Japonia kwitnąca na Honsiu: Aomori, Sendai, Niigata, Nagano.

Japonia kwitnąca na Honsiu: Aomori, Sendai, Niigata, Nagano. Relacja z podróży.

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

 

Z wysuniętej na północ wyspy Hokkaido, ruszyłem z Sapporo na wyspę Honsiu. Do Aomori dotarłem pociągami. Na ostatniej stacji na Hokkaido: Shin Hokadate-Hokuto wsiadłem do pociągu z „długaśną buźką”- super szybkiego pociągu Tohoku Shinkansen. Zaraz potem pociąg wpadł do tunelu o długości 55 kilometrów, aby pod dnem morskim pokonać trasę do Aomori. Czyli, za oknem błyskała linia… z lamp oświetlających  tunel. A potem było leżące w dużej zatoce, najdalej na północ wysunięte miasto największej japońskiej wyspy.

Z okna hotelowego zobaczyłem ładnie oświetlone wybrzeże: z długim mostem, muzeum festiwalu i statkiem Hakkoda Maru, który jeszcze niedawno był promem kolejowym na Hokkaido. W mieście wszędzie eksponowane były postacie barwnego Festiwalu Wa- Rasse, z postaciami religijnych strażników… i innych „strasznych”, który tu odbywa się co roku w terminie 2-7 sierpnia.

 

 

W drugim dniu pojechałem autobusem do  odległej o 23 kilometry kolejki liniowej na Górę Hakkoda. Ostatnie kilometry autobus piął się na drodze prawie jak w  tunelu śnieżnym. Trzeba było pokonać przewyższenie ponad sześciuset metrów i wjechać do… środka zimy. Wjazd kolejką na szczyt następuje z wysokości 670  na 1320 metrów… .

 

 

Dobrze, że przezornie zabrałem swoje zimowe ciuchy. Na dole nieśmiało wyglądały kwiatuszki wiśni, a u góry było trzy metry zlodzonego śniegu, wielu narciarzy,  oraz nie przymierzając widoki jak w drodze na Śnieżkę w zimie.

 

 

Najciekawsze w Aomori poza nabrzeżem było: pięć świątyń- najciekawsza Uto, spacer główną ulicą Shinmachi, trójkątny budynek centrum turystycznego ASPAM, oraz duży market rybny mieszczący się w piwnicy budynku władz miejskich.

Trzęsienie ziemi. Około 17-tej na dziesiątym  piętrze swojego hotelu odczułem bujanie się  budynku. O czym pomyślałem, nie napiszę: dziesiąte piętro, dość daleko na parter- gdy spojrzałem przez okno w dół. Nikt  na ulicy i w hotelu nie zareagował!

 Na szczęście, pobujało, pobujało, przez kilkanaście sekund… i ustąpiło, i … nie powtórzyło się. Przypomniały mi się natychmiast, wszystkie informacje o Japonii leżącej na pacyficznym pierścieniu ognia.

 

Tą samą linią kolejową  Tohoku Shinkansen dotarłem do Sendai. Znajdujące się po wschodniej części wyspy ponad milionowe  Sendai, otoczone jest stożkami wygasłych wulkanów. Zostało założone na początku siedemnastego wieku przez władcę Masamune Date. Z ruin swojego zamku Aoba, siedzący na koniu Masamune, spogląda spod przyozdobionego półksiężycem hełmu, na współczesne miasto. Widok jest piękny i stamtąd Senadai  wygląda najciekawiej, zwłaszcza w otoczeniu ukwieconych drzew.

 

 

Najciekawsze do zobaczenia- poza wzgórzem zamkowym, wydało mi się Zuihoden Mauzoleum (rodu Date), oraz  same ulice, które różnią się od innych ilością zieleni. Sendai jest nazywane miastem drzew. Spacerując po licznych, zadaszonych uliczkach handlowych, pozazdrościłem Japończykom wyboru owocow morza na ladach sklepowych.

 

 

Do Niigata w prowincji Północne Chubo przyjechałem autobusem. Przejazd widowiskową szosą, przez wiele tuneli, wśród białych szczytów i kwitnących wiśni nie nużył- pomimo czterech godzin jazdy. Wylądowałem na zachodniej stronie wyspy Honsiu-nad Morzem Japońskim. Jak zwykle, od razu po przyjeździe, kupiłem bilet na kolejny przejazd autobusem do następnego celu podróży, jakim było Nagano.

Późnym popołudniem zgłodniałem i wyszedłem na spacer po okolicy. Natrafiłem na uliczkę przyozdobioną sympatycznymi, brzuchatymi krasnalami. Postanowiłem skosztować grillowanej rybki i szukałem knajpki. Znalazłem na wystawie mnóstwo zdjęć potraw z morskich stworzeń, i wszedłem do przytulnego wnętrza. Tam dopiero dowiedziałem się, że

– owszem, podają drobne przekąski z owoców morza… jako zagrychę do głównego dania, którym była sake!

W kolejnej zapełnionej restauracyjce, tym razem nabyłem normalny posiłek (na mały głód), złożony z: miski przysmażonych plasterków wieprzowiny, z surową kapustą maczaną w sosie, i piwkiem z beczki. Te listki kapusty dostałem nie zamawiane,

– dogadaj się- tylko w miejscowym języku krzaczkowym!

Nie to, że mam coś przeciwko japońskiemu? Sądzę, że nigdy się go nie nauczę. Choć, już kiedyś w drodze na Antarktydę, praktycznie przekonałem się, że nigdy, nie należy mówić „Nigdy”.

A wracając do papu. To takie japońskie: dobre mięsko i coś dziwnego… kapusta surowa?. – Noo, piwo z beczki rozumiem!!!

Ale naprawdę, zaskoczony stwierdziłem, że było mniam- niuśne.

 

 

Rozległe, osiemset  tysięczne Niigata, najlepiej zwiedzić przy pomocy autobusu turystycznego. Jest niewielki i może przemieszczać się po wąskich ulicach jak samochód osobowy. Po drodze, w parku i świątyni o tej samej nazwie: Hakusan, odkryłem Festiwal Kwiatu Wiśni- trwał od 12-18 kwietnia. Była niedziela i mnóstwo mieszkańców skorzystało z okazji do odwiedzenia barwnej świątyni, oraz pikniku pod wiśniowymi baldachimami drzew w pełnym rozkwicie.

 

 

Zauważyłem  wiele ciekawych potrawy straganowych. A to kawałki ośmiornic zapiekane w kulki z ciastem (???), czy duża kanapka wielowarzywna z sadzonym jajkiem…- nie skusiłem się. Moja córka w rozmowie przez komunikator internetowy zapytała

– schudłeś? Wyglądasz szczuplej na twarzy.

Ja specjalnie nie zauważyłem, a naprawdę powinienem odciążyć swoje kolana (!!!).

 Po drodze była jeszcze: Shinano River, brzeg Morza Japońskiego z mikrymi plażami i mnóstwem betonowych umocnień brzegu, kilka muzeów, świątynia…, targ … .

Można nie pytać jaki. Zawsze są przede wszystkim towary rybne, a w zasadzie z owocami morza. Łażąc po mieście przy kończącej się wyprawie ogólnojapońskiej, przypomniałem sobie o własnej obietnicy uczty z sushi. Zostawiam ją sobie na Nogano.          

 

 

Nie sądziłem  że trafię w Japonii na drugie miasto, które  gościło zimowe igrzyska olimpijskie. Wyszedłem na  „głupola”,  nie chciało mi się  wcześnie przeczytać własnoręcznie  przygotowanych materiałów. Zacząłem się  z nimi zapoznawać naprawdę, dopiero  w czasie ponad trzygodzinnej jazdy autobusem do Nogano. Po wyjeździe z Niigaty najchętniej  bym zasnął, ale się nie dało: tylko  pola ryżowe w pasie  równin nadmorskich, na których dopiero  zaczęli coś dłubać w ziemi. A tak nawiasem mówiąc,  tutejsi rolnicy na polach ryżowych najpierw wzruszają ziemię mini traktorami na  gąsienicach typu ratrak, a potem … pole zalewają wodą.

Następnie pola zniknęły i pokazały się klify nadmorskie. Autobus w  końcu skręcił  w głąb lądu w góry i znalazłem  się w Nogano.

Po wyjściu z lotniska daje się zauważyć, że miasto powstało wokół świątyni buddyjskiej Zenkoji- mnóstwo miniatur na ulicach,  a o igrzyskach olimpijskich w 1998  roku przypomniała mi  tablica w chodniku.

Zainteresowany odnajdzie w bocznych uliczkach kilka świątyń shinto. Mając czas i ochotę na trekkingi, można zainteresować się górami dookoła, w tym najwyższym Mt Higashi (1849 m…).

 

 

W południe odkryłem dojazd do odległego o nieco ponad godzinę jazdy autobusem, miasta Matsimoto, w którym znajduje się przepiękny szesnastowieczny zamek samurajski. Zamek mieści się w odległości kilometra od stacji Matsimoto. Jest  otoczony fosą z gigantycznymi karpiami. Został zbudowany w latach 1593 i 4, ma pięć pięter dachu i jest jednym z najstarszych zabytków Japonii.  W Matsumoto warto w centrum zajrzeć na dwie uliczki ze starymi domostwami: Nawate  i Nakamachi.

 

 

Tę część podróży zakończyłem w Tokio. Postanowiłem po kilkunastu latach zobaczyć centrum wokół głównej stacji kolejowej- również ścisłe centrum miasta i rejon z Pałacem Cesarskim. Poszwendałem się po okolicy i przypomniałem  sobie jak obecnie pałac wygląda. I tutaj szok, ponieważ zapamiętany z wcześniejszego pobytu lasek sosnowy przerzedził się, oraz stał się parkiem narodowym z gigantycznymi, sosnowymi drzewami typu banzai.

 

 

Zobaczyłem w ten sposób wszystkie główne ośrodki prowincjonalne wyspiarskiego państwa. Kraju, bardzo wysoko rozwiniętego,  kraju kontrastów. Nam Japonia będzie zawsze kojarzyła się z tętniącymi życiem metropoliami większymi czy mniejszymi, super nowoczesnością, czy nowinkami techniki. Ja swoim technicznym okiem dostrzegałem mnóstwo szczególików, całkowicie odmiennego zorganizowania życia codziennego. Chociażby sposób rozprowadzania energii elektrycznej, ścisłe związany z wulkanicznym rejonem świata.

Ten kraj to przecież w większości góry, duża populacja mieszkańców i… mało miejsca. Stąd trudno się dziwić „minimalizmowi japońskiemu”: sposób budowy z minimalnymi odległościami domów, te drzewa, którym z braku  miejsca nie pozwala się rosnąć normalnie, chociażby hotele kapsułowe, czy… parkingi, które organizują w bardzo specyficzny sposób: np. z mechaniczną obrotnicą… i windą, którą samochody wstawia się jak pudelka na półkach w górze lub w piwnicy (foto).

Dużo można by tutaj   wymieniać. Ja wątpię, czy dożyję czasu, kiedy nasz kraj zbliży się cywilizacyjnie do ich poziomu technicznego. Na samych pociągach… jesteśmy jakieś 55 lat do tyłu- nie wierzysz?

– Już w 1964 jeździli z prędkością 200 km/h…. Nam obecnie jeszcze do tego daleko.

Nie piszę o wielu ciekawostkach japońskich: poza miastem, na przedmieściach, w lesie monsunowym, w  wodach przybrzeżnych- rafach koralowych, bardzo licznych źródłach termalnych…, czy przebogatej kulturze japońskiej, gejszach, zawodach sumo, czy o… niezbyt ciekawych dla pracownika zwyczajach w zakładach pracy.

Na koniec, jednak podjadłem sushi- o zdjęciu przypomniałem sobie, gdy kilka sztuk połknąłem z tej deseczki w specjalistycznym barze.

 

 

Na końcu ostatnia fotka z pamiątkami samurajskim i mapka trasy na dużych wyspach.

 

 

 

 

 

Powrót na początek tej relacji: Japonia kwitnąca na Honsiu…

Przejście do następnej relacji: Ogassawara

Przejście do poprzedniej relacji: Japonia na Hokkaido

Przejście na początek trasy: Korea Południowa