Zanzibar, relacja z podróży.
Zanzibar, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Archipelag Zanzibar zwiedzam w listopadzie 2014r. w czasie podróży po Afryce Wschodniej. Szczegóły organizacyjne zwiedzania Zanzibaru przedstawiłem w informacjach praktycznych (kliknij). Zwiedziłem tylko największą z wysp: Zanzibar. Kiedyś, stolica- miasto Zanzibar znany żeglarzom od wieków, zasłynął handlem niewolnikami i kością słoniową. Obecnie wypływają stąd głównie promy z turystami , ale również statki eksportujące przyprawy, głównie : goździki, gałkę muszkatołową i cynamon. Zanzibar przyłączył się do sąsiedniej Tanganiki stosunkowo niedawno, tworząc Tanzanię. Posiada pełną autonomię, własny parlament, rząd i prezydenta. Największy wpływ jednak na ten kraj miały całe wieki wspólnego zamieszkiwania ludności: arabskiej, hinduskiej i afrykańskiej. Wzajemne przenikanie się tych kultur, spowodowało w końcu powstanie jednej kultury i ludu, suahili. To z tego języka pochodzi słynne filmowe „hakuna ma tata” – co odpowiada naszemu: nie ma sprawy. Największy rozwój Zanzibaru nastąpił w wieku XIX, kiedy jeden z sułtanów Omanu uczynił go swoją stolicą. Ja przyleciałem na Zanzibar samolotem od strony Kenii z Nairobi. Szybko taksówką wieczorem dojeżdżam do swojego hoteliku Malindi Guest House, w centrum starego miasta nazywanego również Stone Town (Kamiennym Miastem). Po rzuceniu bagażu, poszedłem do mini restauracyjki hotelowej, znajdującego się na najwyższej trzeciej kondygnacji, gdyż usłyszałem wielogłos muezinów nawołujących wyznawców islamu do wieczornej modlitwy. Ledwo rzuciłem okiem na urokliwy port rybacki gdy zauważyłem kątem oka znajoma postać…. Nieprawdopodobne, a jednak tym znajomym okazał się Eryk, podróżnik belgijski, z którym podróżowałem pół roku wcześniej na Antarktydę, a potem przez pół Oceanu Atlantyckiego do Europy. No i niech mi ktoś powie, że przypadki nie chodzą po ludziach- prawdopodobieństwo takiego spotkania było moim zdaniem podobne do np. skreślenia szóstki w Totku! Spotkałem bratnią duszę w czasie długiej samotnej wędrówki. Długo plotkując, podglądaliśmy wieczorne życie: na i przy leżących na burcie łodziach rybackich. Rankiem pieszo ruszyłem zwiedzić Kamienne Miasto. Najbardziej reprezentacyjne budowle zgrupowane są przy nadbrzeżnej ulicy, biegnącej od portu do cypla z okazałymi hotelami. W mieście warto zobaczyć m. innymi: pałac sułtański, portugalski port, fort obronny i Muzeum Narodowe. Samo Kamienne Miasto jest labiryntem wąskich urokliwych uliczek z mnóstwem sklepików. Budynki są mieszaniną kultury :arabskiej, indyjskiej, europejskiej i afrykańskiej. Atrakcją samą w sobie jest szwendanie się wśród nich i zaglądanie do sklepików, czy zwykle plotkowanie z przyjaznymi mieszkańcami. Na zdjęciach pokazuję wnętrze starego fortu ze sklepikami turystycznymi, oraz uliczkę Stone Town.
Najbardziej mnie osobiście podobało się jednak życie w porcie. Na starych szerokich łajbach ludzie, którzy żyją z morza, a głównie z rybołówstwa oraz transportu towarów jak przed wiekami, z czarnego lądu na Zanzibar (patrz foto). Drugim miejscem niezwykle urokliwym jest Stary Slove Market. Wielkie targowisko ze wszystkim. Nie polecałbym jednak wegetarianom odwiedzania niektórych jego części. Na drugim zdjęciu dwie tutejsze specjalności: przyprawy i owoce morza (te są suszone).
Kolejne zdjęcia zrobiłem na jednym ze stoisk rybnych, oraz w części z … obuwiem. Jak zapytałem kto kupuje takie buty zrobione z… opony, usłyszałem – przecież to popularne obuwie Masajów! Nie wpadło mi do głowy przymierzanie, zwłaszcza tych stojących z prawej strony.
Bardzo popularnym miejscem w Stone Town są takie małe uliczne stragany oferujące kawę i herbatę. Kawa jest mocna i pyszna. Kilkakrotnie ją piłem, jednak jak obejrzałem sposób płukania naczyń-takich mini kubeczków w brudnej wodzie wielokrotnego użytku, zacząłem nosić w plecaczku własne naczynie (kubeczek z samolotu-cena kawy 0,11 USD). Taki rower z drugiego zdjęcia jest najczęstszym sposobem transportowania towarów, na wąskich uliczkach miasta oraz pomiędzy straganami bazaru.
Pierwszym wypadem poza stolicę była wycieczka na plantacje przyprawowe. Jadę busikiem turystycznym w towarzystwie wielonarodowej grupki turystów z 4-ch kontynentów. Zanim ruszyliśmy przyglądam się jak wygląda kompletowanie pasażerów w samochodzie transportu publicznego. Ten rusza na trasę, dopiero gdy się napełni do ostatniego miejsca, niezależnie od czasu oczekiwania. Tutaj przynajmniej te samochody nie są jeżdżącym złomem, jak to było w poprzednim kraju na trasie. Zanim dojechaliśmy mam okazję zrobić kolejne zdjęcie domostwu, w którym mieszkają na wsiach przy plantacjach przyprawowych.
Prawie cały dzień przyjemnego pobytu wśród różnorakiej roślinności, nam znanej głownie ze sproszkowanej postaci przypraw, choć nie tylko. Na kolejnych zdjęciach główna specjalność eksportowa kraju: goździki, a na następnym wanilia, która rośnie w postaci pnącza.
Oglądam kilkadziesiąt różnych owoców, przypraw, czy warzyw. Na kolejnym zdjęciu zobaczysz różne odmiany bananów: od malutkich słodkich, po większe i czerwone, oraz największe, które używane są do potraw w postaci mącznej, lub typu frytka, czy jak nasz ziemniak. Na drugim zdjęciu są dochodzące nawet do 35 kg owoce chlebowca, czy drzewa chlebowego, znane również pod nazwami Dżekfrut (lub Jackfruit). Są smaczne i zjada się te średniej wielkości (5-10 kg). Ich odmianą wyglądająca bardzo podobnie jest również jadalny owoc durian, ten jednak zawiera niespodziankę w postaci nieprzyjemnego zapachu, a w zasadzie trzeba by powiedzieć smrodu. Żartują niektórzy, że do samolotu nie wolno wejść z : papierosem i… durianem.
Drugim wypadem na prawie cały dzień była Wyspa Prisoner. To oddalona o 20 minut płynięcia drewnianą łodzią prywatna wysepka, dawnie używana jako ośrodek kwarantanny, a obecnie małe ZOO- rezerwacik dużych żółwi. Te duże olbrzymy żyją nawet do 200 lat. Wokół wyspy ładna wielokolorowa rafa, podobna do tej na Morzu Czerwonym. Choć tutaj duże ryby rafowe są bardziej widoczne w postaci towaru na straganie rybnym, niż w morskich odmętach. Pływanie z rurką sprawiło dużą przyjemność w skwarze południowym, i słońcu wiszącym prawie pionowo nad głową.
Ostatnia wyprawa poza stolicę na Zanzibarze zawiodła mnie do Nungwi na północnym jej krańcu. Jest to jedno z miejsc na wyspie do tzw. eleganckiego wypoczynku: ładne hotele, posiłki typu np. All… i cały bajer wypoczynku nad cieplutką wodą w egzotycznym otoczeniu. Pojechałem autobusikami publicznymi tylko za nieco ponad 1,5 USD. W pobliżu Nungwi można znależć polski ślad, w postacj rodaków prowadzących hotel Palm Gardens. Na zdjęciach wołowy zaprzęg w Nungwi, oraz jedna z licznych czystych plaz Zanzibaru.
Jutro odlatuję z tego miejsca, gdzie co nieco mogłem bezpiecznie wymoczyć się w cieplutkiej wodzie oceanu.
Przemieszczam się samolotem do stolicy Tanzanii.
Obok mapka Zanzibaru z trasą zwiedzania.
Następna relacja będzie z Tanzanii.
Powrót na początek trasy: Majotta