1. Pierwsza podróż dookoła świata
Podróż dwumiesięczna odbyta z żona, w czasie od października do grudnia 1999 r. Rozpoczęliśmy ja z biurem podróży, a zakończyliśmy sami. Pierwszym przystankiem było pięć zachodnich stanów USA. Trasa wiodła od Los Angeles, przez Parki Narodowe, w tym Wielki Kanion Rzeki Colorado, do Las Vegas.
Nic nie wygraliśmy w kasynach, ale za to przeżyliśmy trzęsienie ziemi, o sile 6,5 stopni w skali Richtera. Tutaj drobna uwaga: mieliśmy okazję przekonać się, co znaczy budowanie obiektów w strefie trzęsień ziemi? Jedynym skutkiem tego dużego trzęsienia w USA, było uszkodzenie wiaduktu na autostradzie i wykolejenie się pociagu, oczywiście poza strachem… naszym,
i pozostałych mieszkańców. Dla porównania, parę dni przed naszym wyjazdem z Europy,
w Turcji, trzęsienie ziemi o podobnej wielkości, spowodowało kilkaset ofiar i duże straty!!! Dalsza trasa wiodła w stronę San Francisco, i z powrotem brzegiem oceanu do los Angeles.
Te 10 dni szybko minęły i nadal jesteśmy w USA, ale już na Hawajach. Z tego tygodnia zapamiętałem przede wszystkim Wyspę Hawaii, z niesamowitym Parkiem Narodowym Wulkanów, i wciąż od 1984 r. plującym lawą wulkanem Kiluaea. Rośnie tu sporo endemicznych gatunków roślin, nie wspominając o ananasach, kawie Kona czy orzeszkach Macadamia.
Trzeci skok po oceanie zawiódł na Samoa Zachodnie. Spokojne wyspiarskie państewko tuż przy linii zmiany daty, z rajskimi wysepkami, tropikalną roślinnością, chatami wodzów
i chatami kobiet… Ich domy są zbudowane z drewnianych pali, z ścianami z maty uplecionej
z liści palmowych. Byliśmy ciekawi co jest w środku. I tutaj niespodzianka, po zrolowaniu maty w górę, w środku pełne wyposażenie domu z osprzętem typu europejskiego.
Dalej była północna wyspa Nowej Zelandii z Rotorua, z jego gejzerami i wulkanicznymi jeziorkami.
Przed ostatnim miejscem dla nas, już samotnie była Australia, w której spędziliśmy ponad miesiąc. Trasa wiodła przez: Sydney, Brisbane do Melbourne, i dalej na Tasmanię. Wędrowaliśmy: samolotami, samochodami oraz promem oceanicznym”The Spirit of Tasmania”. Zobaczyliśmy okolice Melbourne: Canberrę, PN z Górą Kościuszki (Mont Kozijosko, wg wymowy tubylców), 12 Apostołów, Ballarat…, i prawie całą Tasmanię. Utkwiło mi w pamięci zwłaszcza łowienie ryb w rzece koło Yarrowonga, i gdzie zauważyłem napis : złowionego karpia nie wrzucaj z powrotem do rzeki (nie chcą nimi zaśmiecać wody). Mieliśmy okazję poznać warunki życia „polonusów” o różnym statusie społecznym, od wykładowcy akademickiego,
do … bezrobotnego.
Wracając zwiedziliśmy Singapur z jego atrakcjami na Wyspie Sentosa.
Niżej załączam mapkę z trasą wyprawy. Zdjęć szukaj pod nazwami krajów.