Do Fatimy i… na koniec świata, relacja z podróży

Do Fatimy i… na koniec świata, relacja z podróży.

Tekst i foto: Paweł Krzyk i Łukasz Sakowski

 

Podczas tej wyprawy odwiedzamy miejsca piękne, nietuzinkowe, a także takie które są ważne dla osób wierzących. Byliśmy już na Mont Saint Michel, Lourdes we Francji. Dotarliśmy także szlakiem Jakubowym do Santiago de Composteli. Pozostało nam jeszcze ostatnie miejsce, znajdujące się praktycznie na końcu Europy. Mowa o Fatimie, leżącej w Portugalii.

Prosto z miejsca spoczynku Jakuba Apostoła udajemy się na południe. Po przekroczeniu granicy nasz szlak pielgrzymkowy wiedzie do Guimaraes, przepięknego miasteczka położonego w północnej części kraju w dystrykcie Braga. Było ono pierwszą stolicą Portugalii. Urodził się tutaj pierwszy król Portugali Alfons I. Stare miasto jest przepiękne. Wąskie, brukowane uliczki, kamienice pamiętające czasy średniowiecza. Kościoły, w tym oglądane przez nas Kościół Matki Boskiej Oliwnej oraz klasztor Świętej Klary. Spacerując spotykamy stojące na uliczkach otwarte, bogato zdobione kapliczki, przedstawiające sceny z życia Jezusa. Na uboczu starego miasta wznosi się na wzgórzu zamek z X wieku, który powstał aby chronić miasto przed najazdami Normanów. Mogę śmiało stwierdzić, że jest to miejsce, które zauroczyło mnie tak samo jak oglądane przez nas Rouen we Francji.

 

 

Na południe od Guimaraes znajduje się Porto, miasto którego początki sięgają V wieku. Początkowo miasto nosiło nazwę Porto Calus. W miarę rozwoju aglomeracji straciło drugi człon w nazwie i zostało tylko Porto. Od VIII do IX wieku pozostawało pod panowaniem Maurów. W XIV wieku ówczesny król Jan I poślubił Filipe Lancaster, przez co zawiązał się długo panujący sojusz angielsko-portugalski. W XVII kupcy angielscy odkryli produkowane tutaj wino, które stało się głównym produktem eksportowym Portugalii.

Miasto Porto jest typowym miastem portowym. Wiele zabudowań pochodzi z okresu rozkwitu miasta datowanego na XVII wiek. Cechą charakterystyczną tych budowli jest bogate zdobienie frontowych fasad kolorowymi, ceramicznymi płytkami, nazywanymi azulejo. Ich kwadratowe kształty, pokryte są niebieskawą farbą, układającą się w różne wzory lub obrazy. Bywają także płytki wielokolorowe, z przeróżnymi motywami: roślinnymi, religijnymi, czy też geometrycznymi. Zabudowania ciągną się wzdłuż nabrzeża rzeki Duoro, zwanego Ribeira. Pełno restauracji, sklepów z winami, w tym z winem typu Porto. Miasto to nazywane jest także miastem mostów. Nad rzeką rozciąga się wiele budowli tego typu. Jedną z najsłynniejszych jest ta wybudowana przez Theophill’a Seyriga ucznia Gustave’a Eiffla, będąca konstrukcją dwupoziomową. 

Będąc w Portugalii nie można nie spróbować tego trunku. Jest to wino wytwarzane tylko w tym miejscu na świecie. Winnice położone wzdłuż rzeki Duoro dostarczały specjalnymi łódkami beczki z winem do miasta. Obecnie łódeczki służą jako atrakcja turystyczna i można nimi popływać po rzece Duoro. Samo wino jest winem wzmacnianym, produkowanym z winorośli uprawianej w regionie Alto Duoro. W procesie fermentacji, gdy osiągnie około siedmiu procent alkoholu dolewany jest neutralny spirytus winny o mocy siedemdziesięciu siedmiu procent w proporcji jeden do czterech. Wino dochodzi do około dwudziestu procent alkoholu i zatrzymuje się naturalny proces fermentacji, zatrzymując zawarty w nim cukier z winogron. Wino ma przez to swój niepowtarzalny słodki smak. Dodatkowo wino przechowuje się w dębowych beczkach, wzmacniając jego smak i aromat. Określony sposób przetrzymywania i jego czas decydują o rodzaju wina Porto. Samo wino ma mocny, słodki smak. Nam osobiście najbardziej smakowało wino typu Tawny, słodkawe w smaku z delikatnie wyczuwalnymi nutkami korzennymi. 

Jeśli chodzi o jedzenie to potrawą z jakiej słynie Portugalia są sardynki podawane na różne sposoby. Dla mnie te najsmaczniejsze były pieczone na grillu. Podane nam zostały z gotowanymi ziemniakami i warzywami. Dodatkowo trzeba je polać obficie oliwą z oliwek, która nadaje potrawie niepowtarzalnego smaku. Mieliśmy też okazję spróbować steak z tuńczyka oraz marynowaną i pieczoną gicz wieprzową, smakującą bardzo podobnie do naszej polskiej golonki.

Drugim często przyrządzanym składnikiem w Portugalii jest dorsz. Mieliśmy okazję spróbować go w formie zapiekanki. Filet z dorsza ułożony na puree ziemniaczanym z cebulką i pierzynką z majonezu. Do tego obowiązkowo chłodne białe wino. Palce lizać.

 

 

W trakcie zwiedzania docieramy do Coimbry, trzeciego pod względem wielkości miasta, leżącego nad rzeką Mondego. Pod koniec XIII wieku utworzony został tutaj pierwszy uniwersytet. Jest on najbardziej prestiżową uczelnią ze wszystkich w Portugalii. Studiuje tutaj ponad dwadzieścia dwa tysiące studentów. Co ciekawe, żacy mają swój charakterystyczny ubiór. Odświętnie przywdziewają czarne uniformy z pelerynami, które stały się inspiracją wyglądu uczniów Hogwartu podczas pisania Harrego Pottera przez J. K. Rowling.

 

 

Odwiedzamy położone w centrum kraju miasto Tomar. Znajduje się tutaj Konwent Chrystusowy oraz zamek Templariuszy i Zakonu Chrystusowego. Obecnie zakon nie istnieje, ponieważ został rozwiązany. Miało to miejsce w XIV wieku, kiedy to król francuski Filip IV Piękny, zapożyczony właśnie u Templariuszy, oskarżył zakon o szerzenie herezji i rozpustę. W wyniku soboru papież, będący przychylnym królowi Francji rozwiązał zakon a jego zakonników kazał spalić na stosie. Część z  nich uniknęła takiej śmierci i osiedliła się w Portugali, tworząc Zakon Rycerzy Chrystusa.

Obiekt usytuowany jest na wzniesieniu, przez co widać go spacerując uliczkami miasteczka. Samo miasteczko jest skupiskiem pobielonych domów, kiedyś wapnem, dzisiaj już malowanych na biało, które ustawione są w układzie tarasowym na wzniesieniu. Podczas spaceru mogliśmy podziwiać stada gęsi, kaczek i łabędzi pływające w pobliskiej rzece.

 

 

Wprost spod starodawnej twierdzy Templariuszy udajemy się do Batalhy, miasta którego nazwa oznacza zwycięstwo. Zostało ono założone przez króla Portugalii – Jana, który odniósł zwycięstwo w bitwie z Hiszpanami. W podziękowaniu ufundował on Klasztor Matki Boskiej Zwycięskiej, będący głównym zabytkiem tego miejsca. Budowa rozpoczęła się pod koniec XIV wieku i trwała kolejne sto pięćdziesiąt lat. Obecnie część klasztoru nie została ukończona o czym świadczą niewybudowane do końca wieże kościoła.

W niedalekiej odległości od Batalhy znajduje się opactwo cysterskie w Alcobaca. Są to pierwsze budynku w Portugalii wybudowane w stylu gotyckim. Wraz z klasztorem w Coimbrze klasztor w Alcobaca był jednym z najważniejszych w Portugalii. Przed wejściem do kościoła rozciąga się szeroki plac, porośnięty platanami, zamknięty z trzech stron zabudowaniami miejskimi. Jest to miejsce chętnie odwiedzane przez turystów. Dlatego też w  większości kamienic ulokowane są restauracyjki serwujące rozmaite portugalskie potrawy, w tym rzeczone wcześniej grillowane sardynki.

 

 

Zużyte buty, kurz i opalenizna na całym ciele to nieodzowne atrybuty każdego pielgrzyma. Choć niekoniecznie. My mieliśmy jedynie troszkę zużyte opony, kurz na szybach i opaleniznę na rękach. Tak oto wygląda pielgrzym samochodowy. Podczas tej podróży odwiedziliśmy większość znaczących miejsc dla wyznawców chrześcijaństwa w Europie. Ostatnim na liście jest Fatima. Miasto położone jest w środkowej części kraju. Głównym źródłem jej dochodu jest turystyka. Rozwijają się tutaj prężnie usługi hotelowe, dzięki ogromnej liczbie „religijnych turystów”. Z każdego miejsca na świecie ciągną tutaj modlić się w sanktuarium poświęconym Matce Boskiej. 

Ciekawa jest geneza nazwy miasta, która wzięła się od arabskiego imienia Fatima. Co ciekawe takie imię nosiła córka Mahometa, głównego proroka Islamu. W czasie rekonkwisty, czyli krwawej wojny pomiędzy chrześcijanami a innowiercami (muzułmanami), do niewoli dostała się księżniczka mauretańska o imieniu Fatima. Zakochała się ona w swoim porywaczu Goncalo Hermiquesie, czego konsekwencją było odrzucenie wiary muzułmańskiej, ślub i przyjęcie wiary chrześcijańskiej. Po jej śmierci owdowiały małżonek dla upamiętnienia swojej ukochanej żony nazwał na jej część wioskę, w której mieszkała.

Samo sanktuarium zostało wybudowane w miejscu objawienia się Matki Boskiej trzem pasterzom Franciszkowi i Hiacyncie Maro oraz Łucji dos Santos. Miało to miejsce na początku XX wieku. Matka Boska przekazała im trzy tajemnice fatimskie. Pierwsza z nich przekazuje wizje piekła, do którego idą dusze grzeszników. Drugie proroctwo odnosi się do wybuch drugiej wojny światowej, ogromnych fal głodu na świecie, prześladowań kościoła. Trzecia wizja była poświęcona tylko dla papieży. Przez dość długi okres czasu nie została wyjawiona na światło dzienne. Została ona odczytana dopiero przez Jana XXIII w latach pięćdziesiątych XX wieku. Dopiero Jan Paweł II ujawnił ją publicznie w roku 2000. Trzecia tajemnica głosiła słowa o białym kapłanie ginącym od kul z broni palnej i strzał z łuków. Można to interpretować jako nieudany zamach na papieża. Sam papież przypisywał swoje ocalenie Maryi. W koronie Matki Boskiej Fatimskiej został umieszczony pocisk, którym został postrzelony.

 

 

W miejscu objawień zostało zbudowane sanktuarium. Ogromny plac rozciąga się od głównej świątyni do miejsca modlitw i spowiedzi. W środku mieści się miejsce pokutne dla pątników. Przechodzi się je na klęczkach, niosąc świece, które zapala się w wyznaczonym do tego miejscu. Obok drogi męczennej znajduje się miejsce ekspozycji figury Matki Boskiej z Fatimy. Widać, że budowa tego miejsca od samego początku zakładała dużą liczbę odwiedzających pielgrzymów. Plac jest ogromny i pomieści zapewne nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Poza samym sanktuarium w mieście wybudowane zostały liczne hotele, restauracje i domy pielgrzyma. W sklepikach, które są praktycznie wszędzie można kupić przeróżne dewocjonalia. Zapewne każdy pielgrzym znajdzie coś dla siebie – ja znalazłem magnes do kolekcji.

 

 

Po odwiedzeniu ostatniego pielgrzymkowego miejsca teoretycznie powinniśmy stwierdzić, że nasza pielgrzymka dobiegła końca i czas wracać. Niestety dla mnie to nie był koniec. Namówiłem teścia Pawła aby pojechał ze mną na „koniec świata” – Przylądek Świętego Wincentego. Jest to miejsce, które dla Europejczyków czasów Kolumba było uznawane za koniec świata, gdzie dalej już nic nie ma oprócz morza.

Droga z Fatima zaprowadziła nas do Evory, historycznej stolicy regionu Alentejo. Miasto znane jest od czasów starożytnych. Istniała tutaj bowiem osada celtycka. Po podbiciu przez rzymian została nazwana Ebora. Była także pod panowaniem Maurów. Po krwawej rekonkwiście przeszła we władanie Portugalczyków. Największy rozkwit miasta zapewnił panujący pomiędzy XIV a XVI wiekiem ród Avis. Powstało w tym czasie miasto, którego zabudowania możemy oglądać do dzisiaj. Liczne pałace oraz inne budynki zachowały się do dzisiaj. W XVI wieku utworzony w tym miejscu został uniwersytet jezuicki. 

Spacerując po starym mieście mamy okazję przejść się uliczkami, które zostały zaplanowane jeszcze w epoce panowania Maurów. Stojące wzdłuż domy cechują się pobielanymi wapnem ścianami. Przyjeżdżając w to miejsce samochodem musimy uzbroić się w cierpliwość w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego. Udało nam się zaparkować w pobliżu głównego zabytku jakim jest Katedra Se. W tym oto miejscu portugalski podróżnik Vasco da Gama pobłogosławił swój sztandar przed wyprawą do Indii.

Obok katedry znajdują się ruiny świątyni z czasów rzymskich. Niedaleko tych zabytków znajduje się Kościół Świętego Franciszka wraz z kaplicą kości. Dla nas był to jeden z ciekawszych obiektów, podczas zwiedzania Evory. W kaplicy znajdują się kości ponad pięciu tysięcy mnichów, tworzące jej ściany i sklepienie. Powodem masowego składania ciał w tym miejscu był fakt, że w owym okresie ziemia była droga i nie chciano marnować jej na zbyteczne cmentarze. Nad wejściem do kaplicy wyryty został napis Nós osso que aqui estamos, pelos vossos esperamos (Nasze kości, które tu spoczywają, na wasze kości czekają).

 

 

Jadąc dalej na południe autostradą docieramy w końcu do Algarve, regionu obejmującego całą południową Portugalię. Zaczyna się na przylądku Świętego Wincenta a kończy na rzece Gwadianie, będącej granicą z Hiszpanią. Ciągnie się wzdłuż Oceanu Atlantyckiego. Tworzące go niesamowite klify obmywane są przez wodę, która wypłukując z nich wapień, tworzy groty oraz jaskinie, takie jak te w Bangali. Znaleźć można przepiękne plaże, do których można dostać się tylko łodzią.

Przylądek Świętego Wincentego jest najdalej na południe wysuniętą częścią kontynentalnej Europy.  Na jego końcu wznosi się latarnia morska, będąca drogowskazem dla pływających tą drogą statków. W żargonie żeglarskim miejsce to nosi inną nazwę i znane jest jako „Przylądek ciepłych gaci”, czyli miejsce, w którym płynąc do Europy zakłada się cieplejszą bieliznę. W okresie średniowiecza miejsce było znane jako „koniec świata”. Z tego ppunktu siedząc na wysokim klifie nie widać zupełnie niczego, tylko bezkres oceanu. Dla mnie podczas tej podróży był to swoisty punkt końcowy, po dotarciu do niego zacząłem wracać do domu. Lecz droga aby móc odłożyć plecak do szafy, pozostała jeszcze bardzo długa.

 

 

Faro to dla nas miejsce odpoczynku. Jego położenie tworzy z tego miejsca swoistą stolicę regionu. Dobrze zachowane stare miasto, z pierwszą akademią morską na świecie jest miejscem wartym odwiedzenia. Przechodząc nieopodal dużej mariny zauważamy, że na środku placu, na słupie znajduje się bocianie gniazdo, a bocian lata sobie między palmami. Wydawało nam się, że miejscem rezydentury wszystkich bocianów jest Polska, a tu proszę, są też takie lubiące „letnie klimaty”. Jak się okazuje „bocianów letników” jest znacznie więcej. Przechodząc przez bramę miasta, na jej wieży dostrzegamy liczne gniazda, z siedzącymi w nich bocianimi parami.

 

 

Faro to rfowniez miejsce imprezowania, liczne puby, kluby przyciągają młodzież spragnioną zabawy. Obfitość restauracji, kawiarni daje wiele możliwości do spędzenia czasu na „polowaniu”, bądź w grupie znajomych. My mieliśmy okazję spróbować jednej z regionalnych portugalskich potraw.

Cataplana to regionalne danie portugalskie, którego nazwa wzięła się od specjalnego naczynia, w którym jest przyrządzana i serwowana. To metalowa, zamykana miska z pokrywką, w której przygotowuje się potrawkę złożoną głównie z owoców morza i białej ryby, wzbogacone o to co w kuchni portugalskiej jest najlepsze: oliwę, wino i warzywa. Nasza Cataplana składała się z dorsza, krewetek, małży sercówek, pomidorów i papryki i chorizo. Sos na bazie białego wina, wzbogacony czosnkiem i świeżą kolendrą nadawał temu daniu niepowtarzalnego smaku. Potrawa serwowana jest przeważnie dla dwóch osób. Nawet przy naszych wymiarach jedliśmy ją na siłę – tak jej było dużo. Do tego zimne, białe wino z doliny Duoro i świeże pieczywo okraszone oliwą z oliwek. Najlepsze co można zjeść nad brzegiem Oceanu, przy lekko wiejącej bryzie i brzdękającymi o maszt linami żaglówek. Ot cała Portugalia w jednym (z)daniu. Na zdjęciu również dorsz „pod pierzynką”.

 

 

 

Przejście  do  następnej relacji: Szlakiem El Toro

Przejście do poprzedniej relacji: Na szlaku Świętego Jakuba

Przejście na początek trasy: Bajeczne niemieckie zamki