Korea Południowa, Relacja z podróży

Pośród kwitnących wiśni w Korei Południowej, relacja z podróży.

Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk

 

Obecna podróż jest kolejną do tego kraju. Poprzednio zwiedziłem stolicę i okoliczne zabytki. Obecnie przyjechałem samotnie, aby zobaczyć resztę najbardziej interesujących regionów tego pagórkowatego kraju. Nie rozpisuję się na tematy historyczne i „wojenne”,  gdyż napisałem o nich podczas zwiedzania Korei  Północnej

Koreańskie szczegóły organizacyjne obecnej wyprawy po krajach kwitnącej wiśni (Korea Pd., Japonia i Chiny) umieściłem w Informacjach  praktycznych.

Początek podróży rozpoczął się kłopotami na lotnisku w Warszawie. Mój zaplanowany dolot do Seulu przez Frankfurt okazał  się kłopotliwy, wskutek opóźnionego przylotu Lufthansy, akurat o godzinę, czyli tyle, ile miałem na przesiadkę we Frankfurcie. Na szczęście połapałem się w gejcie czym to grozi i zainterweniowałem, co spowodowało przeniesienie moich lotów z Warszawy do Seulu poprzez Pragę.

Po przylocie, od razu wsiadłem do autobusu, i po dwóch godzinach od lądowania znalazłem się w Suwon. Koreańczycy dobrze zorganizowali komunikację autobusową i co kilkanaście minut można z lotniska odjechać luksusowymi, ekspresowymi autobusami. W tym rejonie Korei z autobusami konkurują: metro oraz super szybka kolej KTX (300 km/godzinę).

Milionowy Suwon jest największym miastem i stolicą prowincji Gyeonggi. Położony jest około trzydzieści kilometrów na południe od Seulu. To duże nowoczesne  miasto, które szczyci się historycznymi zabytkami. W końcu osiemnastego wieku król Jeongjo próbował nieudanie uczynić miasto stolicą państwa koreańskiego, budując Hwaseong- fortyfikację wokół miasta. Oryginalne budowle i mury obronne  istnieją do dziś i są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

 

 

Spacerując od rejonu, w którym zamieszkałem- w sąsiedztwie ratusza miejskiego, dojdzie się do okazałego gejtu- potężnej bramy do dawnego miasta. Następnie na placu centralnym, przed wejściem do części pałacowej Hwaseong Haenggung, każdy się zatrzyma, aby sfotografować budynek  z potężnym, ceremonialnym dzwonem. Postukać ogromną kłodą w  dzwon nie można- grubymi łańcuchami unieruchomili ją na stałe. Potem wszedłem na zbocze, aby sfotografować kwitnące drzewa na tle pałacu. Niespieszny ponad godzinny spacer po okolicach pałacu, przerwała mi głośna muzyka i stukot antycznej dalekowschodniej broni. Słuchając  odgłosów, wyszedłem z powrotem do bramy wejściowej, gdzie liczni antycznie ubrani wojacy cesarscy, „zabawiali turystów”. W rytmie  ogłuszającej muzyki odbywały się pokazowe pojedynki na tamtejsze „narzędzia do mordowania”, i popisy  sprawnościowe. A potem było to, co wszystkim najbardziej się spodobało: wyszli i pozowali  do zdjęć. Stanąłem i ja…

 

 

Dzień mi się skończył na szwendaniu się po bazarach i sklepikach.

 Rankiem ruszyłem, znowu autobusem, do Wonju- trzystu tysięcznego miasta w prowincji Gangwon. Zanim na dobre się obudziłem, stałem na kolejnym Bus Terminalu. I tu  po raz pierwszy, miałem problem komunikacyjny- wszyscy gadają … tylko po miejscowemu. Po spacerze znalazłem wreszcie  kogoś, kto  zrozumiał czego szukam- wziął swój telefon i znalazł po koreańsku adres  mojego hotelu. Nawet kilku taksówkarzy nie chciało pojechać trzech kilometrów, … bo nie wiedzieli, gdzie to jest- kumali tylko to, co napisane jest „lokalnymi krzaczkami”. W końcu jeden z taryfiarzy- widocznie z nudów w kolejce po klienta, skorzystał z własnego telefonu i mapy. Po pięciu minutach byłem na miejscu. Jestem już w drugim dość dużym mieście, i widzę wokół tylko wschodnie  rysy twarzy. Miasto jest… takie sobie. Posiada trzy uniwersytety, a w czasie wojny koreańskiej było miejscem bitwy…, i tyle. Podobnie jak w Suwon, sporo tutaj wież kościołów chrześcijańskich.

W sąsiedztwie hoteliku miałem duży Bazar Pungmul. Po raz kolejny przekonałem się, że Koreańczycy są przyjaźni i gościnni, oraz chętnie udzielają pomocy, jeżeli zdoła się pokonać w dowolny sposób barierę komunikacyjną. Obejrzałem duże ilości wszelkich dóbr, również takich najbardziej egzotycznych, potrzebnych ludziom, którzy zjadają „prawie wszystko”. Mnóstwo postaci, próbujących sprzedać owoce swojej pracy. Mój wzrost nieco  ponad metr osiemdziesiąt powodował, że byłem widoczny z daleka. Zdecydowana większość  „bazarowiczów” była około trzydzieści centymetrów niższa, a wszyscy mili i próbujący mnie czymś poczęstować.

 

Korea Południowa

 

Tu się zjada różności, nawet rybki o długości dwa- trzy centymetry. Nie odważyłem się próbować miejscowych  napitków z…  -nie mam zielonego pojęcia…  Ale kotleciki smażone na blasze, były całkiem niezłe- po pocięciu tasakiem na kawałki do kubeczka, i wyjadane drewnianym patyczkiem. Wracając do  hotelu znalazłem ciekawy „wielkanocny  tort”, który dedukuję Wiesi i Tadeuszowi- moim przyjaciołom z Brzezin. Ten tort w kształcie kury, oprócz słodkości, składał  się przede wszystkim z dalekowschodnich specjałów i warzyw- między innymi z korzeni żeń- szenia.

 

 

Samolotem dotarłem na Jeju. Można by sobie pożartować:

– O jeju , jestem na Wyspie Jeju!

To największa wyspa u wybrzeży Półwyspu Koreańskiego, a także prowincji Jeju na południu Korei . Wyspa leży w Cieśninie Koreańskiej- pomiędzy półwyspem i wyspami japońskimi . Największą atrakcją turystyczną są naturalne ukształtowane kratery wulkaniczne i tuby lawowe, które znalazły miejsce na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Jeju posiada umiarkowany klimat; nawet w zimie temperatura rzadko spada poniżej zera. Ma wymiary 73 na 41 kilometrów i jest popularnym celem wakacyjnym, a znaczna część gospodarki opiera się na turystyce.

 

 

Zamieszkałem w stolicy- Jeju City. Dzięki doskonałemu systemowi połączeń autobusowych bez problemu można dojechać we wszystkie miejsca atrakcyjne turystycznie. Na początek zaciekawiły mnie trzy wodospady, znajdujące się po przeciwnej stronie wyspy. Niespełna dwie godziny oglądania nieźle zagospodarowanych wulkanicznych brzegów i znalazłem się w mieście Seogwipo. Gdy popatrzyłem na suche koryta rzeczne, zrozumiałem, że zaglądanie do trzech istniejących w pobliżu wodospadów, to raczej nieporozumienie o tej porze roku- po stopieniu się śniegów, a przed rozpoczęciem się pory deszczowej. Zajrzałem na stadion piłkarski, który zbudowano na potrzeby mistrzostw świata w piłce nożnej- 2002 rok, zorganizowane przez Koreę i Japonię. I,… pojechałem dalej dookoła wyspy. Miasteczek i osiedli było wiele. W jednym z nich- w Pyoseon zorganizowano folklorystyczną wioskę: Jeju Folk Willage… Zajrzałem do krateru wulkanicznego w ILchulbonk Peak, i zawróciłem z powrotem przez środek wyspy, gdzie znajduje się dawno wygasły krater wulkanu Mt. Halallsan (1950 m…). Z ciekawostek na Jeju warto zajrzeć do licznych jaskiń, powstałych jako tuby wulkaniczne, którymi przed setkami tysięcy lat wypływała lawa. Najciekawszą z nich jest Jaskinia Manjanggul.

 

 

W pobliżu mojego hoteliku odbywał się festiwal wiosenny, na którym prezentowano lokalne produkty i folklor, a wszystko w towarzystwie licznych straganów, knajpek i wszelkich garkuchni. Pyszności, zwłaszcza oglądane w wielokolorowym tłumie mieszkańców, oraz pod baldachimami kwitnących w pełni drzew wiśniowych.

 

 

Busan (Pusan) jest największym miastem portowym Korei Południowej- około cztery  miliony mieszkańców. Jest miastem na prawach metropolii i drugim co do wielkości po Seulu. W czasie wojny koreańskiej rejon w promieniu 20 km od Pusan nazwano workiem pusańskim, do którego błyskawiczna ofensywa KRLD zepchnięte niedobitki sił Li Syng Mana i wojsk amerykańskich. Po półtora miesiącu ciężkich walk, worek rozwiązało, dopiero powodzenie desantu pod Inczon- 80-tysięcznego zgrupowania wojsk Stanów Zjednoczonych, działających pod auspicjami ONZ.

Jedną z wizytówek miasta jest pochodząca z siódmego wieku buddyjska świątynia Beomeosa. Znajduje się przy północnym wejściu na szlak prowadzący przez górę Geumjeong, która także jest popularnym celem wycieczek mieszkańców. Udało mi się objechać główne atrakcje miasta z grupką przygodnie spotkanych turystów.

 

 

Zaciekawiły mnie w Korei różnorakie smakołyki, począwszy od znanych powszechnie dalekowschodnich różności, po na przykład: podawane na sucho, czy… ciepło robale, lub mini spiralne muszelki o średnicy kilku milimetrów i długości 2-3 centymetrów. Dotychczas podziwiałem je zwykle wędrujące po plażach… Nie wiedziałem również, że znany afrodyzjak- korzenie żen-szenia, można ze straganu oferować upieczone w cieście.

O cywilizacyjnym poziomie kraju świadczą także gadżety. Z zaciekawieniem obejrzałem elektryczne pojazdy miejskie dla pieszych, w tym hulajnogę z wózkiem dla dzieciaka z tyłu.

 

 

Na koniec mapka trasy zwiedzania.

 

 

Powrót na początek relacji: Korea Południowa

Przejście do następnej relacji: Japonia