Kongo, Demokratyczna Republika Konga
Spis treści
Kongo, Lubumbashi, relacja z podróży.
Kongo, Lubumbashi, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Lubumbashi, miasto leżące w południowej części Demokratycznej Republiki Konga, miałem okazję zobaczyć podczas krótkiego wypadu z terenu Zambii. Było to w grudniu 2014 roku, podczas wyprawy do Afryki Wschodniej. Podczas tej podróży wygospodarowałem kilka dni, i postanowiłem zobaczyć tę niewielką część D.R. Konga. Kongo jest obecnie niezbyt bezpiecznym krajem do zwiedzania turystycznego. W prowincjach: Nord Kivu, Sud Kivu i Orientale działają grupy zbrojne i rebelianci. Okresowo dochodzi do potyczek zbrojnych. Po zrobieniu rozeznania na pograniczu w Zambii i potwierdzeniu, że nie ma tam obecnie problemów … ruszyłem nie mając wizy. I ten problem okazał się najtrudniejszy. Przyjechałem autobusami z Zambii przez: Kitwe, Chingola do przygranicznego miasteczka Chilabombwe. Ledwo autobus się zatrzymał, gdy czarne ręce wyciągają się ze wszystkich stron po mój bagaż. Zdziwiony pytam dlaczego go biorą: bo na pewno jedziesz a granicę i potrzebujesz taxi. Okazało się, że robią tak wszyscy, a taxi jadą wypełnione pasażerami po brzegi, te ostatnie kilka kilometrów (za nieco ponad 1,5 USD). Przed dojazdem do granicy, ciągnie się kolejka dużych samochodów ciężarowych, stojących w kolejce do odprawy. Dojeżdżamy w miejsce w nijaki sposób nieuporządkowane: mizerne targowisko z warzywami i owocami, dziury z kałużami po deszczu, tłumek kręcący się we wszystkie strony. Rozbawiony obserwuję załadunek niebotycznych pakunków, na rowery, ale takie specjalnie przygotowane: same rurki, koła, kierownica i bez napędu pedałami. Ma się zmieścić jak najwięcej, a jechać i tak nie sposób po wielkich wybojach. Ledwo zobaczyli mój kolor twarzy, zostałem otoczony przez kilkunastu wymieniaczy pieniędzy: tanzańskie kwacha na franki kongijskie (CDF), dolary…, oraz osoby oferujące przeprowadzenie- pokazanie jak się przechodzi przez urzędy graniczne. Bronię się jak mogę, gdyż wiem, że na wszystkich granicach te usługi zawsze kończą się żądaniem wygórowanej zapłaty, za niepotrzebne mi usługi. Jeden się przyczepił i łazi za mną, przegania nawet innych. Na zdjęciach: czerwone potoki po krótkim deszczu, oraz fotka zrobiona: autorowi relacji z w/w opiekunem, oraz niskiego wzrostu wymieniaczem pieniędzy, ale za to z grubaśnym plikiem walut do wymiany. Zdjęcie zrobiłem w pasie granicznym.
Odprawa zambijska jest szybka, i po kilku minutach idę do oddalonych budynków kongijskich. Najpierw tak jak wszędzie obecnie w Afryce: sprawdzenie żółtej książeczki i szczepienia przeciwko żółtej febrze, sprawdzenie temperatury ciała, a może potrzebujesz prezerwatywy (???, leżą w pudełku dla chętnych). Grzecznie podziękowałem i podaję paszport urzędnikowi imigracyjnemu mówiąc, że chciałbym otrzymać wizę na tej granicy na 2-3 dni. Po chwili wraca i mówi wpłać 70 USD, ale za chwili kolejnej przychodzi miejscowy „ważniak”, zabiera paszport i zaczyna się gorączkowa wymiana zdań pomiędzy nim i moim opiekunem, w którymś z lokalnych języków. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem, dlaczego w mojej sprawie rozmawiają z nieznanymi mi osobami? Poprosili mnie do pokoju szefa służby granicznej, i tu nastąpiło wypytywanie; kim jestem i po co chcę jechać. Na odpowiedź: turysta, pada pytanie gdzie mam potwierdzenie, że jestem turystą!!! Przecież masz mój paszport- to jest dokument dla turysty! Odpowiedź: aby dostać wizę musisz mieć dokument z Twojego Ministerstwa Turystyki, z poświadczeniem, że nim jesteś. Zamurowało mnie. Chcą mnie odesłać do przedstawicielstw dyplomatycznych DR Konga w Zambii: do Ndala lub Lusaki. Całe szczęście, że wpadłem na pomysł pokazania im moich licznych wydruków internetowych, które przygotowuję o każdym kraju. Chyba ich zaciekawiłem. Ponadto towarzyszący mi „pomagier” okazał się chyba nie tylko człowiekiem z ulicy, gdyż wlazł za mną do tego pokoju i aktywnie uczestniczy w rozmowie. Nawet ze swojego telefonu wykręca jakieś numery i podaje słuchawkę „ważniakowi”. Po godzinie i mojej prośbie, że tylko na jeden dzień, zabrali paszport i poszli załatwiać. W tym samym czasie do pokoju wszedł następny „białas” z problemem podobnym do mojego. Jest z RPA i jedzie na dwa dni skontrolować swoje kongijskie przedsiębiorstwo. Proponują mu zakup wizy półrocznej za 1200 USD. W tym czasie ja mam swój paszport z kawałkiem papieru, w oparciu o który mogłem wjechać do Konga. Sukces, na który naprawdę nie liczyłem, po godzinie spędzonej na oczekiwaniu. Pakując się, kątem oka widzę jak ten z RPA się wścieka, bierze paszport i wraca z powrotem do Zambii. Postawiłem piwo swojemu pomagierowi już po stronie kongijskiej. Pożegnaliśmy się po wymianie grzeczności, i moim podziękowaniu. Dojeżdżam po niecałej godzinie obdrapanym mini busem do Lubumbashi. Nie wymieniałem pieniędzy, przyjęli zambijskie (ceny ok. 3 razy wyższe). Jest to duże prawie 1,8 milionowe miasto, które jest stolicą regionu Górna Katanga. Miasto leży u postawy jakby cypla lądu, wciskającego się w teren Zambii. Są to tereny przemysłowe, prawie nie różniące się od tych po drugiej stronie w Zambii. Mając na względzie ostrzeżenie przekazane mi na granicy, o zakazie fotografowania obiektów urzędowych, dałem sobie z tym spokój, tym bardziej, że to miasto jest bez specjalnych wyróżników. Jak dla turysty niezbyt atrakcyjne. Po spacerze kilku godzinnym, postanowiłem wrócić tego samego dnia z powrotem do Zambii. Na kolejnych zdjęciach: granica po stronie kongisjkiej, oraz wielkie termitiery przy budynkach wioski, gdzieś po drodze.
Jeszcze tylko kilka informacji o Kongo, do którego pewnie wrócę od strony zachodniej, ale po uspokojeniu się problemów wewnętrznych. Francuskojęzyczne Kongo jest bardzo dużym krajem, siedmio krotnie większym od Polski, oraz liczbie mieszkańców ok. 72 miliony w 250 grupach etnicznych. Posiada tylko 37 km wybrzeża atlantyckiego, oraz większość kraju zajmuje dżungla dorzecza rzeki Kongo. Dopiero po powrocie do przyjaznej Zambii, przygotowując tę relację, doczytałem się ostrzeżenia naszego MSZ, że zdarza się na tym zambijskim przejściu granicznym, nawet niehonorowanie wizy otrzymanej w Ambasadzie D.R. Konga w Warszawie. Należy pamiętać, że turyści mający w paszporcie: wizę ruandyjską, wizę burundyjską lub znaczki urzędu imigracyjnego Burundi, mogą napotkać trudności przy wjeździe do tego kraju. Z uwagi na to, że powrót nastąpił tego samego dnia, ten sam urzędnik zambijski zgodził się unieważnić stempel wyjazdu, tak że nie musiałem powtórnie opłacać wizy Zambii. A ja ruszyłem w przedwieczorną podróż do Lusaki.
Następna relacja będzie z: Malawi.
Powrót do poprzedniej relacji: Zambia.
Powrót na początek trasy: Majotta.
Mzungu wśród goryli w Kongo
Mzungu wśród goryli w Kongo
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Szczegóły organizacyjne wyprawy zamieściłem na końcu relacji w informacjach praktycznych.
Zaciekawiany czarnymi górski gorylami, najpierw chciałem pojechać i zobaczyć je z terenu Rwandy. Wiedząc o polskich misjonarzach Marianach w Ruhengerii, poszukałem do nich kontaktu i od księdza Andrzeja Tokarczyka otrzymałem garść pożytecznych informacji, oraz ostrzeżeń na temat sytuacji na pograniczu Ugandy i Rwandy z Demokratyczną Republiką Konga. Serdecznie księdzu dziękuję i żałuję, że nie było nam dane się spotkać. A nie pojechałem do Rwandy za sprawą właśnie informacji od księdza, że drastycznie podniesiono tam ceny za godzinną wycieczkę do goryli w Parku Narodowym Vulkanoes- aż do dwóch tysięcy amerykańskich dolarów. Dla mnie wariactwo, podważające sens wyjazdu.
Przy okazji szukając potwierdzenia nowej ceny, dotarłem do rwandyjskiego biura turystycznego z Kigali. Tam niestety potwierdzono zmianę cen, ale przy okazji podpowiedziano mi możliwość zobaczenia czarnych olbrzymów w Kongu. To spowodowało, że zamówiłem wycieczkę i przesyłając wyłącznie skan paszportu, bez płacenia, pojawiłem się o siódmej rano umówionego dnia kwietniowego, na granicy Ugandy z Demokratyczną Republiką Konga. Do przejścia granicznego w Bunagana, z Kisoro w Ugandzie dojechałem taksówką motocyklową, którą w Ugandzie nazywają boda boda. Na granicy czekał na mnie z wizą Kongijczyk Daniel, mój równolatek. Musieliśmy poczekać na ławeczce przed okienkiem granicznego biura imigracyjnego, aż zrobi się godzina siódma- czas w Kongo jest przesunięty o jedną godzinę. Przy okazji mamy możność podpatrywania małego ruchu granicznego pomiędzy Ugandą i Kongiem- ludziska przechodzą, pokazując tylko dowody osobiste- dają im jakiś papierek z zygzakiem podpisu i sobie chodzą w obie strony.
A jest na co popatrzeć, bo to taki ruch graniczny jak na jednym z końców świata. Asfalt na drodze się kończy i główna droga w Kongu wygląda… jak całkowite bezdroże. Idą sobie kobiety do Konga z dużymi kopaczkami do prac polowych, w tę samą stronę idzie młody jegomość i niesie na głowie potężną wiązkę cienkich gałązek z podsuszonymi liśćmi:
– to surowiec do produkcji lokalnego piwa- mówi mi Daniel
W drugą stronę ktoś targa dwa żółte baniaki.
– czyżby tańsze paliwo?- pytam.
– a gdzie tam! To już jest to piwo- śmieje się mój opiekun.
Co rusz w obie strony kursują taczki z czymś w workach, i obładowane do granic niemożliwości potężne, drewniane hulajnogi.
– Jak to coś się nazywa?- pytam.
– To dosłownie „drewniany skuter”, który w lokalnym języku Ginande nazywany jest chukudu, a z francuskiego trottinette- informuje Daniel.- Patrz w drugą stronę- z górki na potężnych dwóch workach z ziemniakami usiadł nawet ten cyklista- śmieje się. Proszę, aby mi te nazwy zanotował w oryginalnej pisowni.
– Nigdy nie sądziłem, ze spotkam bardziej oryginalny drewniany pojazd, gdy po raz pierwszy w Australii pojechałem na drewnianym pierwowzorze roweru. Na tamtym rowerze jechało się siedząc na siodełku i odpychało od ziemi nogami.
Wesołe pogaduszki ożywił rowerzysta, który na bagażniku roweru przewoził drewnianą konstrukcję łóżka. I tak sobie plotkujemy. Już kwadrans po siódmej a urzędasa w okienku jak nie ma, tak nie ma.
Nagle każą wszystkim powstać i w pozycji na baczność dwóch policjantów kongijskich wciąga flagę na maszt- rozpoczął się dzień pracy na granicy. I faktycznie po kolejnych piętnastu minutach miałem wstemplowaną wizę i siedziałem jako jedyny turysta w dżipie, którym mieliśmy ruszyć do widocznych stożków górskich. Jestem jedynym białasem i ciągle słyszę jak mantrę powtarzane słowa: mzungu, muzungu, mzungu… Nawet urzędnik na granicy tak mnie tytuował. Te słowa nie miały negatywnego wydźwięku i znaczą w lokalnych językach po prostu osobę obcego pochodzenia. Ci ludzie próbowali w ten sposób powiedzieć innym kogo zauważyli, lub zwrócić jakoś moją uwagę. Zwykle kończyło się odwróceniem głowy i przyjaznymi kiwuskami. Później na jednym z postojów powiedziano mi, że w lokalnym języku w okolicach Kinszasy występuje jeszcze jedno słowo o podobnym znaczeniu, a mianowicie „mundele”.
Ale po kolei. Wjeżdżam do jednego z najsłynniejszych parków narodowych w całej Afryce. Położony jest na granicy trzech państw- choć w każdym z nich nazywa się inaczej. Jego celem jest zapewnienie maksymalnej ochrony jednemu z ginących gatunków- gorylom górskim. Park został rozsławiony w filmie „Goryle we mgle”, opowiadającym o bojowniczce o prawa goryli– Dian Fossey. Obecnie ich liczebność znowu bardzo spadła w wyniku wojny domowej. Na obszarze, który obejmuje park narodowy znaleziono ropę naftową, jednak dzięki apelowi UNESCO wstrzymano plany dotyczące wydobycia tego surowca.
W drogę ruszyliśmy po drobnych zakupach spożywczych, w towarzystwie wspomnianego Daniela, kierowcy samochody i lokalnego przewodnika. Miasteczko po stronie kongijskiej jest dla mnie bardzo egzotyczne- takie bardziej afrykańskie, a nad nim z tyłu wisi jeden z wulkanicznych szczytów Gór Wirunga.
Myślę, że poziom opieki sanitarnej i zdrowotnej pokazuje wygląd miejscowej apteki.
-Nie chciałbym tutaj zachorować!
Napotykani ludzie są niezwykle przyjaźni i otwarci. Nie wiem kim z zawodu jest Daniel, ale jadąc wita się prawie z wszystkimi i jest przyjmowany niezwykle serdecznie. Jazda początkowo odbywała się po głównej drodze krajowej, będącej nią tylko z nazwy, gdyż faktycznie jechaliśmy straszliwymi wertepami, po których nawet nasz samochód z napędem na cztery kola poruszał się wolno i bardzo ostrożnie.
Potem skręciliśmy w lewo w stronę Parku Narodowego i stan drogi stał się wielokrotnie gorszy- a jadąc tą główną „krajówką” sądziłem, że nie można jechać pojazdem na czterech kołach po gorszej drodze! W pewnym momencie przestaliśmy rozmawiać, ponieważ głowa telepała się tak mocno, że z ust wydobywał się bełkot zamiast słów. Za to miałem coraz to inne widoki na kolejne góry i mijane wioski. Po godzinie, gdy już samochód utknął na dobre w potężnych koleinach, wyżłobionych przez strumienie płynące drogą, trzeba było wysiąść i dalej ruszyć na własnych nogach. Zbieramy się jakoś i organizujemy wymarsz w górę. Mijają nas spokojnie, niczym nie poruszone kobiety z potężnymi naręczami pędów trzciny cukrowej na głowach.
Następnie godzinne piesze tuptanie z ciężkim oddechem- w moim wykonaniu, wśród pól z wielkimi garbami, chat z patyków oblepionych ziemią i okrągłych plecionych spichlerzy do przechowywania żywności. Już wyjaśniam. Te garby na polach wykonują, aby umożliwić roślinom wegetację- aby woda deszczowa mogła spływać (lub stać) w rowach pomiędzy powyższymi garbatymi grzędami. Napotykani ludzie byli niesamowicie sympatyczni i uśmiechnięci, tak jakby ta „skrzecząca” bieda i strzępiaste ubrania dzieci nie miały żadnego znaczenia. Zwiedziłem prawie wszystkie afrykańskie kraje i w bardzo rzadko obserwowałem takie odizolowanie od świata zewnętrznego.
– Można w takim otoczeniu zrozumieć, jak odbierali swoje wyprawy na Czarny Ląd dawni podróżnicy. Towarzyszy mi ciągle wielogłos „mzungu”.
W jednej z wioseczek dołączył do mnie i przewodnika policjant w mundurze, a przy wejściu do Parku narodowego jeszcze jeden z maczetą i drugi z karabinem kałasznikowa. Wejście na teren chroniony odbywa się przez furtkę w elektrycznym ogrodzeniu. Ogrodzenie ma trzymać na jednym terenie zwłaszcza bawoły i słonie leśne. Po trzydziestu minutach przeciskania się wąskimi ścieżynkami i torowaniu maczetami drogi, w gęstwinie krzaków i drzew spotykamy jedenastoosobową rodzinę
Wszyscy obżerają się bez umiaru liśćmi krzewów, pnączami i drobnymi gałęziami. Co chwila któraś mama wspina się wyżej i swoim ciężarem przyciąga do ziemi co bardziej soczyste młodsze gałązki.
Jedynie srebrno grzbiety, pan i władca tej gromadki zachowuje umiar i spogląda w moją stronę, niezadowolony prycha i co rusz idzie dalej w gąszcz. Opiekunów pokazało się więcej- doszło kilku strażników z okolicy. Przy nerwowym zachowaniu małp, wydają charczące pomruki- wyraźnie powodujące uspokajanie się małp. Nie opisuje szczegółowo tych goryli, gdyż zrobiłem to w relacji z Ugandy. Wracając z powrotem dowiedziałem się, że w okolicy, którą zwiedziłem, żyje jeszcze jedna, licząca osiemnaście członków grupka małp. Kongijczycy w swojej części wulkanicznej krainy górskich goryli posiadają pięć lokalizacji, do których możliwe jest zaprowadzenie turystów. Można to zorganizować jako kilkudniową trekkingową wycieczkę. Patrząc na mapę, jest to teren w Górach Wirunga pomiędzy mną na północy Parku Narodowego, do Goma na jego południowym krańcu.
No cóż, po godzinie skończyło się oglądanie czarnowłosego towarzystwa, wracam niespiesznie z powrotem do samochodu. Sympatyczniej bo w dół. Obejrzałem sobie dokładnie drewniany skuter, którym młody chłopiec przewoził duży wór ziemniaków w dół do wioski. Na równym terenie także wsiadał na swoją chukudu (foto). Jest sobota przed Świętami Wielkanocnymi. U nas dzień świąteczny- pora święconek, a tutaj był to dzień, w którym zrobiono świąteczne spotkania z dziećmi w szkołach wioskowych- chaty z patyków oblepione gliną. Nie mogłem sobie odmówić wspólnego zdjęcia z dzieciakami, zwłaszcza, że lgnęły do mnie- mzungu, mzungu, patrz przyszedł mzungu…, jak do przysłowiowego Ojca Wirgiliusza. To, że poszedłem do dzieci, wzbudziło sensację wśród moich opiekunów oraz powód do fotografowania spotkania i filmowania telefonami. Mam również takie zdjęcie. Zobacz jak wyglądają wiejskie dzieci kongijskie „w świątecznych strojach”. Miałem kilka cukierków, ale powiedzcie mi jak je wyjąć i próbować rozdzielić… Pomyślałem o: ich perspektywach rozwoju, szansie na wykształcenie…, potem o swoich wnuczętach i zamyślony odjechałem na granicę do Ugandy.
Przejście do następnej relacji: Burundi
Przejście na początek trasy: Uganda. Mzungu wśród goryli
Demokratyczna Rep. Konga, informacje praktyczne
Demokratyczna Rep. Konga, informacje praktyczne (na kwiecień 2018).
Tekst: Paweł Krzyk
Informacje ogólne:
Kraj duży i niebezpieczny. W rejonie Parku Narodowego Wirunga stan techniczny infrastruktury cywilizacyjnej jest beznadziejny. Stan dróg głównych pozwala wyłącznie na bardzo wolną jazdę samochodami 4WD. Na drogach bocznych szybko utkniesz… Nie do pomyślenia jest poruszanie się bez przewodnika. Różnica czasowa w rejonie PN nie występuje- czas jest identyczny jak w kraju.
Kiedy jechać?
Najlepszy okres do podróżowania do goryli, to podobnie jak w Ugandzie i Rwandzie dwie pory suche: grudzień-luty oraz czerwiec-lipiec. Ze względu nad wysokość nad poziomem morza temperatury nie są zbyt wysokie – nie przekraczają 30°C. Ja miałem w kwietniu około 20 stopni na plusie i przelotny deszczyk.
Wiza:
Obywatele polscy, potrzebują wizy. Nie otrzymasz jej na granicy. Wymagane jest szczepienie przeciwko żółtej febrze od cudzoziemców. Wizę załatwiło mi Biuro Podróży z Kigali
Wizy do krajów sąsiadujących- nie wiem.
Język urzędowy: francuski. Po angielsku nie miałem problemu, ale też i nie miałem potrzeby się dogadywać.
Waluta: Obowiązuje frank kongijski (CDF). Nie korzystałem z miejscowych środków płatniczych. Płaciłem USD organizatorowi podróży. Niczego nie kupowałem. Bo prawdę mówiąc tam nie była co kupić, poza czymś do picia czy jedzenia- a to zapewnił organizator wyjazdu.
Internet i telefony, prąd, wtyczki:
Nie wiem.
Ceny: około 100 USD wiza, organizacja wyjazdu do goryli: 600 do 700 USD
Jak dojechać do parku narodowego Wirunga?
Najwygodniej drogą lądową z Ugandy (Bunagana) lub Rwandy (Goma).
Bezpieczeństwo:
obecnie, kraj bardzo niebezpieczny. Silne zagrożenie bandytyzmem i porwaniami obcokrajowców dla okupu. Potwierdzili mi to również polscy misjonarze pracujący w Ruhengerii w Rwandzie. Masowo występuje łapownictwo, zwłaszcza ze strony służb mundurowych. Popatrz na ostrzeżenia naszego MSZ.
W rejonie Parku Narodowego Wirunga, w przypadku korzystania z usług lokalnego organizatora turystyki, wyjazd jest bezpieczny.
Na wyjazd w interior trzeba mieć zezwolenie, również na fotografowanie.
Co do zdrowia: w tym kraju jesteś zagrożony prawie wszystkimi chorobami tropikalnymi. Poziom opieki zdrowotnej jest beznadziejny i w razie problemów pozostaje wyłącznie szybka ewakuacja. O malarii piszę pod Malaria.
Transport i informacje turystyczne:
Infrastruktura drogowa jest bardzo słabo rozwinięta. Wszystko miałem załatwione w ramach wycieczki do goryli. Załatwiłem wycieczkę, jeszcze z kraju przez Internet w Biurze Podróży z Kigali, stolicy Rwandy.
– Brzmi dziwnie prawda: załatwiłem poprzez Rwandę wycieczkę z Ugandy do D. R. Konga. Musiałem przyjechać na granicę Ugandy z Kongiem w Bunagana. Tam na granicy spotkać się z agentem z Konga, który dostarczył mi wizę kongijską. Po dokonaniu na miejscu opłaty w wysokości 800 USD, wraz z przewodnikiem zabrali mnie do samochodu na całodniową wycieczkę do goryli. (załatwiane przez biuro w Kigali). Sama wiza kosztuje 100 USD.
Udostępniam zainteresowanym za darmo pełny namiar: info@rwandagorillassafari.com
Hotele: nie nocowałem
Przewodniki: nie szukałem. Wystarczyły mi informacje z Internetu, oraz informacje na miejscu.
Atrakcje turystyczne: Nie rozpisuję się- patrz relacja z podróży.
Powrót do relacji z podróży
Jak dotrzeć do goryli w Afryce?
Informacje szczegółowe jak dotrzeć do goryli w Afryce w tym w D. R. Konga, znajdziesz TUTAJ
Goryle w D. Republice Konga, film z podróży
Obejrzyj czarne leśne goryle w ich naturalnym środowisku…
Demokratyczna Republika Konga, Kinszasa. Relacja z podróży.
Demokratyczna Republika Konga, Kinszasa. Relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Ruszyłem znowu, tym razem do środkowej Afryki, do kraju: 7-krotnie większego od Polski, siedzącego okrakiem na równiku, 100 milionową populacją władającą ponad 200 językami i zamieszkałą również w prawie niezbadanym lesie tropikalnym.
Czyli kłaniam się z dawnego Zairu obecnie Demokratycznej Republiki Konga, zwanego też Kongiem Kinszasa, oczywiście znad ogromnej rzeki, która przepływa głównie przez ten tropikalny, malaryczny kraj. Fotki z około 10 milionowej Kinszasy.
A tutaj centrum miasta i sprzedawca gotowanych jajek.
Kongo jest specyficznym krajem, bardzo trudnym do zwiedzenia, począwszy od uzyskania wizy, a skończywszy na… poruszanie się po ogromnym terytorium kraju. Kilka rad dla następców:
-Musisz skontaktować się z lokalnym biurem podróży, które załatwi Ci specjalne dokumenty, by uzyskać wizę w Warszawie
– Samotnie prawie nic nie załatwisz z powodu potężnej korupcji.
– Stan dróg jest beznadziejny i bez samochodu z napędem na cztery koła… po prostu nie da rady.
– Objazd samochodem wymaga grupki osób, a przeloty tylko samolotami są kłopotliwe wskutek odwoływania lotów. Komunikacja publiczna…, lepiej w ogóle nie rozważać.
– No i na koniec- to jeden z najdroższych krajów świata.
Nie wspomnę o zwyczajach i fotografowaniu, za które możesz trafić do więzienia z oskarżeniem o… kradzież duszy.
Kongo jest jednym z krajów, gdzie w warunkach chronionych można zobaczyć małpy człekokształtne i to aż dwie odmiany: czarne górskie goryle, oraz odmianę pawianów- tzw. bonobo.
Te drugie pokazuje ośrodek Lola Ye Bonobo na opłotkach miasta w Kinszasie (wstęp 10 USD).
Wchodząc na teren głośno szumiąca rzeka, każe wypatrywać… hipopotamów. Niestety, nie w tym kraju (dawno je zjedzono).
W centrum miasta znajduje się przystań Beach Ngobila, skąd odpływają szybkie łodzie do widocznej na drugim brzegu rzeki stolicy drugiego Konga- Brazzaville.
Przejście do następnej relacji: Nad Kongo w Mbandaka.
Na równiku, nad Kongo w Mbandaka . Relacja z podróży.
Na równiku, nad Kongo w Mbandaka . Relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Na początek kilka słów na temat lotnisk krajowych w DRK. Korzystam głównie z takich.
Do tej pory sądziłem, że wszelkie lotniska w świecie są takie same, ot taki sobie dworzec: kupić bilet, potwierdzić obecność, znaleźć wyjście do samolotu i… szlus. Otóż w kongijskiej Afryce to nie jest takie proste. Mowy nie ma, że załatwisz coś samodzielnie- trzeba nająć pomagiera, za którym pójdziesz jak ta przysłowiowa owieczka, który weźmie Twój paszport i powie, lub pokaże gestami- czekaj tutaj! A ty jak ta sierotka… czekasz i w końcu zaczynasz dumać:
– gdzie do k. nędzy jest? A może oszust i nie masz już paszportu, a… czas leci.
Ten… pokazuje się co kilkanaście minut i pokazuje… czekaj. A wokół kłębi się przebarwny tłum ludzi o wyłącznie ciemnej karnacji, mnóstwo uśmiechniętych Pań, o których część męskich szowinistów powie coś tam… o stawianiu kufla. Ty jesteś jedynym białasem, do którego jak ćmy do światła zlecą się wszyscy lokalni sprzedawcy, miejscowi naciągacze, wymieniacze pieniędzy (1USD- 2000 lokalnych), wszelkich usług, najwięcej będzie haseł typu
– Mondele daj mi pieniądze…
Jeżeli nie znajdziesz zakątka na siebie i bagaż, to jesteś popychany, przestawiany i Bóg jeden wie, kiedy skończy ci się cierpliwość.
Za pierwszym razem miałem sporo wątpliwości, za kolejnym szukałem tylko zakątka z piwem i spokojnie czekałem, w końcu zawsze tuż przed wejściem do samolotu, przynoszono mi komplet dokumentów: opłacone lokalne podatki, dokumenty wylotowe i kwity bagażowe.
Potem to co zwykle: prześwietlenie, wizyta u łapownika w kontroli granicznej- mimo lotu krajowego wielokrotnie pokazuje się paszport i test covidowy. A ten łobuz graniczny będzie tak długo kontemplował Twój paszport, kazał wypisywać bzdurne kartki, aż dostanie do łapy (standard 20 USD). A potem już mogłem tylko podziwiać samolociki…, ale o tym chyba… innym razem.
Fotki z Mbandaka. Z lotniska nie pokażę, bo za takie przestępstwo… są duże kłopoty .
Mbandaka na równiku nad Kongiem.
Mbandaka jest ćwierć milionową stolicą kongijskiej Prowincji Równikowej. Leży na lewym brzegu rzeki Kongo pośród ogromnych lasów tropikalnych. Praktycznie jedyną możliwością dotarcia tutaj jest 2- godzinny lot małym samolotem- ja skorzystałem z lotu Air Kasai.
O podróży drogami lepiej zapomnieć, już za centrum miasta stają się samymi wybojami, rzeźbionymi porą deszczową.
Życie na równiku, nad Kongiem na pewno jest niezwykle egzotyczne dla Europejczyka, począwszy od prania pomiędzy drewnianymi pirogami, super egzotycznymi bazarami gdzie nie znajdzie się turysty, gdzie na pewno nie wyjmie się kamery z powodu wierzeń opartych na czarach i „kradzieży duszy”.
Założyciela miasta H. M. Stanleya (1883r.), uhonorowano postawieniem dużego kamienia…
Bazar przypomina scenki sprzed wieków, a na jednym motocyklu można podróżować w… cztery osoby.
Wybrałem się także nad Kongo oraz do tutejszego ogrodu botanicznego.
Spotkasz małe krokodyle jako danie…, oraz ogromne białe larwy poze (coleoptere, około 7 x 2 cm) będące przysmakiem spożywanym na żywo.
Na koniec okazało się, że mój samolot powrotny został odwołany. Całe szczęście znalazło się miejsce dla mnie w… samolocie towarowym (jedno z dwóch miejsc tuż za kabina pilotów).
Przejście do następnej relacji: Z Kinszasy do wodospadów Zongo
Przejście do poprzedniej relacji: Kinszasa
Z Kinszasy do wodospadów Zongo, relacja z podróży.
Z Kinszasy do wodospadów Zongo, relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Do prowincji Kongo Centralne (Bas Kongo) wybrałem się głównie dla pięknego wodospadu na rzece Zongo (dopływ Kongo). Prowincja podobno jest źródłem zaopatrzenia stolicy w warzywa, ja jednak tego nie widziałem w mizernych wioseczkach, pośród pagórków porośniętych chęchami.
Planując, oceniłem odległości na jakieś 100 kaemów w jedną stronę, czyli… luzik odpoczynkowy.
Dopiero potem okazało się, jaka jest prawda o kongijskich drogach. Aby pojechać asfaltem, czyli na zachód od Kinszasy, trzeba dojechać do Kisantu (120 km).
Droga taka, że nie mogłem się oderwać od telefonu, który
– głupol jeden, moimi rękoma strzelał fotki sytuacjom na drodze.
A to: jakiś samochód osobowy, który na dachu ma towary trzy razy wyższe od niego, czy ciężarowa Arka Noego, dwa razy wyższa niż być powinna, a na tym jeszcze siedzi kilka osób…
Sytuacje drogowe przerywają niesamowite bazary w mniejszych miejscowościach.
W Kisantu skręcamy do wodospadów, 2 godziny po drodze gruntowej rzeźbionej porą deszczową, gdzie nierówności sięgają do metra w górę i dół. W końcu są wodospady za tamą elektrowni. Przyjemnością był spacer do głównej 65 metrowej kaskady. To jedno z miejsc na krótki wyjazd dla mieszkańców Kinszasy.
W końcu, tzw. luzik, stał się całodzienną wyprawą po wertepach. Oczywiście po drodze było mnóstwo chat, chatynek, z których większość zbudowano ze splecionych patyków, oblepionych gliną…, lokalne cegielnie i ludzie oferujący swój jedyny towar- wiązki patyków na opał, czy kassawę (odmiana ziemniaka).
Przejście do następnej relacji: Nad Kongo w Kisingani
Przejście do poprzedniej relacji: Na równiku, nad Kongiem w Mbandaka
Przejście na początek trasy: Kinszasa
Nad Kongo w Kisangani, relacja z podróży.
Nad Kongo w Kisangani, relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Kisangani, milionowe miasto, pośrodku Afryki w prowincji Wschodniej i ciemno zielonej plamy na mapie geograficznej oznaczającej prawie nieprzebyte lasy tropikalne. Znajduje się również nad rzeką Kongo, która tutaj skręca na południe. Podczas jazdy z lotniska do hotelu w centrum, dała znać o sobie pora deszczowa i w kilka minut po obu stronach dziurawej jezdni popłynęły dwa dodatkowe mini dopływy Konga. Leje mocno, ale po niedługim czasie znowu nieśmiało wygląda słońce. Tylko byle jakie domostwa na opłotkach, jakby podobne do oglądanych daleko stąd…
W końcu dotarłem do niezłego hotelu. Warto wybierać w tym kraju lepsze hotele (4-5 gwiazdek), ale trzeba wiedzieć, że te gwiazdki opisują tylko cenę noclegu, gdyż oferowany standard znajduje się 2-3 gwiazdki niżej.
Bystrza na Kongo w Kisangani.
Warto wybrać się nieco w bok w górę nurtu rzeki Kongo, aby dotrzeć do Chutes Wagenya. Po drodze będą „klimatyczne” przedmieścia.
Samo miasto jest takie sobie. Wszedłbym na ogromny bazar, ale… tam w wąziutkich przejściach dla Mondele (biały w znaczeniu Europejczyk), jest niezbyt bezpiecznie.
A same kilkumetrowe wodospadziki na Kongo dały okazję lokalnym rybakom, aby w nurcie spadającej w dół wody, połowić z wykorzystaniem ogromnych saków.
Drugim miejscem ze spadkiem wody na rzece jest tama Pont Tsopo. Za nią także woda opada kilkadziesiąt metrów w dół.
W ostatnim dniu popływałem po rzekach. Najpierw dotarłem nad dopływ, który dostarcza mieszkańcom Kisangani z głębi trudnych do przebycia borów, przede wszystkim opału drewna i węgla drzewnego. Oczywiście jest spławiane ogromnymi dłubankami z jednego pnia – aż trudno uwierzyć, że istnieją tak ogromne drzewa, oraz zmyślnymi, częściowo zatapialnymi tratwami z bambusa. Marzeniem trampa są widoki na brzegu, targowisko drzewem i wiktuałami spożywczymi- nie tylko gigantycznymi, pół żywymi robalami, a wszystko otoczone chatynkami.
Fujaśne mniam mniam dla Muzungu- i tak mnie nazywają. Słyszę za sobą taki wielogłos, jak mantrę, zwłaszcza, że pokazał się jakiś namawiacz religijny i przekupki zaczęły uprawiać religijny aerobik, z rytmicznym skandowaniem wrzasków świątobliwego.
Potem przeskoczyłem do portu nad Kongiem, gdzie wspomniane dłubanki służą do przeprawy na drugą stronę, siedząc na kancie burty za odpowiednika złotówki (500 lokalnych). Nie muszę chyba wspominać, że biały kolor twarzy widzę tylko w … lustrze.
Rzeka Kongo.
Posiada aż 4700 km długości (wraz z rzeką Lulaba- zmiana nazwy) i płynie ogromnym łukiem od Zambii przez: oba państwa kongijskie, oraz Angolę.
Posiada liczne progi i bystrza, uniemożliwiające żeglugę na całej długości. Najdłuższy odcinek zdatny do żeglugi znajduje się pomiędzy Kisangani i Kinszasą (1600 km). Sprawdziłem, ile płyną promy. Otóż połowa tej trasy z Mbandaka do Kisangani, to 17 dni… W wilgotnych lasach równikowych rzeka i dopływy są jedynym traktem komunikacyjnym. Po drogach z trudem poruszają się pojazdy z napędem na 4 koła. W Kisangani z zainteresowaniem obserwowałem życie na rzece: dłubanki od małych po ogromne, próby wędkowania, mycia naczyń, pojazdów i… siebie, transport do miasta z płodami swoich wioseczek w czółnach…, jak i duże drewniane promy kursujące pomiędzy miastami.
Siedząc w poczekalni kongijskiego lotniska w Kisangani, które wyglądem przypomina szopę, cieszę się, że udało mi się przy odlocie nie zapłacić łapownikom, choć przyszedł przywitać się pogranicznik- ten, który podczas przylotu trzy dni temu dostał 20-kę z wizerunkiem amerykańskiej głowy państwa. Mam trzy godziny do odlotu i gdy kupiłem piwko, pokazali mi chybotliwe metalowe siedzisko, ale pod wylotem jedynego klimatyzatora…
Zaczynam odświeżać sobie mój mocno zardzewiały francuski. Przydaje się, powiem więcej, jego minimalna znajomość jest wręcz w tym kraju niezbędna.
Ten ciemnoskóry kraj, kiedyś mocno wykorzystywany przez króla belgijskiego (niewolnictwo), potem przez Belgów (j.w. i dodatkowo rabunkowa gospodarka), przygoda z socjalizmem zakończona krwawymi bojami w tropikalnym piekle…, obecnie próbują coś ze sobą zrobić, ale jak to zwykle bywa w Afryce,
– jak dostaniesz się do koryta…, to musisz szybko się wzbogacić- czyli w sumie jest … jakby podobnie.
Dodatkowo, występują tu chyba wszystkie możliwe tropikalne paskudztwa, począwszy od żółtej febry, tych przenoszonych przez moskity, czy paskudniejszych- bo mniej znanych, na przykład takie coś, co po ugryzieniu wprowadza żyjątko pod skórę, a to sobie … wędruje. Są i takie nieuleczalne, objawami przypominające owrzodzenie, czy wreszcie, prawie zapomniana w dobie covida, ebola, wysoce śmiertelna zaraza, przed którą „świat robił w gacie”- ile lat temu? Tutaj, ostrzeżenia są wszędzie…
Na to nakłada się praktycznie brak dróg, bo na tych istniejących- głównych, można samochodem w ciągu dnia pokonać… nawet 100 km!
Co pozostaje? Liczyć na siebie, na to co jest wokół, szamana, czy czarownika, który może zdecydować o losie…, czy nawet śmierci. A mają w Demokratycznej Republice… (d. Zairze) tych plemion i języków ponad dwieście.
Na koniec dość zabawne rozmówki z przygodnymi towarzyszami podróży: często biorą mnie za … misjonarza, czy człowieka podróżującego w interesach, a… rzadko za… turystę.
Przejście do następnej relacji: Kindu
Przejście do poprzedniej relacji: Z Kinszasy do wodospadów Zongo
Przejście na początek trasy: Kinszasa
Kindu, relacja z podróży.
Kindu, relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Kindu, to kongijska Prownicja Maniema. Chciałoby się powiedzieć, że przed dotarciem tutaj, nawet… zawracają. Nie piszę co, gdyż nie wiem co tutaj migruje, na pewno wokół są ogromne lasy tropikalne i wszelkie „dobrodziejstwa natury”, o których wcześniej już wspominałem…
I faktycznie można dolecieć, dopłynąć, lub przejechać…koleją z południa, bo drogi ze straszliwymi wybojami nie warto rozważać. Ja doleciałem z przystankiem w Goma.
140 tysięczna społeczność nad Kongiem żyje obecnie z przemysłu drzewnego, dawniej ze: złota, kości słoniowej oraz handlu niewolnikami. Głównym wyznaniem w Kongo jest katolicyzm, a w centrum okazałym budynkiem… katedra.
Udało mi się zwiedzić dwie wyższe szkoły. Publiczna, wyglądała tak… jak nasze „wyobrażenie” o szkole w buszu, a prywatna, kształci gdzieś na poziomie naszej szkoły średniej, oczywiście za czesne w wysokości 700 USD za rok nauki. Na poziomie średnim to 200… plus 300 za akademik.
Kindu również znajduje się nad rzeką Kongo, tyle, że w górę rzeki. Przemierzyłem z nią ponad dwa tysiące kilometrów, i nadal, z wyspą po środku jest bardzo szeroka. Aby przedostać się na drugą stronę trzeba płynąć łodziami: mniejszymi napędzanymi wiosłem kindyjskiego gondoliera, ogromnymi, wieloosobowymi, gdzie pasażerowie siedzą na burtach lub dnie. Wszystkie są pirogami wyciosanymi z jednego pnia.
W niedzielę, z wielu świątyń chrześcijańskich dobiegają rytmiczne śpiewy, lub bardzo głośne przemowy- wrzaski kaznodziejów.
Po drugiej stronie rzeki pojechałem motocyklową taxi do wioski Katako, której specjalnością jest wytwarzanie oleju i wina palmowego. Moi opiekunowie natychmiast dorwali się do pół litrowych kubków z winem. Mnie jakoś nie przekonał do siebie mętny płyn, serwowany z kilku litrowych, plastykowych baniek.
Ale, chociażby dla egzotyki kongijskiej wioski z mini bazarem, warto było jechać kilka kilometrów po ogromnych wybojach.
Wokół Kondu, wioska Basoko
Tak mi się spodobały oryginalne wioseczki kongijskie, że wygospodarowałem czas na następną. Ale najpierw trzeba było zdobyć test covidowy. A więc: do banku wpłacić 30 amerykańskich (praktycznie druga waluta- chyba ta ważniejsza), potem do szpitala (prostokątny placyk z parterowymi budyneczkami) po wymaz- wynik jutro rano.
– Którym dla mnie jest ten PCR test?- nie wiem. Z wyprawą po Kongo związanych jest… pięć! Dotychczas było na pewno kilkadziesiąt.
A potem do kolejnej wioski. W odległości kilku kaemów znajduje się Basoko, a w niej typowe tutejsze płody ziemi: głównie kasawa (ziemniak), kukurydza, banany, trochę trzciny cukrowej i kilka rodzajów innej, lokalnej zieleniny.
Na poletkach pracuje się motykami i maczetą, a wszystko transportuje na własnych głowach, lub w koszach na plecach. Towary na sprzedaż, oprócz wyżej wspomnianych, mogą pojechać na rowerach, lub wraz z pasażerami na motocyklu (średnio na jednym trzy- cztery osoby, a gdy z dzieciakami- do sześciu).
Nie sądź, że uda ci się coś porządnie sfotografować. Gdy wyjmiesz sprzęt filmowy, od razu są energiczne protesty, lub wyciągnięta dłoń… po kasę. Najczęściej używam… telefonu. O kamerze filmowej zapomniałem.
Przejście do następnej relacji: Pont Kwango, (Bandundu)
Przejście do poprzedniej relacji: Nad Kongo w Kisingani
Przejście na początek trasy: Kinszasa
Pont Kwango, relacja z podróży.
Pont Kwango, relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Hej, dzień się budzi… w 12 milionowej stolicy kongijskiego kraju. Za oknem mam nieustanną, choć niespecjalnie uciążliwą melodię klaksonów, licznych motocykli, odrapanych busów z pasażerami, czy szmeru ulicy ze straganów pod oknem. Właśnie sprzedawcy obuwia myją je, przed zaprezentowaniem. Z drugiej strony rząd wymieniaczy pieniędzy okupuje swoje drewniane stoiska z krzesełkiem, a za nimi wieczorna knajpka, którą czasem odwiedzam- dla serwowanego… piwa. Za nią na placyku pokazali się uczniowie grający w nogę- wczoraj rozpoczęli naukę.
Witaj, niebezpieczna dla turysty, Kinszaso!
Ja zaraz ruszam samochodem z napędem na 4 koła, 200 kilometrów na południowy wschód do kolejnej prowincji.
Będąc w Kongo, chciałem się przekonać, jakie też są kongijskie sawanny?
Chyba nie ma człowieka, który by nie wiedział o ogromnych zoologach afrykańskich, parkach narodowych z dziesiątkami tysięcy zwierząt na wolności, w których podczas zwiedzania to człowiek jest zamknięty w samochodzie. Sawanny na wyżynie kongijskiej znajdują się między innymi w Parku Narodowym Pompo Lumene, na pograniczu regionów Kinszasy i Bandundu.
Postanowiłem pojechać do miasteczka Pont Kwango. Znajduje się nad rzeką Kwango, oraz we wspomnianym parku. Jedzie się z Kinszasy prawie 200 km w jedną stronę- o dziwo po niezłej drodze. Zaskoczenie było pełne, gdyż nie zobaczyłem ŻADNEGO zwierzęcia, nie licząc dwóch jaszczurek i kilku ptaków.
Michel, mój opiekun na tej trasie stwierdził, że trudno się dziwić brakowi zwierzyny, skoro w poprzednich czasach organizowano nawet loty helikopterami z Kinszasy, aby sobie postrzelać… z broni maszynowej. Pozostają rybki ze straganów, suszone i pieczone.
Oczywiście, aż w nadmiarze po drodze miałem widoczków- takich nie turystycznych: mnóstwo bazarów wioskowych, oryginalnych potraw w tym zielone robale Mbinzo (kubek po dolarze),
Chaty z plecionek oblepionych gliną…, sprzedawcy papierosów na sztuki oraz alkoholu na kieliszki…. Tutaj Michel pozował mi do zdjęcia, abym mógł bezpiecznie je zrobić. „Kradłem duszę tylko jemu”.
Scenki nad rzekami…
No i te przedziwne pojazdy załadowane do granic absurdu, czy transport publiczny w postaci ciężarówki, w której na pace były towary, a pasażerowie jak ptaki siedzieli na użebrowaniu pod plandekę.
Przejście do następnej relacji: Mbuji- Mayi
Przejście do poprzedniej relacji: Kindu
Przejście na początek trasy: Kinszasa
Kananga i Mbuji-Mayi, relacja z podróży.
Kananga i Mbuji-Mayi, relacja z podróży.
(na lipiec 2021)
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Kananga (do 1966 roku Luluabourg) – miasto w Demokratycznej Republice Kongo, stolica prowincji Lulua (Kasai Zachodnie), leżące nad rzeką o tej samej nazwie. Wyróżnia się stosunkowo dużą liczbą mieszkańców – 1,1 miliona. Nie ma tu zbyt wiele do oglądania, Katedra Św. Klemensa, budynki rządowe…
Dodaj budynek stacji kolejowej z lokomotywą. W pobliżu miasta wydobywa się diamenty. I tyle.
Mbuji-Mayi. jest dużym miastem w kongijskim Kasai Wschodnim, trzecim w kraju pod względem liczebności mieszkańców (1,7 miliona). Znajduje się nad rzeką Bushimaie w regionie rolniczym. Dostać się można z rzadka kursującymi samolotami, lub po drodze, którą właściwiej byłoby określić bezdrożem.
Zresztą, niewiele lepiej prezentują się ulice miejskie. Za to centrum handlowe Mbuji-Mayi zajmuje się większością wydobycia, i produkcji diamentów w Kongu. Wydawać by się mogło, że diamenty to bogactwo, ja jednak tego nie zauważyłem.
Liczne bazary, które bezpiecznie było obejrzeć z okna samochodu, węglarze z trudem pchający wory z węglem drzewnym… na rowerach, sprzedawcy: mąki, mydła, kasawy… Większość mieszkańców stanowi ludność Luba.
W centrum monumentalnie prezentuje się katedra katolicka na placu otoczonym… bardzo dziurawymi ulicami.
Problem, oraz Gadki szmatki.
W kongijskim Mbuji-Maya spotkał mnie problem logistyczny. Pojechałem sobie, jak panisko z hotelu na lokalne lotnisko, aby polecieć do Kinszasy, a tu zimny prysznic:
– My dzisiaj nie mamy żadnych lotów, dokądkolwiek!
– Ale, ja mam bilet!??? Pytanie retoryczne, z odpowiedzią
– no, i co z tego?
Co było robić. Po spytaniu w innych liniach lotniczych, wiem, że nie polecę stąd nigdzie, ani dzisiaj, ani jutro. A samochodem droga do Kinszasy, to… minimum 3 dni.
– O, k…, a to problem…!
Uruchomiłem opiekuna mojej trasy z Kinszasy, i po dwóch godzinach- jak królik z kapelusza, wyskoczył lot… na jutro.
– Wiesz, szukałem też w liniach cargo- mówi mi. Pomimo mojej ogromnej praktyki z biletami lotniczymi, tutaj bez znajomych w liniach i agencjach nie zrobiłbym nic.
Popatrzyłem trochę na życie uliczne i na luzie poszedłem do „banana baru” na Doppel Munich (piwo 6,5%), i pogadałem sobie z … Chińczykiem. Ten anglojęzyczny dżentelmen mieszka tu od 10 lat i zajmuje się logistyką, jak rozumiem dla towarów jego kraju. Mieszka w Lubumbaszi (region przemysłowy) i mówi mi na przykład, że z tego miasta do Mbuji… samochód jedzie… tydzień (w Europie byłby około jeden dzień?). Oczywiście, gdy pojedziesz z napędem na wszystkie koła. Pogadaliśmy o bezpieczeństwie jasnoskórych w tym kraju i… co to dużo plotkować (też samotnie nie wchodzi na bazary…). W końcu gadka się urwała…, sądzę, że jest jedną z osób uzależnionych od telefonu…
Potem trafił się profesor lokalnego uniwersytetu, który wziął mnie za… biznesmena. Najbardziej zabawna była jego odpowiedź na pytanie:
– kim jestem?
– Jego, jesteś TURYSTĄ? – zabrzmiało podobnie jak … SZALONY.
Problemy… i cargo.
Po wspomnianych poprzednio kłopotach z lotami, wczoraj na kongijskim lotnisku w Mbuji-Maji, na pewno nie spodziewałem się czegoś podobnego. Miałem drugi bilet na kolejny dzień, i… co z tego „mocium panie”- lot znowu odwołany!
Co było robić…
Postanowiłem działać, gdy zobaczyłem lądujące duże samoloty transportowe. Tak, tutaj głównie transportem powietrznym miasta otrzymują zaopatrzenie.
Tylko dzięki pomocy komendanta lotniska jednak odleciałem, na jednym z trzech siedzeń w pustej, potężnej maszynie, której wnętrze przypominało użebrowany… tunel, lub chodnik w kopalni.
Potem tylko standardowy tłok na ulicach Kinszasy.
Przejście do następnej relacji: Kongo Brazza, Impfondo
Przejście do poprzedniej relacji: Pont Kwango
Przejście na początek trasy: Kinszasa
film Kinszasa
film Mbandaka na równiku, nad Kongiem.
film Z Kinszasy do Kisantu i Wodospadu Zongo
film Nad Kongiem w Kisangani
film Kindu, czyli Afryka nieznana
film Pont Kwango i kongijskie sawanny.
film Kananga i Mbuji Mayi