Republika Środkowej Afryki

Spis treści

28-11-2017

Central Afrik, relacja z podróży

 

Mundziu w Central Afrik, relacja z podróży.

Tekst i foto: Paweł Krzyk

 

Republika Środkowoafrykańska- brzmi dumnie, ale to miejsce, gdzie za przeproszeniem „diabeł mówi dobranoc”.  Diabeł, bo występują liczne problemy wewnętrzne, które każą na przykład ewakuować szpital misyjny w Ngaoundaye- ponieważ niosąca śmierć i zniszczenia REBELIA, wraca tam jak przysłowiowy bumerang.

 Kraj jest odzwierciedleniem obrazu afrykańskiego państwa, który istnieje w wyobraźni oglądacza telewizyjnego, czerpiącego informacje o Afryce z krótkich wiadomości między setnym odcinkiem serialu a reklamą czegoś tam. Obrazu z rebeliantami- ich kolejnymi bestialstwami, kanibalami a wszystko wtopione w piękne pejzaży i dziewiczą przyrodę. Niestety, ten obraz w Centralnej Afryce może być prawdziwy, ponieważ instytucje państwowe są słabe.

Mówi mi o tym siostra, dr Ione, którą spotkałem w hoteliku przy katedrze katolickiej w Bangi- stolicy Republiki.

Bangi, gdzie to jest?

Stolica kraju o polskiej nazwie Republika Środkowej Afryki. Kraju dwa razy większego od Polski z populacją ponad pięciomilionową, ale mającego problemy z uzbrojonymi grupami, które sądzą, że lepiej nadają się do rządzenia.

Przygotowując się do tej wyprawy szukałem informacji o nim i natknąłem się na wstrząsającą relację polskiego zakonnika, mówiąca o mordowaniu ludzi w 2014 roku.

 „- Kto nie zdążył uciec, został bezlitośnie zabity – opowiada ojciec Benedykt Pączka, który odwiedził wioskę Nzakoun, w której trzy dni wcześniej doszło do masakry 22 osób.

– Widziałem domy, w których zabijano ludzi. Wszedłem do nich, i co zobaczyłem? Łuski z pocisków leżały na ziemi. W domach czuć było smród krwi, która została na podłodze, kamieniach, murach – mówi ojciec Pączka. Ofiary zakopano w ziemi. Na grobach położono garnki, które symbolizowały liczbę ofiar.

Chodzi o kasę, sprzęt, kobiety i jedzenie.

– Dwukrotnie spotkaliśmy się z oddziałami muzułmańskich rebeliantów, to było straszne – wspomina zakonnik.

– Myślałem, że nas zabiją. Im chodzi tylko o: kasę, komputery, samochody, komórki, by po drodze znalazła się jakaś kobieta i by się najedli. To są zabójcy. W większości to Czadyjczycy, ale są wśród nich także obywatele RŚA. To prawdziwa armia. Mają ciężką broń jak granatniki, karabiny maszynowe. Jak to muzułmanie, twarze mają zakryte, tylko widać im oczy – podkreśla”.

Wspomniany zakonnik mieszkał właśnie w Ngaoundaye i wspomina, że byli w ciągłej gotowości do ucieczki. I jak widzę- obecnie tak się stało.

Nigdy, przenigdy nie chciałbym doświadczyć takich perypetii.

Jeszcze w samolocie jedyne białe twarze należały do piszącego tę relację, oraz personelu UN (ONZ oraz innych agend międzynarodowych). Znowu, gdy mówię, że jestem turystą:

– NAPRAWDĘ?- słyszę w odpowiedzi.

Przyleciałem wieczorem, bagaż też się zjawił, pomimo czterech lądowań po drodze. Jak zwykle mnóstwo chętnych do niesienia mojego plecaczka, różnych pomagierów  od wszystkiego, którzy na końcu zawsze żądają słonej rekompensaty za swoje usługi. Po drodze do miasta w szybko zapadającym zmroku, przyglądałem się chatkom z gliny, pod strzechą z liści palmowych lub traw z sawanny. Wydawać by się mogło, to takie turystyczne- tylko w tym kraju nie ma turystów. Wcale! Zaś domy ulepione z niewypalonych cegieł, z dachem nakrytym blachą (na bogato) lub  strzechą (we wioskach) stanowią dominującą architekturę w kraju. Świat jaki mógłby się przyśnić, lub pojawić w kadrach filmu o egzotycznej tematyce.

 Wiedząc o problemach z noclegami (nie można nic zarezerwować przez Internet), postanowiłem wbrew uprzednim informacjom, pojechać do hoteliku przy katedrze katolickiej- Centre D’Accueil Notre Dame. Krążą w Internecie relacje, mówiące o tym, że jeżeli nie uzyskasz poparcia księży, nie przyjmą Cię.

Postanowiłem mimo wszystko pojechać do tego katolickiego miejsca, ponieważ wiedziałem wcześniej także o licznie obecnych w Republice polskich misjonarzach. Z początku potraktowano mnie obojętnie, potem zdecydował o przyjęciu afrykański biskup z Berberati. Zgodził się na nocleg przez dwie noce. W międzyczasie, czekając na decyzję nadeszła wspomniana siostra Ione, z którą mogłem porozmawiać po angielsku.

Doktor Iona opowiedziała mi o szpitalu na pograniczu z Czadem, który misjonarze byli zmuszeni ewakuować wskutek nawracającej Rebelii. Lekarz, który prowadził ten szpital ewakuował się aż do Kamerunu. Siostra opowiedziała mi o sytuacji w Republice Środkowej Afryki. Mówiła gdzie nie mogę pojechać, bo… zabawnie pokazywała ruch podcinania gardła!

Fajnie nam się plotkowało. Posiedzieliśmy trochę po kolacji w gronie: sióstr, urzędnika ONZ i wspomnianego biskupa Berberati. Siostra dobitnie uprzedziła mnie, że wyjazd w kierunku północnym, południowym i wschodnim od Bangi to pomysł z gatunku, który  określała ruchem o „podrzynaniu” gardła.

Rozmawialiśmy o moich planach dotarcia do plemion pigmejskich. Siostra uzmysłowiła mi zagrożenie, które poparła przykładem francuskiej turystki sprzed nastu miesięcy. Podobnie jak ja zamierzam, pojechała autobusem publicznym. Została z niego wyproszona przez umundurowanych przedstawicieli władzy pod pozorem kontroli dokumentów- przy na poczekaniu ustawianych szlabanach ze sznurkiem i dwóch patykach. Następnie zażądano oddania całej posiadanej gotówki. Gdy odmówiła- znając perfekcyjnie język, zarzucono jej przyjazd w celu poszukiwaniu diamentów i aresztowano. W areszcie i tak pozbawiono ją wszelkich dóbr o wymiernej wartości. Liczne interwencje: katolickiego kardynała Republiki Środkowoafrykańskiej, ambasadora Francji i włoskiej misji humanitarnej, doprowadziły do jej uwolnienia po dwóch tygodniach, oraz wpłaceniu kwoty kilkuset euro. Wsadzono na koniec do samolotu i wyekspediowano do Francji. Gdy powróciła po trzech miesiącach: nie zezwolono na wjazd i wyekspediowano z powrotem- jako postać niepożądaną w Central Afrik!!!

– Najlepiej tego nie komentować!- gdyż  trzeba by używać samych słów „nieparlamentarnych”.

Mógłbym się zabrać z księdzem biskupem do Berberati, ale stamtąd znowu nie miałbym jak wrócić-  białoskóry bezpiecznie może pojechać wyłącznie w towarzystwie opiekuna- najlepiej księdza.

Siostra jest lekarzem misji w Bangi i opowiedziała mi o polskich misjonarzach. Wykręciła numer telefonu do Mirka, księdza p.o. biskupa w swoim regionie, z którym rozmawiałem i otrzymałem od niego telefony do rodaków- misjonarzy, pracujących w Bimbo, miejscowości koło Bangi w odległości około ośmiu kilometrów.

Otrzymałem przyzwoity pokój i zmęczony zasnąłem pod moskitierą- w kraju gdzie prawie wszystkie tropikalne paskudztwa próbują zaszkodzić Europejczykowi.

Może niektórzy znając mnie, powiedzą, że oglądam „dziwne” kraje, ale będą musieli również przyznać, że nigdy nie chciałem ekstremalnych przygód. Tutaj udało mi się je ominąć szerokim łukiem, dzięki wiadomościom od kapłanów.

Rano zbudziły mnie dzwony katedralne wzywające na poranną mszę świętą. Postanowiłem wziąć udział w modlitwie porannej oraz we mszy w kaplicy hotelowej. Spotkało mnie wyróżnienie w postaci części liturgii tylko dla mnie w języku  angielskim.

Po śniadaniu poszedłem zdobywać Bangi, a przynajmniej trochę poznać to miejsce w możliwym zakresie. Zaczynam od wejścia do katedry, chyba głównego zabytku Republiki Środkowoafrykańskiej. To archikatedra- siedziba kardynała. Samo miasto jest- jakby to powiedzieć: niezbyt okazałe i o niskiej zabudowie. Miasto jest zorganizowane tak, że centrum położone jest nad rzeką. Są tam budynki rządowe, parę sklepów, kilka restauracji, ze dwa hotele.

 

 

Drogi w mieście przypominają jeden wielki wybój. Jeżeli na głównych ulicach są jeszcze pozostałości asfaltu, to w drogach bocznych niejednokrotnie wielkie dziury wyrównują czasem po prostu śmieciami. Najpopularniejszym miejscem tankowania- byle jak poruszających się motocykli,  są butelkowe stacje benzynowe. Na jednej współczesnej– spotkałem nawet sklep z europejskimi towarami spożywczymi.

 

 

Naprzeciwko katedry znajduje się bazar i sklepiki z artystycznymi pamiątkami. W odróżnianiu od krajów wcześniej zwiedzanych, tutaj posiadają pamiątki oryginalne. Bardzo podobały mi się wyroby ze skór węży i krokodyli- ale jak je dowieźć do Polski, bez aresztowania za przemyt na granicy Unii Europejskiej? Kolce jeżozwierza?- ten sam problem, że nie wspomnę o wyrobach z: kości słoniowej, kłów nosorożca czy zębów hipcia. A co powiesz na obrazki afrykańskie wykonane ze skrzydełek motyli?

– Są naprawdę piękne- chyba zaryzykuję. Decyzję odłożyłem do czasu wylotu. Mam jeszcze siedem dni.

 

 

Na razie próbuję  złapać kontakt z rodakami- misjonarzami z Bimbo- mam zatelefonować wieczorem. Po zwiedzeniu bazaru trafiłem przypadkiem na dworzec minibusowy Norte- w kierunku Bimbo.

Spragniony i przyklejony do pancerza koszuli, szukałem wody butelkowanej po okolicznych sklepikach i straganach.

– Nie uwierzysz!- nie ma. Są tylko woreczki z wodą niewiadomego pochodzenia, a w zasadzie wiadomego- to kranówka zawiązana w woreczku.

Za to na dworcu w knajpce posiadają chłodne piwo „33” w butelce o słusznej wielkości 0,65 litra (za 1,3 EUR).

– Prawie jak woda! A co mi tam!- przy niniejszych notatkach zeszły mi dwie butelki.

Mógłbym się uznać za „piwożłopa”, gdyby nie to, że w klimacie, gdzie wszystko przylepia się do człowieka, naprawdę nie wiadomo kiedy ten chłodny trunek zmienia lokalizację z oszronionej butelki do wnętrza spragnionego płynu. Niezależnie od innej- mierzonej procentami zawartości, której prawie w ogóle w tym wilgotnym skwarze się nie  czuje.

Listopad oznacza w tym  klimacie koniec pory deszczowej. Niebo jest prawie cały czas zachmurzone i słońce niemal nigdy nie świeci bezpośrednio- nagrzewa tylko zupę powietrzno-wodną a przed nią nie ma ucieczki. Palma, zacieniona i przewiewna knajpka, ochroni dopiero po dłuższym czasie. Pomogłaby klimatyzacja, ale gdzie jej szukać w kraju, w którym załączają energię elektryczną o zmroku.  Okularów  przeciw słonecznych nie używam ponieważ, albo słońce chowa się za  chmurkami lub świeci pionowo, na co wystarcza mój kapelusz z rondem. Wszyscy dosyć źle znoszą upały- Murzyni też. Pocą się i narzekają na upał a marzną gdy tylko deszcz spadnie i temperatura spadnie poniżej trzydziestu stopni. Ja się topię a  obok mnie ludzie zakładają coś na koszule…

 

 

W międzyczasie plotkuję z lokalnym inżynierem architektem, oraz uśmiechem i przeczącym ruchem głowy, dziękuję obnośnym biznesmenom za wszelkie towary. Ostatni, zanim wstałem od notesu, próbował mi sprzedać żarówki ledowe- a chciałoby się napisać- że to gdzieś na końcu świata! Prawda, gdyby popatrzeć na bazar ze stertami używanego chłamu i obuwiem- po wyszczotkowaniu w wiadrze.

Dzięki trójce Francuzów (małżeństwu misjonarzy świeckich i ich gościowi) siedząc na pace ich samochodu 4WD, dostałem się do Bimbo na obrzeża stolicy Bangi. Po drodze kupowali dwie skrzynki piwa- ma wystarczyć dla trójki na minimum dwa tygodnie? Na moją dygresję:

– to chyba za mało?- dziewczyna odpowiedziała coś o…  zwyczajach Polaków!

– Uśmialiśmy się jak z przedniego żartu, zwłaszcza, gdy wspomniałem, że Francuzi wcale nie są lepsi pod tym względem- gdyby porównać z ilością wypijanego wina.

Wysadzili mnie na skrzyżowaniu  po drodze do kościoła św. Antoniego Padewskiego. Tuptam w bok do kościoła misyjnego, w którym trwa sprzątanie. Naście ciemnoskórych kobitek miotłami sprząta kościół i podwórko- tumany kurzu.

– Pytam o  Padre. -Tam,- pokazują mi kancelarię a później dzwonkiem przyzywają księdza.

Po chwili wychodzi ksiądz Marek, misjonarz Diecezji Tarnowskiej i zaprasza do siebie, gdzie plotkujemy wraz z młodym księdzem Maksymilianem. Chyba zająłem ich czas ponad miarę- dla mnie były to bardzo zajmujące rozmowy. W trakcie dyskusji o moich planach turystycznych przekonałem się, że pomysł samotnej wędrówki środkami lokomocji publicznej- to proszenie się o własne nieszczęście. Sympatyczni księża na konkretnych przykładach udowodnili mi, że mój pomysł jest wielce nierozsądny, niewart nawet rozważania realizacji.

Na dodatek taki pomysł to problem nie tylko dla mnie, ale również dla nich, gdyż czyją się osobami mogącymi pomóc w trudnej sytuacji, pomimo, że nie ponoszą za te sytuacje żadnej odpowiedzialności.

Usłuchałem i jestem im za to przeogromnie wdzięczny- ustrzegli mnie od błędu, który nie wiadomo  jak mógłby się dla mnie skończyć. Opowiedzieli  mi przykłady poprzedników turystów, ba, nawet osób, które przyjechały tutaj w ramach pomocy, na przykład z pieniędzmi na budowę studni we wiosce- i temu podobnymi.

Wszystkie kończyły się aresztowaniem, podejrzeniami o poszukiwanie złota i diamentów, konfiskatą mienia i… wykupem.

To zwyczajny bandytyzm w wykonaniu państwowych służb w mundurach, które nawiasem mówiąc nie otrzymują żołdu i pensji od swojego rządowego pracodawcy.

 Poczęstowano mnie Polskim Obiadem z rosołem i kotletem z kurczaka. Mniam, mniam, po miesiącu podróży w byle jakich warunkach!

Serdecznie dziękuję.. i niech Was księża-misjonarze Anioł Stróż strzeże od afrykańskich problemów. Potem ksiądz Marek nie pozwolił mi samemu wracać transportem publicznym do Bangi. Zawiózł mnie samochodem i na dodatek znalazł dla mnie miejsce w hoteliku prowadzonym przez siostry zakonne. Nazwał mnie swoim przyjacielem podczas rejestracji- jak znam życie przełożyło się to na cenę noclegu. Jak mam to nazwać???

– Marku- polski Góralu, który przez dziesiątki lat pracy misyjnej przesiąkł afrykańską sawanną, masz przyjaciela w Łodzi- daj  mi szansę na rewanż!!! Bardzo proszę!

Rano po śniadaniu plotkuję z siostrą prowadzącą hotel. Najpierw miałem drobny problem, którym rozbawiłem cały personel- po co jest ten pojemnik ze sproszkowanym mlekiem, opisanym w niezrozumiałym  dla mnie- francuskim- jako coś o ciastkach cruisantach. Okazał się zwykłą saszetką ze sproszkowanym mlekiem do kawy lub herbaty. Jadłem w towarzystwie policjantów ONZ (z Gwinei Konakry) i łatwo można sobie wyobrazić sytuacje polegające na różnicy w słownictwie.

–  Zabawa przednia,  zwłaszcza, że przyłączyła się siostra Teresa- szefowa, która postanawiała nauczyć się kilku słów po angielsku.

– Zabawa, dla mnie i dla Terezy- do czasu przyłączenia się anglojęzycznego kolegi z ONZ. Pozbawił rozrywki nas wszystkich- a zwłaszcza nie znających angielskiego policjantów- ochroniarzy z ONZ.  Jak  by nie patrzeć, można na przykładzie drobiazgów  pokazać sytuacje zabawne a polegające wyłącznie na porównywaniu słownictwa w trzech językach: francuskim, angielskim i polskim.

 Potem zauważyłem dziwną sytuację, kiedy siostra  prowadząca  hotel zapytała mnie:

– co będę jutro robił?

-Jak to! Idę na mszę niedzielną do katedry!

 Zwróciłem uwagę, na wymowne spojrzenie w kierunku jednego  z policjantów. Ten powiedział. że może iść ze mną- bo też się wybiera. 

 Po trzynastogodzinnej nocy pod  moskitierą byłem szczęśliwy, że wreszcie nastał dzień. Rankiem podsłuchiwałem poranny koncert owadów- coś wspaniałego- wierzcie mi! Podczas śniadania plotkujemy i umówiłem się na niedzielne wyjście do katedry. Wyruszyliśmy razem, ale zauważyłem, że ten człowiek idzie jakby z obowiązku!

– Idziesz razem ze mną, bo tak lubisz? – zapytałem.

– Nie, jestem innego wyznania. Poszedłem z Tobą ze względu na Twoje bezpieczeństwo!!!.

– Zdębiałem!!! Nie sądziłem, że siostra Tereza dba o mnie do tego stopnia!

– To dla mnie nie  jest problemem i mogę iść  samotnie, ponieważ znam drogę- odpowiedziałem.

 Ochroniarz z „Niebieskich Chełmów” powrócił do hotelu a ja dalej poszedłem samotnie. Po drodze popatrzyłem na ostrzeżenie o: broni, niewybuchach i minach pozostawionych- tam gdzie kiedyś, ktoś je zakopał.

 

 

Niedzielna msza święta nie zawiodła mnie.  W Afryce, katolickie ceremonie niedzielne to zawsze coś oryginalnego, prawie gdzie indziej niespotykanego- zawsze długiego- do dwóch godzin.

Przenigdy w afrykańskich krajach to nie było nic sztywnego- nudnego. To zawsze była fiesta, coś muzycznie ciekawego, ze  wspaniałym brzmieniem chóru, który tylko uzupełniają  głosy żeńskie. Nie wiem-  zawsze podoba mi się brzmienie chóru męskiego!!! Msza święta to  w Afryce zdarzenie wesołe, w  czasie którego klaszcze się i prawie tańczy.

– Naprawdę! Nie do pomyślenia u nas- w sformalizowanej, może- niektórzy powiedzą, nudnej Europie.

Po kilku godzinach wróciłem do siebie, do prowadzonego przez siostry hoteliku, po drodze kosztując: zupę- rosół  wołowy i piwo  „”33”- wszystko za dwa i pół euro.

Siedzę  i może nudnie…  piszę te notatki  z podróży.  Chyba pójdę pospać w niedzielne popołudnie pod moskitierę- Może to bzyczące towarzystwo da o sobie znać dopiero wieczorem?  Daj Boże- nigdy dotychczas nie miałem kłopotów z malarią.

Od centrum Banghi ciągnie się ulica prowadząca do bazaru Mamadou Mbaiki (nazywanego „też Piątym Kilometrem”). Bazar jest przeciwieństwem centrum. Z miasta można odlecieć samolotem, z bazaru jedynie wyjechać w interior (jest lokalny przystanek mini busów). Bazar to prawdziwe miasto: zarówno ośrodek handlu jak i rozrywki, tu można naprawić samochód- oraz natrafić na łobuza kieszonkowca. Można kupić wszystko co potrzebne: używane ciuchy, buty z odzysku, przysłowiowe łyżki, noże, ale i  łeb krowy , wędzoną małpę czy zębatego krokodyla, orzeszki ziemne, owoce… Na straganach siedzi się na ladach, tylko błoto i śmieci znajdują się niżej. Na bazarze znajdują się dzielnice plemienne i wyznaniowe również dzielnice nędzy i bogactwa.

Z bazarem na „Piątym kilometrze” związana jest kolejna historia- zaledwie sprzed miesiąca, mówiąca o sytuacji w Republice Środkowej Afryki. Miał tam miejsce akt terroryzmu skierowany przeciwko  ludności wyznania islamskiego. Z motocykla w części islamskiej bazaru, w tłum ciśnięty został granat.

W odwecie w centrum, przy jednej z renomowanych chrześcijańskich szkół został zabrany przez motorową taksówkę jeden z uczniów. Nie dotarł jednak do swojego domu- znaleziono go z poderżniętym gardłem!!!

Po mieście kursują taksówki, stosujące podobną taryfę w całym mieście, ale płaci się mniej jeśli  dosiądzie się do kogoś. Ile osób mieści się w taksówce? Duużo: sześć, siedem- chyba nie ma ograniczeń. Kierowca gdy widzi poważnego klienta może wyrzucić z taksówki dotychczasowego pasażera i zabrać „poważnego”- takiego, który chce pojechać dłuższą trasą.

 

 

W jeden z wolnych dni oderwałem się od komputera na spacer- na rynek z suwenirami. Nie mogłem się powstrzymać od zakupu obrazka wykonanego z motylich skrzydełek- nie wyglądały mi te skrzydełka na okazy bardzo wartościowe, których przywożenie do naszej części świata jest niedozwolone.

 Niezwykle egzotyczne wydają mi się nieustannie, po prostu ulice i sytuacje na nich dziejące się. A to idzie ktoś z ogromnym pojemnikiem z bagietkami. Za chwile ktoś niesie na głowie lub ramieniu metrowej wysokości stos platonek z jajkami, w których górne części są pełne jajek ułożonych w piramidkę- to jajka gotowane, oferowane z kawałkiem bagietki. Za chwilę idzie kobieta, niosąca na głowie czarne wędzone mięsiwo. Gdy wykazałem zainteresowanie, zatrzymała się i pokazała mi: wysuszone, wędzone na zimno truchła małpie.

Powiedz mi jak tego nie filmować, czy fotografować. Normalnie nakręciłbym długi film na temat tego co dzieje się na ulicy.

– Niestety! Nie jest tak dobrze! W tym kraju nie wolno fotografować bardzo wielu rzeczy, poza tym co wszędzie czyli: obiekty rządowe, militarne, policyjne, mosty, wieże przekaźnikowe… nie wolno także niczego, co pokazuje kraj w złym świetle. Powiedz mi Czytelniku tej relacji:

– jak trzeba wykonać takie fotografie? Tylko sfotografować namalowane obrazki na jarmarku? Bo ludzi też nie wolno!

Czyste wariactwo. Na dodatek musisz mieć na fotografowanie oficjalny glejt!!! Więc robię zdjęcia ukradkiem, wyłącznie telefonem. Kamery filmowej nie wyjąłem w ogóle. Nie chcę być aresztowany za coś, co istnieje wyłącznie w głowie jakiegoś skorumpowanego urzędasa, któremu mogę się na przykład spodobać jako  „bank na nogach”.

 

 

Na koniec tej relacji jeszcze co nieco o trzech sprawach.

Pierwsze to śmieci– wszelkie odpadki rzuca się na ziemię, tuż pod nogi. I wszystko byłoby dobrze gdyby nie było wśród nich torebek plastykowych. Za nic nie chcą się rozłożyć jak wszystko inne. Potem masz taki  obrazek, gdy w bocznej ulicy dużego miasta dziury wyrównuje się właśnie taką smrodliwą mieszaniną.

Dzieci w Afryce, to tylko trochę mniejsi dorośli. Małe dziecko w dużej chuście nie opuszcza prawie pleców matki- wystają mu tylko nóżki i głowa. Matka jeśli nie targa na głowie jakiegoś ciężaru, na przykład w misce stara się trzymać chustę tak, aby jakiś podmuch owiewał dziecko. Dzieciaki starsze niż jakieś pięć lat czymś się zajmują: noszą, sprzedają: orzeszki, owoce lub naprawiają buty. Cyniczny, odniesie wrażenie, że dorośli mężczyźni poza: gadaniem, spaniem i płodzeniem kolejnych potomków, niczym już się nie zajmują.

Biali– w Republice Środkowoafrykańskiej są nazywani Mundziu- Jest określeniem o wydźwięku negatywnym, typu  „białas” lub  „czarnuch”. Wprawdzie nie zawsze z takim wydźwiękiem się spotykałem- czasem „mundziu” towarzyszyły uśmiechy i przyjazne machanie dłońmi. Białych w tym dużym kraju jest bardzo mało. Większość wyjechała podczas zamieszek. Jest jeszcze kilkuset: misjonarzy, nauczycieli, doradców, lekarzy, pracowników ONZ, handlarzy diamentami, dyplomatów. Oni wyjadą gdy coś się zacznie dziać.

Obie strony oczekują od białych przestrzegania pewnych reguł. Biały nie jeździ na przykład na pace samochodu…  i w obecnym czasie porusza się po mieście z ochroniarzem.

– Gdzie jest Twoja ochrona?- często pytano mnie w pobliżu miejsc publicznych, np. bazarów.

Sami Murzyni są wrażliwi na drobne różnice w odcieniu skóry. Mogą się obrazić, gdy komuś się powie, że ma czarna skórę.

– Jak to, nie jestem czarny, przecież jestem „brązowy”-odpowie.

 Społecznie najniżej lokowane są  plemiona Pigmejów. Prawdopodobnym powodem jest: bardzo czarny odcień  skóry, mikra postura oraz nie znajomość używanych powszechnie w Centralnej Afryce języków: francuskiego i sango. Ubolewam, że względy bezpieczeństwa nie pozwoliły na podróż w kierunku lasów pogranicza z Kongiem i Kamerunem.

Dziękując telefonicznie księdzu Mirkowi za okazaną pomoc, usłyszałem, że może przyjadę jeszcze kiedyś?

– Nie wiem, czy dożyję takich czasów!- odpowiedziałem, życząc zdrowia i możliwości bezpiecznego wykonywania pracy misyjnej.

Dla mnie ten kraj jest jak stara brzydka baba, którą można wyłącznie  kochać lub od niej odejść- bo lubić nie ma za co! Pozdrawiam swoich Czytelników. Cieszę się, że wracam do domu.

 

Przejście do poprzedniej relacji: Rwanda

Przejście na początek trasy: Erytrea 

    

 

 

28-11-2017

RŚA, informacje praktyczne

 

Republika Środkowej Afryki, informacje praktyczne  (na listopad 2017).

Tekst: Paweł Krzyk

Informacje ogólne: duże państwo w środku Afryki o pow. 622 984 km² i liczbie ludności 5,5 mln. Niepodległe od Francji od 1960 roku. Graniczy z: Kamerunem, Czadem, Sudanem, Sudanem Południowym, Demokratyczną Republiką Konga i Kongiem (Brazza). Nie ma różnicy czasowej w porównaniu do Polski- nie mają czasu letniego.

Kiedy jechać?  Na południu Republiki Środkowoafrykańskiej podział roku na porę suchą i deszczową jest niewyraźny. Szanse na deszcz są jednak najmniejsze od grudnia do lutego. Temperatura w tej części kraju, bez względu na porę dnia, oscyluje wokół 30°C.

W północnej części kraju pora sucha trwa od października do kwietnia. Tutaj wskazania termometru mogą przekroczyć 40°C.

Ze względu na porę deszczową, podczas której drogi mogą być nieprzejezdne, oraz ekstremalne temperatury tuż przed nią, najlepszym okresem na podróż do Republiki Środkowoafrykańskiej jest polska zima.

Wiza: Ja swoją wizę załatwiłem w Warszawie w Ambasadzie Francuskiej. Załatwia się w ciągu jednego dnia-  ale trzeba przyjechać lub powierzyć załatwienie pośrednikowi. Wszelkie pytania w sprawie szczegółowych warunków uzyskania wizy oraz jej ważności należy kierować bezpośrednio do Ambasady Republiki Francji w Warszawie. Paszport powinien być ważny minimum 6 miesięcy. Przy wjeździe służby graniczne mogą żądać okazania biletu powrotnego- zażądali tylko książeczki ze szczepieniem p. żółtej febrze.

 Ambasada Francji-ul. Piękna 1, tel. 22 529 30 00, czynna od 9:00 do 13:00, (www.ambafrance-pl.org). Wymagane są następujące dokumenty: (pomogła mi firma pośrednicząca: wiza serwis za niewielką dopłatą, chociażby z problemem rez. hotelowej- są warci polecenia- ostatnio załatwiali mi niezwykle sprawnie kilka trudnych wiz)

  • Wypełniony formularz (można go wypełnić na miejscu).
  • Rezerwacja przelotu (daty przylotu i odlotu określą termin ważności wizy).
  • Rezerwacja hotelu (uwaga: żaden hotel w Bangui nie jest dostępny w internetowych systemach rezerwacji)
  • Kopia ubezpieczenia (oryginał do wglądu).
  • 1 fotografia.

 W Afryce Republika Środkowoafrykańska posiada przedstawicielstwa dyplomatyczne między innymi w: Brazzaville, Chartum, Kinszasie, Ndżamenie i Yaounde.

Wizy do krajów sąsiadujących- Niestety nie mam informacji na temat możliwości uzyskania wiz innych krajów- nie sprawdzałem.

Język urzędowy: francuski i sango (lokalny afrykański).

Waluta: obowiązuje Frank Afryki Centralnej CFA (XAF), waluta powiązana sztywno z EUR. Oprócz Republiki Środkowoafrykańskiej CFA używają następujące państwa: Czad, Gabon, Gwinea Równikowa, Kamerun i Kongo-Brazzaville. Kurs był następujący: wymieniany w Kamerunie: 1 EUR= 670 XAF, wymieniany w RŚA 1 EUR= 665-700 XAF. Dolar  około 560- 600 XAF. Wymieniać można w hotelach i sklepach. Nie widziałem bankomatów. Płacenie kartami– nie spotkałem.

Internet i telefony, prąd, wtyczki: Internet jest dostępny w dobrych hotelach i kawiarenkach internetowych.  Telefony GSM nasze nie działają. Prąd i wtyczki takie jak w Polsce. Telewizja i telefony komórkowe działają tylko w stolicy.

Ceny: towary i usługi – generalnie średnie i niskie, jeżeli nie będziesz zbyt wymagający. Dla wygody podaję ceny w EUR: butelka wody 1,5 litra= 0,8 EUR, jajko ugotowane w knajpce ulicznej 0,22 EUR. Bagietka ok. 0,4 EUR. Danie w knajpce: zupa wołowa z bagietką za 1,8 EUR. Piwo „33” o pojemności 0,65 l.=1,1 EUR. Wyjątkiem pozostają markowe hotele: za średni standard potrafią żądać wysokich cen europejskich. Tanie hotele katolickie 15- 27 EUR + do 7,5 EUR za wyżywienie: śniadanie i kolacja (nie korzystałem z lunchu- niezłe wyżywienie dla personelu misji oraz pracowników ONZ). Transport w mieście to taksówki motocyklowe i żółte taksówki. Reszta wymaga negocjacji i warto poświęcić czas na zapewnienie sobie bezpieczeństwa.

Jak dojechać? Najwygodniej samolotem. Ja przyleciałem od strony Kamerunu.

Bezpieczeństwo: obecnie, kraj niebezpieczny nawet w stolicy Bangi. Nie fotografuj jeżeli nie uzyskasz zezwolenia w Ministerstwie…. Wariactwo!

Tak to ocenia nasze MSZ: Sytuacja w Republice Środkowoafrykańskiej pozostaje niestabilna, pomimo przeprowadzonych w lutym 2016 r. wyborów prezydenckich i parlamentarnych, które rozpoczęły proces odbudowy kraju po trwającym kilka lat okresie konfliktu wewnętrznego. Na terenie kraju oraz w stolicy nadal dochodzi do incydentów zbrojnych, napadów bojowników, rozbojów i gwałtów.

Zdecydowanie odradza się turystom planowanie jakichkolwiek podróży do Republiki Środkowoafrykańskiej, zaś obywatelom polskim pozostającym w tym kraju zaleca się jego opuszczenie.

Nie ukrywam, że między innymi z tego powodu ograniczyłem wyprawę do Republiki  Środkowoafrykańskiej tylko do stolicy kraju- Bangi.

Dodatkowo już na miejscu przekonałem się: z relacji ewakuowanego lekarza ze szpitala misyjnego dr. Ione, księdza wikariusza p.o boskupa Mirka, księży Marka i   Maksymiliana z Bimbo, biskupa Berberati, że włóczęga  po tym kraju obecnie to nie żarty– i koniecznie należy zadbać o własne bezpieczeństwo. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za okazaną pomoc i informacje, które ustrzegły mnie od niebezpieczeństw na tej trasie.

W tym miejscu dziękuję również pracownikom naszej Ambasady w Luandzie, którzy pomogli mi w organizacji niniejszej podróży. Bardzo dziękuję Panu Ambasadorowi Piotrowi i Pani Konsul. Mam nadzieję, na kolejne spotkanie oraz sympatyczną korespondencję w czasie moich następnych afrykańskich wojaży.

Zdrowie: Występuje tutaj duże zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne. Wymagane są szczepienia przeciw żółtej febrze i wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Z uwagi na duże zagrożenie malarią warto zaopatrzyć się w odpowiednie lekarstwa. Należy wystrzegać się kąpieli w wodach stojących. Należy też unikać spożywania produktów niewiadomego pochodzenia i wody z kranu, napojów z lodem i surowych warzyw (ameba). Służba zdrowia jest na niskim poziomie. Malaria występuje w Central Afrik przez cały rok, na terenie całego kraju. Szerzej piszę o malarii piszę na stronie pod malaria.

Szacunki ONZ mówią, że około 11% populacji w wieku od 15 do 49 lat jest nosicielem wirusa HIV. Uśmiechnąłem się tylko pod nosem, kiedy w knajpce kelnerka wymownie spojrzała- proponując mi usługi „panienek” dobrych obyczajów.

Boże- czyżby nie było widać, że jestem już dziadkiem i najbardziej ze spraw damsko-męskich  interesują mnie „moje wnuczęta”!

Zezwolenia

Pozwolenie fotograficzne: Zaleca się unikanie fotografowania i filmowania, zwłaszcza w stolicy. Można uzyskać zgodę na fotografowanie do celów zawodowych w środkowoafrykańskiej agencji prasowej. Całkowicie zakazane jest fotografowanie pałacu prezydenckiego, okolic willi szefa państwa, lotniska i wszystkich budynków publicznych. Dodatkowo niewskazane jest fotografowanie miejsc pokazujących RSA w sposób niekorzystny- np. ludzi na bazarach. Nie pisałbym o tym, gdyby mi nieokreślony „cichociemny” łobuz- łapownik, nie zwracał na to uwagi.

Transport i informacje turystyczne: W tym kraju nie istnieją informacje turystyczne. Ruch prawostronny. Jeździłem głównie taksówkami i pojazdami misji katolickich.. Niżej podaję szczegóły:

Lotnisko- hotel przy katedrze katolickiej: taksówka za około 10 EUR (ok.8 km) . W dzień są dostępne motocykle i minibusy.

Bangi miasto: poruszałem się pieszo, motocyklami i taxi: w cenach od 100  do 600 XAF (ok 1 EUR)

Hotele:

Bangi, spałem w:

Hotelu katedry katolickiej: Centre d’Accuell Notre Dame, oraz

– hoteliku prowadzonym przez siostry zakonne: Centre Monseigneur Cucherousset CSMC tel:+236 70 945500 i 72 192539- Łatwo trafić, znajduje się przy głównej drodze z lotniska w bocznej uliczce naprzeciw stadionu. Dowodzi bardzo sympatyczna siostra Tereza.

Przewodniki: nie szukałem, wystarczyły mi informacje z Internetu, oraz informacje na miejscu.  

Atrakcje turystyczne: wszystko pieszo oraz taksówką- patrz relacja.

 

Powrót do relacji z podróży