Gujana Francuska, relacja z podróży
Trzy Gujany.
Gujana Francuska
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Po raz kolejny rozpoczynam podróż dookoła świata od kontynentu południowo amerykańskiego. Zaczynam od trzech Gujan. Tak je nazwałem gdyż istniały jeszcze niedawno, w drugiej połowie XX wieku. Były to kolonialne Gujany: francuska, holenderska i brytyjska. Teraz francuska jest częścią Unii Europejskiej jako departament zamorski Francji, a dwie pozostałe są niepodległymi państwami. Wszystkie sąsiadują ze sobą oraz z Brazylią. Są krainami wilgotnych równikowych dżungli, sawanny, dużych rzek, ale i: żółtej febry, malarii, dengi i podobnych tropikalnych paskudztw, od których cierpnie skóra. Wbrew pozorom, sąsiedztwa rajskich gorących Karaibów, niewielu przyjeżdża tutaj turystów. Jeżeli nie liczyć Francuzów w Gujanie Francuskiej, czy Holendrów w Surinamie, to niewielu ich spotkasz po drodze. Z wyjątkiem terenów nadmorskich zwykle drogi w głąb lądu, dżunglę, są w stanie nadającym się do jazdy… terenowymi samochodami. Chyba, że popłyniesz rzekami, ale nie licz na regularne połączenia i niskie ceny. Można oczywiście w niektóre rejony przelecieć mini samolotami śmigłowymi.
Podróż musiałem rozpocząć noclegiem w Paryżu- nie sposób było zorganizować bezpieczny czasowo transfer pomiędzy paryskimi lotniskami Ch. de Gaulle i Orly. Na lotnisku w Cayenne, stolicy Gujany Francuskiej wylądowałem wieczorem. Już na lotnisku przekonałem się, że jestem w Unii Europejskiej, w raczej drogiej francuskiej wersji: 49 EUR, za przejechanie 18 kilometrów z lotniska do centrum Cayenne. Szczegóły organizacyjne podróży znajdziesz w Informacjach praktycznych (kliknij).
Trzeci dzień podróży jest przyjemniejszy, znów jestem w tropikalnej Ameryce: zwiedzam i organizuję dalszy pobyt. Pot niestety, próbuje wszelkimi porami, zmoczyć koszulę z długimi rękawami, i cóż… trzeba się zaaklimatyzować. Normalnym zwyczajem w Gujanach będzie antymalaryczna profilaktyka: zakrywanie gołej skóry, środki odstraszające krwiopijcze komarzyce i … malarone. Zaraz wyjdę na „brudasa”, ale sądzę, że lepiej mieć ubiór we wzorki, bo szybko będą kolejne „wzorki” od zaschniętej soli. Marudzę, można się przyzwyczaić. Rano o dziewiątej stoję w kolejce ciemnoskórych kreolów i mulatów przed Konsulatem Surinamu. Przez kilkanaście minut przyglądam się tłumowi, kłębiącemu się po drugiej stronie ulicy. Moja kolejkowa sąsiadka mówi mi, że to są imigranci „polityczni” z Brazylii i portugalskojęzycznych krajów Afryki zachodniej. Dla Brazylijczyków, Gujana Francuska to także „unijne wrota imigracyjne”, podobne do tych w … Grecji i Turcji. Otwarli wreszcie Konsulat, szybko składam dokumenty, wpłacam 40 EUR, plotkuję z odźwiernym o… Polakach, których ten spotkał w Holandii. Mam obietnicę otrzymania wizy przed czternastą. Zwiedzanie rozpocząłem od Placów: Palmowego i Grenoble, wokół których znajdują się reprezentacyjne budynki rządowe: ładny ratusz i kilka stylowych budynków kolonialnych. I zaraz na początku trochę ta część Francji rozczarowuje. Cayenne nie jest francuską metropolia lecz prowincjonalnym miasteczkiem. O standardach unijnych świadczą za to: samochody, towary w sklepach, porządek na ulicach i … bezpieczeństwo. Za Placem Grenoble (L. Herdera) wdrapuję się na wzgórze z mizernymi resztkami Fortu Ceperou, ale z panoramą miasta (foto) i rzeki. Na drugim zdjęciu Plac Palmowy z grupką uczniów szkoły podstawowej.
Patrząc na panoramę ponad 40-tysięcznego miasta, przemknęło mi, że nazwa Cajenne (Kajenna) jest w świecie bardziej znana jako nazwa marki pieprzu i ostrej papryki… niż stolicy kraju. Idąc z powrotem chcę wejść do Muzeum Aleksandre Franconie- niestety dziś zamknięte. Okazałym budynkiem w katolickiej Gujanie Francuskiej jest katedra katolicka. Podobają mi się urokliwe kamieniczki kolonialne.
Znajduję: dworzec autobusowy, mini ogród botaniczny oraz pomnik zerwanych niewolniczych okowów. W pobliżu bazaru, na placyku stoi pomnik, dedykowany ofiarom I wojny światowej z… kogutem na szczycie. To „kogucie” zdjęcie dedykuję przyjaciołom: Wiesi i Tadeuszowi z Brzezin.
Wracam do Konsulatu Surinamu i czekam na przyjazd Pana Konsula (moja wiza jest bez podpisu). Oczekiwanie i ploteczki zaowocowały szczegółowym zaplanowaniem zwiedzania, i osobistym poznaniem Konsula Generalnego Surinamu, Pana S. M. Dendoe. Wracając do hotelu w pobliżu cmentarza, zaciekawiły mnie wykonane z porcelany wiązanki kwiatów. Interesującym wydał mi się „ wielo religijny” pomysł na promowanie segregacji odpadów.
Wcześnie rano musiałem zerwać się w dniu kolejnym, aby zdążyć przed ósma dojechać do portu, odległego o 60 kilometrów miasteczka Kourou. Do Kourou przyjeżdża się zobaczyć więzienną przeszłość Gujany Francuskiej. Trzeba wiedzieć, że w połowie wieku XIX Francuzi zamienili całą swoją kolonię w … więzienie. Zsyłali tutaj masowo więźniów w tym również politycznych. Pewnie szybko w tamtych czasach, w malarycznym rejonie… pozbywano się osób niewygodnych i niechcianych. Gujana była miejscem zsyłki do II wojny światowej. Najgorszą sławą okrył się obóz pracy na Diabelskiej Wyspie. Aby tam się dostać, trzeba ponad godzinę płynąć katamaranem po rozbujanym morzu do Wysp Salud. Katamaran przybija do głównej Wyspy Royale. Tak prawdę mówiąc są tam trzy wyspy, oddalone od siebie burzliwymi przesmykami o szerokości zaledwie 200 metrów. Leżąca w środku Royale jest największa. Mniejsza Joseph posiada mini plażę i można do niej dopłynąć wynajętą łódką. Najmniejsza Diabelska jest obecnie niedostępna dla turystów z uwagi na skaliste zbocza, prądy i wzburzone morze dookoła. Kiedyś była miejscem zsyłki więźniów politycznych i posiadała prymitywną kolejkę linową, dla przesyłania zaopatrzenia więźniom i pilnującym ich strażnikom. Wyspy Salud obecnie są rezerwatem przyrody. Royale posiada dobrze zachowane budowle więzienne, małe muzeum i całkiem niezłej klasy hotel i restaurację dla turystów. Kiedyś na Royale przebywało do 2000 więźniów kryminalnych. Na zdjęciach: Kourou widziane z katamaranu oraz Diabelska Wyspa sfotografowana z Royale. Widoczny na pierwszym planie „morski basen”, jest jedynym miejscem do zamoczenia się w morzu.
Drugi dzień pobytu w Kourou, zamierzałem wykorzystać do zwiedzenia, istniejącego koło Kourou Centrum Lotów Kosmicznych, które podlega Europejskiej Agencji Kosmicznej. Stąd wysyła się satelity okrążające kulę ziemską przy pomocy rakiety nośnej Ariane 5. Można zapoznać się w czasie bezpłatnej wycieczki z centrum kontroli lotów i wystawą Spaceexpo. Odloty rakiet są objęte tajemnicą więc czasami wycieczki są odwoływane, i to właśnie mnie spotkało. Samochód, który miał mnie zabrać z hotelu, po prostu nie przyjechał… Co było robić, pojechałem dalej w kierunku granicy z kolejną Gujaną. Ostatnim granicznym miasteczkiem jest Saint Louren du Moroni. Mój mini bus przejechał 200 kilometrów przez trzy godziny. Jechaliśmy szybko główną drogą krajową, powielającą kształt wybrzeża morskiego. Od czasu do czasu: małe miasteczka, wioseczki i rozległa, podmokła zielona ściana dżungli. Miasteczko znajduje się nad potężną, graniczną rzeką Moroni. Największą atrakcją jest tam chyba, tylko opuszczony obóz karny Camp de la Transportation, do którego przywożono z Francji więźniów, by stąd rozsyłać ich do obozów po całym kraju. Za drobną opłatą można zwiedzić co ciekawsze miejsca obozu… cele, dyby itd. Ja chciałem przenocować w Saint Louren , ale gdy podano mi cenę za pokój w najtańszym Hotelu Star (75 EUR)…, to zawróciłem na przystań, aby odpłynąć drewnianą pirogą przez trzy kilometrowej szerokości rzekę… do Surinamu. Ale to już będzie w kolejnej relacji. Na zdjęciach główna ulica Saint Louren i … moja piroga.
Przejście do następnej relacji: Surinam