? Ja staram się naprawić, jeśli mam przebite koło wymieniam i jadę. Amerykanin dzwoni po pomoc drogową. Bo przecież nie będzie się schylać. A jak coś jeszcze popsuje? Przecież w instrukcji napisane jest, że w razie problemów skontaktuj się z pomocą drogową. Wyjąć telefon z kieszeni, zadzwonić, to już jest wystarczająca robota.
A co jeśli masz zwierzaka domowego i musisz z nim wyjść na spacer. Dobrze jak mieszkasz obok parku i piesek ma gdzie się wyszaleć i zrobić kupkę. Ale pamiętaj trzeba po nim posprzątać. Kosz i reklamówki są wszędzie na terenach zielonych. A co jeśli piesek poczuje się źle, bo przecież ileż można „srać” na ten sam trawnik. Zabierasz pieska do auta, jedziesz kilkadziesiąt mil do parku stanowego, narodowego itp., wypuszczasz pieska, samemu robisz kilka skłonów, ugięć tułowia – a co niech inni popatrzą jakiś wysportowany, piesek się załatwia i znów do auta. Wracasz zadowolony do domu. Ty, że poćwiczyłeś na wolnym powietrzu, a zwierzak, że zmienił otoczenie bo przecież ileż razy można…
Niżej załączam również mapkę trasy po stronie zachodniej.
Przejście do poprzedniej relacji: Utah, kraina mormonów i parków narodowych
Przejście na początek trasy: Nowy Jork