Kaszmir i Ladakh, relacja z podróży.
Kaszmir i Ladakh, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Informacje dotyczące zwiedzania, organizacyjne i praktyczne znajdziesz pod Informacje praktyczne (kliknij).
Kaszmir (Kashmir).
Srinagar, stolica stanu Dżammu i Kaszmir leży w szerokiej kotlinie nad górskim jeziorem Dal. Obecnie to bezpieczne dla turystów miejsce, choć białych jest niewielu. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pisano, aby do Srinagaru wybierać się tylko w razie absolutnej konieczności, a na tereny wiejskie – najlepiej w ogóle!!!
Te ostrzeżenia wynikały z wieloletnich wojen w tym rejonie, pomiędzy Indiami i Pakistanem. Kiedyś, ten region u podnóża Himalajów składał się z wielu małych państewek, który po 1947 roku podzielony został pomiędzy Indie, Pakistan i Chiny, oraz stał się przedmiotem sporów. Doszło do czterech wojen indyjsko-pakistańskich, ostatnia w roku 1999. Zamknięto większość przejść granicznych, blokując w ten sposób odwieczne szlaki handlowe (również jedwabnego szlaku).
Do Srinagaru przylecieliśmy samolotem z Delhi. Cieszymy się, że mamy zarezerwowany hotel. Lądujemy jednak w hoteliku, który jak się okazało w praktyce leży na… „zadupiu”, mimo, że na mapie wyglądał na położony w pobliżu centrum. Właściciel hoteliku proponuje kawę, jest miły ale okazał się kłamczuchem. Kłamie raz za razem, najpierw co do ilości łóżek, potem o sąsiedztwie… Prowadzi nas do niewielkiego pokoju z ogromnym, ale tylko jednym łóżkiem. Na stwierdzenie, że rezerwowaliśmy pokój trzyosobowy odpowiada, że dla trzyosobowej rodziny jest tu dość miejsca. Po uzgodnieniu, że nie jesteśmy spokrewnieni prowadzi nas do kolejnego swojego hotelu. Tu jest trzecie łóżko, ale jakoś… tak sobie. Dopytuję o mapę miasta, właściciel mówi:
– tak, ma. Potem się okazuje, że nie ma. Pytam:
– jak daleko jesteśmy od centrum.
– Niedaleko
– Jak tam można dojechać, usiłuję się dowiedzieć.
– Taksówką odpowiada właściciel. Ale okazuje się, że to nie takie proste, bo w pobliżu nie ma postojów, a tak ogóle taksówki i riksze tutaj pojawiają się z rzadka… W końcu samochodem hotelowym… zmieniamy hotel. Taksówkarz próbuje nas jeszcze zaciągnąć do zaparkowanej na rzecznym kanale housebout. To popularne w Srinagarze duże łodzie mieszkalne. Późnym wieczorem lądujemy w prawdziwym centrum miasta, w wartym polecenia Naya Kashmir Hotel. Postanawiamy zostać trzy noce.
Następnego dnia postanawiamy jedną rikszą odwiedzić główne zabytki miasta. Płacimy po około sześć dolarów na osobę (tysiąc rupii). Wspinamy się na wzgórze do hinduskiej świątyni założonej przez Adi Shankaracharya, skąd roztacza się piękna panorama na miasto (foto), jezioro Dal, Hari Parbat i na fort Akbara. Potem zjazd nad jezioro Dal, które turystom oferuje swoje gondole- szikary. W ponumerowanych ghatach- przystaniach szikar czekają przewoźnicy. Mają swój „korporacyjny” cennik ale udaje się nam nieco zbić cenę. Ruszamy na jednogodzinną wycieczkę po jeziorze (czterysta rupii). Szikary posiadają swój tradycyjny kolor, kształt i poetyckie nazwy. Hindusi pływają całymi, niejednokrotnie licznymi rodzinami, łącząc łodzie ze sobą. Dużą atrakcją jeziora są barki- łodzie mieszkalne (houseboaty). Parkują na stałe w wielu miejscach na jeziorze i kanałach. Zasadniczo standardem nie różnią się od taniego hoteliku. Resztę dnia spędzamy w słynnych ogrodach Wielkich Mogołów: Cheshmashaki Bagh i Nishat Bagh. Rankiem drugiego dnia znowu płyniemy szikarą, tym razem po kanałach jeziora Dal na lokalny targ warzywny. Szczególnie malowniczo wyglądają barki mieszkalne, szikary i nabrzeża ze sklepami na wodzie, w promieniach zachodzącego lub wschodzącego słońca. Zobaczysz wszystko podwójnie (foto).
Centrum miasta zwiedzamy rikszami i głównie pieszo. Srinagar może zachwycić, jest ruchliwy i pełen ludzi. Podobają się nam: wspaniały meczet Jama Masjid, lokalne targowiska, wąskie uliczki, rzeczne nabrzeża z brązem… zardzewiałych blaszanych dachów.
Kolejną rikszą podjeżdżamy pod wzgórze w środku miasta do Fortu Akbara. Później już tylko kilkunastominutowy spacer na szczyt do fortu … zajmowanego przez armię indyjską. Urządzono sobie w nim miejsce treningowe dla rekrutów. W tętniącym indyjskim kolorytem mieście, często jesteśmy przedmiotem zainteresowania. Robimy wzajemnie zdjęcia z grupkami turystów- najczęściej nas proszą o zgodę… Spotkasz równie często opancerzone pojazdy wojskowo-policyjne, którym nie radziłbym robić zdjęć w sposób ostentacyjny. Nasz widok, nie wzbudzał większego zainteresowania ciężko uzbrojonej obsługi.
Trzeci kaszmirski dzień rozpoczął się przejazdem rikszą na postój taxi numer jeden, i o siódmej rano wyjazdem zbiorczą taksówką ze Srinagaru w kierunku Ladakhu, do którego czeka nas dwieście trzydzieści kilometrów jazdy malowniczymi, górskimi drogami. Udało się zakupić miejsca w jednym rzędzie taksówki- siedzimy w trójkę i jest całkiem wygodnie. Pierwszy postój miał miejsce w Sonamarg (osiemdziesiąt siedem kilometrów). Kiedyś ta niewielka wysokogórska miejscowość była jedną z bram na jedwabnym szlaku, prowadzącym z Chin do Kaszmiru i dalej do krajów Zatoki Perskiej. Obecnie Sonomarg jest bazą wypadową w wysokie góry i …na lodowce. Osada nie jest dostępna zimą z powodu obfitych opadów śniegu i lawin. Już na wjeździe zobaczysz licznych jeźdźców konnych, oferujących transport i trekkingi wysokogórskie. Ta miejscowość jest też… wielką bazą wojskową armii indyjskiej, podobnie jak i prawie wszystkie inne wsie i osady po drodze. Mnóstwo kolumn ciężarówek wojskowych dopełnia codziennego militarnego krajobrazu. Dla turystów, poza koniecznością ich przepuszczania, nie stanowią większego problemu. Postój wśród wspaniałego wysokogórskiego krajobrazu, sprowokował mnie do spaceru wzdłuż drogi. Znalazłem autentyczny, współczesny himalajski karawanseraj z konną karawaną. Konie do jazdy wierzchem i objuczone towarami czekały na dalszy wyjazd. Moja osoba z kamerą była dla tych rumianolicych wędrowców taką samą ciekawostką, jak dla mnie ich obozowe zwyczaje.
Następnie jedziemy przez przełęcz Zoji La (3505 m n.p.m.) i dalej przez bezludne i przepastne przestrzenie górskie aż do Drass, zagubionej wioski „po tamtej stronie gór”, gdzie ciągle pada i jest niemiłosiernie zimno – około jeden stopień Celsjusza. Po południu wreszcie jest Kargil, Mamy po kilku minutach nocleg i kupujemy bilety, na autobus na jutro. Wygląd przedwieczornej ulicy nie zachęca do dłuższego spaceru. Wszyscy mężczyźni gapią się nachalnie, „rozbierając wzrokiem”, na odsłonięte ramiona jednej z moich koleżanek (T-shirt).
Ladakh (Ladach). Oficjalnie jest częścią Kaszmiru, niezwykłą krainą nazywaną Małym Tybetem czy też Shangrila- ostatnim rajem na ziemi. Rozciąga się w zachodnich Himalajach na północ od Kaszmiru.
Bladym świtem wyjeżdżamy autobusem publicznym (400 rupii) do Alchi, w sto sześćdziesięciokilometrową trasę. Kolejne, coraz wyższe przełęcze: Namika La (3719 m…) i Fatu La (4094 m…). Po drodze wioska Mulbekh, zbudowana z kamieni średniowiecznej ladackiej fortecy, która była niegdyś bramą do Ladakhu. Zjazd słynnymi serpentynami do klasztoru Lamayuru, pierwszej ladackiej gompy. W południe docieramy do skrzyżowania z drogą, do odległego o dwa kilometry Alchi. Okazją- policjanci, siedząc na pace, docieramy do wioski Alchi (foto). Ruszamy od razu po zakwaterowaniu się, na spacer po uliczkach jednej z najstarszych ladackich wiosek. Zwiedzamy cztery klasztory z jedenastego i dwunastego wieku. Za wstęp (pięćdziesiąt rupii) płacimy mnichowi, który otwiera świątynie. W Alchi można zwiedzić także Gompę Choskhor, którą założył w jedenastym wieku Wielki Tłumacz, Ringchen Zangpo,. To jeden z najstarszych buddyjskich uniwersytetów, a malowidła szkoły kaszmirskiej należą do arcydzieł buddyjskiej sztuki. Targ Tybetańczyków przy drodze do klasztorów zachwyca różnorodnością oryginalnych pamiątek. Tylko jak je zabrać- ciężkie, w większości mosiężne. U kobiet na pewno spodoba ci się oryginalny strój, a zwłaszcza nakrycia głowy.
Inny autobus publiczny (tylko sto rupii) po męczącej jeździe (trzęsie i ciasno), dostarczył nas do odległego o ponad sześćdziesiąt kilometrów Leh. Jedziemy wysokogórskim kanionem wzdłuż rzeki Indus na wysokości ponad trzy tysiące metrów. Po południu osiągamy cel podróży – otwiera się przed oczyma dolina i miasto, stolica Ladakhu. Spodobał się nam Hotel Siachem w centrum miasta, przy bramie w rejonie starego bazaru. Przy bazarze w kompetentnej informacji turystycznej organizujemy resztę pobytu w Ladakhu. Odwiedzamy miejsca transportowe i następują kolejne negocjacje cenowe. Decydujemy się na transport prywatną taksówką na dwie wycieczki: dwa dni do doliny Nubra, oraz dwa dni przez jezioro Tsomoriri do Tsokar- i dalej w kierunku granicy stanu Himacal Pradesh do Keylon. Mówią nam o potrzebie uzyskania specjalnego zezwolenia na zwiedzanie: Nubra, Tsumoriri i Pangong, które załatwiają tylko biura podróży za około sześćset do osiemset rupii. Spacer po bazarze zakończył bogaty w zdarzenia dzień.
Leh leży na wysokości trzy tysiące sześćset metrów, więc kolejny dzień w tym mieście poza zwiedzaniem, był po prostu aklimatyzacją i przyzwyczajaniem organizmów do coraz wyższych wysokości, które nas czekają w następnych dniach. Kiedyś było to miejsce, gdzie krzyżowały się drogi kupców z Kaszmiru Tybetu i Indii. Obecnie głównym dochodem Ladakhu jest turystyka, szczególnie w okresie letnim. Poza tym okresem w góry już nie wyjedziesz, są zawalone śniegiem i lodem. Zwiedzamy niezwykle urokliwe miasto. Poprzez kierowcę taksówki załatwiamy zezwolenia na zwiedzanie, zajęło tylko trzydzieści minut. Taksówką wjeżdżamy na najwyższą górkę w środku miasta, do klasztoru buddyjskiego Tsemo Gompa ze wspaniałą panorama na dolinę Leh (foto). W dół wybieramy drogę spacerem, najpierw do: pałacu królów ladackich- wzorowanym na Potali w Lhasie. Poprzez budynki starego miasto schodzimy do centrum. Meczet jest ładny tylko z zewnątrz… znowu bazary i coś na ząb. Drugie zdjęcie przedstawia główną ulicę Leh z meczetem i pałacem królewskim.
Na dwa dni następne jedziemy do Doliny Nubra- to ponad sto sześćdziesiąt kilometrów w jedną stronę, i dwanaście godzin jazdy. Jesteśmy umówieni z taksówką o szóstej rano i odjeżdżamy punktualnie. Ruszamy jedną z najwyżej na świecie położonych dróg przejezdnych w kierunku przełęczy Khardung La, która ma wysokość 5602 metry. Początkowo szybka jazdy szybko się kończy- asfalt znika jakieś dziesięć kilometrów przed przełęczą i powraca ponownie dziesięć kilometrów za nią. Droga jest niesamowita, na długości trzydziestu dziewięciu kilometrów posiada przewyższenie ponad dwóch tysięcy metrów. Sceneria z dreszczykiem emocji, droga jest wąska, wymijanie wymaga precyzyjnego współudziału obu stron. Kilka kilometrów przed przełęczą na żwirowej, składającej się chyba tylko z wybojów drodze, pojawiają się zamarznięte kałuże. Mróz niezły i w samochodzie robi się zimno. Wkładamy kolejne warstwy odzieży…. Droga jest całoroczna a budową i utrzymaniem zajmuje się wojsko- zaopatrzeniowa dla stacjonujących w górach oddziałów. Na przełęczy są jakieś budynki oraz otwiera się fantastyczny widok na Stok Kangri. Na zdjęciach: droga i fotka uczestników wyprawy na przełęczy.
Następnie, majestatyczny zjazd do wiosek Khardang i Khalsar (mało ludzi- bazy wojskowe). Góry wokół… brakuje mi przymiotników do określenia ich niezwykłości, po prostu wysokie Himalaje. Jedziemy dalej, widzimy ogromne bazy wojskowe, oddziały: ćwiczące na zboczu na wysokości ponad pięciu tysięcy metrów, maszerujące szosą… Dalej przez Sumoor docieramy do Panamik, gdzie można się wykąpać w źródłach termalnych (takie sobie- zrezygnowaliśmy, zniechęceni informacjami z przewodnika). Przejeżdżamy przez most na drugą stroną rzeki Nubra i po piętnastominutowym trekkingu zwiedzamy starą nieużywaną Gompę Ensa. Malownicze położenie z kilkunastoma białymi małymi stupami dookoła, zachęca do kolejnych zdjęć. Miejsce wydaje się magiczne. Widzimy lisa i zająca. Ścieżki prowadzą w najróżniejszych kierunkach, do rozsianych na dość dużym obszarze stup, więc po chwili tracimy się z oczu. Godne oglądania miejsce, w którym jest cicho i nie ma ludzi. Wędruję pomiędzy stupami, gdy dochodzę do jednych, pojawiają się kolejne, bardziej niezwykłe- białe przyozdobione kolorowymi buddyjskim proporcami. Dla uspokojenia oddechu muszę odpoczywać. Piękne widoki na dwie ogromne grupy gór. Rzeka Nubra rozdziela pasma górskie Karakorum i Himalajów. Gompa Ensa i wszystkie dalej zwiedzane obiekty znajdują się w Himalajach. Po drodze na nocleg w Hundar, jemy typowy hinduski wegetariański obiad (ryż, jarzyny i dal, za siedemdziesiąt rupii (równowartość około jednego dolara z wizerunkiem amerykańskiego prezydenta).
Kierowca podwozi nas do gest-hausu, gdzie jak mówi jest dobry stosunek jakości do ceny. Procedura wynajmowania jest standardowa, my:
– prosimy o pokój dla trzech osób, z trzema łóżkami. Oni:
– oczywiście, proszę bardzo, proszę obejrzeć. Tak jak się spodziewaliśmy, pokój ma jedno podwójne łóżko. Ewa powtarza głośno i wyraźnie:
– pokój dla trzech osób z trzema łóżkami, raz, dwa, trzy. Odliczaniu towarzyszy pokazywanie kolejno jednego, dwóch i trzech palców.
– Aaaa, mówią, damy dodatkowy materac.
– Nie, lóżko, mówi Ewa.
– Tak, tak, damy łóżko. Chcą tysiąc pięćset rupii za noc. Próbujemy targować, oni argumentują, że dodatkowe łóżko. Jesteśmy zmęczeni, mamy dwanaście intensywnych godzin za sobą. Zgadzamy się. Jeszcze tylko upewniamy się, że to będzie łóżko, dla jasności pokazujemy palcem na stojące w holu łóżko- a nie materac.
– Tak, tak, mówią. Potwierdzają też, że jest bezpłatne WI-FI i podają hasło. Pytają
– może ktoś ma ochotę na kawę lub herbatę? To miłe powitanie, tym bardziej, że i tak musimy czekać na przystosowanie pokoju. Bierzemy dwie i wrzątek. Po chwili okazuje się, że ma być jednak materac a nie lóżko. Po dość ostrej wymianie zdań jednak jest łóżko. Również tutaj dużo trudu kosztuje nas wyjaśnienie, że jeden ręcznik na trzy osoby to za mało, że potrzebne są trzy.
– Ok, mówią i przynoszą drugi. Tłumaczymy ponownie i dostajemy trzeci. To jeden z najczystszych naszych noclegów w Indiach. Internet nie działa a po chwili gaśnie również światło. Włączają je ponownie około dwudziestej pierwszej- udaje się naładować akumulatorki. Wieczorem namawiają na obiad- ku ich niezadowoleniu odmawiamy. Rano płacimy i ładujemy się do samochodu. Rezygnujemy z oferty kawy i śniadania. Na koniec przyszedł jeden z obsługi i domaga się pieniędzy za wczorajszą, „powitalną” herbatę.
– Ile, pytam? Okazuje się, że po 30. To jedna z najwyższych cen za herbatę w Indiach- wrzątek nie policzył. Cieszymy się, że dziś nic nie zamówiliśmy. Po chwili wraca i dopomina się o „tipa”. No nie:
– za co?
– za brak prądu i Internetu?
– za to , że o wszystko musieliśmy się wykłócać? Odpowiada, żebyśmy następnym razem poszukali sobie innego noclegu (!!!). Usłyszałem później komentarz do tego sposobu zachowania: nie warto za bardzo angażować się w dyskusje. Oni mają trzy miesięczny sezon turystyczny i usiłują zarobić na resztę roku, oraz przeżycie w surowych warunkach.
Ruszamy obejrzeć wydmy piaskowe, stanowią ciekawostkę geograficzną na tej wysokości. Sądziłem, że uda mi się pojeździć na baktrianach. Wielbłądy dwugarbne na wolności lub w hodowli, spotkałem wcześniej tylko na Pustyni Gobi w Mongolii. Tutaj przywędrowały z karawanami podążającymi jedwabnym szlakiem. Zrezygnowaliśmy, wskutek nieporozumienia z kierowcą- jesteśmy za wcześnie. Z wyjątkiem szerokiego koryta rzeki przeważa okolica pustynna, skalne rumowiska z wysokich szczytów. W Diskit, pojechaliśmy do pochodzącej z piętnastego wieku gompy. Klasztor otoczono mnóstwem stup. Samą gompę uznaliśmy za jedną z najładniejszych spośród widzianych dotychczas. Przejechaliśmy następnie pod współcześnie wystawioną trzydziestometrową statuę Buddy. Piękna panorama na rzekę Sjok i pasma Himalajów po obu stronach. Mimo, że mam powoli dość buddyjskich świątyń ta w Diskit była godna uwagi. Zawracamy w drogę powrotna do Leh. Obserwujemy grupy motocyklistów na drodze, jadących z Indii na jakiś zlot. Po powrocie do tego samego hotelu, otrzymujemy za te same pieniądze o wiele gorszy pokój. Wyjeżdżając zarezerwowaliśmy sobie nasz pokój. Okazało się, że nie mamy rezerwacji. Oficjalnie, bo pracownik nie rozumie po angielsku, ale któż to wie?
Ostatnie dwa dni w Ladakhu spędzamy ponownie w naszej taksówce, tym razem podążającej do Tsomoriri, Tsokar i Keylon. Zaczynamy od zwiedzania gomp Shey, Thiksay i Hemis. Shey jest odnawiana i stała się nieczynnym obiektem muzealnym. W Thiksay mamy szczęści i trafiamy na poranną pudżę- porę modlitwy i religijnych ceremonii (foto). Mnisi nie zabraniają turystom wstępu i przyglądania się obrzędom. Dobrze było posiedzieć chwilę w świątyni wypełnionej mantrami, oryginalną muzyką z wykorzystaniem bębnów, gongów i trąbit. Była to pierwsza w Ladakhu świątynia, w której nie zakazywano robienia zdjęć, byle nie przeszkadzać. Klasztor zbudowano w piętnastym wieku na górskim zboczu. Ostatnią z serii trzech świątyń w pobliżu Leh, jest klasztor w Hemis, wpisany przez UNESCO na listę Światowego Dziedzictwa. Jest zamieszkany przez niewielu mnichów. Znany jest powszechnie z dwudniowego lipcowego festiwalu muzyczno- tanecznego, to za dwa tygodnie. Wtedy na głównym dziedzińcu odbywają się tańce a raz na dwanaście lat, co przypada akurat w tym roku rozwijana jest ogromna haftowaną tanka. Mówią, że ręce kobiet, które ją haftowały traktowane są jak relikwie.
Ruszamy prosto na południe doskonałą szosą międzystanową w kierunku Manali. Podziwiam niezwykle malowniczy wąski wąwóz, którym tę drogę poprowadzono. Tutaj nikt się specjalnie nie przejmuje osłonami drogowymi, słupkami i barierami chroniącymi pojazdy przed stoczeniem się w dół w przepaść czy do rzeki. Przejeżdżamy przez przełęcz Taglang La (5 328 metrów…). W pewnym momencie skręcamy na gorszą drogę w kierunku Tsokar. Postój wykorzystaliśmy nie tylko na posiłek, ale i na spacer do słonych zwałów lodowych na jeziorze (foto). Dalej jedzie się po płaskowyżu Rupshi, który jest zamieszkały przez Changpów, wędrownych pasterzy i bogaty w dziką zwierzynę (dzikie osły kyangi, czerwone lisy i niezwykle rzadkie śnieżne pantery). Jeden z gospodarzy restauracyjki pokazuje nam zwłoki pantery śnieżnej, którą upolowano dla ochrony stad. Ci nomadzi, wędrują ze swoimi stadami po kotlinach wysokogórskich (jaki, owce i kozoowce…).
Potem już tylko: przez przełęcz Polokongka La (5 030 metrów…) i drugą niższą przełęcz Namshang. (4800 metrów…), drugie malutkie jezioro Thatsung Karu. Pod wieczór, po przejechaniu ponad dwustu dwudziestu kilometrów, osiągamy niesamowity widok na wysokogórskie Jezioro Tsomoriri (4595metrów…). Jezioro położone jest na pograniczu Tybetu Zachodniego, otoczone dwoma ośnieżonymi sześciotysięcznikami (około 6200 i 6600 metrów…). Rejon ten był do niedawna całkowicie niedostępny dla turystów. Zwiedzamy wioskę nad jeziorem, z dachami chat na których stoją sterty placków opału z wysuszonych odchodów zwierzęcych. Nocleg był… bardzo zimny i mieliśmy problemy z chorobą wysokościową. Na kolejnych zdjęciach pokazuję… widoczki górskich dróg.
Na koniec relacji o tym niezwykłym rejonie świata, muszę wspomnieć o częstych negocjacjach cenowych. Dzięki moim koleżankom, mam kilka zdjęć z takich scenek, jak ta pokazująca rozmowy z kierowcami w Leh (foto). Robię to zawsze podczas moich wypraw ale nigdy nie mam … zdjęć (bardzo dziękuję). Wysokogórskie krainy Himalajów charakteryzują się również niezwykle barwnymi i egzotycznymi postaciami mieszkańców, np. widoczna na kolejnej fotografii sprzedawczyni warzyw i maki… Przed wiekami Ladakh był częścią Tybetu, stąd do dziś ludność kultywuje tamtejszą odmianę buddyzmu i tybetańskie zwyczaje.
Ostatni fragment relacji jest o tym:
– gdzie i co się tu jada. Odpowiedź:
– to samo prawie co w całych Indiach, za bardzo nieduże pieniądze, choć te same potrawy mogą wyglądać i smakować inaczej w kolejnym miejscu (zwłaszcza w innym regionie). Przede wszystkim jedzenie wegetariańskie. Ja nie miałem najmniejszych kłopotów z wyżywieniem. Dawno w tej podróży zapomniałem o… własnych jakichkolwiek produktach. W knajpkach, ulicznych garkuchniach, zawsze coś znalazłem i nie ukrywam, że w ciągu również poprzednich indyjskich podróży… polubiłem to jedzenie, dobrze przyprawione i bardzo różnorodne. Na zdjęciach pokazałem: restaurację (i miejsce noclegowe) na górskiej przełęczy, oraz jeden z moich talerzy obiadowych: placek (jeden rodzaj z kilku możliwych), mix jakichś jarzyn i dal (to sosopodobne). W Indiach w restauracyjkach prawie zawsze Cię zapytają
– czy chcesz dokładkę? (ryżu, warzyw i dalu- darmowe, za dodatkowy placek zapłacisz).
W miejscowości Serchu, kilkadziesiąt kilometrów przed Keylong wjeżdżamy do stanu Himacal Pradesh (ale o tym już w kolejnych relacjach).
Przejście do poprzedniej relacji: Toto, plemię nazywane prymitywnym…
Przejście do następnej relacji: Wielożeństwo… wielomęstwo?
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska