Chiny kwitnące: Qingdao, Harbin, Changchun, Jilin. Relacja z podróży.
Chiny kwitnące: Qingdao, Harbin, Changchun, Jilin. Relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Chiny są krajem, który odwiedzałem już kilkakrotnie. Udało mi się dotrzeć do najdalszych zakątków, od Tybetu po wysokie góry na pograniczu z zachodnimi sąsiadami. Obecnie postanowiłem zobaczyć regiony z dala od turystycznych szlaków, zwykle przez turystów pomijane.
Szczegóły organizacyjne podróży opisałem w Informacjach praktycznych.
Rozpocząłem od Qingdao, gdzie przybyłem z Japonii. Miasto czteromilionowe nad Morzem Żółtym, jeden z największych portów świata. Centrum z wieżowcami w towarzystwie wiosny w pełnym rozkwicie nie może się nie podobać.
W mieście znajduje się słynny most Qingdao Haiwan o długości 42,5 kilometra, łączący Qingdao z dzielnicą Huangdao przez zatokę Jiaozhou. Był najdłuższym mostem drogowym nad wodą na świecie, zbudowanym za ponad półtora miliarda USD. Most posiada dwie trzy pasmowe jezdnie i został tak zbudowany, że ma wytrzymać trzęsienia ziemi, uderzeniu tajfunu i … statku o wyporności do 300 tysięcy ton. Od roku 2011 do 2018 był najdłuższy, potem Chińczycy zbudowali sobie dłuższy z Hong Kong do Macau. W okolicy jest Lao Shan -święta góra Taoizmu (zwiedzona przed laty). Mają swoje piwo i organizują międzynarodowy Festiwal Piwa. Historycznie teren miasta w okresie od końca dziewiętnastego wieku do zakończenia pierwszej wojny światowej, był terytorium Cesarstwa Niemieckiego- stąd niemieckie pozostałości kolonialne. Współcześnie zobaczy się więcej znaków firm amerykańskich, również francuski Carrefour.
Pędzę dalej, przeskoczyłem do Harbin w prowincji Hejlongjiang. Patrząc z okna samolotu podchodzącego do lądowania, ujrzałem tylko zakola meandrującej rzeki Song Hua, wśród burej okolicy przedwiośnia na północy Chin. Potem widać było pyły niesione wiatrem znad pół pustynnego krajobrazu. Autobus lotniskowy zakończył bieg w pobliżu okazałego dworca kolejowego, co z kolei mnie ucieszyło, gdyż pozwoliło poszukać biletu kolejowego na dalszy etap. Patrzacna odległośc prawie 300 kilometrów spodziewałem się dość długiej jazdy. Zaskoczeniem był czas jazdy- półtorej godziny,
– pewnie coś pomyliłem- dumałem sobie. Potem okazało się, że ten pociąg jedzie sobie ponad 250 km/h.
Historycznie, miasto powstało w końcu dziewiętnastego wieku podczas budowy przez Rosjan Kolei Wschodniochińskiej- łączącej Syberię z Władywostokiem. W budowie uczestniczyli nasi rodacy, w tym inż. Adam Szydłowski, który był założycielem rosyjskiego Harbinu. Zwiedzałem pieszo, gdyż mój mini hotelik znajdował się w pobliżu najbardziej turystycznej ulicy miasta: Zhongyang (Centralna). Zobaczysz tutaj: cerkiew Św. Zofii, rozliczne sklepy dla Rosjan, oraz mnóstwo miejscowych turystów i spacerowiczów. Pozostałości rosyjskie skłaniały do nazywania Harbinu orientalnym Petersburgiem. Po Rosjanach pozostał również Festiwal Rzeźb Lodowych, wynikły kiedyś z prawosławnego zwyczaju wycinania z rzeki krzyży lodowych… na święto Chrztu Chrystusa (19 stycznia).
Pogodny dzień zachęcił mnie do spaceru nabrzeżem rzeki, nad którą zbudowano kolejkę linową z „gargamelowatymi” miejscami początku i końca kolejki. Potem był park i plac ludowy. Ludzie tańczący, grający, ćwiczący, oraz mężczyźni strzelający z bicza do kręcącego się bąka- aż zaczyna wyć od wysokich obrotów.W innym końcu placu też usłyszałem trzaski biczów- te dla odmiany były wykonane z łańcucha zakończonego kawałkami skóry. Strzelano z nich dla efektu trzasku bata. Nie mogłem nie przystanąć przy: ulicznych fryzjerach, spożywczych dziwnościach chińskich: od skorpionów, chrząszczy… do gotowanych pisklaków jeszcze nie wyklutych z jajka.
Changchun znalazło się na mojej drodze pokonywanej kolejami. Gdy zobaczyłem mój zarezerwowany hostel na 24-m piętrze wieżowca, z początku zdębiałem, a potem poszedłem po aparat fotograficzny. Nie można sobie zażyczyć lepszego widoku na okolicę, liczącą w zespole miejskim aż siedem milionów mieszkańców, będącą także ośrodkiem administracyjnym prowincji Jilin.
Podczas zakupu biletu na wycieczkę do miasta Jilin miała miejsce zabawna pomyłka: otóż odpowiedziano mi, że nie posiadają miejsc, a wiedziałem, że to tylko około sto kilometrów w bok. Okazało się, że różnica w „mojej’ wymowie brzmiała podobnie i pomylono mi nazwę Jilin z Yulin. Żeby coś kupić w okienkach kasowych, musiałem zawsze wcześniej przetłumaczyć sobie nazwę angielską na język krzaczkowy- ale gdy piszący nie znał alfabetu łacińskiego, to mogło się to odbyć wyłącznie poprzez czytanie przeze mnie, a pisanie przez Chińczyka.
Changchun posiada ładny, bardzo duży dworzec kolejowy, a w centrum świątynię buddyjską- niedostępną dla turystów. Otoczona była sklepami ze świątynnymi pamiątkami, mnóstwem restauracyjek- miałem stamtąd niezły widok na moje 24 piętro- ponad widocznym na zdjęciu oknem. Całkowicie brak było turystów z nie dalekowschodnimi rysami twarzy.
Do ponad dwumilionowego miasta Jilin zrobiłem sobie jednodniową wycieczkę z Czangchun na wschód. Wspomniane 110 km pokonałem w 40 minut. Zwiedzałem jak zwykle pieszo. Chyba byłem jedynym turystą i wzbudzałem sympatyczne zainteresowanie.
Jilin dla mnie było takie… bardziej prowincjonalne, ale przez to z bardziej egzotycznymi scenkami ulicznymi. Oferowano mnóstwo jajek z niewyklutymi pisklętami … oraz żeńszeniami. Zaciekawił mnie, na przykład wieziony na wózku piec do gotowania ziemniaków- jako danie w porze obiadowej.
Jak tutaj się jada i za ile? Najczęściej, liczne knajpki przyuliczne oferują mnóstwo dań różnego typu: w misce lub na talerzu. Nie byłem specjalnie głodny, ale czekała mnie podróż powrotna, więc zamówiłem sobie coś na „mały głód” za równowartość 6 złotych- specjalnie wybrałem najmniejszą porcję. Zdębiałem, gdy zobaczyłem tę miskę z posiłkiem…
Niżej mapka z dotychczasową trasą.
Powrót na początek tej relacji: Chiny kwitnące…
Przejście do następnej relacji: Chiny, Shenyang, jinan, Chongqing…
Przejście do poprzedniej relacji: Japonia na Honsiu
Przejście na początek trasy: Korea Południowa