Grenlandia. U Inuitów na Grenlandii, relacja z wyprawy.
U Inuitów na Grenlandii. Relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Grenlandię zwiedzam w sierpniu 2014r. podczas podróży, której głównym celem było dotarcie na tę największą w świecie wyspę. Szczegóły organizacyjne mojej trasy w Islandii przedstawiłem w informacjach praktycznych (kliknij). Przyleciałem do krainy Eskimosów, których obecnie nazywa się Inuitami, czerwonym mini samolocikiem linii Air Greenland z Islandii. Samolot lecąc od tej strony najpierw spotyka po drodze wschodnią, zimniejszą część wyspy. Zbliżając się widzę z niezbyt wysoka kolejne białe placki na wodzie. To góry lodowe, które oddzielają się od potężnych lodowców na brzegu oceanu. Widać z góry jak lodowiec zbliżając się do wody fałduje się i pęka, aby przy kontakcie z wodą cielić góry lodowe. Przy samym brzegu woda jest od nich biała, dopiero nieco dalej widać samotne białe góry/pola lodowe. W czerwcu do sierpnia formalnie jest polarne lato, ale jak widzę nie wszędzie. Na wschodzie Grenlandii jest wyraźnie zimniej i ledwo odmarzły w kolejnym miejscu skaliste zbocza stykające się z wodą oceanu. Wewnątrz wyspy jest wieczny ogromny lodowiec i temperatura nigdy nie przekracza 00 C. W tutejszym lecie odmarzają i pokrywają się zielenią traw i porostów tylko brzegi wyspy. Na zdjęciach samolot Air Greenland na lotnisku w Keflavik, oraz jedna z zatok z cielącym sie lodowcem.
Mini lotnisko w stolicy Grenlandii Nuuk to jeden budynek. Wychodząc kilkanaście metrów pieszo bez kontroli dokumentów i w ogóle czegokolwiek, odbieram swój plecak i rozglądam się wokół. Nikogo nie ma z obsługi a ja szukam właśnie obsługi, bo biuro mojego hotelu pracuje tylko do 16.00 (a jest po 18-tej), i zostawili mi na lotnisku klucz do pokoju! Spotkałeś gdziekolwiek taki obyczaj, bo mnie się nie zdarzyło. Cóż w tym mini mieście (ok. 16 tysięcy mieszkańców) widocznie wszyscy się znają, i po co mają zatrudniać pracowników w hotelu? Jakoś znalazł się ktoś, gdy wspólnie z dwójką innych pasażerów zaczęliśmy głośno wołać. Już tylko taksówką siedem kilometrów do centrum Nuuk i jestem na miejscu dość odległym od reszty świata, leżącym bardzo blisko arktycznego koła podbiegunowego. Jest to już zachodnia strona wyspy, nieco cieplejsza od reszty, gdyż omywana przez odnogę ciepłego Prądu Północnoatlantyckiego. Ale i tak średnio patrząc, w zimie jest -70C, a w najcieplejszym lipcu tylko +10. W czasie tej wyprawy, jak wdziałem prawie zimowe odzienie już a Wyspach Owczych, tak równiutko już prawie trzeci tydzień w nim chodzę. A jak wyjeżdżałem w kraju było około 300, na plusie! Jednak tylko w naszym lecie zwiedzanie tych krajów ma sens. Jeżeli nie chcesz: prawdziwie marznąć, być ciągle przemoczonym czy też przebywać w upiornym wiaterku, który chce strącić człowiekowi głowę z karku- a nie tylko jej nakrycie, to nie masz innego wyboru. Ale dość marudzenia! Noc mija szybko i przed południem ruszam spacerem zwiedzić stolicę Grenlandii. W rejonie Nuuk jest mnóstwo fiordów i samo miasto leży nad kilkoma z nich. W centrum w dzielnicy nadmorskiej znajdują się podstawowe do funkcjonowania państwa urzędy, sklepy, banki, poczta…. Większość budynków jest parterowa, drewniana i pomalowana na jaskrawe rożne kolory. Znalazłem małe Muzeum Narodowe pokazujące życie i zwyczaje Inuitów. W pobliżu luterańskiego kościoła znajduje się kilka pomników z najwyżej ustawionym na skałach pomnikiem Matki Morskiej. Zaraz za nimi za wzgórzem jest piękne osiedle kolorowych małych domów drewnianych. Można je spotkać na widokówkach. Jeżeli jest pogoda wokół Nuuk urzekają krajobrazy fiordów. Na zdjęciach centrum miasta i w/w osiedle.
Tuż przy centralnym punkcie miasta zbudowano coś co odrzuca swoim wyglądem: szereg dziesięciu długich kilkupiętrowych betonowych bloków, dobrze znanych z czasów naszej „ wielkiej płyty”. W sklepie rybnym spotkałem wieloryba, niestety tylko w postaci dużych czerwonych kawałów mięsa .Tam do postaci potrzebnej w sprzedaży sklepowej, doprowadzano go używając dużych ręcznych pił. Niżej zdjęcia bloków oraz stoisko rybne z czerwonymi kawałami mięsa wieloryba.
Inuici dawniej mieszkali w małych wioskach wzdłuż wybrzeży, zajmowali się polowaniem z łodzi i kajaków obciągniętych skórami. Tradycją przemieszczania si ę po lądzie była jazda psimi zaprzęgami. Igloo, czyli półkoliste domki wycinane z bloków śniegu, pochodzi również z tej części świata. Było to życie niezwykle surowe. W czasach, kiedy zmieniono Inuitom tradycyjny styl życia, ludzi zajmujących się łowiectwem przeniesiono do … bloków, psy zastąpiły skutery śnieżne, doszło w końcowych latach XX wieku do zjawiska: samobójstw, depresji, i … alkoholizmu. Może obecnie z tego powodu obowiązuje całkowity zakaz przywożenia przez turystów alkoholu w jakiejkolwiek postaci (od 01.01.2011r.).
Kto obecnie zamieszkuje Grenlandię? Większość mieszkańców jest Grenlandczykami-potomkami rdzennych Inuitów i Europejczyków (głównie Duńczyków), w różnym stopniu wymieszania. Mieszkają również Europejczycy. Łącznie te grupy stanowią prawie 90% mieszkańców. Widać to na ulicach. Inuici są niższego wzrostu i posiadają charakterystyczne rysy twarzy (nieco podobne do mongolskich). Osoby mieszanej krwi są … wyższe. A tak w ogóle, to globalizacja zrobiła swoje i tutaj. Wszędzie pełno komórek, samochodów, rowerów i towarów jak w całej Europie. Samochody osobowe to też zjawisko ciekawe w tej części świata, gdzie prawie nie ma dróg. Tu się podróżuje przede wszystkim po wodzie i powietrzem. Nuuk posiada nawet kilka linii autobusów miejskich. Będąc w porcie zobaczyłem niewielką górę lodową w sąsiedztwie kutrów rybackich. Nikt się nią nie przejmował… a może sama się stopi! Na zdjęciach pokazuję sympatyczną grupkę dzieciaków inuickich na spacerze z opiekunami (trzymają się razem mając w rączkach… gumki), oraz w/w port rybacki.
Popłynąłem przez kolejne dwa dni promem Sarfaq Ittuk, wzdłuż zachodniego wybrzeża na północ do Ilulissad. Ten duży statek przewozi w kabinach 249 pasażerów i towary do miejscowości po drodze. Jest to chyba najtańszy i najważniejszy sposób przemieszczania się na wyspie, oraz zaopatrywania w drobne towary. W czasie przystanków w mini porcikach można z niego zejść zwiedzić najciekawsze miejsca. Trzeba jednak przed odpłynięciem być z powrotem, ponieważ nikt na spóźnialskich tutaj nie poczeka. Alternatywą jest prom za dwa dni w drodze powrotnej, lub za tydzień w tym samym kierunku. Pierwszy postój miał miejsce w Manitsoq. Podobne do tych w stolicy kolorowe domy i… kilka bloków z betonu i drewna. Już przy pełnej widoczności płynę kolejnymi fiordami w otoczeniu zmieniających się szczytów górskich. Te od strony wyspy czasami pokazują nam „jęzory” swoich lodowców. Następny postój już przy zmienionej deszczowej pogodzie i mgle, był tylko 15 minutowy w Kangaamiut, miejscu nie posiadającym portu. Pasażerów z bagażami i kilka pakunków przesyłek przemieszczono na łodzie i płynę dalej. W obu miejscach inuickie domy stoją na prawie gołych, stromych zboczach górskich. Na zdjęciach prom oraz Manitsoq.
Minąłem już arktyczne koło podbiegunowe i dalej jest coraz zimniej, i … bardziej biało od lodowców i gór lodowych. Ubieram rękawiczki i czapkę zimową-temperatura w dzień ok. 3-40C. Gór w wodzie na razie nie widać, za to lodowce są coraz bliżej brzegu. Poprzednio płynąłem fiordami i było na co patrzeć, teraz w deszczu i mgle obserwuję tylko bujanie się promu i biel za oknami. Przedwieczorny dłuższy ponad 3 godzinny stop miał miejsce w Sisimiut, które posiada kompleks starych budynków i małe muzeum. Na zdjęciach inuicki domek gdzieś wśród fiordów, oraz cmentarz w centrum Sisimiut.
Druga noc i ranek powitał w niewielkim Aassiaat ze starą dzielnicą tuż przy porcie. Króciutki spacerek, bo tylko pół godziny postoju: kolorowe domki jak wszędzie, kościół z dzwonnicą i pomnikiem zrobionym z gigantycznych kości wieloryba, budynki firm zajmujących się rybołówstwem, i naście warczących agregatami kontenerów chłodni czekających na transport. Po wypłynięciu fotografuję pierwszą olbrzymią górę lodową. Na drugim zdjęciu działko wielorybnicze stojące jako pomnik w tej osadzie.
Wpłynąłem naprawdę do rejonu gór lodowych. Wypatruję w morzu wielorybów, tylko w oddali widzę kilka strumieni oddechowych. W południe dopływam do najciekawszego miejsca pobytu na Grenlandii do Ilulissat. Jestem na północy Grenlandii, już ponad 298 km za kołem polarnym. Plecak zostawiłem w pokoju hotelowym i idę popatrzeć jakie to miejsce jest. Leży dwa kilometry w głąb fiordu i jest główną atrakcją turystyczną Grenlandii. Tutejszym turystycznym numerem jeden jest wpisany na listę … Unesco, 40 kilometrowej długości Fiord Lodowy Ilulissat. U nasady fiordu leży Sermeq Kujalleq- najszybciej przesuwający się lodowiec świata. Przesuwa się 19 metrów dziennie, i powoduje odłamywanie się ogromnych gór lodowych, mogących mieć po kilka kilometrów długości i do… kilometra wysokości. Te góry lodowe ponad wodę wystają około 150 metrów. Wraz z pływami oceanu góry przesuwają się aż do wylotu fiordu w pobliżu miasta, i tam większe zatrzymują się na spłyceniu dna fiordu. Prom dopływając do Ilulissad płynął lawirując pomiędzy górami lodowymi, właśnie na tym zatorze lodowym. Niżej dwa zdjęcia z tego miejsca.
Turystów przyciągają w zimie atrakcje w postaci możliwości podróży psimi zaprzęgami, a w lecie widoki na zatokę z topniejącymi górami lodowymi. Duży mróz w zimie (do-300C), okazuje się do zniesienia dzięki suchemu klimatowi. Samo niespełna pięcio tysięczne Ilulissat żyje z przetwórni ryb, krewetek i turystyki, oraz posiada około 2300 psów. Polarny dzień, kiedy słońce nie zachodzi prze całą dobę występuje tutaj od 20 maja do 20 czerwca, a polarna noc zaczyna i kończy się w… listopadzie (jest ciemno całą dobę- słońce powraca na niebo dopiero 13 stycznia). Zorzę polarną można obserwować od września do kwietnia. W zatoce ilulissad biało od pływającej kry i gór lodowych. Widoki są fantastyczne i spełniają wcześniejsze wyobrażenie o Grenlandii, gładkie lustro wody z mnóstwem fantazyjnych kształtów gór lodowych. W mieście ciekawy kształt hotelu „Arctic”- budynki w kształcie igloo. Stary kościołek ufundowany przez wielorybników. W domu bohatera narodowego Knuda Rasmussena znajduje się muzeum. Rasmussen urodził się tutaj- był XIX wiecznym polarnym badaczem i odkrywcą. Na zdjęciach niżej widok centrum miasteczka od strony muzeum, oraz ciekawy znak drogowy w mieście (sam zgadnij co oznacza).
Kolejne zdjęcia przedstawiają współczesną wypożyczalnię kajaków na tle zatoki z jej „białymi ozdobami”, zakotwiczonymi na dnie morza jak na parkingu, oraz pocztę, która przyjmuje przesyłki do Świętego Mikolaja. Widocznie w Ilulissad również uważają, że Święty Mikołaj mieszka gdzieś niedaleko.
Można odwiedzić mniejsze osady przy zatoce Disco, oraz dużą Wyspę Disco. W drugim dniu pobytu pojechałem na pięciu- godzinną wycieczkę łodzią do Oqaatsut, kilkanaście kilometrów na północ od miasta. Kolejne zdjęcia zrobiłem w czasie drogi w labiryncie gór lodowych. Wybrałem tylko dwa z kolekcji kilkudziesięciu najrozmaitszych kształtów, większych i całkiem ogromnych kawałków lodu.
Oqarstsut jest typową północną osadą inicką: kolorowe domki na skale, w zagłębieniach nieco nędznych mchów i porostów, kaplica, agregat prądotwórczy, anteny satelitarne i odsalarnia wody morskiej. Czterdziestu mieszkańców żyje z rybołówstwa. Widzę myśliwego ze sztucerem zaopatrzonym w lunetę. Z taką zabawką niewiele zwierząt ma szanse ujść z życiem. Przewóz pamiątek z kłów, oraz z fok jest zabroniony-ja żywych fok podczas ponad tygodnia pobytu nie zobaczyłem, a karibu owszem- w postaci poćwiartowanego mięsa przed jednym z domów. Fotografuję suszarnie ryb … dla psów z psich zaprzęgów. Oprócz ryb suszyła się tam skóra białego misia… Może będzie używana jako nakrycie dla pasażera sanek? Ot, takie malutkie „ coś” na końcu północnego zamieszkanego świata.
Na koniec wybrałem się na dwie piesze wycieczki, na drugą stronę półwyspu. Obie prowadziły w kolejnych miejscach wzdłuż Lodowego Fiordu Ilulissad. Szedłem sam bez przewodnika i dobrze zrobiłem, gdyż miałem czas na podziwianie scenerii, zwłaszcza, że trafiły mi się dwa dni z piękną fotograficzną pogodą. Chciałem iść dalej ale przekonałem się, że naprawdę występują tam mokradła i potrzeba wodoodpornego górskiego obuwia. Moje sandałki namiękły i zawróciłem po 2-ch godzinach. Uprzedzał mnie o barzinach spotkany kolega podróżnik, samotnik jak ja ze Słowacji. Długo nie mogłem załapać co też są te barziny, dopóki sobie nie przypomniałem o piosence „Jorzik z barzin” (Jurek z mokradeł). Zapamiętałem ją, bo moja Basia w swoim czasie mi dokuczała, że tańczę czasami leniwie w miejscu- jak ten teledyskowy Jorzik. Zobacz na zdjęciach jakie widoki miałem po drodze. Jedno jest pewne, posiadam kolekcję zdjęć gór lodowych we wszelkich kształtach.
Niżej mapka z trasą jaką pokonałem na Grenlandii.
Przejście do następnej relacji z wyprawy : Quebeck (kliknij).
Przejście na początek wyprawy: Wyspy Owcze.