Gwinea Równikowa
Spis treści
Relacje z podróży
Gwinea Równikowa, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Podczas moich licznych podróży na Czarny Ląd nauczyłem się, że najlepiej jest zwiedzać kilka krajów jednocześnie. Teraz jadę po zachodniej stronie kontynentu afrykańskiego w okolicach równika. Po dużych kłopotach z uzyskaniem wizy (patrz informacje praktyczne), wjechałem od strony Kamerunu do drugiego kraju mającego w swojej nazwie równik.
Pierwszym był Ekwador na kontynencie południowoamerykańskim (ecuador- równik). A najciekawszym jest to, że geograficzny równik wcale przez Gwineę Równikową nie przebiega. Jest trochę dalej na południe w sąsiednim Gabonie. Kraj składa się z wysepek w tym główna Boko ze stolicą Malabo. Na lądzie posiada również teren pokryty w całości dżunglą, z linią brzegową o długości około dwustu kilometrów.
Przemierzam tylko część kontynentalną. Państwo jest malutkie, choć obecnie po odkryciu złóż ropy naftowej, należy do bogatych. Tą dawną kolonią hiszpańską od uzyskania niepodległości rządzi, zaledwie dwóch prezydentów. W drugiej połowie dwudziestego wieku nie obyło się bez prześladowań i represji. W latach siedemdziesiątych zamknięto nawet wszystkie szkoły i kościoły. Tak się chyba obecnie obawiają zmian, że robią co mogą aby ograniczyć napływ turystów. Stąd te kłopoty wizowe, niewydawanie wiz w ambasadach na terenie Afryki, oraz żądanie od petentów wizowych takich dokumentów jak test na HIV/, czy zaświadczenia o … nie karalności. Nie spotkałem takich wymogów nigdzie w świecie. Zaparłem się i zdobyłem wizę przed wyjazdem z kraju- choć nie ukrywam- była chyba najdroższą wizą ze wszystkich do tej pory.
Gwinea Równikowa zasłynęła poza dyktatorami u władzy, także masowym łapówkarstwem ze strony służb mundurowych: policji, żandarmerii i innych „łapciuchów”, którzy coś robią na jakimś posterunku kontrolnym, na przykład na drodze. Mimo, że nie posiadają żadnego munduru, też na poczekaniu coś wymyślają, czego podobno turysta, ich zdaniem właśnie nie ma… Uważają chyba każdego białego turystę, za swój prywatny bank. Można sobie z wszystkimi jakoś poradzić, ale wymaga to spokoju i czasu.
Po zdobyciu stempla wyjazdowego z Kamerunu, przeszedłem na drugą stronę wyboistej drogi pomiędzy szlabanami z kawałka sznurka. Tu już jest Gwinea Równikowa. Podałem paszport a gość, który go dostał kontempluje go, najpierw co to za kraj… a Polonia, Polacco. No dobrze. A wizę masz, mówi po hiszpańsku? I tak ta zabawa trwa, zaczyna coś zapisywać w grubym zeszycie. W międzyczasie podchodzą inni czarnolicy mieszkańcy Afryki i stoją za mną, w coraz dłuższej kolejce. Potem bierze telefon i komuś relacjonuje kim jestem, i pyta:
– czy może mnie wpuścić?
– A hotel ma?
– A jaki?
Chyba dzwonią do hotelu, bo niedługo już mam stempel wjazdowy. W końcu
-dobrze, możesz iść dalej do celnika,
ten każe otworzyć mój bagaż (nic nie znalazł dla niego interesującego) . Idę do kolejnego kogoś z zeszytem i znowu zapisuje pół godziny te same dane. Jeszcze jeden w kolejnej budzie i już po prawie dwóch godzinach jestem w Gwinei „Łapówkarskiej”. Nie wiem, może czekali aż coś wsunę im do ręki dla przyspieszenia sprawy… -inni chyba tak robili. Ja miałem czas…
Taksówką podjechałem do miasteczka Ebebiyin. Jestem przy postoju małego autobusu. Kupiłem bilet i czekam… czekam, i… czekam. Po dwóch godzinach wreszcie autobus się napełnił, ale jak? Otóż po każdej stronie przejścia w środku są dwa wąskie siedzenia, a w środku rozkładane krzesełko, pod które podkładają drewniany zydelek, aby to siedzenie nie opadło na podłogę. Usadzają klientów po sześciu w rzędzie, tzn. na tym środkowym malutkim czymś musi usiąść dwóch- czyli siadają wciskając się na boki do normalnych siedzeń. Nie ma szans, aby usiąść, jeden musi się wychylać do przodu a drugi do tyłu (!!!).
Tak przez pięć godzin, ponad dwieście pięćdziesiąt kilometrów dobrą drogą, wśród soczystej zieleni tropikalnego równikowego lasu.
Całe szczęście są liczne kontrole łapowników na trasie, którzy każą wysiąść i pokazać dokumenty.- mam szansę dać odpocząć moim kolanom. Białego, czyli mnie, zawsze spisują do swoich zeszytów. Czasem bez pośpiechu robi sobie tabelkę a potem jeszcze wolniej wypisuje. Próbują źle odczytać datę ważności wizy, potem, że wiza jest nie z tego kraju, a następny, że już się skończyła… Mam czas, nawet zaczyna mnie to bawić, choć zawsze odpowiadam na pytania poważnie i spokojnie. Zwykle wcześniej puszczają nerwy miejscowym w kolejce za mną, lub czekającym na odjazd autobusu i zaczynają ich wyzywać – to znacznie przyspiesza tempo pracy…
W końcu są przedmieścia największego na kontynencie miasta gwinejskiego. Bata jest pół milionowe i jest większym miastem od stolicy kraju na wyspie. Mieszkam w bardzo dobrym hotelu Ibis, znajdującym się przy reprezentacyjnej promenadzie nadmorskiej. Widać gołym okiem wiele inwestycji. Największą z nich jest niedawno wybudowana promenada, która pachnie nowością i ciągnie się prawie przez całe miasto. W pobliżu hotelu budowany jest kolejny duży budynek. Nie musisz zgadywać przez kogo. Wszędzie w tej części Afryki pracują Chińczycy. Budują zakłady pracy, budynki, mosty… -ale również drobnymi kroczkami zaczynają dominować w innych gałęziach gospodarki, na przykład w handlu. Tylko Hotel Ibis można było zarezerwować drogą internetową. Z dachu hotelu mam bardzo dobry widok na promenadę oraz całą okolicę i centrum Bata.
Dodatkowym atutem jest to, że mnie nie widzą i mogę swobodnie filmować. Na drugim końcu centrum znajduje się wieża zegarowa, w pobliżu której znajduje się urząd wydający zezwolenia na wyjazd poza miasto. Takie pozwolenie oznacza również zezwolenie na fotografowanie. Posiadając to zezwolenie i tak sobie zbyt wiele nie poużywasz aparatu fotograficznego, gdyż ledwo go wyjmiesz będzie przy Tobie jakiś … ktoś w mundurze lub bez niego, i będzie pytał o to pozwolenie, potem je długo kontrolował- licząc na łapówkę aby się odczepił. Ale to nic, za chwile przylezie następny z tym samym… W drodze do tego urzędu z pozwoleniami byłem wypytywany kilka razy. Ale to nie wszystko, ponieważ posiadanie pozwolenia na fotografowanie nie oznacza możliwości fotografowania wszystkiego. Jest cała lista obiektów zabronionych w tym nawet bazarów. Zrobisz zdjęcia ale potem może przyleźć łapownik i może zechce je przeglądać, czy aby nie fotografowałeś czegoś niedozwolonego. Tak mnie to zeźliło, że postanowiłem zezwolenia nie kupować. W hotelu recepcja sprawdziła, że nie potrzebuję nic, aby pojechać po planowanej trasie do Kogo w kierunku Gabonu. Jedynym miejscem, które wydało mi się wartym zwiedzenia poza miastem był Park Narodowy Monte Alen. Po rozmowie z uczynnym pracownikiem hotelu, Kameruńczykiem Piterem zrezygnowałem również z wyjazdu do parku. Okazało sie, że aby tam pojechać trzeba trafić na dzień kiedy park jest otwarty. Jeżeli już tam jesteś, musisz prywatnie wynająć przewodnika do parku w poszukiwaniu goryli i leśnych słoni. Piter także po to tam pojechał. Park był zamknięty na głucho. Zaś przewodnik, którego wynajął w drodze przez park zakłada sidła na leśna zwierzynę. Goryli i słoni oczywiście nie znaleźli, ale za to przewodnik przyniósł sobie, złapaną we wnyki jakąś leśną antylopę (!!!). Takiej wycieczki nie chciałem, więc po namyśle skróciłem pobyt w Bata do jednego dnia. Idąc przez centrum nie trzeba być zdziwionym, gdy zaraz za pierwszą linią reprezentacyjnych budynków spotkasz poletko z grządkami… Z mojego dachu popatrzyłem sobie na musztrę dzieci szkolnych przed zajęciami, i poszedłem w dół na śniadanie, bo nie wiedzieć skąd na dachu pokazał się strażnik hotelowy.
Zwiedziłem centrum. Poza wspomnianą promenadą Bata jest miastem czystym i tętniącym życiem. Posiada takie sobie plaże, ale ponoć ładniejsze niż na stolicznej wyspie. Okazała się dodatkowo miastem drogim. Najciekawszym zabytkiem z połowy ubiegłego stulecia jest katedra. Z budynków kolonialnych niewiele pozostało.
Gdybym nie miał przed sobą drogi przez kolejne kraje, chyba bym wzbogacił swoją afrykańską kolekcję pamiątek o dwie oryginalne drewniane figurki. Bujna roślinność skłania do podziwiania kwiatów. Przeszkadza duża wilgotność i duchota.
Kolejny dzień spędzam znowu w drodze. Najpierw jadę taksówką do „Bazaru nr 5”, skąd odjeżdżają mini busy w kierunku południowym. Zamierzam dojechać do granicznego z Gabonem miasteczka Kogo, i tam przenocować. Tym razem pozostałe w Gwinei Równikowej sto paręnaście kilometrów jadę taksówką zbiorczą. Pamiętając o ścisku w poprzednim autobusie, decyduję się zapłacić podwójnie za dwa miejsca, czyli to siedzenie z przodu obok kierowcy. Tylko za pięć tysięcy franków (pojedyncze są za trzy tysiące- ale po cztery osoby w rzędzie. Drogowskaz za Bata pokazał mi prawie wszystkie miejscowości w tej części kraju. Ja jadę przez Mbini. Wszystkie drogi są w niezłym stanie, pozwalającym na rozwinięcie prędkości pokazujących możliwości samochodu. Więc jedziemy szybko, co z kolei nie bardzo mnie odpowiada, gdyż mam możliwości fotografowania, ale ta szybka jazda je ogranicza. Widać, że dobrobyt kraju przekłada się na, na przykład poziom budownictwa w mijanych miejscowościach. Po prostu jest znacznie ładniej i bardziej kolorowo.
Historyjka o polowaniu mieszkańców na stworzenia leśne, potwierdza się na drodze. Gdy mieszkańcy wioski coś upolują, to eksponują to stworzenie na wieszaku przydrożnym. Wisi sobie za ogon czy nogę i czeka na nabywcę. Pomimo stosukowo krótkiej odległości kontroli jest tak samo wiele. Jedna próbuje mnie naciągnąć na łapówkę-odmawiam. Chce zezwolenia na poruszanie się po tej drodze, informuję go aby sobie zadzwonił do swojego szefa w Bata. Po przyjeździe nad graniczną rzekę Muni, widzę przygotowania do odpłynięcia łódki do Gabonu. Jest wczesne popołudnie więc postanawiam nocować po drugiej stronie granicy.
Aby uzyskać stempel wyjazdowy muszę odwiedzić znajdujący się obok przystani posterunek policyjny. Tutaj aż się roiło od łapowników w mundurach. Jestem narażony na cała serie wymuszeń organizowanych z wprawą przez policjantów. Najpierw oficer dowodzący zabiera mnie do swojego pokoju i tam wymusza opłatę wyjazdową w wysokości trzydziestu tysięcy franków (niecałe 50 EUR- podobno ostatnia zmiana przepisów wyjazdowych). Po wyjściu z jego pokoju, kolejny „łapciuch” w brudnej bluzce chce dziesięć tysięcy za wpisanie moich danych do swojego grubego zeszytu. Gdy spokojnie, ale mocno podniesionym głosem odmawiam tak, że odpowiedź usłyszeli wszyscy dookoła budynku, ten co dostał te 30 tysięcy daje mu pięć tysięcy z tej kwoty. Po tym zachowaniu wiem, że wszystkie opłaty tutaj są nielegalne. Próbują mnie naciągnąć na wielokrotnie wyższą opłatę za przejazd łodzią. Potem znowu chcą dwóch tysięcy za wpisanie moich danych do dokumentu łodzi- odmawiam… Opłata za przejazd łodzią stanęła po dwóch godzinach na dziesięciu tysiącach (było od 30 tysięcy- podczas gdy miejscowi płacili po siedem tysięcy, za przepłyniecie przez rozlewisko Muni do Cocobeach w Gabonie. Nareszcie ruszamy i nieco buja na niskiej rzecznej fali. Podziwiam widoki i soczystą zieleń lasu tropikalnego porastającego brzegi i wyspę na rzece. Ostatnia próba wymuszenia na mnie nielegalnych opłat w tym kraju, odbyła się po drugiej stronie- motorkowy łodzi dodatkowo żąda czterech tysięcy za bagaż- dostał 1000. Na zdjęciach pokazuję przystań rzeczną w Kogo i mapkę pokonanej trasy. Wyjeżdżam z Gwinei wcześniej niż zamierzałem i robię to bez żalu. Gwinea Równikowa okazała się mało ciekawym państwem i na dodatek miejscem niezbyt przyjaznym dla turysty i podróżnika. Ale aby się o tym przekonać należało przyjechać… Moim zdaniem, Gwinea Równikowa w pełni zasługuje na jeszcze jeden przymiotnik w nazwie: „Łapówkarska”.
Powrót na początek tej relacji z podróży.
Przejście do następnej relacji: Gabon.
Przejście do poprzedniej relacji: Pigmeje Bata
Przejście na początek trasy: Kamerun
Informacje praktyczne
Gwinea Równikowa, informacje praktyczne (na listopad 2016).
Tekst: Paweł Krzyk
Informacje ogólne: Gwinea Równikowa jest państwem leżącym w pobliżu równika w zachodniej Afryce. Z uwagi na zasoby ropy naftowej kraj jest lepiej rozwinięty cywilizacyjnie od sąsiednich. Jest krajem znacznie mniejszym od Polski (9%). Liczba ludności nieco ponad półtora miliona. Graniczy lądem z dwoma państwami. Stolica Malabo znajduje się na wyspie Bioko w odległości około 170 kilometrów od lądu Afryki. Cały kraj pokrywa tropikalna dżungla. Góry znajdują się na wyspie, wulkan Pico Basilie (3 008 m…) Różnica czasowa: nie ma- ma ten sam czas co w Polsce (z wyjątkiem czasu letniego- tutaj go nie używają). Dzień trwa prawie zawsze około 13 godzin.
Kiedy jechać? Pora deszczowa od około czerwca do września, ale są w innym czasie na wyspie i na kontynencie. Pada praktycznie ciągle z tym, że w porze suchej prawdopodobieństwo deszczu jest mniejsze. Temperatury są podobne w ciągu całego roku. Może to zabawne, ale termometr pokazuje około +26°C, zarówno w dzień jak i w nocy. Najlepszą porą na wizytę w Kamerunie jest polska zima, od grudnia do lutego. Pomijając jednak wejście na wulkany (tam trzeba być poza porą deszczową- bo nic nie widać), każda pora roku jest dobra na odwiedzenie Gwinei Równikowej.
Wiza: od Polaków jest wymagana a jej załatwienie przysporzyło mi najwięcej kłopotów z wszystkich dotychczasowych podróży. Wizy turystycznej nie otrzymasz w żadnej Ambasadzie Gwinei Równikowej w Afryce, będziesz rozbijał się za każdym razem o mur biurokracji. Wiza do tego kraju jest chyba najtrudniejszą z wiz do zdobycia w Afryce. Gwinea Równikowa jest jedną z afrykańskich dyktatur, drżącą w obawie przed zamachem stanu. Stąd te kłopoty. Nie dostaniesz wizy nigdzie na granicach.
Swoją załatwiłem w Ambasadzie Gwinei Równikowej w Berlinie, za pośrednictwem warszawskiego pośrednika „2 Ways”.
Możesz przeczytać w Internecie i np. w Lonelly Planet, że najprostszym i podobno wbrew pozorom najtańszym sposobem na odwiedzenie Gwinei Równikowej, jest uzyskanie zaproszenia od samego prezydenta. Zaproszenia załatwia się za pośrednictwem Universal Services & Supplies Ltd., właściciel: Eduardo Ehapo, uss94925@yahoo.com. Do uzyskania zaproszenia potrzebne są (wszystko da się załatwić bez wychodzenia z domu): skan paszportu, oraz 300 euro przelane na rachunek bankowy w Hiszpanii (w razie nieuzyskania zaproszenia kwota ta jest zwracana).
Nie dajcie się na to nabrać! Może to kiedyś było prawdą. Obecnie to z tym facetem Eduardo Ehape z Lonelly Planet, to lipa- informacje są nieaktualne. Zaproszenie prezydenta, zdaniem tego pana, są tylko dla dyplomatów. A jeżeli jednak chcesz zaproszenie, z którym i tak pójdziesz po wizę do Berlina, to: kieruje za ponad 500 EUR do firmy w Kamerunie i trzeba mieć również dokumenty o niekaralności i HIV/AIDS. Wygląda mi na pośrednika, który daje zarobić kolejnemu pośrednikowi!
Do otrzymania wizy w Berlinie potrzebne są, poza standardowymi typu: paszport, wypełniony wniosek, rezerwacja hotelu, dolot/ trasa poruszania się, skany żółtej książeczki…, opłata, zdjęcia, następujące dokumenty (!!!):
- Test na HIV/AIDS
- Zaświadczenie o niekaralności (polskie)
Następnie te ostatnie dokumenty musi przetłumaczyć tłumacz przysięgły i należy uzyskać poświadczenie autentyczności dokumentu z polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości.
Wygląda kłopotliwie, lecz załatwia się dwa pierwsze w mieście wojewódzkim, w ciągu dwóch dni. Tłumacza i Ministerstwo Sprawiedliwości załatwiła mi firma „2 Ways” w Warszawie za 150 zł. Wizę miałem w ciągu dwóch tygodni… Panie Eduardo… za cząstkę Twojej opłaty.
Przy wjeździe należy zwrócić uwagę, aby miejscowa straż graniczna ostemplowała paszport
Wizy do krajów sąsiadujących (z tego co wiem).
W Malabo można znaleźć ambasady: Kamerunu, Gabonu oraz Wysp Świętego Tomasza i Książęcej… Kamerun posiada również konsulat w Bata.
Polska ambasada w Gwinei Równikowej
Polska nie posiada służb dyplomatycznych w Gwinei Równikowej. Podlega pod ambasadę w Abudży (Nigeria) – tel. dyżurny: +234 807 755 0499.
Język urzędowy: Oficjalnie hiszpański. Ale praktycznie należałoby powiedzieć francuski i hiszpański. Po angielsku czasami kogoś znalazłem, choć porozumienie się było trudne.
Waluta: frank Środkowoafrykańskiej Wspólnoty Walutowej (CFA- kod XAF). Wymieniałem EURO po kursie prawie stałym w Kamerunie: 1 EUR= 655 do 656 XAF, kurs ten sam we wszystkich krajach CFA. W lepszym hotelu zapłacisz kartą.
Internet i telefony, prąd, wtyczki: Internet jest dostępny w kafejkach internetowych i w hotelach. Telefony GSM nasze działają. Prąd i wtyczki takie jak w Polsce.
Ceny: towary i usługi : generalnie niezbyt wysokie. Wyższe około 25 % od kameruńskich. Niektóre ceny są znacznie wyższe od europejskich.
Jak dojechać? Najwygodniej samolotem. Istnieją trzy możliwości wjazdu drogą lądową od strony krajów sąsiednich.
Bezpieczeństwo: Kraj bezpieczny, ale dużym problemem podczas przemieszczania się po terytorium kraju są służby porządkowe, zatrzymujące przejezdnych i żądające bezpodstawnych opłat. Zaczyna się ten ceremoniał łapówkarski już na przejściach granicznych. Chyba lepiej unikać podróży po zmroku (mogą być bardziej bezczelni i nachalni). Wymagane jest szczepienie przeciw żółtej febrze (adnotacja o ważnym szczepieniu w międzynarodowej książeczce zdrowia). Występuje duże zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne, głównie cholerą, tyfusem, żółtą febrą, wirusowym zapaleniem opon mózgowych, AIDS i chorobami tropikalnymi. Na całym terytorium kraju występuje bardzo duże zagrożenie malarią, w związku z czym przy krótkich pobytach zalecane są środki prewencyjne. O profilaktyce antymalarycznej piszę pod malaria. Nie pij wody nieprzegotowanej (nawet mycie zębów). Owoce myjemy i obieramy własnoręcznie, a potrawy najlepiej jeść tylko gotowane, pieczone lub smażone. Mleko, świeże soki, surowe warzywa…, najlepiej zapomnij, że istnieją!!! Nie brodź i nie kąp się w zbiornikach ze stojącą wodą (ślepota rzeczna, larwy przenikają przez skórę… cierpnie skóra, po prostu uważaj).
Pamiętaj zawsze o pytaniu o zgodę, zanim zaczniesz fotografować ludzi, nawet na bazarach. Nie fotografuj obiektów państwowych i militarnych- tylko czekają na okazję do… łapówkarstwa.
Transport i informacje turystyczne:
na granicach i w miastach brak informacji turystycznych, i jakichkolwiek materiałów turystycznych. Ruch prawostronny. Popularne w innych krajach zachodnioafrykańskich i francuskojęzycznych, place autobusowe tzw. gare routiere, w Gwinei prawie nie istnieją. Autobusy, mniejsze busy i w większości przypadków również taksówki, ruszają w trasę, gdy skompletują pasażerów (do ostatniego miejsca, na dostawianym w przejściu krzesełku…).
Na mojej całej trasie jeździłem: taksówkami, mini busami, łodzią przez rzeką graniczną. Niżej podaję szczegóły (ceny w XAF, jedna złotówka to około 160 XAF):
Przejście graniczne od Kamerunu- miasteczko Ebebiyin: taksówka za 1000 , kilka minut.
Ebebiyin- Niefang- Bata: mały autobus, 254 km, 3,5 godziny, 3000.
Bata miejsce postojowe autobusów- hotel nad morzem: taxi za 500, 5 minut.
Bata, taxi z hotelu na Mercado nr 5: 500, 5 minut.
Bata- Mitam- Kogo: taxi zbiorcze z Mercado nr 5 (Bazar nr 5): 112 km, 2,5 godziny. Siedzę z przodu zajmując dwa miejsca za 5000. Normalnie w jednym rzędzie siedzi 4-ch a z przodu dwóch pasażerów – czasami dźwignia zmiany biegów jest między nogami pasażera… Cała seria łapowników w mundurach. Opłata zwykła to 3000.
Kogo- Cocobeach z Gabonie: łódź wieloosobowa, płynie 45 minut, za od 6000 do 15000 w zależności od ilości pasażerów (normalnie 12-tu). Ostatnim łapownikiem był oficer dowodzący policją imigracyjną w Kogo, który zażądał, podobno obowiązującej opłaty wyjazdowej w wysokości 30.000 XAF. Zapłaciłem, bo musiałem. Następny kanciarz był zaraz koło niego, który zażądał 10.000 XAF za wpisanie moich danych osobowych do swojego zeszytu. Gdy bardzo głośno ale uprzejmie odmówiłem, wyskoczył ze swojej „kanciapy” ten pierwszy i dał mu 5.000 XAF, z tej mojej wcześniejszej opłaty. Z tego wiem, że wszystkie opłaty są niestety łapówkami i nic nie można na to poradzić..
Hotele: spałem tylko w Bata w Hotelu IBIS za dużą kwotę, gdyż musiałem mieć zarezerwowany hotel do wizy. Tylko Ibis był możliwy do zarezerwowania poprzez wyszukiwarki internetowe. Można by próbować pisać do mniejszych hoteli (patrz przewodniki, np. LP). Zamierzałem spać także w hotelu w Kogo, ale po licznych sytuacjach łapówkarskich ze strony umundurowanych „łobuzów”, zrezygnowałem i popłynąłem dalej do Gabonu.
Przewodniki: nie szukałem, wystarczyły mi informacje z Internetu, oraz uzyskane na miejscu.
Pozwolenia: Bez specjalnego pozwolenia – autorizacion para visitasturisticas – można podróżować tylko po Malabo i Bata (pomiędzy tymi miastami również bez pozwolenia). Pozwolenie na wyjazd poza w/w miasta, zawiera w sobie dodatkowo pozwolenie na fotografowanie – bez niego pokazanie się z aparatem fotograficznym może doprowadzić nawet do aresztowania. Pozwolenia załatwia się w Departamencie Kultury i Turystyki (Departamento de Cultura y Turismo) w stolicy Malabo lub Bata. Pozwolenie powinno wymieniać wszystkie miejscowości, w których zamierzasz się zatrzymać. W stolicy Malabo siedziba departamentu nie wiem gdzie się znajduje (zmieniono adres). W Bata Departament Turystki położony jest w centrum miasta. Pozwolenie kosztuje 15 000 XAF a czas oczekiwania wynosi pół godziny. Miałem dosyć tego łapówkarskiego kraju i postanowiłem zezwolenia nie wyrabiać. Mój hotel telefonicznie sprawdził na komendzie policji, że nie potrzebuję pozwolenia na poruszanie się z Bata do Kogo, więc zdjęcia robiłem ukradkiem.
Atrakcje turystyczne:
Bata: spacer promenadą nadmorską. Zwiedzam centrum i katedrę. Reszta nie warta zachodu…, jakieś bazary, takie sobie… wszędzie obowiązuje zezwolenie na fotografowanie wydane przez w/w specjalny urząd. Ledwo wyjmiesz aparat a już za Tobą będzie stał jakiś łapownik, szukający okazji do szantażu… Reszta, patrz relacja z podróży.
Bata: ma więcej miejsc do obejrzenia…
Wulkan: można także pokusić się o wejście na ten szczyt…
film z podróży
Film z podróży znajduje się niżej: