Jordania, relacja z podróży

 

Jordania, relacja z podróży.

Tekst i foto: Paweł Krzyk

 

Jordania przyciąga każdego za sprawą Petry, znajdującej się na liście cudów świata. W odróżnieniu od krajów  regionu pozytywnie zaskakuje i oczarowuje przybysza. Zapach kawy z kardamonem unosi się z kawiarenek i bazarowych zakamarków a serdeczni Jordańczycy z uśmiechem witają turystów. Pomimo krążących stereotypów jest krajem bezpiecznym. Przyleciałem do stolicy Jordanii z Bejrutu i po godzinie znalazłem się w swoim hoteliku w pobliżu antycznego rzymskiego teatru. Spacer po ulicach centrum spowodował, że Amman wydał mi się miastem mało ciekawym.

 

 

Spotkałem się z sympatią mieszkańców na bazarze. Pomaszerowałem na wzgórze cytadeli, zatrzymałem się na noc … i ruszyłem dalej w kierunku Petry.

 

 

Decyduję pojechać do Petry tak zwaną stara drogą królewską przez  Madaba do Wadi Musa / Petry. Zamówiłem wycieczkę, podobno  mają być inni chętni. W końcu, rankiem następnego dnia za trochę drożej niż planowałem, siedzę w taksówce sam. Modyfikuję trasę i zbaczam dodatkowo  w kierunku Morza Martwego. Ale po kolei. Madaba nazywają miastem mozaik i są one głównym motywem pamiątkarskim. Podziwiam najsłynniejszą mozaikę – mapę Palestyny i Dolnego Egiptu, której pierwotne wymiary wynosiły sześć na dwadzieścia pięć metrów. Do czasów obecnych dotrwała w sporo mniejszych rozmiarach. Podziwiać ją można na podłodze w grecko- katolickim kościele świętego Jerzego.

 

 

Kolejnym przystankiem podczas mojej wyprawy była góra Nebo, z której Mojżesz oglądał Ziemię Świętą, do której nie dane mu było wejść ze swym ludem. Według legendy Mojżesz na Mont Nebo zmarł i został pochowany. Z wierzchołka rozciąga się panorama biblijnej Ziemi Obiecanej- doliny rzeki Jordan. Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki na górze posadził drzewko oliwne. Wszyscy turyści robią zdjęcia grupowe przy pomniku laski mojżeszowej z eskulapem. Spotkałem w Madaba i później na Górze Nebo, polską wycieczkę z Krakowa do Ziemi Świętej – mają mszę świętą w kościele na górze.

 

 

Skręcamy nad brzeg Morza Martwego nad Morze Martwe-kierowca chce jechać lepszą drogą a i mnie ten pomysł się podoba, bo stwarza okazję na próbę pływania w morzu. Wiedziałem, iż Morze Martwe w lecie przypomina temperaturą wodę w garnku, duża wilgotność i goooorąco. W maju było względnie i musiałem zapłacić za wstęp na plażę hotelową, gdyż chcąc zażyć słonej kąpieli, dobrze jest wybrać miejsce z dostępem do słodkiej wody- w przeciwnym razie sól szybko osadzi się bielą na skórze. Kąpiel polega na pływaniu, mniej więcej … jak korek unoszący  się na wodzie. Po wejściu po solanki, gdy woda mniej więcej sięga piersi, woda pływaka wypiera i kładzie na plecach- cokolwiek by próbował zrobić. W tej pozycji można dryfować do woli- poczytać gazetę… W drodze na południe, zatrzymaliśmy w pobliżu Kanionu Ma’in, gdzie kaskady gorących źródeł wpadają wprost do Morza Martwego. Jest to miejsce dzikie, bez infrastruktury, niemniej dość popularne wśród lokalnych turystów- można próbować zejść po kamieniach do wody i wykąpać się bez konieczności wnoszenia opłat. Z nielicznymi wyjątkami, zajętymi przez wielogwiazdkowe hotele, brzegi Morza Martwego są kamieniste i opadają klifami w dół.

 

 

Jadąc wzdłuż całego jordańskiego  brzegu morskiego, miałem możliwość zboczyć w kierunku antycznego miasta Kerak, lecz zrezygnowałem, po informacji o zamknięciu ruin dla zwiedzających. Za to pojechałem nieco dalej i zboczyłem w kierunku Wadi Musa (koło Petry), jadąc przez labirynt wąskich dróg, urocze doliny i wzgórza Małej Petry. Są prześliczne, beżowo- pomarańczowo- płowe i chciałoby się zatrzymywać na „foto stopy” co kilkaset metrów.

 

 

Normalne wśród wzgórz są niskie, czarne beduińskie namioty. A na pewno wyciągnie się posiadany sprzęt fotograficzny, gdy przez drogę Beduini będą przepędzać stado wielbłądów.

 

 

Kolejne dwie noce spędziłem w Wadi Musa- to miasteczko, z którego wchodzi się do labiryntu kanionu Petry. Spaceruję po Wadi Musa i twierdzę, że tu wszyscy z niej  żyją i „żyłują” klienta ile się da- ceny są kosmiczne, i z roku na rok coraz wyższe. Cały następny dzień spędziłem na wędrówce po Petrze- starożytnej stolicy Nabatejczyków, położonej w niedostępnej skalnej kotlinie. To zhellenizowane plemię arabskie stworzyło tutaj kulturę, której unikalne pomniki architektury: grobowce, świątynie, stele wotywne, ołtarze ofiarne, możemy do dziś podziwiać. Było to miasto sprzed ponad dwóch tysięcy lat, które leżało na szlaku handlowym droga morską z Chin i Indii w kierunku Europy.  Zostały odkryte dla świata w 1812 roku przez szwajcarskiego podróżnika Johanna L. Burckhardta. Petra znajduje się pod patronatem UNESCO, a od 2007 roku jest również na liście siedmiu nowych cudów świata. Wszedłem po szóstej rano, gdyż rozkład cieni każe podziwiać zabytki w różnym oświetleniu. Spaceruję, mieniącym się wszystkimi odcieniami różu, czerwieni i fioletu wąskim wąwozem Siq. Na ścianach wąwozu można podziwiać liczne malowidła i płaskorzeźby.

 

 

Po wyjściu z wąwozu, każdy zrobi zdjęcia: Wielkiemu Skarbcowi, gdzie kręcono jeden z odcinków filmu o przygodach Indiany Jonesa, a zaraz później zatrzyma się przy katakumbach królewskich.

 

 

Dodatkową atrakcją są liczne zabytki z okresu rzymskiego, rozległy amfiteatr rzymski (drugi wiek naszej ery), brama Themenos i miejsce składania ofiar. Doszedłem aż na wzgórze powyżej Ad Deir Monastery (wiek trzeci) z widokiem na dolinę Araba.

 

 

Po zwiedzeniu mistycznej Petry, ruszyłem wcześnie rano minibusem, wraz z ludźmi jadącymi do pracy- na południe, w kierunku doliny Wadi Rum. Ten mikrobus jest również pojazdem, którego użytkownicy chcą zarobić na turystach- doważą nas od razu do tak zwanego ”Szwagra”- czyli znajomego, beduińskiego kierowcy samochodu terenowego. U wejścia do doliny, gdzie kończy bieg wszelaki transport publiczny, znajduje się wioska Rum. Każdy musi coś wynająć, aby ruszyć na pustynię pomiędzy beżowo- rude skały i grząskie piaski pustyni. Wadi Rum jest jedną z piękniejszych scenerii pustynnych, mało rozległą doliną, o stromych skałach i piaszczystym dnie. Podziwia się wspaniałe panoramy pustynne, kaniony, kamienny most. W szczelinie skalnej można znaleźć starożytne napisy a wszędzie, przy atrakcyjnych miejscach restauracyjki- z herbatą w czarnych namiotach. 

 

 

Okazją z innymi turystami dostałem się do Akaby – bardzo sympatycznego kurortu nad Morzem Czerwonym. Oprócz raju zakupowego w niezliczonej ilości sklepach i na bazarze, w Akabie czekają  atrakcje w postaci plaż, rafy koralowej oraz… hałasu  dyskotek. Nad plażami wznoszą się najwyższe w Jordanii, Góry Edom. Dla mnie Akaba była tylko stacją przesiadkową na autobus do Ammanu.

W ostatnim dniu znowu ruszam ze znajomym taksówkarzem na całodzienną wycieczkę, tym razem w drugą stronę- na północ, aż po granicę z Syrią i Izraelem. Chcę zobaczyć ruiny starożytnych miast i pustynnych fortec. Pierwszym z nich był Ajlun, Zamek Arabów, wybudowany przeciw krzyżowcom w dwunastym wieku przez siostrzeńca Saladyna, na murach rozpoczętych przez krzyżowców. Zamek kontrolował szlaki komunikacyjne a z jego szczytu wysyłano sygnały świetlne aż po Kair.

             Zachwyciły mnie ruiny antycznego miasta Gerasa (współczesny Jerash), założonego około czwartego wieku przed naszą erą- prawdopodobnie przez Aleksandra Wielkiego. Istniało do połowy wieku ósmego, do czasu  zniszczenia przez potężne trzęsienie ziemi. Mimo tego, nawet w obecnych czasach zadziwia bogactwem zachowanych budowli, od fantastycznej bramy wjazdowej , przez teatr , świątynie, owalne forum, pięknie zachowane kolumnady, po świątynię patronki miasta Artemizy. Miasto jest wielkie i na pewno dla fotografów miejscem, w którym chciałoby się pobyć dłużej.

 

 

Jadę dalej i dalej w kierunku granicy z Izraelem i Syrią. Jadąc bocznymi dróżkami, dotarłem do rzadko zwiedzanych przez turystów ruin antycznego Pella. Miejsce takie sobie i sądzę, niewarte zbaczania z głównej drogi. Najdalej na południe w Jordanii wysunięte są ruiny starożytnej Gadary (Umm Quays). Gadara to biblijne miejsce, opisane w ewangeliach w historii o opętanym z Gerazy / Gadary. Jezus wygnał z niego diabła, po którego uwolnieniu stado świń utonęło w jeziorze Genezaret (w domyśle przemiana diabła w stado świń). Opowiedziano mi legendę z tym związaną, która tłumaczy,

– dlaczego muzułmanie nie jedzą wieprzowiny?

– Uważają je za plugawe zwierzę- muzułmanie nazywają Jezusa w swojej religii prorokiem.

 

 

Po godzinnym zwiedzaniu, zatrzymałem się na wzgórzu na punkcie widokowym, z którego widać panoramę Wzgórz Golan oraz punkt styku granic Syrii, Jordanii i terytoriów okupowanych przez Izrael.  Tydzień temu będąc w Libanie, usłyszałem o nalotach izraelskich właśnie na nie. Z lewej strony wyraźnie widoczne jest Jezioro Tyberiadzkie, (Jezioro Galilejskie, Genezaret) Wracam z powrotem przez zatłoczony Irbid- był dla mnie ostatnim przystankiem w Haszymidzkim Królestwie Jordanii. Samo miasto nie przedstawia się nazbyt okazale i nie zawiera ekstra perełek, wartych dłuższego postoju. Na koniec jeszcze o Jordańczykach: mieszkają w kraju drogim i przyjaznym dla turystów, są zwykle bardzo przyjacielscy i serdeczni, oraz bardzo dbają o bezpieczeństwo. Nie rozpisywałem się, gdyż nie chcę powielać licznych przewodników. Na mapce pokazałem trasę zwiedzania.

 

 

Niżej znajdziesz informacje praktyczne i organizacyjne.

 

Przejście do poprzedniej relacji: Liban