Kongo, Lubumbashi, relacja z podróży.
Kongo, Lubumbashi, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Lubumbashi, miasto leżące w południowej części Demokratycznej Republiki Konga, miałem okazję zobaczyć podczas krótkiego wypadu z terenu Zambii. Było to w grudniu 2014 roku, podczas wyprawy do Afryki Wschodniej. Podczas tej podróży wygospodarowałem kilka dni, i postanowiłem zobaczyć tę niewielką część D.R. Konga. Kongo jest obecnie niezbyt bezpiecznym krajem do zwiedzania turystycznego. W prowincjach: Nord Kivu, Sud Kivu i Orientale działają grupy zbrojne i rebelianci. Okresowo dochodzi do potyczek zbrojnych. Po zrobieniu rozeznania na pograniczu w Zambii i potwierdzeniu, że nie ma tam obecnie problemów … ruszyłem nie mając wizy. I ten problem okazał się najtrudniejszy. Przyjechałem autobusami z Zambii przez: Kitwe, Chingola do przygranicznego miasteczka Chilabombwe. Ledwo autobus się zatrzymał, gdy czarne ręce wyciągają się ze wszystkich stron po mój bagaż. Zdziwiony pytam dlaczego go biorą: bo na pewno jedziesz a granicę i potrzebujesz taxi. Okazało się, że robią tak wszyscy, a taxi jadą wypełnione pasażerami po brzegi, te ostatnie kilka kilometrów (za nieco ponad 1,5 USD). Przed dojazdem do granicy, ciągnie się kolejka dużych samochodów ciężarowych, stojących w kolejce do odprawy. Dojeżdżamy w miejsce w nijaki sposób nieuporządkowane: mizerne targowisko z warzywami i owocami, dziury z kałużami po deszczu, tłumek kręcący się we wszystkie strony. Rozbawiony obserwuję załadunek niebotycznych pakunków, na rowery, ale takie specjalnie przygotowane: same rurki, koła, kierownica i bez napędu pedałami. Ma się zmieścić jak najwięcej, a jechać i tak nie sposób po wielkich wybojach. Ledwo zobaczyli mój kolor twarzy, zostałem otoczony przez kilkunastu wymieniaczy pieniędzy: tanzańskie kwacha na franki kongijskie (CDF), dolary…, oraz osoby oferujące przeprowadzenie- pokazanie jak się przechodzi przez urzędy graniczne. Bronię się jak mogę, gdyż wiem, że na wszystkich granicach te usługi zawsze kończą się żądaniem wygórowanej zapłaty, za niepotrzebne mi usługi. Jeden się przyczepił i łazi za mną, przegania nawet innych. Na zdjęciach: czerwone potoki po krótkim deszczu, oraz fotka zrobiona: autorowi relacji z w/w opiekunem, oraz niskiego wzrostu wymieniaczem pieniędzy, ale za to z grubaśnym plikiem walut do wymiany. Zdjęcie zrobiłem w pasie granicznym.
Odprawa zambijska jest szybka, i po kilku minutach idę do oddalonych budynków kongijskich. Najpierw tak jak wszędzie obecnie w Afryce: sprawdzenie żółtej książeczki i szczepienia przeciwko żółtej febrze, sprawdzenie temperatury ciała, a może potrzebujesz prezerwatywy (???, leżą w pudełku dla chętnych). Grzecznie podziękowałem i podaję paszport urzędnikowi imigracyjnemu mówiąc, że chciałbym otrzymać wizę na tej granicy na 2-3 dni. Po chwili wraca i mówi wpłać 70 USD, ale za chwili kolejnej przychodzi miejscowy „ważniak”, zabiera paszport i zaczyna się gorączkowa wymiana zdań pomiędzy nim i moim opiekunem, w którymś z lokalnych języków. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem, dlaczego w mojej sprawie rozmawiają z nieznanymi mi osobami? Poprosili mnie do pokoju szefa służby granicznej, i tu nastąpiło wypytywanie; kim jestem i po co chcę jechać. Na odpowiedź: turysta, pada pytanie gdzie mam potwierdzenie, że jestem turystą!!! Przecież masz mój paszport- to jest dokument dla turysty! Odpowiedź: aby dostać wizę musisz mieć dokument z Twojego Ministerstwa Turystyki, z poświadczeniem, że nim jesteś. Zamurowało mnie. Chcą mnie odesłać do przedstawicielstw dyplomatycznych DR Konga w Zambii: do Ndala lub Lusaki. Całe szczęście, że wpadłem na pomysł pokazania im moich licznych wydruków internetowych, które przygotowuję o każdym kraju. Chyba ich zaciekawiłem. Ponadto towarzyszący mi „pomagier” okazał się chyba nie tylko człowiekiem z ulicy, gdyż wlazł za mną do tego pokoju i aktywnie uczestniczy w rozmowie. Nawet ze swojego telefonu wykręca jakieś numery i podaje słuchawkę „ważniakowi”. Po godzinie i mojej prośbie, że tylko na jeden dzień, zabrali paszport i poszli załatwiać. W tym samym czasie do pokoju wszedł następny „białas” z problemem podobnym do mojego. Jest z RPA i jedzie na dwa dni skontrolować swoje kongijskie przedsiębiorstwo. Proponują mu zakup wizy półrocznej za 1200 USD. W tym czasie ja mam swój paszport z kawałkiem papieru, w oparciu o który mogłem wjechać do Konga. Sukces, na który naprawdę nie liczyłem, po godzinie spędzonej na oczekiwaniu. Pakując się, kątem oka widzę jak ten z RPA się wścieka, bierze paszport i wraca z powrotem do Zambii. Postawiłem piwo swojemu pomagierowi już po stronie kongijskiej. Pożegnaliśmy się po wymianie grzeczności, i moim podziękowaniu. Dojeżdżam po niecałej godzinie obdrapanym mini busem do Lubumbashi. Nie wymieniałem pieniędzy, przyjęli zambijskie (ceny ok. 3 razy wyższe). Jest to duże prawie 1,8 milionowe miasto, które jest stolicą regionu Górna Katanga. Miasto leży u postawy jakby cypla lądu, wciskającego się w teren Zambii. Są to tereny przemysłowe, prawie nie różniące się od tych po drugiej stronie w Zambii. Mając na względzie ostrzeżenie przekazane mi na granicy, o zakazie fotografowania obiektów urzędowych, dałem sobie z tym spokój, tym bardziej, że to miasto jest bez specjalnych wyróżników. Jak dla turysty niezbyt atrakcyjne. Po spacerze kilku godzinnym, postanowiłem wrócić tego samego dnia z powrotem do Zambii. Na kolejnych zdjęciach: granica po stronie kongisjkiej, oraz wielkie termitiery przy budynkach wioski, gdzieś po drodze.
Jeszcze tylko kilka informacji o Kongo, do którego pewnie wrócę od strony zachodniej, ale po uspokojeniu się problemów wewnętrznych. Francuskojęzyczne Kongo jest bardzo dużym krajem, siedmio krotnie większym od Polski, oraz liczbie mieszkańców ok. 72 miliony w 250 grupach etnicznych. Posiada tylko 37 km wybrzeża atlantyckiego, oraz większość kraju zajmuje dżungla dorzecza rzeki Kongo. Dopiero po powrocie do przyjaznej Zambii, przygotowując tę relację, doczytałem się ostrzeżenia naszego MSZ, że zdarza się na tym zambijskim przejściu granicznym, nawet niehonorowanie wizy otrzymanej w Ambasadzie D.R. Konga w Warszawie. Należy pamiętać, że turyści mający w paszporcie: wizę ruandyjską, wizę burundyjską lub znaczki urzędu imigracyjnego Burundi, mogą napotkać trudności przy wjeździe do tego kraju. Z uwagi na to, że powrót nastąpił tego samego dnia, ten sam urzędnik zambijski zgodził się unieważnić stempel wyjazdu, tak że nie musiałem powtórnie opłacać wizy Zambii. A ja ruszyłem w przedwieczorną podróż do Lusaki.
Następna relacja będzie z: Malawi.
Powrót do poprzedniej relacji: Zambia.
Powrót na początek trasy: Majotta.