Z Beijing przez: Fenghuang, Krainę Avatara, do Szanghaju, relacja z podróży
Z Beijing przez: Fenghuang, Krainę Avatara, do Szanghaju, relacja z podróży
Tekst Paweł Krzyk, zdjęcia: Łukasz Sakowski i Paweł Krzyk
Państwo Środka jest dla mnie krajem, którego najciekawszych miejsc nie da się zobaczyć w czasie jednej, nawet długiej podróży. Jest państwem dużym i geograficznie niezwykle zróżnicowanym. Podróżuję z Łukaszem, w którego obecności, czuję się … jak w podróży z synem, którego się nie doczekałem. Tym razem głównym powodem przyjazdu było zwiedzenie Korei, tej zza żelaznej kurtyny. Można do niej wjechać lub przylecieć, głównie, właśnie z Chin.
Relację z podróży do Korei Północnej znajdziesz TUTAJ.
Po powrocie z tej krainy szalonej propagandy, miejsca:
- gdzie czci się przywódców, jak nie przymierzając „bóstwa”,
- gdzie codziennie składasz pokłony (do pasa) przed ogromnymi figurami lub muralami w/w,
- gdzie prawie nic turyście nie wolno,
- gdzie wszystko jest pod kontrolą „opiekunów”,
- gdzie nie masz dostępu do mediów poza miejscową TV,
- gdzie musisz słuchać z wszelkich możliwych miejsc muzyki typu: oficjalnego, w tym marszowego…,
z ulgą wróciliśmy do normalności. Rysy twarzy ludzi podobne, ale reszta jak u nas. Kiedyś podczas pierwszej przyjazdu do Chin, przewodnik nazwał Chiny państwem „trzeciego świata”. Patrząc obecnie, na dalej komunistyczne Chiny, zastanawiać się można… kto jest dla kogo tym gorzej rozwiniętym „krajem trzecim”. Na pewno nie kraina Chińczyków. Z uwagi na fakt, że Chiny są popularnym kierunkiem wycieczek, nie rozpisuję się. Pokazałem Łukaszowi okolice Beijing. Stolica Chin widziana obecnie, ma znacznie więcej pięter w wieżowcach, a samochody na ulicach nie różnią się od tych w metropoliach światowych. Najciekawszym miejscem w Pekinie/ Beijing jest na pewno Zakazane Miasto.
Zimową rezydencję Chińskich Cesarzy zwiedza każdy turysta, a my mamy kłopot, gdyż czas naszej wizyty zbiegł się z ponad tygodniowym świętem narodowym, i prawie wszyscy Chińczycy (chyba) też postanowili zobaczyć to miejsce. Tłumy są ogromne, nie sposób nic zobaczyć szybciej, wszędzie stoisz w długaaaśnej kolejce. Nawet do wyjścia! Zauważyłem współczesna wersję chińskich „żurawi” w postaci bardzo popularnych urządzeń do strzelania fotek selfie.
Potem, masz do wyboru wiele miejsc w Pekinie i najbliższej okolicy. Najbardziej popularnymi na pewno są: Świątynia Nieba, dawniej cesarski ołtarz ofiarny, oraz Chiński Wieki Mur w Badaling. Wielki Mur Chiński jest jednym z najznakomitszych i najbardziej morderczych dokonań budowlanych wszechczasów. Jego budowa została rozpoczęta po roku 220 p.n.e. i trwała około 10 lat. Pomysłodawca był pierwszy władca zjednoczonych Chin- założyciel dynastii Czeng. W Badaling mur zachował się w najlepszej formie, oraz jest miejscem najbardziej malowniczym i widowiskowym.
Jak dojechać samemu z Pekinu do Badaling napisałem TUTAJ.
Warto w Pekinie wyjść na spacer ulicą Wangfujing Dajie (deptak), i w bok za ozdobną bramę chińską. Wszystko po to aby przejść się po uliczkach Snack Strett. Każdego zaciekawią w tym miejscu zakupy, oraz podjadanie rożności na mnóstwie straganów i ulicznych barów. Ja pokazuję przygotowane do grillowania: koniki morskie, skorpiony… i szarańczę.
Później było już dla mnie, prawie wszystko nowe w Chinach. Jestem w Państwie Środka po raz szósty i tym razem postanowiłem zobaczyć miejsce rozpropagowane sukcesem filmu „Avatar”, oraz leżące niedaleko, prześliczne Fenghuang. Po przelocie samolotem i kilkugodzinnej jeździe autobusem, jesteśmy w Fenghuang. To słynne, starożytne miasto położone jest w południowo-wschodnich Chinach nad rzeką Tuo Jiang. Przez wielu uważane jest za jedno z najpiękniejszych miast w całych Chinach – od 2008 roku na liście światowego dziedzictwa UNESCO. W centrum miasta znajduje się ponad trzysta tradycyjnych chińskich domów, świątyń, mostów i studni, a wszystko zachowane jest w bardzo dobrym stanie. Zwiedzamy pieszo.
Pomimo rosnącej popularności wśród turystów, na ulicach Fenghuang wciąż można poczuć jego dawny urok- tubylcy żyją w dokładnie w taki sam sposób, jak ich przodkowie w czasach Mao. Kultura i tradycja są tu wciąż żywe, a wpływy nowoczesnych Chin niemal niewyczuwalne, stąd próżno szukać światowej marki komercyjnych miejsc. Fenghuang cenione jest ze względu na swoje naturalne piękno i wszechobecną tradycję. Głównymi atrakcjami w mieście, poza spacerowaniem po starożytnych uliczkach i podziwianiu widoków, są miedzy innymi świątynia Wanshou, muzeum Gucheng, dwór rodziny Yang oraz wieża East Gate. Wejścia są płatne, ale można kupić zbiorczy trzydniowy bilet („through ticket”). Śpimy w hoteliku tuż przy rzece, z niesamowitymi widokami przy wejściu do niego (foto). Na ulicy nie bądź zdziwiony widokiem, na przykład sprzedawcy obnoszącego w koszach suszone mięso wieprzowe, w tym świńskie ryje.
Innym specjałem, gdzie indziej nie widzianym były larwy pszczele, oferowane w plastrach przed restauracjami. Trzeba tutaj przenocować, bo domy nad brzegiem rzeki są wieczorem pięknie oświetlone.
Na uliczkach miasta Łukasz ze swoja posturą i brodą robi furorę. Ciągle podchodzą do niego młode Chinki, chcące mieć z nim… fotkę. Spacerom i podglądaniu życia mieszkańców nie było końca: a to formują drewnianymi młotami jakieś słodycze, lub rozciągają pasma słodkości na haku przed pokrojeniem. Białoskórych turystów zaledwie kilku. Problemem w naszym hoteliku, było (za przeproszeniem) „darcie ryjów” na ulicy przez prawie całą noc.
Niecałe dziesięć kilometrów od miasta znajduje się południowa część Wielkiego Muru, do której można dojechać wynajętym samochodem (z kierowcą). Można również wybrać się do oryginalnych wiosek, leżących wokół miasta
Wracamy autobusem z powrotem do miasta Zhangijiajie (fon. Dziang Dzia Dzie), i od razu przemieszczamy się autobusem do Parku Narodowego Zhangijiajie (wejściem w Wunghuang). Nie słyszałam o tym miejscu wcześniej, stało się popularne również w Chinach po rozpropagowaniu przez film o krainie Pandory. Las majestatycznych form skalnych o podnóżach we mgle, powoduje złudzenie zawieszenia ich w przestrzeni. Tworzy atmosferę futurystyczną, która była dla Jamesa Camerona wzorem dla stworzenia filmowej krainy Pandory w filmie „Avatar”. Do chińskiej Pandory trzeba dojechać autobusem z dworca w Zhangjiajie, w zależności od tego, którą bramę wejściową wybierzemy (są dwie), podróż zajmie do godziny. Bilet do Zhangjiajie National Park uprawnia do zwiedzania parku w ciągu czterech dni, a także do nielimitowanego korzystania z autobusów na terenie Avatara. Postanowiliśmy zwiedzać park w ciągu dwóch dni, i zanocować w hostelu na terenie parku. Za bramą, autobusem bezpłatnym jedziemy do Tanzi Mountain Cabel Way. Przy odrobinie wysiłku i dodatkowego czasu można autobusy ominąć, ale wtedy trzeba dużo chodzić. Potem już tylko piętnaście minut jazdy kolejką gondolową, wśród pionowych ostańców skalnych na górę Tianzi. Następnie decydujemy się na spacer w dół do punktów widokowych First Finger Park.
Dalej znów autobusem parkowym do hostelu, gdyż powoli zapada zmrok. Spacer przedwieczorny na punkty widokowe na skalny most, i cudne widoki powodują, że nie wiemy kiedy odwrócić się, i wycofać do pokoju hotelowego.
Rankiem dalej autobusem parkowym i potem cudowny, dwugodzinny spacer w „krainie Avatara”. Drażnią nieco hordy rozwrzeszczanych chińskich turystów, prowadzonych przez przewodników z mikrofonami, oraz przytwierdzonymi do pasków głośnikami. Aparaty fotograficzne wielkości armaty i wiaderka błyskawicznych zupek. Fotografujemy jak szaleni, zwłaszcza, że po poprzedniej mżącej niepogodzie mamy… słoneczko i boskie widoki. Niektóre tarasy widokowe zagracono wątpliwej urody figurami filmowych postaci z przeboju Camerona, z którymi za opłatą fotografują się skośnoocy turyści. Dojeżdżamy znowu busem do szklanej windy Baylong Elevator. Jedziemy w dół prawie czterysta metrów. Z dolnej stacji fundujemy sobie dwugodzinny spacer, wśród lasów i poszarpanych gór, wzdłuż rzeczki do wyjścia.
I znowu wrzeszczący problem. Tubylcy, a jest ich mnóstwo, mimo że jesteśmy poza sezonem, gdy tylko wkroczą do lasu drą się wniebogłosy- to poprzednio użyte określenie „o darciu ryja”, chyba najbardziej oddaje istotę zjawiska (wiem, paskudny kolokwializm). Na ścieżce wijącej się raz z jednej, raz z drugiej strony rzeczki, na frykasy od turystów polują małpki. Jeszcze się nie nauczyły, wyrywania z rąk czy plecaczków. Jedzenie po drodze nie jest zbyt tanie i raczej w ubogim wyborze. Przez drugie wyjście nazywane „Zhingijiajie entrance” wracamy z powrotem do miasta.
Wszystkie niedogodności nie są zbyt ważne, bo nawet dla zobaczenia choćby kilku z dziesiątek majestatycznych kamiennych maczug, warto tłuc się tu kilka dni. Dla widoku, który zdaje się być nie z tego świata, sprawiającego, że człowiek rozgląda się za smokami, które przecież powinny gdzieś tu być…. Dla dużych ważek i spotkań z dzikimi małpami… Dla spaceru naturalnymi mostami oraz pomiędzy wiszącymi skałami. Warto, mimo tego, że nie wszyscy polubili fantastyczną fabułę filmu.
W Zhangijiajie mamy czas na spacer, w centrum po starszej części miasta. Miasto jest nowoczesne i… takie sobie. Nam podobają się stare uliczki z jatką i straganami warzywnymi, oraz dwie ulice z mnóstwem knajpek. W domu towarowym zauważamy nowoczesny sposób pakowania i sprzedawania typowych chińskich specjałów, jak np. nóżki kurczaków (te z pazurami).
Kolejny dzień spędzamy na wycieczce na szklany most, który oddano do użytku w sierpniu, zaledwie dwa miesiące temu. Obiekt znajduje się także w prowincji Hunan i łączy dwa szczyty w regionie zwanym potocznie „górami Avatar”. Rozpościera się nad przepaścią w Wielkim Kanionie Zhangijiajie. Podróż wiedzie znowu w pobliże parku do Wulinguan. Przesiadamy się w ciągu kilku minut do autobusiku obok, i jedziemy do Szklanego Mostu (podróż trwa łącznie około dwóch godzin). Kupujemy bilety na most, musimy zostawić bagaże w przechowalni a na nogi założyć ochraniacze, zabezpieczające przed porysowaniem szklanej podłogi. Ma 430 metrów długości, a przejście nim grozi palpitacjami serca. Jest największym most pieszym, którego powierzchnia została wykonana ze szkła. Most zaprojektowany przez izraelskiego architekta Haima Dotana, zbudowano kosztem 3,4 miliona dolarów amerykańskich. Konstrukcja, jest odporna: na trzęsienia ziemi, silne porywy wiatru oraz ciężar ponad 800 osób. W ramach pokazu wytrzymałości mostu, uderzano młotami w konstrukcję oraz wjechano na niego ciężkim samochodem typu SUV. Ze względów bezpieczeństwa zwiedzać go może dziennie nie więcej niż osiem tysięcy turystów. Przechodnie poruszają się po panelach wykonanych z trzech warstw specjalnego szkła. Dla osób z lękiem wysokości pozostawiono po bokach „przejścia” ze szkłem mlecznym. Budzimy ogromne zainteresowanie chińskich turystów, zwłaszcza Łukasz, wśród płci nadobnej…
W Zangijiajie można wyjechać kolejką gondolowa do tzw. „dziury w skale”. Kolejka linowa na Tianmen Shan jest ponoć najdłuższą kolejką na świecie…, startuje w centrum miasta w pobliżu dworca autobusowego, i jedzie 25 minut. Na początku widoki miasta, potem trochę tarasów uprawnych, a potem już tylko fajne widoki, do czasu wjazdu w chmurę. Słynną dziurę (Tianmen Cave) zasłoniła chmura (leje). Dziurę za to usłyszysz na tarasie do oglądania jej z góry, przez hordy turystów sprawdzających zasady działania echa. Warto zajrzeć do znajdującej się na szczycie świątyni, podpatrzeć zapalających kadzidła i modlących się Azjatów. Jest także miejsce ze szklanymi oknami do popatrzenia sobie w przepaść na dole. Oczywiście również założysz kapcioszki.
Ostatnim etapem chińskiej przygody był nowoczesny Szanghaj. Szczyty wieżowców próbują drapać chmury, ale miasto pamięta również o swoich korzeniach. Szanghaj jest świadectwem boomu, jaki przeżywa chińska gospodarka. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – wszystko tu miesza się ze sobą. W latach sprzyjającej koniunktury powstało wiele wieżowców i futurystycznych budynków, a zabytkowe świątynie ukrywają się wśród wielkomiejskiej zabudowy. Ciekawym miejscem jest Plac Ludowy- park w centrum miasta z podziemnym miejscem handlowym. Wokół las wieżowców. Trochę dalej, również w centrum, znalazłem ulicę wśród starszej zabudowy, wzdłuż której postawiono… długaśne wieszaki do suszenia, za przeproszeniem gaci i prania.
W wielu miejscach Szanghaju znajdziesz knajpki z całkiem niezłym zestawem chińskich specjałów. Nam się spodobał zestaw, który samemu gotujesz w specjalnym piecyku stawianym pośrodku stołu (foto). Spróbuj zgadnąć co zjedliśmy- pokazuję kartę z tymi daniami oraz zapiski kelnera, po złożeniu zamówienia.
Daniem, które musisz koniecznie zamówić jest xiaolongbao, pyszne pierożki z nadzieniem z mięsa wieprzowego (foto). Czasami zamawiamy dodatkowo zupę. Pokazuję tę wielgachną michę na zdjęciu, obok koszyczka z pierożkami.
Gdy skonsumujesz całą porcję, spróbuj spalić trochę kalorii, spacerując deptakiem East Nanjing Road. Mnóstwo sklepów, również z wszelkimi światowymi markami, barów… Warto zajrzeć w boczne uliczki- spojrzysz na Szanghaj bardziej chiński, z wieloma drobnymi miejscami handlu, warsztacikami…, czy miejscami, gdzie każą Ci usiąść i spróbują namówić na kupno herbacianych specjałów- podając je zaparzone w mini filiżaneczkach. W jednym z wielopiętrowych domów towarowych znajduję trzypiętrowy sklep z… czekoladowymi MMS- i. Łukasz twierdzi, że nie byłoby szans aby jego dzieciaki (moje wnuki), dały by się stąd łatwo wyciągnąć. Na górnym piętrze, fotografuję musztrę obsługi restauracji, zakończoną gromkimi okrzykami, pewnie typu „jesteśmy lepsi od konkurencji”… Szanghaj w Chinach jest także miejscem wystaw i targów biznesowych- i właśnie na jednej z nich spędzamy swoje ostatnie dwa dni.
Przejście do poprzedniej relacji: Korea Północna
Przejście do: informacji praktycznych
Przejście do relacji: Jak samemu dojechać na Chiński Mur w Badaling?