Tonga, relacja z podróży
Tonga, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Tonga jest ostatnim królestwem na Pacyfiku, którym rządzi od 2012 roku król Tupou VI. Podobizna jego brata, poprzedniego króla Tupou V, znajduje się na wszystkich banknotach lokalnej waluty pa’anga. Władza królewska jest znacznie większa niż w monarchiach europejskich a szacunek dla króla związany z tradycja tongijską, jest tak samo duży jak przed stuleciami. Terytorium wyspiarskiego Tonga składa się z trzech grup wysp. Ja wylądowałem na najbardziej cywilizowanej południowej wyspie Tongatapu. Leży na niej również stolica Nuku’alofa. Lotnisko znajduje się w odległości kilkunastu kilometrów i można z niego się wydostać: własnym samochodem lub taksówką za słona opłatą, chyba że znajdziesz tak jak mnie się udało bratnią duszę, która cię podrzuci do stolicy. Mój hotelik Noa Guest House jest niewielki ale za to leży w centrum, więc mam blisko do najważniejszych miejsc Tonga. Miasto jest niezbyt duże i spacer po nim zajął mi raptem kilka godzin. Pierwsze kroki skierowałem oczywiście do pałacu królewskiego. Jak na niego spojrzałem wydał mi się… mały. Przypomina raczej drewnianą większą willę kolonialną, niż okazałą rezydencję realnego władcy. Położona nad brzegiem morza za wysokim płotem, przy którym na drodze ustawiono znaki… drogi ewakuacyjnej w przypadku nadejścia tsunami. Zapytany strażnik: o możliwość wykonania zdjęcia… kazał sobie zapłacić 10 USD(!!!) Zrezygnowałem a fotkę niżej, zrobiłem z większej odległości. Króla nie zobaczyłem. Podobno bywa na mszy niedzielnej- ja niestety przyleciałem w poniedziałek a w sobotę byłem znowu w samolocie- powrotnym. Mój pierwszy dzień na Tonga był kościelnym świętem państwowym. Przeczytałem, że niedziele są dniami świętymi i wszystko zamiera, z zakazem pracy. W mój świąteczny na Tonga poniedziałek, na ulicach było … pustawo, pracowały tylko niektóre sklepiki i restauracyjki. W kafejce „Friends…” uzyskałem pełną informację o możliwościach zwiedzania, która pozwoliła mi zaplanować pobyt. Szczegóły organizacyjne pobytu na Tonga zawarłem w Informacjach praktycznych. Na zdjęciach: pałac królewski i widok w centrum Nuku’alofa, z pomnikiem ku czci ofiar wojen światowych.
Król jest tradycjonalistą i robi wszystko aby nie zapomniano o przeszłości. Przykładem jest nakazanie noszenia we wszystkich szkołach tradycyjnych strojów podobnych do spodniczki, no i noszą. Zarówno kobiety jak i mężczyźni, zwłaszcza gdy występują oficjalnie lub z ważnej dla nich przyczyny, noszą wokół bioder rodzaj spódnicy podtrzymywanej specjalnym pasem lub długim sznurem. Nic by mnie w tym mnie nie dziwiło, gdyby nie było to wykonane z plecionki podobnej do maty, którą my… ewentualnie położylibyśmy na podłodze. Na pewno nie jest to wygodnym ubiorem. Na pewno bardzo pogrubia miejscowe modnisie. Czasami są to tylko wiszące pasemka i włókna, swobodnie pętające się wokół bioder. Osoby bardziej … eleganckie noszą wersję mini, wykonaną z miękkich włókien ubraniowych. Pod spodem oczywiście maja normalny strój: czyli swoją spódnicę z materiału ubraniowego lub odzież sportową. Spotkałem takie stroje po raz pierwszy na lotnisku, gdzie nauczycielki przyprowadziły szkolne dzieciaki. Za drugim razem było to coś całkowicie odmiennego: robotnik jechał w takim stroju z pracy. Widać, że tradycja jest niezwykle ważna w tym kraju.
Następnego dnia odleciałem liniami Realtonga na położony na północnym krańcu, archipelag Vava’u. Było to dobrym pomysłem i polecam go innym turystom, gdyż ta grupa wysp jest odmienna i warto poznać nie tylko główną wyspę Tongatapu. Po drodze miałem szczęście obserwować z okna nisko lecącego samolociku, przy idealnej pogodzie niezwykle malownicze wysepki wszystkich trzech grup na Tonga. Najpierw okiem ptaka widzę prawie płaską wyspę Tongatapu, całkowicie wykorzystaną rolniczo: uprawy polne, wanilia, banany i palma kokosowa. A później sam zobacz, jak nazwać kolejne dziesiątki małych wysepek, ale otoczonych wielgachnymi lagunami z tą: szafirowo-niebieską, cieplutką…, którą każdy turysta lubi najbardziej.
Po kilkunastu minutach środkowa grupa wysp Tonga, archipelag Ha’apai. Na zdjęciach pokazałem kolejne wysepki oraz tę najważniejszą- Lifuka z lotniskiem. Najciekawsze w tych zdjęciach jest przygotowywanie się atoli koralowych do wynurzania, te najjaśniejsze miejsca są najbliżej powierzchni i być może wraz z odpływem są wynurzane.
Nareszcie po godzinie lecimy nad największą wyspą Vava’u. Nosy przyklejone do szyb dały kolejne efekty w załączonych zdjęciach. Te wyspy są odmienne, jest mniej upraw, a jeżeli są nie za bardzo potrafiłem odróżnić, który kawałek gąszczu jest polem a który tylko tropikalną dżunglą. Archipelag Vava’u ma bardziej zróżnicowaną linię brzegową, z wieloma zatokami i płyciznami tworzącymi laguny. Aby nie objeżdżać długaśnych wygibasów zatok, zbudowano pomiędzy nimi mosty. Ten na zdjęciu jest darem Chińczyków.
Z lotniska Vava’u do stolicy Neiafu jest tylko 9 kilometrów, ale opłata za taksówkę wynosi aż 13 USD. Okazuje się, że tutaj transport, hotele i wycieczki są drogie, zwłaszcza gdy podróżuje się samotnie- nie ma z kim podzielić kosztów, a cena jest taka sama: dla jednej czy dla grupki turystów. Z położonego w centrum hoteliku Port Vine Gesthouse mam niedaleko… wszędzie, bo i cała populacja tej grupy wysepek to tylko ok. 2 tysiące mieszkańców. Mam do dyspozycji na Vava’u trzy dni. Pierwsze kroki po przylocie skierowałem do centrum. Centrum, ładnie powiedziane, ale to były tylko przecznice i po trzech godzinach… wszyscy z widzenia mnie znali. Na Tonga, nawet w malutkiej wiosce znajduje się kilka obiektów kultu religijnego chrześcijańskich wyznań. Mnie najbardziej spodobał się kościół katolicki (foto). Drugą ciekawostką są niewielkie wielokolorowe cmentarze, często znajdujące się w pobliżu domostw.
Przed wieczorem wybrałem się do chińskiego sklepu po napoje- chińskiego, ponieważ na Tonga ci emigranci opanowali prawie cały handel. Poprzednio chodząc po miasteczku, często widziałem swobodnie szwendające się po okolicy świnie z potomstwem. Pod wieczór wszystkie wracają w swoje obejście domowe na karmienie: orzechami kokosowymi. Gospodarz rozłupuje maczetą kokosy na pół a świnki błyskawicznie rozprawiają się z białą zawartością (foto). W każdym razie po 20 minutach jak wracałem, pozostały tylko brązowe łupiny. Drugiego dnia pojechałem na wycieczkę samochodem wokół wyspy. Dlaczego jestem tylko ja uczestnikiem wycieczki? Mój kierowca- przewodnik odpowiedział mi, że o tej porze roku turystów jest niewielu, a jeżeli są, większość woli moczyć się w wodzie. I tak było do końca mojego pobytu-jeżeli gdzieś jechałem, zawsze miałem cały środek lokomocji do dyspozycji. Objazd rozpoczął się od wejścia na niskie wzniesienie Mont Talau z panoramą na okolicę. A potem podziwiam kolejne wspaniale plaże. Ta na drugim zdjęciu nazywa się Talihau.
W czasie odpływu kolejne plaże są nieco do siebie podobne. Woda opada o około 70 centymetrów osłaniając rafę. Kilkakrotnie chodziłem po niej brodząc do kostek po ostrych kamieniach. Można podziwiać nielicznie występujące koralowce i ławice małych rybek. Te większe odpływają wraz z wodą- na płyciznach stałyby się łatwym łupem mieszkańców. Na plaży w Keitahi spotkałem głaz do złudzenia przypominający… ogryzek jabłka (foto). Próbowałem tam wejść do wody, ale po namyśle zrezygnowałem: woda cofnęła się osłaniając ostre szpikulce skał, po których nie sposób wyjść z głębszej wody. Temperatura wody na płyciznach musiała przekraczać trzydzieści kilka stopni, ponieważ… nie chłodziła. Plażę w Ene’io przedstawia zdjęcie drugie.
Wycieczka na wysepki po stronie wschodniej, w pełni zaspokoiła moje potrzeby na wymoczenie się w cieplutkiej wodzie. Siedem wysepek w ciągu sześciu godzin i możliwość pływania w szafirowej idealnie przejrzystej wodzie to frajda, powodująca, że nie żałowałem pływania tylko z rurką snorkelingu. Miejsce, w którym podczas odpływu z wody wystaje wyłącznie łacha białego piasku nazywane jest wyspą zalewową. W jej pobliżu znalazłem niezwykłe muszle: gwiazdy morskie. Najładniejszy jest jednak widok w słońcu, kiedy poza bielą piasku widzisz tylko różne odcienie niebieskości (foto). Najciekawszym miejscem wycieczki morskiej był przesmyk pomiędzy wyspami ‘Umuna i Kenutu. Odsłoniły się kaskady skalne podobne do tych w tureckim Pamukale- tylko tutaj kolor skał jest brązowy i widać je wyłącznie podczas odpływu. Z prawej strony na brzegu Kenutu większe fale powodują powstawanie dużych gejzerów.
Wyspy od strony otwartego oceanu posiadają skaliste klify. Na jednej z wysp zbudowano platformę widokową „made in Flinston”, gdzie wszystko wykonano poprzez związanie lianami i strzępami worków polipropylenowych (foto). Drugie zdjęcie zrobiłem stojąc na tej platformie.
Rozgwiazdę sfotografowałem na odsłoniętej rafie koralowej, wśród mnóstwa stworzeń nazywanych potocznie „morskimi ogórkami”. Zespół wysp Vava’u jest inny, może nie bardziej dziki czy zacofany cywilizacyjnie. Sądzę, że mniejsze zaludnienie powoduje istnienie na nich resztek tropikalnej dżungli w miejscach wykorzystywanych rolniczo. Wygląda to tak, jakby rośliny uprawiane posadzono w dżungli i nie bardzo wiadomo (dla laika), którą roślinę w tym miejscu się uprawia. Patrząc okiem turysty, widziałem: kasawy, taro, jam, słodkie ziemniaki, bananowce i palmy kokosowe, ale dlaczego razem z dziesiątkami innych roślin? Pewnie tych niepożądanych nie miał kto z pola usuwać. Mnie podobały się tam również kwiaty.
Dwa ostatnie dni spędziłem z powrotem na wyspie Tongatapu, w tym samym Noa Guest House. Zrobiłem typowy techniczny postój, wynikający z nieregularności lotów Realtonga. Chciałem mieć pewność obecności na lotnisku w dniu odlotu na Nową Zelandię. Może śmieszne, ale wierz mi czytelniku tej relacji prawdziwe, i niestety kosztowne- o dwukrotny dodatkowy transfer na lotnisko. Dodatkowy czas wykorzystałem na objazd wyspy dookoła, oczywiście wynajętym samochodem. Kierowca zostać można na Tonga, dopiero po wymianie swojego prawa jazdy… Najciekawszym na Tonga jest Ha’amaonga’a Maui. Jest jednocześnie najstarszym miejscem, wielką bramą, wzniesioną około 1200 roku za czasów Tu’itatui- jedenastego króla Tonga. Wyspiarze przed wiekami wycięli i ustawili boczne filary ze skał koralowych, a następnie umieścili na nich pięciotonową belkę. Porównuje się ją do celtyckiej budowli w Stonehenge. Wielkość pozwoli ocenić załączone zdjęcie. Sześciogodzinna trasa dookoła wiodła przez wszystkie najciekawsze i najatrakcyjniejsze miejsca wyspy. Odwiedziłem na końcu półwyspu miejsce lądowania odkrywcy Abela Tasmana, potem Cooka… kolejne zatoki, plaże, jaskinie i liczne punkty widokowe. W jednym z hoteli spotkaliśmy kilka grup białych turystów. Po chwili wiedziałem- przypłynęło „wycieczkowe miasto” z turystami z Australii i Japonii. Nie byłem jedynym turystą na drodze i miałem okazję oglądać turystyczne popisy wyspiarzy, organizowane dla pasażerów cruisera.
Po godzinie autobusiki z białymi twarzami zniknęły, a ja jadę dalej. W pewnej wiosce spotkaliśmy niesamowitą ceremonię, organizowaną przez rodzinę dla kobiet zamierzających zmienić stan cywilny. Członkowie rodzin przynoszą wiktuały spożywcze, maty itp. jako dar dla przyszłej małżonki w miejsce, na którym zgromadzili się zaproszeni mieszkańcy (kobiety z dziećmi oraz mężczyźni- najbliżsi krewni). Nie muszę wspominać jak są ubrani- sam zobacz na zdjęciach. Następnie krótkie przyśpiewki i dość statyczne tańce (pierwsze foto). Finałem ceremonii jest obcięcie długich włosów pań chętnych do zamęścia. Kandydatka na żonę rozpuszcza swoje długie włosy, wkłada w nie z przodu banknot i siada przed najstarsza kobietą, która banknot wyjmuje i ścina je nożyczkami, gdzieś tak do szyi. Nie potrafiłem odjechać stamtąd. Najpierw seniorka Finehika ścięła śliczne długie warkocze młodej przyszłej mężatce Malia. Drugą w kolejności była starsza kobieta Afuafu Sia, którą zdążyłem sfotografować wraz z banknotem (drugie zdjęcie). Tylko dla tej niezwykłej, autentycznej ceremonii warto było zapłacić za wycieczkę…
Na zdjęciach ostatnich pokazuję: jeden z tropikalnych zachodów słońca oraz kolejną fotkę tropikalnej roślinności.
Przejście do następnej relacji: Norfolk.
Przejście do poprzedniej relacji: Fidżi
Przejście na początek podróży: Singapur, Changi.