Wyspa Wniebowstąpienia, relacja z podróży
Wyspa Wniebowstąpienia. Relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Wyspa Wniebowstąpienia była ostatnim: mini krajem, powszechnie prawie nieznanym i z niczym nie kojarzonym, na trasie mojej Południowo-Atlantyckiej Odysei. Dni z piękną pogodą a statek płynie bez bujania się, jak po jeziorze a nie po oceanie. Czyżbym tęsknij do tego co było wcześniej? Chyba nie… bo na horyzoncie widzę kolejne skały wystające z wody. Już na pierwszy rzut oka widać, że to następna kraina wulkanów. Zwracają uwagę brązowe, regularne stożki kraterów. A jak statek rzucił kotwicę w zatoczce przy stolicy Georgetown, jeden z nich jest groźną ozdobą tego miasteczka.
Posiada podobną historię do odwiedzanych wcześniej: pierwsi byli Portugalczycy, a na końcu Brytyjczycy, i tak pozostało do dzisiaj. Ma się z nich wszystkich najlepiej, z uwagi na wojskowe lotnisko z regularną komunikacją lotniczą. Na Ascension Island (nazwa brytyjska) znajduje się amerykańsko-brytyjska baza wojskowa obsługująca lotnisko, na którym dwa razy w tygodniu lądują pary samolotów z Anglii, w drodze na Falklandy. W ten sposób jako jedyną z pozostałych, można ją szybko odwiedzić. Posiada tylko 88 km2 i populację 880 osób. Zwiedzam całą wyspę w ciągu dwóch dni. Rozpocząłem od spaceru po centrum Georgetown, z kilkunastoma budynkami oficjalnymi… Po dwustu metrach od portu jestem na placu z dwoma reprezentacyjnymi budynkami. Pierwszy jest anglikańskim kościołem a drugi z wieżyczką zegarową na dachu, historycznym budynkiem ze sklepikiem… Zaraz za nimi: jedyny sklep spożywczo-chemiczny, poczta oferująca egzotyczne wyspiarskie znaczki, Hotel Obsydian, dwa sklepiki z pamiątkami, … i tyle. Poza oczywiście, budynkami rządowymi. Nieco z boku znajduje się małe muzeum z oryginalnymi pamiątkami, i słupem pokazującym wielotysięczno-milowe odległości do znanych miast brytyjskich i amerykańskich. Naokoło kilkadziesiąt parterowych budynków mieszkalnych tej osady. Na zdjęciach widoki z centrum miasta.
Pozostałe interesujące miejsca zobaczyłem, podczas zorganizowanej przez statek wycieczki. Objechaliśmy w ciągu kilku godzin całą wyspę. Pierwszym miejscem było lotnisko w wulkanicznym, brązowawym krajobrazie, ze stożkami kraterów wokół. Na godle wyspy umieszczono wszystkie najciekawsze elementy krajobrazu: górę, ptaki i … żółwie. Załączam mapkę wyspy i wspomniane godło.
Na najwyższy szczyt Wyspy Wniebowstąpienia wjechałem samochodem, po niezwykle krętej stromej dróżce. Samochody zgrzytając podwoziami na zakrętach, wwiozły nas na sam wierzchołek do Parku Narodowego Zielona Góra. Tutaj pełne zaskoczenie, gdyż wcześniejsze tylko wulkaniczne pustkowia, zmieniły się na prawie 900 metrowym szczycie w tropikalny, wilgotny las równikowy, nad którym akurat wisiała deszczowa chmura. W budynku parku znajduje się mini muzeum, a z boku w tunelach hodowane rośliny. Jak wyjrzało słońce, odsłaniała się pomiędzy drzewami panorama na niższe kratery.
Dalsze punkty odjazdu dotyczyły już krajobrazów czysto wulkanicznych. Pierwszy postój znajdował się w dziesięciotysięcznej ptasiej kolonii, na lawie. Mając za plecami stożek krateru przy lotnisku, dochodzi się spacerkiem do zwałów i ściany połamanej lawy. Ptaki Sooty Terns składają jajka bez gniazd, bezpośrednio na ciemnych skałach lawy. Chodziłem w gwarze ptasiej kolonii, uważając aby nie nadepnąć na jajka, oraz aby się nie potknąć na bardzo ostrych krawędziach skał.
Ta kolonia jest doskonałym miejscem do fotografowania ptaków z bezpośredniej odległości, nawet jednego metra. Zszedłem ostatni, podglądając ptasie rodziny i akrobacje w powietrzu, szybujących w silnym wietrze Sooty Terns.
Rzadko spotykaną w świecie, drugą specjalnością wyspy są lęgowiska dużych, zielonych żółwi morskich. Ta odmiana morskich stworów dochodzi do 1,7 metra długości i wagi 250 kg. To naprawdę duże zwierzęta, które przypływają na plaże przez pół roku, od grudnia do czerwca z rejonu Brazylii. Żółwica wychodzi w nocy na ląd, wygrzebuje duże zagłębienie i składa do 12o sztuk jajek wielkości piłeczek pingpongowych. Następnie zagrzebuje dokładnie to miejsce piaskiem. Miałem okazję wyjść późnym wieczorem na podglądanie tego zjawiska. Po złożeniu jajek samica sypie tyle piasku, przesuwając się do przodu, że faktyczne miejsce złożenia jajek znika pod piaskiem prawie metr dalej niż pozostawione zagłębienie. Następnie bardzo zmęczona, często odpoczywając, wraca do morza do swojego partnera. Jedynymi śladami pozostawionymi w piasku są te doły, po miejscu złożenia jajek oraz prawie tory, które zostawiają w piasku wchodząc na ląd oraz wracając do morza. Po zapłodnieniu kolejnych jajek wracają za kilka dni. Wyobrazić sobie łatwo ile ich na wyspę przypływa, po informacji, że codziennie na ląd wychodzi złożyć jajka 300 do 400 samic. W oba dni poszedłem na te żółwie plaże, i każdego dnia widziałem mnóstwo nowych śladów i kolejne doły. Plaża zwłaszcza z prawej strony portu, jest odwiedzana tylko przez żółwice. Tam mogłem zaobserwować prawie rozdeptaną przez nie plażę, a to: długaśny tor w kierunku wody, czy kłębiące się ślady nocnych wędrówek.
Zielone żółwie składają raz na 2-3 lata do 500 jajek, i żyją podobnie długo jak ludzie: 60 do 100 lat. Inkubacja jajek w piasku, bez opieki kogokolwiek trwa przez 50 do 60 dni. Następnie maluszki wielkości około 5 cm, same wychodzą spod ziemi i muszą znaleźć wodę, jeżeli chcą przeżyć. Obserwowałem ich plączące się ślady w różnych kierunkach. Nie jest jednak z ich populacją tak dobrze jakby się mogło wydawać. Jak nie zjedzą ich: koty, ptaki, kraby lub ryby, to szacunkowo jeden na tysiąc dożywa wielkości rodziców. Dojrzałość do rozrodu mają dopiero po 20-30 latach życia. Dawniej masowo zabijano je na mięsu lub zupę. Ostatnia udokumentowana jatka, miała tutaj miejsce 60 lat temu. Na zdjęciach fregaty polujące w pobliżu plaży oraz krab.
Ostatnie pół dnia na Wyspie Wniebowstąpienia spędziłem na przedziwnej plaży. Malutka zatoczka z: żółtym piaseczkiem, szafirową, niebieściutką, i… cieplutką wodą, oraz mnóstwem ryb. Wszystko to jednak w otoczeniu gór popękanej, czarnej i brązowej lawy. Widok niesamowity, gdyż normalnie plaże można spotkać dość często w krainach wulkanów, ale tam wszystkie one są… czarne. Tutaj miałem dwa w jednym: piękną plażę- marzenie turysty, z niezwykłym wulkanicznym krajobrazem. Na tej mini plaży zorganizowano nam posiłek typu grill. Mniam! – jak w hotelu z mnóstwem gwiazdek. Na koniec, jak już się zwlokłem jako jeden z ostatnich z plaży, popłynąłem zodiakiem wzdłuż klifowego, lawowego brzegu morskiego, do małej kolonii brązowych ptaków, których oczy wyglądały jak przyszyte guziki. A później w ciągu pół godziny, wciągnięto kotwicę, i z tego raju żółwi odpłynęliśmy, w kierunku Wysp Zielonego Przylądka.
Następna relacja będzie z: CapoVerde. (kliknij).
Przejście do poprzedniej relacji: Wyspa Świętej Heleny.
Przejście na początek wyprawy: Falklandy