Sudan Południowy, relacja z podróży
Sudan Południowy, relacja z podróży.
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Sudan Południowy jest jednym z najgorętszych krajów na świecie. Nawet w porze chłodnej temperatura wynosi ponad 35 stopni Celsjusza, a w porze suchej osiąga 45. Przyjechałem na początku pory suchej i ledwo wychodziłem spod wentylatora, ociekałem jak wyciskana gąbka. Łatwo w takim kraju przekonać się, że przegrzanie organizmu jest podobnie niebezpieczne jak przeziębienie. W obecnej podróży jest to kolejny kraj ciepły, więc jestem już przyzwyczajony- do spania w temperaturze prawie trzydziestu stopni.
Dość długo zastanawiałem się czy tu przyjechać. Z jednej strony Sudan Południowy to najmłodsze państwo Afryki- niepodległość proklamowano dopiero sześć lat temu. Wcześniej przez wiele lat było białą plamą na mapie, niezwykle rzadko odwiedzaną przez podróżników.
Potencjał turystyczny Sudanu Południowego jest ogromny. Mozaika etniczna ponad dwustu plemion oraz dzika przyroda przyciągają poszukiwaczy przygód. Wszelkie atrakcje są niestety bardzo trudno dostępne. W Sudanie Południowym praktycznie wszystko jest wyzwaniem: bezpieczeństwo, biurokracja, koszty i brak utwardzonych dróg, to tylko niektóre utrudnienia- wymagające pokonania na początku podróży.
Ważniejszym dla mnie było bezpieczeństwo podróży. Jeszcze w fazie planów dotarły do mnie wiadomości z kwietnia bieżącego roku, przekazane przez grupę humanitarną Lekarzy Bez Granic, mówiące o masowych wysiedleńcach i walkach w rejonie Kodok- mieście nad Nilem Białym po pograniczu z Sudanem. Do tego doszły ostrzeżenia z naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pod hasłem: NIE PODROŻUJ.
Porównałem posiadaną wiedzę z kolegą podróżnikiem Januszem Tichoniukiem, który odwiedził Sudan Południowy cztery lata temu. Ten ostrzegł mnie dodatkowo przed poruszaniem się drogą lądową: pokazał znany mu przypadek człowieka z ważną wizą, którego po wjechaniu od strony Kenii, zawrócono z powrotem na drodze przed Dżubą, stolicą Sudanu Południowego.
Jednak odwiedzenia samej Dżuby specjalnie nie odradzano- więc postanowiłem zaplanować niedługi wyjazd, wyłącznie do stolicy Południowego Sudanu. Wizę wjazdową otrzymałem bez problemów w Addis Abebie, stolicy Etiopii. I w ten sposób w sobotnie popołudnie wylądowałem na międzynarodowym lotnisku w Dżubie. Brzmi dumnie, lecz lotnisko obecnie funkcjonuje pod zadaszeniem kilku namiotów- reszta jest w budowie.
Już na starcie przekonałem się, że w tym kraju preferują wyłącznie dolary amerykańskie. Kurs euro jest tak niski, że traci się ponad dwadzieścia procent faktycznej wartości pieniądza. Wymieniają pieniądze wszyscy dookoła- tylko nie bank, okienek którego jeszcze na lotnisku nie wybudowali. Ciekawostką jest kurs lokalnej waluty, funta południowo sudańskiego. Za 100 EUR otrzymałem sześć paczek banknotów po sto sztuk- na oko sterta o wysokości ponad dwanaście centymetrów.
– Jak to włożyć do portfela?- wrzuciłem do plecaka i tyle.- Szkoda, że zapomniałem o wykonaniu zdjęcia- byłoby w tym miejscu relacji.
Hotel znalazłem bardzo szybko w pobliżu uniwersytetu- jest wiele przyzwoitych w cenach od 8 do 15 USD. Cóż z tego, że mam klimatyzację, skoro energia elektryczna dopiero będzie- za kilka godzin.
– Normalnie mamy prąd od około siódmej wieczorem do rana!- uprzedzają od razu w recepcji.
– Cóż z tego, że mam się gdzie umyć- skoro więcej wody wypływa ze mnie niż z prysznica… – Dopiero, gdy co nieco poleżałem, było znacznie lepiej- jakoś tak jest z człowiekiem, że się przyzwyczaja.
– Gdy włączyli elektryczność i tak wolałem wentylator, niż lodowaty podmuch…
Rano w niedzielę zastanawiałem się jak zaplanować moje cztery dni. Pierwszym poważnym ograniczeniem, które musiałem wziąć pod uwagę było specjalne zezwolenie na podróż. Wyjazd poza Dżubę, a zwłaszcza poza Ekwatorię Środkową, wymaga pozwolenia, które załatwia się w Ministerstwie Turystyki. Brak pozwolenia może skutkować zawróceniem z drogi na punkcie kontrolnym, lub nieprzychylnością lokalnych władz. Odwiedzając mniejsze miejscowości przyjezdni mają niepisany obowiązek złożenia kurtuazyjnej wizyty lokalnym władzom – bez ich aprobaty pobyt na prowincji może skończyć się aresztem. Oficjalny cennik za wydanie pozwolenia istnieje wyłącznie w głowach urzędników.
Tymczasem mam niedzielę i nieczynne urzędy, więc los postanowił zadbać o zwiększenie mojego bezpieczeństwa- uniemożliwiając oddalenie się od stolicy. Planuję zwiedzenie Dżuby (Juby).
Teraz nieco faktów o Południowym Sudanie.
Jest chrześcijański. Względy religijne były jednym z powodów oddzielenia się od islamskiego Sudanu (północnego). Powstanie kraju zakończyło drugą wojnę domową w Sudanie – najdłuższą wojnę domową w Afryce (1983-2011). Był to jeden z najbardziej krwawych konfliktów na świecie, który pochłonął około półtora miliona istnień ludzkich oraz zmusił do ucieczki kolejne cztery miliony ludzi. Czyli kolejny kraj, w którym doszło do czystek religijnych. Obecnie populację stanowią: chrześcijanie około 61% (w tym katolicy 40%), a tradycyjne religie plemienne wyznaje około 33%.
Wprawdzie językiem urzędowym jest angielski, ale 200 różnych plemion również włada własnymi. W powszechnym użyciu jest potoczny język arabski, a wokół Dżuby jego wersja pidżynowa. Po angielsku można się porozumieć, choć nie wszędzie.
Wybuchające konflikty wojskowe powodują w Południowym Sudanie klęski głodu. W wyniku ostatniej, w 1998 roku zmarło aż siedemdziesiąt tysięcy osób. Do tego dochodzą susze i to, że prawie połowa społeczeństwa nie ma dostępu do wody pitnej. Gospodarka państwa opiera się na ropie naftowej.
Ten afrykański kraj jest niespełna dwa razy większy od Polski- posiada wymiary około 700 na 800 kilometrów. Dystansów tych nie powinno się jednak używać do mierzenia czasu podróży – by pokonać wspomniane odległości potrzeba wielu: nie dni, lecz tygodni- utwardzonych dróg w całym państwie posiadają aż sto kilometrów! Obszar kraju jest niecką, otoczoną wyżynami i górami, przez którą płynie, rozlany szeroko i tworzący bagniste tereny, Nil Biały. Najwyższe góry, Imatong, znajdują się na granicy z Ugandą. Najwyższy szczyt – Kinyeti – wznosi się na wysokość ponad trzy tysiące metrów…
Sudan Południowy jest drugim na świecie obszarem zamieszkiwanym przez migrujące gatunki fauny. Badania wykazały, że na terenach Parku Narodowego Boma przy granicy z Etiopią, na bagniskach As-Sudud i sawannach Południowego Parku Narodowego w pobliżu granicy z Kongo, zamieszkują wielkie stada takich zwierząt.
Kraj chrześcijański, niedziela, były doskonałymi powodami aby odwiedzić kościół katolicki w czasie mszy świętej. Nie pomyliłem się. Wziąłem udział w przepięknej ceremonii niedzielnej: z muzyką, rytmicznym machaniem rękami, klaskaniem i afrykańskim jodłowaniem w trakcie pieśni. Zbieranie ”tacy” odbywało się do wielgachnych worków- duża ilość papierków niewiele wartej waluty. Czułem się jak w teatrze na dobrej egzotycznej sztuce, oczywiście poza modlitwą w czasie mszy świętej- o łaskę bożą w dalszej trasie.
Pieszy spacerek w stronę Uniwersytetu nie dłużył mi się. Największym problemem jest fotografowanie. Na wyciągnięcie aparatu i zrobienie zdjęć również potrzeba oficjalnego glejtu z kolejnego Ministerstwa. Muszę więc strzelać ukradkiem- tylko z telefonu, którego tu używa prawie każdy.
Potem ponad godzinę tuptałem sobie w sztywnej od potu koszuli, w stronę Nilu Białego, który przepływa przez Dżubę. Po drodze minąłem uniwerek i ulicę z warsztatami naprawczymi samochodowo-motocyklowymi. Na drodze poruszało się mnóstwo Toyot z kierownicą do ruchu lewostronnego. Chyba znaczna ilość używanych japońskich samochodów trafia na ten rynek.
Jestem jedynym białym, nie licząc samochodów z białasami z UN (z misji ONZ i UNICEF), poruszających się w obstawie samochodów wojskowych z uzbrojonymi komandosami. Ciekawie przyglądałem się, jak z rzeczki tutejsi piaskarze łopatami wybierali piasek do celów budowlanych. Na odpoczynek i dla schowania się przed palącym słońcem, zatrzymałem się w herbaciarni pod konarami rozłożystego drzewa. Za parę grosików sudańskie babcie oferują pyszną herbatę- czasem z dodatkiem kardamonu lub mięty. Wodę gotują na węglu drzewnym. Wprawdzie szklanki myją w wodzie raczej niezbyt czystej, ale w końcu i tak po wytarciu papierem, wszystko jest zalane wrzątkiem- a więc jest zdatne do spożycia. Natychmiast wzbudzam zainteresowanie kawiarnianych bywalców:
– Skąd jesteś?- Co tu robisz? -Jesteś turystą?- NAPRAWDĘ?- tak zawsze mógłbym po krótce streścić przebieg rozmowy.
Po półtorej godzinie marszu podjechałem do Nilu motocyklową taksówką, bo czułem, że poszedłem wzdłuż Nilu. Niezły widok miałem z miejscowego klubu, zwłaszcza wsparty kenijskim piwkiem Tusker. Wracając nabyłem 200 ml ugandzkiej wódki. Pachnące szyszkami paskudztwo jakoś zmęczyłem, pijąc z kolą przez dwa dni. Smakowało mi lokalne pieczywo- placki, kupowane w miejscowej piekarence.
Stolica Sudanu Południowego nie przypomina innych stołecznych miast Afryki. W Dżubie nie ma zbyt wielu budynków wyższych niż dwa, trzy pietra, przez co można by porównać ją do rozległej wsi. Jakby jednak nie spoglądać, jest to półmilionowe miasto. Boom inwestycyjny przyciąga nie tylko inwestorów, powoduje również raptowny wzrost liczby ludności. Po uzyskaniu niepodległości miasto liczyło około sto tysięcy mieszkańców- obecnie jego populację szacuje się – nie uwierzysz- na podstawie zdjęć satelitarnych. Znaczna część miasta faktycznie niewiele różni się od zabudowań wiejskich- ciasno ustawione okrągłe chaty sąsiadują ze znacznie ładniejszymi zabudowaniami.
Spacer w stronę budynków rządowych nie był zbyt zajmującym zajęciem- bacznie ale i z sympatią, przyglądali mi się chyba wszyscy umundurowani przedstawiciele władzy. W centrum znajduje się duży i pusty plac centralny z pomnikiem pierwszego prezydenta i masztem flagowym. Zaraz za placem znajduje się niewielki bazar i stacja minibusów jadących również poza miasto. Najwięcej jednak było na tym dworcu minibusowym firm oferujących: przewozy ciężarówkami, oraz wynajem samochodów zdatnych do jazdy po bezdrożach. Panoramę miasta można podziwiać ze szczytu Dżebel Kudżur – niewysokiej góry po zachodniej stronie miasta.
W Sudanie zwrócisz uwagę na bardzo ciemny kolor skóry mieszkańców- oceniając średnio, jest to bardzo ciemnoskóra kraina. W pobliżu mojego hoteliku rozbawiony kibicowałem grupie chłopców, grających w damkę na planszy z kartonu i nakrętkami butelek.
Dobrym źródłem zaopatrzenia w podstawowe produkty spożywcze, jak owoce, warzywa i… chłam ogólno- chiński jest bazar Konyo-Konyo. Miejsce jest ciekawe samo w sobie i warte spaceru pomiędzy kramami. Nie żałowałem dwóch godzin tam spędzonych. Próbowałem znaleźć jakieś interesujące pamiątki- nic z tego, zrezygnowałem rozczarowany przeglądaniem wyłącznie szklanych paciorków „mada in nasi południowi sąsiedzi”. Zaciekawił mnie sprzedawca kawy, oferujący wszystkie jej postacie (foto). Moje kibicowanie czterem kobietom, mieszającymi długimi tłuczkami ciasto chlebowe w rytm przyśpiewki, spowodowało ogólne rozbawienie wszystkich dookoła. Skończyło się sesją fotograficzną a potem oglądaniem zdjęć.
Dżuba posiada długi most nad Nilem Białym. Podjechałem tam rikszą, ale nie załączę zdjęcia, gdyż ledwo się pokazałem wszystkie oficjalne oczy „sępiły” na mój sprzęt fotograficzny- czując okazję do interwencji. Nie chciałem być potraktowany jak szpieg!
Może kiedyś tu wrócę, aby zobaczyć ogromne przestrzenie tego kraju, jego przyrodę i faunę.
– Może z wnukami- to w Sudanie przecież Henryk Sienkiewicz umieścił najciekawsze przygody Stasia i Nel!
Przejście do następnej relacji: Rwanda
Przejście do poprzedniej relacji: Mursi i inni
Przejście na początek trasy: Erytrea