Duszanbe i Góry Fańskie, relacja z podróży
Tadżykistan: Duszanbe i Góry Fańskie, relacja z podróży (na wrzesień 2015).
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Wędrując po Jedwabnym Szlaku doleciałem do Tadżykistanu. Musiałem lecieć przez Turcję, gdyż pomiędzy Turkmenistanem i Tadżykistanem, pomimo niewielkiej odległości nie ma żadnego bezpośredniego połączenia lotniczego. Widać, że łączy oba kraje wyłącznie post radziecka przeszłość. Na lotnisku przekonuję się, że mój bagaż wybrał niezależność ode mnie- nie przyleciał sobie tym samym samolotem. W biurze zagubionego bagażu robią ksero moich dokumentów podróżnych, żadnych protokołów, słowa: za dwa dni w poniedziałek ci przywieziemy do hotelu, mają mi wystarczyć … i tyle. Idę pieszo do zarezerwowanego Green House Hostel, gdzie dołączyłem do dwóch kolegów: Wojtka Dąbrowskiego i Ireneusza Gębskiego z Gdańska, których interesuje wspólna podróż wysokogórską szosą, tzw. „Pamir Highway”. Pojedziemy razem aż do Osz w Kirgistanie. O szczegółach organizacyjnych podróży piszę szerzej w Informacjach praktycznych (kliknij). Najważniejszą sprawą w stolicy Duszanbe jest uzyskanie specjalnego zezwolenia na podróż po GBAO (Gorno Badokhsau Autonom… Obłast). Wymaga to odwiedzenia banku, wpłacenia pieniążków a potem odczekania półtora dnia na wydanie przepustki. Jest sobota więc mamy czas na odpoczynek i niespieszne zwiedzenie okolic Duszanbe (Dushanbe). Robię zakupy na bazarze i zastanawiam się, co będę musiał zrobić aby kontynuować podróż…, jeżeli bagaż jednak do mnie nie dołączy. Idę na spacer na ulicę Rudaki w centrum miasta. Samo miasto mnie nie zachwyciło. Nowoczesne budownictwo istnieje tylko w centrum. Najciekawszym wydała mi się okolica Pałacu Prezydenckiego z dużym parkiem. Do historii tej krainy gór nawiązuje pomnik króla perskiego Ismailia I Samanidy. Za licznymi fontannami znajdziesz pałac prezydencki, oraz kilka innych reprezentacyjnych budowli. Tadżykistan nie jest państwem bogatym, więc trochę zastanowiła mnie wystawność pałacu prezydenta, który włada państwem nieprzerwanie już od ponad 20 lat. Na zdjęciach pomnik i widok z ulicy Rudaki.
Jeżeli odejdziesz w bok zaledwie kilkaset metrów, spotkasz Duszanbe jedno-dwu piętrowe, w stanie nadającym się do remontu. W drodze do hotelu przechodzę przez bazar. I tu kilka słów o samym mieście, które sięga historią zaledwie niespełna 100 lat wstecz. Zostało założone w 1924 roku, a jego nazwa w języku tadżyckim oznacza „poniedziałek”. Miasto znane jest właśnie z poniedziałkowych bazarów. Mój spacer po bazarze zakończył się zakupem pysznego, jeszcze ciepłego okrągłego chlebka „noni” i… winogron.
Drugiego dnia w oczekiwaniu na wydanie zezwolenia na GBAO, wybraliśmy się komunikacją publiczną do największego zabytku Tadżykistanu, oddalonej o około 25 km. twierdzy Hisor. Częściowo odbudowane mury twierdzy z XII wieku, obecnie można zwiedzić za symboliczną opłatą. Budyneczki pomiędzy bramami twierdzy mieszczą sklepiki pamiątkowe. Po resztkach murów zewnętrznych można ją obejść dookoła. To chyba jedyne takie miejsce w świecie, gdzie jak zapłaciłeś, to możesz swobodnie hasać po zabytku. Hisor jest popularnym miejscem dokąd przybywają pary małżeńskie na sesje fotograficzne.
Nasza niedzielna wizyta obfitowała aż w trzy takie spotkania. W Tadżykistanie, w którym aż 90% mieszkańców jest wyznania islamskiego, fotografowanie, zwłaszcza kobiet jest utrudnione. Podczas ceremonii ślubnych chodzimy wśród gości weselnych i możemy robić zdjęć ile chcemy. Ogłusza nas muzyka a przede wszystkim głośne długie trąby, którymi obwieszczają przybycie kolejnych par. Pochód zbliża się wolno z kilkoma postojami, podczas których goście weselni obojga płci tańczą przed młodymi.
W trzecim dniu dopiero otrzymujemy nasze zezwolenia na GBAO (podróż tam będzie przedmiotem kolejnej relacji). Czekaliśmy o jeden dzień dłużej, wskutek wizyty w Tadżykistanie przywódców Wspólnoty Niepodległych Państw- zjechali się wszyscy na czele z prezydentem Rosji Putinem. Dla nas skutkowało to koniecznością objeżdżania, zamkniętego dla ruchu centrum miasta. W dalszą drogę w Góry Fańskie, jedziemy wynajętym wraz z kierowcą samochodem. Opóźnienie początkowe odłożyło się na przyjazd do celu o 22-j wieczorem. Ale po kolei. Jedziemy z Duszanbe w kierunku północno-zachodnim, w jedne z najpiękniejszych gór, uznawanych za jeden z najbardziej atrakcyjnych rejonów całej Azji Centralnej. Są w kolorach płowo- beżowych… i dochodzą do prawie 5,5 tysiąca metrów… Występują w nich lodowce wysokogórskie oraz wąskie i głębokie doliny, z rzekami dopływami Zarafszanu. Jeszcze przed dojazdem do przełęczy, chce się co chwila zatrzymywać samochód na kolejne sesje krajobrazowe.
Przełęcz Anzob znajduje się na niebagatelnej wysokości 3327 metrów… i po raz pierwszy czuję skutki nagłego wzrostu wysokości. Na przełęczy wspaniały widok z jednej strony na wyższe ośnieżone szczyty, z których najwyższy Chimtarga (5489m…) kryje się gdzieś dalej. Po stronie drugiej, już bez śniegu, leżące bliżej ostre granitowe szczyty. Z lewej strony, wolniutko pną się w górę w tumanach kurzu na nieutwardzonej drodze, potężne ciężarówki. A wszystko po drodze, biegnącej serpentynami, po zboczach kolejnych grzbietów górskich. Ta szosa jest jedną z głównych arterii komunikacyjnych Tadżykistanu. Droga ma szerokość, czasami ledwie pozwalającą wyminąć się dwóm pojazdom. Czasem koła prawie ocierają się o skraj jezdni, która nie posiada żadnych zabezpieczeń, przed stoczeniem się w niekontrolowany sposób w dół, w przepaść otwierającą się tuż obok, lub… za kolejnym zakrętem. Za to często zobaczysz wyrwy, otwarte na przepaść, ograniczające jeszcze bardziej szerokość jezdni. Na tej drodze nie zobaczysz: żadnego drogowskazu, prawie żadnego znaku drogowego, ale za to będzie niesamowita ilość: stromych podjazdów, zjazdów, oraz serpentyn, nawet 180 stopniowych. Żeby było „zabawniej” po drodze poruszają się również piesi użytkownicy: jeźdźcy na… osiołkach, krówki, piesi- np. rodziny wracające z pola, stada owiec…
Po południu zbaczamy w bok od głównej szosy, oby zobaczyć Jezioro Iskanderkul. Godzina pomiędzy widokami z obu stron, minęła nie wiadomo kiedy. Na drugim zdjęciu pozdrawiający Was autor relacji, który nie mógł sobie odmówić fotki na takim tle.
Musimy jednak się spieszyć, jedziemy dalej. Kolejne prawie 150 kilometrów wiedzie coraz gorszymi drogami, zwłaszcza po skręceniu z głównej drogi w stronę Siedmiu Jezior. Tam droga wiedzie, przede wszystkim tak, jak pokazałem na załączonych zdjęciach. Te zdjęcia wykonałem w drodze powrotnej. W tamta stronę jechaliśmy już po ciemku i na dodatek nieznający drogi kierowca, wciąż kogoś o nią po tadżycku dopytuje. Wyobraź sobie, jak w światłach reflektorów wyglądają takie zakręty: to są, to nic nie ma i jedziesz prawie na wyczucie- a przepaście są na swoim miejscu! Szczęśliwie dojeżdżamy do Jeziora Czwartego, tylko dwa razy zawracając w poszukiwaniu kwatery prywatnej, które tutaj robią za hotele.
Rankiem rozglądamy się po okolicy i postanawiamy podjechać samochodem wyżej do Jeziora Szóstego. Ciągle w górę serpentynami, wzdłuż rzeczki łączącej jeziora, wśród oszałamiających dziką przyrodą skał, przepaści i sięgających znacznie ponad trzy tysiące metrów poszarpanych szczytów. Do ostatniego, Siódmego Jeziora można się dostać wyłącznie pieszo, 5 kilometrów w górę. Najpierw droga prowadzi przez wioskę, na początku której widzę osiołka, stojącego przy otwartych drzwiach wykonanej z gliny chaty. Zajrzałem do środka i zobaczyłem jeźdźca tegoż osiołka, robiącego zakupy w… sklepie z podstawowymi artykułami spożywczo-przemysłowymi (3 półki z towarami). Po wymianie grzeczności tuptam dalej i po kilku minutach „kawalerzysta osiołkowy” mnie dogonił. Tak sobie wędrowaliśmy kilkaset metrów, zrobiłem mu fotkę na tle wioski… Potem jednak moje tempo było dla niego za wolne, chciał abym wsiadł zamiast niego na osiołka. Spojrzałem na niego, potem na osiołka i stwierdziłem, że przy mojej wadze ponad 100 kilogramów, to chyba ja musiałbym nieść osiołka a nie on mnie! Roześmieliśmy się obaj, a gdy odmówiłem, kiedy chciał chociaż zabrać mój mały plecaczek, pojechał sobie do przodu. Za zakrętem widzę jak plotkuje z moimi kolegami. Potem skręcił gdzieś w bok.
W drodze pod górę i wracając, widzę jak wygląda transport wszystkiego w dolinie. Na zdjęciu pierwszym masz rodzinę wracającą do domu. Z przody była kobieta poganiająca podobnego osiołka z drzewem, jednak nie wyraziła zgody na fotografowanie (schowała się za osłem). Na drugim zdjęciu pokazuję Jezioro Siódme, ostatnie i zarazem najwyżej położone, bo na wysokości około 2400 m n.p.m. To prawie jak nasze Rysy! Zdjęcia nie mogą oddać uroku kotliny z tym jeziorem. Słyszałem nieco mistyczne określenie w innym kraju, o takich miejscach. Mówiono: „w tym miejscu czuć, że Bóg tu jest”.
Wracając z powrotem do samochodu mijam kilka obładowanych osiołków, również takiego, którego obciążono kilku metrową kłodą drzewa. Jest stadko rogatych kóz… Gdy doszedłem do samochodu i z ulgą usiadłem na drewnie przy chacie, z rozbawieniem patrzyłem, jak miejscowi Tadżycy i Talibowie korzystają z publicznej toalety. Najpierw biorą wysoki dzbanek z długim lejkiem, i idą do rzeki nabrać wody. Potem jakieś 100 metrów wracają do wychodka. Na koniec… zostawiają dzban dla następnego klienta. Na zdjęciach masz Tadżyka i Taliba. Ten drugi nosi długą szatę, zwykle dłuższą brodę i zawój na głowie.
Wracając, gdzieś po drodze zrobiliśmy postój na rozprostowanie nóg. W pobliżu na pagórku, dwie kobiety ze znajdującej się w dolinie wioski, sprzedawały „czaj” (herbata). Gdy nas zobaczyły, fotografujących niesamowite widoki doliny z ośnieżonymi szczytami na najdalszym planie, wioskę w dolinie, i wielkie stado brązowych owiec na pastwiskach, podeszły do nas. Po chwili sięgnęły do swoich przepastnych toreb na plecach i wyjęły dwa płaskie chlebki… Nie pozwoliły na odmowę, musieliśmy je przyjąć i spróbować. Po chwili odeszły w dół a my popatrzyliśmy na siebie, i rozmawiamy co to było? Wyszło na to, że po prostu przejaw tadżyckiej gościnności. Na zdjęciach: w/w wioska oraz mapka trasy w Górach Fańskich.
Przejście do następnej relacji: Tadżykistan cz. II, Pamir Highwey.
Przejście do poprzedniej relacji: Turkmenistan.