Papua, Dolina Baliem

Dolina Baliem, Papuasi Dani.

Miałem obawy czy dolecę samolotem Trigana Air z Dekai do Wamena, ponieważ te krajowe loty odbywają się wyłącznie przy dobrej pogodzie.

Dokąd przybyłem?

  • Do Azji Wschodniej, do jednej z największych w świecie połaci lasu deszczowego.
  • Na spotkanie z jednymi z ostatnich, żyjących w górach, wyizolowanych plemion naszej planety.
  • Poznać fascynującą przyrodę Doliny Baliem- otoczonej szczytami górskimi, wiecznie zielonej, położonej nad rzeką z niedostępnym lasem tropikalnym.
  • Na kolejny kraniec „naszego świata” z miejscami nie skażonymi cywilizacją.

Chyba przyciągnęło mnie najbardziej plemię Dani, którego męscy przedstawiciele przykrywają  „swojego członka” krótkimi tykwami. Faktem jest, że większość odwiedzających indonezyjska Papuę turystów, traktuje ten górzysty region jako cel przyjazdu. Nic dziwnego, łatwo tutaj dotrzeć samolotem, a miasteczko Wamena jest dobrą bazą wypadową- bramą w okoliczne góry do górskich plemion, z których cześć była „łowcami głów”.

Dolina przez świat zewnętrzny została odkryta dopiero w połowie dwudziestego wieku, i wtedy stała się światową sensacją. Obecnie legenda o kanibalach nadal żyje, choć zjadanie ludzkiego mięsa, zostało zastąpione przez… chrześcijaństwo w tej czy innej formie.

Trawiaste spódnice i tykwy na penisach, powszechne do końca ubiegłego wieku, zostały zamienione na tańszą odzież w stylu „cywilizacyjnym”. Sądzę, że pod zasłoną odzieży i zachodniej religii, tradycyjny styl życia i wcześniejsze wartości pozostają silne.  

Po nocy  w hotelu w Wamenie pojechałem minibusem w rejon cieszącego się złą sławą miejsca niebezpiecznego, bazaru Jibama. Tam przesiadłem się na następny autobusik zmierzający w stronę Kuruku. Mają zwyczaj wyczekiwania na wypełnienie się busa do ostatniego  miejsca. Po pół godzinie zbierania się pasażerów i czterdziestu pięciu minutach jazdy, wysiadłem wraz z japońskim trampem w pobliżu wioski Mummy (mumia)- jest oddalona około trzysta metrów. Już po drodze nagabują nas usłużni przewodnicy w kotekach. Prowadzą do wioski, gdzie czeka grupka nagusów obojga płci i nagim drobniejszym przychówkiem. A wszystko po to, aby skasować po równowartości około jednego euro w miejscowej walucie (rupie Indonezji), za jedno zdjęcie jednej osoby! Znajduje się tam już grupka czterech Duńczyków… i wszyscy rezygnujemy z mocno wygórowanych oczekiwań.

Ja poszedłem pieszo dróżką w bok około pięćset metrów, do wioski Anemoigi, którą mi wcześniej pokazywano ze słowami „ceremonia”. W opłotkach wioski coś wykrzykuje nagi wojownik, wystrojony w: kotekę, naszyjnik, opaski z piórek na ramionach, oraz fantazyjnie powtykanymi we włosy dziesięcioma większymi piórami ( w górę, w bok i dół). W ręku ma łuk ze strzałą na cięciwie, a stoi na szczycie słupa ze splecionych grubych gałęzi. Krzyczy w języku Dani!

– Zrozum go!

Później jęknęła cięciwa… i strzała w moją stronę nie wyleciała. To wódz wioski Jali Mabul powitał gości!

 

 

 Po chwili już z nim plotkuję- posyła mnie do swojego syna Mariusa. Zza zakrętu ścieżki wychodzą młodzi jegomoście w „halimach”- w mowie Dani, czyli to samo co „koteka”- w angielskim, a wszystko to osłony na… „członka”. Wszyscy poprawiają na sobie różnorakie ozdoby. A to fantazyjne pióropusze dookoła głowy, takie nad czołem z wielgachnym kolorowym piórem, czy tylko ze splecionym z pnączy pierścieniem na głowie. Ciała częściowo wymalowane popiołem i gliną. Dekoracji dopełniają naszyjniki, pierścienie na rękach oraz dzidy i łuki.

Marius mnie odnajduje i łamanym językiem angielsko- indonezyjskim dogaduję się, że pozwalają mi z nimi zamieszkać. Mam nocować w okrągłej „chacie hotelu” dla gości. W przeszłości była domem najstarszej żony wodza Jali. Dookoła jest tylu, świecącymi nagimi pośladkami i „klejnotami” na wierzchu członków plemienia, gdyż oczekują na wspomnianych Duńczyków. Mnie prowadzą do chaty hotelowej i nie pozwalają uczestniczyć w „ceremonii” dla turystów- za to trzeba zapłacić prawie dwieście euro. Uzgadniam cenę za nocleg z kolacją i czekam. Przedstawienie trwa ponad trzy godziny ze śpiewami, tańcami, zabiciem oraz pieczeniem „w dole” świniaka, pokazami łuczniczo- oszczepniczymi … Następnie ceremonia przenosi się na podwórko z moją chatą, gdzie dołączają kobiety i dzieciaki. Całkiem niezły tłumek nagusów obojga  płci. Kobiety noszą wyłącznie trawiaste spódnice.

………….

Reszta opowieści znajdzie się w książce ” Wśród ludów pierwotnych”.

Jeżeli zaprosisz chętnie przyjadę i opowiem o pobycie wśród ludu Dani.

………….

Po powrocie do Wameny i hotelowym noclegu, w ostatni dzień zorganizowałem wycieczkę w przeciwną, południową stronę Doliny do Kalisie. Publiczny mikrobus jedzie miejscami po dziurach i wyrwach, zwłaszcza przy pokonywaniu szerokich koryt okresowych rzek. Po około pięćdziesięciu minutach, najdalej na południe można dojechać do Jetni PP. Niezwykle wyboisty trakt kończy się kilkaset metrów przed korytem rzecznym, które pokonać trzeba na boso po płyciźnie, lub po chybotliwych drągach nad rwącą wodą dopływu rzeki Baliem. Wybrałem drągi ponieważ nie chciało mi się zdejmować sandałów oraz skarpetek, i parę razy… zadrżały mi nogi!- nie tylko od chybotu drewna.

Dalej na trasie można wyłącznie pieszo. Dotarłem w półtorej godziny do Kubima. Tam pożegnał się ze mną przygodny znajomy z minibusu. Przy drodze dokupiłem wody i chciałem dojść do Kalisie, miejsca turystycznego, dokąd organizowane są dwudniowe trekkingi w góry. Wszystko dla podziwiania piękna natury, wysokogórskich krajobrazów i przełomów rzeki Baliem, zmierzającej w dół w kierunku równin, pokrytych lasem deszczowym i Morza Arafura.

Przy drodze Papuaski oferują banany i mandarynki z obowiązkowym, przyjaznym uśmiechem i podaniem ręki na powitanie. Ja niestety znam z lokalnego języka ludu Dani wyłącznie:

– Wa… Wa… Wa… (witaj, dziękuję i do widzenia) oraz nazwę kraju.

Spacer wzdłuż doliny jest niezwykle przyjemny, pośród dziko rosnącej trzciny cukrowej, tarasowych pól i coraz głośniejszym szumie rzeki gdzieś niżej. W końcu za Karima zboczyłem na wiszący most. Kobiety z wielgachnymi tobołkami niesionymi w chustach zaczepionych na głowach, żwawo po nim maszerują. Ja jednak się zastanowiłem po kilkunastu krokach. Zawieszone na trzech linach, częściowo połamane deski, jakoś ostrzegawczo protestują, trzeszcząc przy każdym kroku. A niżej kilkadziesiąt metrów do mętnych kaskad rzeki, zaczynającej „ryczeć”, pędząc coraz szybciej w dół.

– Ile one ważą?- czterdzieści, pięćdziesiąt kilogramów, przy swoich około metr czterdzieści wzrostu?

– A ja mam setkę- to tak jakby dwie i pół kobiety nagle obciążyło kruchą klepkę.

Nie chciałem przygód w stylu Indiany Jonesa, więc zawróciłem.

 

 

Po dalszych kilkudziesięciu minutach zrezygnowałem z  dalszej drogi, gdyż mój trakt zmienił się w stromą górską perć, wijącą się po stromiznach i osuwiskach kamiennych w  górę i dół. Muszę również tego samego dnia wrócić z powrotem. Spotykam pierwszego na południu doliny „kotekowca”. Idzie ścieżką w towarzystwie dwóch kobiet ubranych „po chrześcijańsku”. Sądzę, że im dalej turysta oddali się od miejskiego gwaru Wameny, tym więcej napotka tradycyjnego stylu życia mieszkańców. Mniej będzie odczuwalny „turystyczny skansen” czy turystyczne „ceremonie” z życia „łagodnych wojowników”.

Wracając przez przypadek natknąłem się na komunalne święto w okręgu Karima. Polega na gromadzeniu się wszystkich mieszkańców wśród tradycyjnych wioskowych chat pod strzechami, na które przynoszą to, czym dysponują. Najbardziej widowiskowe i nagradzane brawami zebranych, są żywe wieprze: niesione na drągu, wiezione w poprzek na motocyklu, czy zwyczajnie transportowane na karku. Kobiety niosą pakunki w chustach wraz ze swoim potomstwem. Poszczególne osady tej miejscowości gromadzą się przy  drodze, by potem razem wejść do miejsca uczty. Ostatnia grupa biegła z górki, niosąc ze śpiewem naręcza zieleniny- jak sądzę warzyw do jedzenia wraz z mięsem oraz do wyłożenia dołu (-ów) do pieczenia z kamieniami. Pieczenie tradycyjnym sposobem przy pomocy gorących kamieni, na wyżynach Doliny Baliem nazywają „bakau batu”, a tutaj na południu doliny „ulat sagu”. Najpierw rozpalają duży ogień z kamieniami w środku. Kiedy drewno zamieni się w popiół a kamienie staną się gorące, wtedy w dole lądują wiktuały spożywcze pośród kamieni owiniętych liśćmi.

 

 

Ciekawa wydała mi się ostatnia przygoda, podczas powrotnego przekraczania rzeki w drodze do minibusu. Znowu z lenistwa wybrałem przejście po drągach i… mało nie wpadłem do wody. Nieco zmęczony, samotnie, wolno przesuwałem  stopy, gdy jeden  z pniaków odsunął się w sposób przeze mnie nie przewidziany. W pewnej chwili zobaczyłem czarną, pomocną dłoń, która pomogła zachować równowagę. Widziałem wprawdzie starszaka w podobnym wieku, stojącego dłuższy czas przy mostku, ale nie zauważyłem

– kiedy wszedł za mną i został moim ANIOŁEM STRÓŻEM!

Odszedł z wprawą gimnastyka na swoją stronę rzeczki i niknął w krzakach, zanim zdążyłem mu podziękować.

            – Cóż!- warto było jednak się rozebrać i przejść  wodą.

Wydaje mi się, że obecnie w Dolinie Baliem turystyka jest bardzo ważną częścią życia mieszkańców. Trzydziestotysięczne miasto Wamena zamieszkuje wiele pokrewnych grup etnicznych, z których najbardziej wyróżniają się Dani, Lani i Yali. Ja nie potrafiłem ich odróżnić. W mieście w kotekach natrafiałem wyłącznie na nielicznych sprzedawców pamiątek. Im powędrowałem dalej w góry, tym bardziej spotykałem się z tradycyjnym stylem życia. Warto w Wamenie zajrzeć na bazary. Na pewno zaciekawią kolorytem.

 

 

Praktyka zwiedzania doliny może być rozmaita:

  • można wykupić niezwykle kosztowne wycieczki,
  • przyjechać samemu i zaraz po przylocie na lotnisku być przedmiotem molestowania hordy anglojęzycznych przewodników, którzy zaproponują za słoną opłatą różnej długości wycieczki- nawet do trzydziestu dni.
  • Wreszcie, można wszystko zrobić samemu, chociażby powędrować moimi śladami. Albo wynająć sprawdzonego przewodnika tylko na konkretny szlak.

Jak długo jeszcze?

            Obawiam się, że wkrótce Dani i inni znikną w tłumie ćwierć miliardowej indonezyjskiej populacji.

Czy ich zapamiętam?

Pozostaną w pamięci utrwaleni, nie tylko wskutek trudności z dotarciem do nadrzewnych Korowajów. Zostaną w niej podobnie jak pierwsza podróż na drugą stronę Wyspy Nowa Gwinea, zajmowana przez państwo Papua i Nowa Gwinea.

Niżej mapka trasy w Dolinie Baliem.