Toto, plemię nazywane prymitywnym…, relacja.

Toto, plemię nazywane prymitywnym…, relacja z podróży.

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

 

          Informacje dotyczące zwiedzania, organizacyjne i praktyczne znajdziesz pod Informacje praktyczne (kliknij)

Indie są ogromnym krajem o bardzo zróżnicowanej kulturze, obyczajach, różnorodnych regionach. Miałem przyjemność zwiedzać je podczas kilku podróży. Ostatnia wyprawa dookoła świata zaprowadziła mnie w indyjskie rejony górskie. Północ subkontynentu indyjskiego graniczy z Himalajami. Ze stanu Zachodni Bengal można zobaczyć trzeci co do wysokości szczyt świata Khangchendzongę i całą ścianę „białasów” najwyższego w świecie pasma górskiego. Ten sam indyjski stan niecałe dwieście kilometrów na wschód, pokaże również tereny, gdzie wysokość nad poziomem morza sięga tylko sześćdziesięciu metrów. Z Dardżylingu i Sikkimu, terenów gdzie w nocy było trochę zimno i potrzeba było użyć drugiego koca, w ciągu kilku godzin trafiłem do tropiku z temperaturami ponad trzydziestu stopni. Jestem na granicy z wysokogórskim Królestwem Bhutanu. Kolejny duży kontrast. Na dole ciepło a w oddali toną w chmurach wysokie szczyty kolejnego kraju. Postanowiłem z przyjaciółmi tutaj przyjechać, aby popatrzeć w Parku Narodowym Joldhapara na jednorogie białe nosorożce… z grzbietu słonia. Przygotowując wyprawę z niedowierzaniem przeczytałem informacje, że na granicy z Bhutanem w Totapara znajduje się prymitywne plemię Toto. Tak mnie to zadziwiło, że postanowiłem do nich dotrzeć. Pomyśl sam: Indie, atomowy ogromny kraj z ponad miliardową populacją mieszkańców, i… prymitywne plemię?

Aby dostać się do wioski Totapara, trzeba pojechać samochodem z napędem na cztery koła trzydzieści kilometrów w bok od miasta Madarihat, na północ od głównej szosy. Podróżuję z dwoma warszawiankami Ewami, które dla odróżnienia nazywam Ewą i Ewunią. Ewunią została podróżniczka przyjaciółka mojego domu, którą z żoną poznaliśmy przed dwudziestu laty właśnie w Indiach. Jedziemy przez tereny z polami, które wolno przygotowywane są do obsadzenia ryżem. Już niedługo za dwa tygodnie rozpocznie się indyjska piąta pora roku: monsun, w czasie którego pola zostaną zalane i będzie można posadzić ryż. Część pól już przekopano wielgachnymi motykami. Teraz są przygotowywane, poprawiane i uszczelniane niskie wały, które nie pozwolą wodzie spłynąć na niżej położone skrawki pól tarasowych.

Jest także trochę plantacji herbacianych, na których akurat prowadzone są opryski. Na innej plantacji zbiór herbaty. Kilkadziesiąt kobiet z parasolkami zatkniętymi za pas, obrywa górne listki z przewieszonymi na plecach workami na zbiory. Wyraźnie widać gdzie już listki oberwano, te pola są ciemnozielone. Oczekujące na zbiór mają kolor jasno-seledynowy. Najpierw jedziemy dobrą szosą, która co pewien czas przechodzi w żwir. Później jedziemy w poprzek ogromnej suchej rzeki. W jednym miejscu łopatami ładują żwir i drobne kamyki na rozklekotane ciężarówki. Koryto rzeki jest dla nich kopalnią piasku i żwiru do celów budowlanych. Znowu kolejne koryto i jeszcze kilka… Kierowca podpowiada, że to nie kilka rzek lecz jedna. Teraz sucha bez kropli wody, lecz w porze monsunowej zmieni się w rozległą rzekę o szerokości około kilometra. Wtedy cały rejon dalej w stronę granicy z Bhutanem zostanie odcięty od świata. Komunikacja zostanie przywrócona dopiero po opadnięciu wód.

01- Pogranicze Indie, Bhutan 02- Indie pola herbaciane

W pewnym momencie odruchowo sięgam po kamerę. Widzę na drodze „samochód choinkę”. Jedzie autobus cały oblepiony pasażerami. Dosłownie. Na dachu jest tak samo gęsto jak w środku. Ktoś wystaje na zewnątrz również z otwartych drzwi autobusu. Przejechał, nie zdążyłem ze zdjęciami. Kierowca mówi, że dla ludzi mieszkających za suchą obecnie rzeką, jest to jedyny środek komunikacji publicznej. Kursuje jeden raz dziennie w obie strony. Po godzinie dojeżdżamy do Totapara, maleńkiej wioski nad brzegiem rzeki Torsha. Za rzeką zobaczysz Bhutan teren z coraz wyższymi górami. Wioskę zamieszkuje społeczność plemienna Toto.

Zatrzymujemy się w centrum wioski na skrzyżowaniu trzech ulic. Wokół kilka sklepików, reklamy firmy sprzedającej telefony komórkowe, kilka garkuchni przyulicznych i dwa samochody z indyjskimi turystami. Zatrzymali się, robią zdjęcia.

03- Totapara 04- Totapara

Postanawiamy pojechać trochę dalej w stronę granicy. Niedaleko bo po kilometrze, droga praktycznie się kończy. Dalej tylko ścieżki do poszczególnych domostw na palach. W bok pod górę w lewo, oraz  w dół po prawej. Zaciekawieni postanawiamy pójść dalej pieszo w stronę granicy, zaglądając do domów po lewej stronie. Wokół rośnie mnóstwo palm betelowych. Poszedłem z Ewą w kierunku chat. Zagaduję do miejscowych tak, że pozwalają nam wejść do domu. Ewa jest onieśmielona i trzyma się na uboczu. Namawiam ją do robienia zdjęć. Druga towarzyszka podróży zrezygnowała z chodzenia po stromym zboczu pomiędzy chatami i usiadła w towarzystwie miejscowych kobiet z dzieciakami. Mieszkańcy nie rozmawiają w ogóle po angielsku. Jeżeli ktoś się trafi to tylko troszeczkę, o tyle… pokazując palcami. Próbujemy rozmawiać językiem turystycznym, pytając gestami o możliwość wejścia na podwórko. Nie spotykamy się z odmową. Trafia się zawsze ktoś kto cokolwiek rozumie. Jesteśmy dla tych ludzi sensacją.

05- wioska Toto 06

Jest niedzielne przedpołudnie. Część osób normalnie pracuje w obejściach. Dymy ognisk kuchennych pokazują, że jest gotowany posiłek południowy. W większości domów możemy normalnie popatrzeć na sposób życia, kuchnie czy zajrzeć do wnętrza domów. W niektórych jednak drzwi są zagrodzone kawałkiem szmaty, sugerując nam zakaz wstępu. Szanujemy to i nie przeszkadzamy, choć widzimy w szparach ciekawskie oczy śledzące nasze poczynania.

07- Toto 08- plemię Toto

Toto to bardzo mili i przyjaźni ludzie. Spacerujemy pomiędzy drewnianymi domostwami po stromych ścieżkach. Prawie wszystkie chaty zbudowano na słupach z wolną przestrzenią od dołu. Prawdopodobnie dla uzyskania przewiewu i schłodzenia domu w upalne dni. Zbliża się południe i daje o sobie znać temperatura. Po kilku dniach na wysokości około dwóch tysięcy metrów i znośnej temperaturze, teraz słupek wystrzelił w górę na ponad trzydzieści stopni. W niektórych chatach nie tylko ludzie szukają ochłody. A to leżące pokotem świnki czy całe stadko kóz schowanych w cieniu… pod domem.

09- chaty w wiosce Toto 10- sjesta u Toto

Na zboczu wzgórza widzę przyglądającą się nam parę ludzi. Wykopali w lesie palmę z korzeniami i przenoszą ją w dół stromizny zbocza. Sympatyczne spotkanie zakończyło się wzajemnym przedstawieniem się. Poznajemy z Ewą małżeństwo Loki Toto i Bilo Toto. Zapytałem,

– czy mogę zobaczyć ich dom?

– oczywiście, to tam pod górę- jakieś pięćdziesiąt metrów.

Poznaję ich czwórkę dzieciaków. Ewa wyciąga cukierki, które przekazujemy rodzicom.

11- Loki i Bilo Toto 12- rodzina Loki i Bilo, 4 dzieci

Przy okazji pokazują nam dom. Zaciekawiony przyglądam się prymitywnej kuchni. Oddzielna chata zbudowana na drewnianych słupkach, nakryta blachą, ścianami z patyków oraz podłogą wykonaną z bambusów. Bambus rozcięty został wzdłuż i ponacinany w taki sposób, że powstała kilkunasto centymetrowa „deska”. Próbowałem tam wejść ale jak poczułem ile ta podłoga ugina się pod moja wagą, zrezygnowałem. Nie chciałem przelecieć przez wątłą konstrukcję pod spód, gdzie urzędowało chrumkające towarzystwo. Całym wyposażeniem kuchni jest kamienne palenisko do palenia otwartym ogniem. Stawia się aluminiowy garnek na ognisku… i tyle. Z boku kilka plastykowych pojemników, chyba na wodę, którą prawdopodobnie przynoszą z daleka. Obok leży duża płaska płyta kamienna ze spłaszczonym drugim kamieniem na wierzchu. Zastanawiałem się do czego może służyć? To nic innego jak najbardziej prymitywny możdzież, czy żarno do rozdrabniania twardych materiałów spożywczych: zboża, orzechów… Pod spodem zauważyłem najprymitywniejszą sochę w kształcie drewnianego radła. Całość tylko z drewna bez jakiegokolwiek metalu. Patrząc na kształt narzędzia, prawdopodobnie sochę ciągnie dwóch ludzi.

13- kuchnia 14- socha

Druga koleżanka zwraca nam uwagę, że znajdujemy się w strefie przygranicznej. Jesteśmy kilkaset metrów od granicy z Bhutanem i możemy być narażeni na kłopoty związane z fotografowaniem… Zawracamy w stronę centrum wioski. Przy jednej z chat wejście zagrodzono czerwoną szmatą. Na palenisku w dużym garnku gotuje się jakaś potrawa. Ktoś wychodzi, miesza w garnku i znika w domu. Nie wchodzimy…

15 16

Z lasu wraca jeden z mieszkańców wioski niosąc pęk drzewa. Z radością zatrzymuje się przy nas i zaciekawiony plotkuje z nami. Na koniec jeszcze pamiątkowe zdjęcie, zarzuca kłody na plecy i znika na ścieżce wiodącej w górę. Z młodą mamą z kolejnego zdjęcia nie mogłem się porozumieć. Rozmawiała tylko w języku wioskowym. Na tarasie chaty posiada kilka dużych garnków aluminiowych i glinianych. Zajrzałem do domu. Leżą przy palenisku: duża maczeta oraz kamienne żarna, służące do mielenia mąki. Zwykłe okrągłe dwa płaskie kamienie z dziurami w środku. Pocierane o siebie mogą zmielić na grubą śrutę jakieś zboże. To narzędzie i widziane wcześniej, to przecież… cywilizacyjna prehistoria!

17- poza wioską 18

Po wejściu z powrotem do wioski, skręcamy w lewo. Kolejna uliczka prowadzi w dół w stronę pól przy granicznej rzece. Przy jednym z domów zainteresowałem się koszem z orzechami betelowymi. Sympatyczna czteroosobowa rodzina siedzi przed domem. Poznajemy: Toszita, Pejm, Ouppi oraz Misonic Toto. Wszyscy we wsi gdy przedstawiają się, podają mi imię i dodają słowo Toto w charakterze nazwiska. Toszita ma pół kosza dojrzałych orzechów betelowych. Częstuje mnie kilkoma kawałkami orzecha. Nie bardzo mam ochotę próbować. Kawałki orzecha tubylcy przeżuwają z udziałem jakiegoś liścia, oraz przypraw poprawiających smak. Żucie daje efekt lekko uzależniający, podobnie do naszych papierosów. Ale bardziej widocznym efektem u betelowych „przeżuwaczy”, jest czerwony kolor śliny i wnętrza jamy ustnej. Innym mniej sympatycznym zwyczajem jest siarczyste spluwanie czerwoną śliną… Na drugim zdjęciu kawałki orzechów betelowych.

19- Toszita, Pejm, Ouppi, Misonic Toto 20- orzechy palmy betelowej

Do jednego z domów wejście prowadziło po „flinstonowych” schodach, wyciętych z drewnianego kloca. Wszedłem do góry za zgodą gospodyni. Próbowałem postawić nogę na „tarasie” i natychmiast zszedłem po klocu z powrotem. Te patyki w podłodze chaty uniosłyby najwyżej pięćdziesiąt kilogramów. Moje sto kilogramów i stąpanie po konstrukcji nośnej, doprowadziły tylko do trzeszczenia całej chaty. Chyba nie mógłbym tam „zamieszkać”. Wyraźnie rozweselona gospodyni wraz z trzema koleżankami ze śmiechem obserwowała moje poczynania z chaty obok. Pożegnałem się pomimo zaproszenia do ich domu. Miały gotowy jakiś posiłek. Nie widziałem jak został przygotowany i obawiałem się skutków poczęstunku.

21 22

Dzieciaki Adan, Sunali oraz Ti Toto wypytywały mnie angielszczyzną na poziomie początków nauczania. Nie wiedziały gdzie jest Polska, Niemcy czy Rosja. Najczęściej tłumaczę gdzie leży mój kraj: że znajduje się w środkowej Europie pomiędzy tymi wcześniej wymienionymi. Nie potrafiły mi powiedzieć ile mają lat. Na pożegnanie podały mi ręce i towarzyszyły na drodze do kilku sąsiadów. Jeden z anglojęzycznych mieszkańców wioski pokazując na uliczkę podpowiada, że tam znajduje się świątynia- kościół Toto. Poszliśmy ale teren jest zamknięty. Po wejściu za bramę kobieta z domu obok gestami sugeruje abyśmy wrócili na ulicę. Nie wiem jakiego wyznania są ludzie Toto, nie było żadnych napisów. Nasz kierowca również nic na ten temat nie wiedział. W pewnym momencie z nieco oddalonej od ulicy chaty słyszę powitanie i zaproszenie do wejścia. Na drewnianym pomoście przed domem spotkałem  Dhariama Toto. Mieszka w innym domu, odwiedza swojego brata z rodziną. Jest pasjonatem swojego plemienia i posiada dużą wiedzę. Wyraźnie zależy mu na zachowaniu tożsamości ludu Toto. Chyba to ktoś w rodzaju przedstawiciela władzy wioskowej, odpowiednik sołtysa lub temu podobne. Mówi, że w Totapara żyje 1584 Toto, przy około trzech tysiącach wszystkich mieszkańców. Toto zamieszkują wyłącznie w tej wiosce. Jak widać ten lud jest nieliczny. Proszę aby mi zapisał swoje imię. Owszem, napisał po angielsku oraz w alfabecie plemiennym Toto! Alfabet i język nazywał dejsrima. Jest wyraźnie inny od alfabetu hinduskiego. Dhariam Toto z dumą wspomina, że  jego syn kończy wyższą uczelnię.

23- Adan, Sunali i Ti Toto 24- Dhariam Toto, alfabet dejsrima

Najbardziej nas ciekawią ludzie. Niżej pokazuję dwa zdjęcia Ewuni z czasu kiedy przebywała w grupce kobiet z dzieciakami.

25 26

Tyle tu sprzeczności. Stoją przy uliczkach co pewien czas słupy latarni oświetleniowej z bateriami słonecznymi. Miejscami prąd jest pociągnięty do domu na palach. W takim domu- niezwykle prymitywnej chacie, część mieszkalna to na ogół tylko sypialnia, gotuje się na dworze koło domu. Wodę nosi się chyba z daleka, dzieciaki bywają umorusane. A jednocześnie na domu czasem zobaczysz antenę satelitarną. Zastanawiamy się jak odbierają telewizyjną rzeczywistość, odległą tak bardzo od ich normalnego życia. Tęsknią  za nią, uważają za science fiction?

Typowe obejście domowe jest bardzo proste i jednak… prymitywne. W naszej kulturze szybciej byś je nazwał wiejską graciarnią czy wręcz śmietnikiem. Pod chatami bywa całkiem wiele miejsca. Niektóre pale są wysokie i znajdziesz pod chatą: suszące się artykuły spożywcze, owoce, zapasowe drewno do naprawy chaty, garnki, wykonane na miejscu  plecione torby i kosze do przenoszenia na plecach, oraz… domowe zwierzęta. Doszliśmy do końca uliczki, dalej były tylko pola uprawne i widok na coraz wyższe góry Królestwa Bhutanu. Najczęściej obecnie na polu znajduje się dojrzewająca kukurydza. Wracając do samochodu widzimy, że przenoszenie plonów z pola do domu to niełatwe zajęcie. Kobieta na plecach z dużym koszem wypełnionym kolbami kukurydzianymi, trzyma jeszcze w chuście na piersiach małego dzieciaka. Obok kilkuletnia córka ugina się pod ciężarem dużej torby na plecach. Dziesięcioletni chłopiec Misonic Toto opowiada mi o szkole. W domu rozmawia tylko w języku lokalnym. Nie zna hinduskiego a podstawy angielskiego poznał w szkole podstawowej. Przy domach najczęściej zobaczysz wysokie strzeliste palmy betelowe oraz drzewa durianu i jackfruta.

27 28

Po powrocie do centrum Totapara nie ma śladu po hinduskich turystach. Patrzymy na sklepiki, sprzedające mydło i powidło, na bank, reklamy telefonów komórkowych obok prymitywnych chat. Jest tu zderzenie dwóch światów, miedzy którymi nie bardzo daje się przejść, chyba trzeba by przeskoczyć. Czy im się uda? Czy tego naprawdę chcą?

Szukamy czegoś do jedzenia. W bocznej uliczce nasz kierowca odkrył małą garkuchnię z hinduskimi specjałami. Przyniósł dla każdego po pierogu samosa. Ale co to dla mnie jeden samosa. Poszedłem sam i przyniosłem kolejne, oraz zamówiłem momo. Momo są niewielkimi pierożkami gotowanymi na parze, bardzo podobnymi do naszych, na przykład z kapustą i grzybami. W Indiach najczęściej podają je z nadzieniem wegetariańskimi lub mięsem i kapustą. Pyszne, palce lizać! Z powrotem do samochodu idziemy pieszo. Na skraju wyboistej uliczki na stole miejscowy rzeźnik oporządza kurczaki. Trochę dalej zrozumiałem, dlaczego w hinduskich daniach prawie zawsze spotkasz mięso z kością? Kolejny masarz przygotowuje mięso kurczaków. Bierze jakąś część kurczaka i tasakiem rąbie je na kawałki około dwu centymetrowej długości, nie patrząc na rodzaj mięsa, skórę czy kości. Po południu ruszamy w drogę powrotną. Za korytami suchej monsunowej rzeki, już z daleka widzę na przystanku autobus w drodze powrotnej do Totapara. Zatrzymaliśmy się także i była możliwość ustrzelenia obiektywami tego pojazdu. Już niesamowicie obładowany z ciągle dochodzącymi kolejnymi pasażerami.

29- masarz uliczny 30- autobus z Totapara do Jalpaiguri

 

Przejście do następnej relacji: Bhutan

Przejście do poprzedniej relacji: Sikkim

Przejście na początek trasy: Gujana Francuska