Jeden dzień w kopalni złota
Jeden dzień w kopalni złota
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
W Georgetown podczas organizowania pobytu w Gujanie, trafiłem do Biura Turystycznego „Old Fort Tours i Resort”. Chyba wzbudziłem sympatię właścicieli biura Gamille i Raya Boodhoo. Po uzgodnieniu szczegółów zwiedzania, Ray zaproponował odwiedzenie jego kopalni złota. Widząc, że nie bardzo rozumiem, pokazuje mi zdjęcie kopalni na swoim telefonie komórkowym. Mówi, że i tak tam jutro musi pojechać, więc mogę wolny dzień spędzić bezpłatnie z nim! Myślę sobie, pewnie jakiś chwyt reklamowy- a co mi tam, mogę pojechać. Musiałem następnego dnia rano na ósmą dojechać do jego domu w miasteczku Parika. Jedzie się minibusem linii 32 przez godzinę (ok.45 km). Odjazd następuje sprzed Stabroek Market. Szczegóły organizacyjne zwiedzania zamieściłem w Informacjach praktycznych (kliknij). Do godziny spotkania zdążyłem jeszcze obejść centrum Parika (foto): kilkanaście kolorowych domów w stylu hinduskim, rząd straganów, postój mini busów i taksówek, oraz przystań na Essequibo River. Stąd rozpoczyna się jedyna regularna linia żeglugi rzecznej w kierunku południowym, na trasie Parika- Bartica. Ruszamy samochodem osobowym wypełnionym kilkoma pojemnikami z paliwem. Po 20 minutach zatrzymujemy się w wioseczce nadbrzeżnej przy porcie rzecznym. Stoi kilka łodzi drewnianych z dużymi silnikami. Ray pokazując na największa łódź, mówi: Vincent (kierowca samochodu) to mój kapitan- zawiezie nas do kopalni.
Po wymanewrowaniu z portu silnik zaryczał, dziób się podniósł jak na wyścigach i pędzimy po Essequibo. Rzeka jest ogromna, wokół tylko pomarańczowo- beżowa mętna woda i ściana rozbryzgów spod dzioba. To co początkowo brałem za odległy drugi brzeg rzeki, było skrajem kolejnych wysp. Gdy w prześwicie ujrzałem drugi brzeg, był widoczny jako ciemny pas na horyzoncie. Sądzę, że podróże po największych rzekach światowych, zwłaszcza południowoamerykańskich, nie jest zbyt atrakcyjnym zajęciem turystycznym. Miałem okazję zobaczyć te największe: La Plata, Amazonkę, Rio Negro, Orinoko i obecnie kilka w Gujanach. Na wszystkich po kilkunastu minutach najlepiej zasnąć: widać w oddali ciemne paski z lewej i prawej, oraz beżowo- szary płyn poruszający się w kierunku morza. Po przepłynięciu pomiędzy kilkoma wyspami zatrzymujemy się przy Fort Island. Ray i Vincent postanowili uatrakcyjnić mi wycieczkę, zatrzymując się po drodze przy najstarszym zabytku Gujany. Vincent „robi” za przewodnika i opowiada o holenderskim Forcie Zeelandia, który wybudowano na wyspie w 1744 roku. Wyspa Fort pełniła w tamtych czasach rolę pierwszej stolicy holenderskiej kolonii. Zwiedzam ruiny fortu (foto) i małe muzeum w dawnym budynku sądu i zarządu kolonii. Wyspa jest zamieszkana, jedynym środkiem lokomocji mieszkańców są łodzie.
Po dalszej godzinie na Essequibo wpływamy w odnogę. Łódź w pędzie prawie kładzie się na kolejnych zakolach. Migotają mi korzenie mangrowców i za chwilkę łódź przybija do kładki, pełniącej rolę portu (foto). Obok znajduje się parking dla kilku ciężkich maszyn do przesuwania ziemi, i bliski ukończenia dom noclegowy na wysokich słupach fundamentowych. Wita nas gospodarz pilnujący terenu. Ray uruchamia traktor, ładujemy przywiezione pojemniki z paliwem i jak się okazało środki spożywcze w kontenerkach chłodniczych. Siadamy z Vincentem na pojemnikach i 20 minut jedziemy po wyboistej drodze, którą spychaczami wykarczowano wśród pradawnego lasu deszczowego. Myślę sobie: dziwna ta wycieczka krajoznawcza, zwłaszcza że Ray pokazuje ciekawostki przyrodnicze i okazy ptaków. W końcu zatrzymujemy się w przesiece z widokiem na dużą pomarańczowo- czerwoną dziurę w ziemi.
Dopiero tam uwierzyłem, że Ray mówił prawdę. Jest właścicielem pracującej od dwóch lat kopalni złota, oraz siedmiu tysięcy akrów dżungli (ponad 2800 hektarów), która pewnie nigdy nie miała kontaktu z tzw. „cywilizacją”. Zawsze tutaj tylko poruszano się po wodzie czy polowano- na pewno nikt nie pracował ciężkim sprzętem. Patrzy na mnie trzech zdziwionych pracowników: co za jeden, po co go przywieźli? Ray mówi mi: mam cztery godziny czasu, rób co chcesz, tylko nie odchodź za daleko w dżunglę, bo nie mogę ci zagwarantować bezpieczeństwa. Może się trafić: tapir (widzieliśmy ślady w błotku na drodze), jaguar… Wystarczyło mi, postanowiłem obejść wykopki kopalni dookoła skrajem dżungli. I tak było to prawie dwa kilometry. Co prześwit pomiędzy gigantycznymi drzewami podchodzę na skraj wykopu (foto). W środku na pływającej wyspie pracuje zespół maszyn, drążący ziemię pod wodą i transportujący urobek rurą na skraj wyrobiska do płuczki. Sama płuczka to dwie pochyłe stalowe płaszczyzny, na których ułożono maty z tworzywa, typu wycieraczka z długim włosem. Maty dociśnięto stalowymi kratami. Kamienie i urobek z kopalni wylewa się na płuczkę i spada coraz niżej… do rzeczki.
Sens płukania, wydobytego brudnego płynu z piaskiem i kamykami, jest następujący: metale jako cięższe opadają niżej i są zatrzymywane w macie. Reszta jako niepotrzebna jest usuwana z powrotem do: wyrobiska, dżungli, rzeki… Tak sobie dumałem, po co Ray z Vincentem tu przyjechali? Chyba, żeby sprawdzić i zabrać „wynik” pracy kopalni. Miałem rację. Po obiedzie ugotowanym przez szefa kopalni (na zdjęciu przy płuczce), cała załoga pod okiem szefa czyści płuczkę z kamieni i zdejmuje kraty. Na końcu zdejmuje się maty.
Nad specjalnym płaskim zbiorniczkiem z wodą, zdjęte maty są wytrząsane i myte z udziałem proszku do prania. Następnie nad mniejsza płuczką, następuje kolejne oddzielanie i płukanie. W wszystko to prace ręczne. Maszyny na tym etapie pracy służą tylko do podawania wody bez urobku.
Końcowym etapem jest płukanie w taki sposób, jak robili to dawni poszukiwacze złota: koliste ruchy stożkową miską. Systematycznie kręcą i chybocząc miską, metale zbijają się w większe grudki i są oddzielane. Wydawać by się mogło, że to taki lukratywny interes. Pewnie tak, ale pod warunkiem, że się trafi we właściwe miejsce. Praca jest niezwykle ciężka (siła razy gwałt) maszynami i rękoma. Wszystko bardzo daleko od…, w tym przypadku czegokolwiek. Wszystko trzeba przywieźć i samemu zbudować. Pracownicy tam mieszkają pod daszkami z plandeki, śpiąc w hamakach, woda… najlepsza z deszczówki. Że tak powiem…, nie ma mamusi… i niczego wokół.
Wracając z powrotem, z kopalni zabrało się do cywilizacji dwóch pracowników- jutro jest państwowy dzień wolny, hinduskie święto narodowe Holi. Zostaje tylko szef kopalni i opiekun przystani. Patrzą jak jeden z tych co odjeżdża, targa do łodzi dużą strzelbę. Pytam żartobliwie, przeciwko komu jest potrzebna: ludziom czy zwierzętom. Uśmiecha się pod nosem i odpowiada, że… zwierzętom. Wracając do celu przyjazdu właściciela do kopalni. Urobek ostatnio był sprawdzany trzy dni temu. Na ostatnim zdjęciu pokazuję wynik bieżącej trzy dniowej pracy: samo srebro i mix trzech innych metali. W sumie około 2 dkg. Złota „0”. Słyszę rozmowę, że trzeba będzie zespół kopiący przesunąć nieco w bok. To taka loteria: będzie, albo i nie! Chyba nie zawsze było tak mizernie…
Dziwny to był dzień. Byłem w miejscu, które wszędzie jest sekretne i nigdzie nie pokazuje niczego turystom. A jeżeli, to w specjalnie przygotowanych „kopalniach turystycznych”. I jeszcze każe się za to płacić.
Ray przyjmij podziękowania od starego podróżnika. Byłem w kopalniach złota na kilku kontynentach, ale zawsze były… tylko turystyczne.
Serdecznie Ciebie i Gamille pozdrawiam.
Przejście do następnej relacji: Gujana
Przejście do poprzedniej relacji: Surinam
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska