Z Paro do Butanu wschodniego, relacja z podróży.
Z Paro do Butanu wschodniego, relacja z podróży.
(na październik 2024)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Paro jest miastem w Bhutanie, stolicą dystryktu, z około jedenastoma tysiącami mieszkańców. Lądując widzi się góry i dolinę pociętą polami ryżowymi. W sumie to dość wysoko, bo 2200 m… Międzynarodowy port lotniczy z połączeniami, dzięki którym napływają tutaj turyści. Patrząc na przepisy imigracyjne, wydawanie wiz tylko dla klientów, którzy wykupili usługi w lokalnym biurze turystycznym, trzeba zauważyć, że ten kraj nie chce taniej turystyki.
Moim celem w obecnej podróży do Królestwo Bhutanu, państwa we wschodnich Himalajach, graniczącego na północy, zachodzie i wschodzie z Chinami, a na południu z Indiami, jest część wschodnia „Królestwa Smoka”. Tak również jest nazywany. Włada w nim dziedziczny monarcha król Druk Gyalpo. Pierwszego dnia objechałem miasto w tym okoliczne punkty widokowe.
Aby się dostać na wschód Butanu, najwygodniej jest skorzystać z krótkiego lotu, ale problemem jest to, że lotnisko Yonpula zbudowano na szczycie góry i aby wylądować trzeba je widzieć, a to często jest niemożliwe. No i wyobraźcie sobie, że start z lotniska w dolinie pomiędzy górami w Paro miał być rano i faktycznie wystartowałem mini samolotem o czasie, ale lot trwał za długo. Po godzinie wylądowałem też między górami, jakby znajomymi. Okazało się, że samolot wrócił do Paro, gdyż lotnisko docelowe było zasnute chmurami. Całe szczęście, po czterech godzinach oczekiwania wystartował ponownie i wylądował na pasie wykutym na grzbiecie góry. Oczekiwano na mnie, więc gdzieś po niecałej godzinie jazdy zjechałem w dół doliny, gdzie nad rzeczką rozsiadło się miasteczko Taschigang. Niezbyt duże, ale bardzo oryginalne i bez turystów.
Następnego dnia wyjechałem na całodzienną wycieczkę na północ, w góry do miasta Tashiyangtse. Po drodze, ku mojemu zaskoczeniu, miejscami niezłą drogą, choć wijącą się niesamowicie po obu stronach zboczy górskich, podziwiam krajobraz, bhutańskie budowle, białe flagi modlitewne, które tutaj ustawiają w grupach jak mini laski, oraz niezwykły klasztor buddyjski Gomphu Kora.
Tutejsze miejsca kultu są…, powiedziałbym inne od widzianych w mieście. Bardziej oryginalne, nie tak bogate, choć widząc je odruchowo sięga się po sprzęt do utrwalenia chwili na fotografii czy filmie. Byłem ciekawostką dla grupki pań w wieku od ponad siedemdziesiąt do prawie dziewięćdziesięciu, oraz mnichów w trakcie modlitwy i dźwięku długich trąb.
Na końcu docieram do miasta, które słynie wielką stuppą: Czorten Kora. Zajrzałem do miasta oraz tutejszej rządowej szkoły kształcącej w zawodach artystycznych- Akademii Khaling. Nauka trwa 15-18 miesięcy, a jej wyroby przeznaczone są na potrzeby kultu religijnego.
Często w Bhutanie zobaczymy stupy czy czorteny, już wyjaśniam: znaczą to samo, stupa to słowo sanskryckie, czorten – tybetańskie. Widząc te piramidki, możemy być pewni, że albo jesteśmy na ziemiach zamieszkanych przez buddystów, albo że tędy prowadziły szlaki handlowe lub pielgrzymkowe do i z Tybetu. W Himalajach powszechnie wznosi się niewielkie czorteny nad bramami wejściowymi do wiosek. Każdy wchodzący do osady może dzięki nim zostawić złe moce przed wsią i uzyskać błogosławieństwo podczas przechodzenia pod namalowaną na stropie bramy mandalą. Wewnątrz najstarszych stup przechowywano szczątki buddyjskich mistrzów i nauczycieli, także przedmioty towarzyszące im za życia.
A ja piszę o tym trochę więcej, gdyż ostatniego dnia miałem także rankiem odlecieć z powrotem do Paro. Niestety, samolot nie przyleciał i lot w końcu odwołano, a ja miałem około 27 godzin do odlotu z Butanu. Znajdowałem się w odległości prawie 600 kilometrów górskimi serpentynami od miejsca wylotu. Uzgodniłem z moim Biurem podróży powrót taksówką (17-20 godzin jazdy). W południe ruszyliśmy i miałem po drodze mnóstwo czortenów, lasków flagowych, ozdobnych bram wjazdowych do wiosek, przepaścistych zakrętów gdzie nikt nie uznał za potrzebne budować jakieś odboje na skraju jezdni itp. Lepiej czasem było nie patrzeć, zwłaszcza wtedy, gdy droga wspinała się pomiędzy szczyty i chmury, a widoczność w lokalnym deszczyku do kolejnej spirali zakrętu, zmniejszała się setek do dziesiątków metrów. O drugiej w nocy docieramy do Punaka na kilka godzin snu. Wiem już, że zdążę na odlot.
Po powrocie do Paro znalazłem jeszcze czas na wizytę w Muzeum Narodowym. Znajduje się w historycznej budowli na wzgórzu, ze wspaniałą panoramą na miasto i trwające właśnie ryżowe żniwa.
Przejście do poprzedniej relacji: Nepal wschodni…
Przejście na początek trasy: Wschodnia Mongolia