Indie
W Indiach byłem wielokrotnie, na przestrzeni ponad 20 lat. Za każdym razem odwiedzałem inne rejony, tego wielkiego i ludnego państwa (obecna populacja to prawie 1,2 mld). Za każdym razem znajduję coś nowego, oryginalnego, co jest możliwe do spotkania tylko w tej kulturze. Zaobserwowałem także jak zmieniają się Indie. Za pierwszym razem w Kalkucie, przy głównej Świątyni, w centrum miasta leżały góry śmieci, do wysokości ok. 5 metrów. To tak mniej więcej do połowy pierwszego pietra.(!!!) Spaliśmy z żoną tuż obok. Lepiej nie mówić co sądziliśmy o tym, zwłaszcza że szczur zaglądał nam w nocy do pokoju, przez otwór wentylatora. Po siedmiu latach odwiedziłem to miejsce powtórnie, i tu zaskoczenie, bo było czyściutko, a jak ktoś przypadkiem rzucił „peta”, podchodził sprzątacz, i miotełką go usuwał (???). W 2012 r. zauważyłem także, jak Indyjskie kurorty (np. Goa czy Kovalam), zamieniają się powoli w miejsca doskonale nam znane, chociażby z Egiptu czy Turcji !… Zajrzyj do licznych relacji…
Spis treści
Kaszmir i Ladakh, relacja z podróży.
Kaszmir i Ladakh, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Informacje dotyczące zwiedzania, organizacyjne i praktyczne znajdziesz pod Informacje praktyczne (kliknij).
Kaszmir (Kashmir).
Srinagar, stolica stanu Dżammu i Kaszmir leży w szerokiej kotlinie nad górskim jeziorem Dal. Obecnie to bezpieczne dla turystów miejsce, choć białych jest niewielu. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pisano, aby do Srinagaru wybierać się tylko w razie absolutnej konieczności, a na tereny wiejskie – najlepiej w ogóle!!!
Te ostrzeżenia wynikały z wieloletnich wojen w tym rejonie, pomiędzy Indiami i Pakistanem. Kiedyś, ten region u podnóża Himalajów składał się z wielu małych państewek, który po 1947 roku podzielony został pomiędzy Indie, Pakistan i Chiny, oraz stał się przedmiotem sporów. Doszło do czterech wojen indyjsko-pakistańskich, ostatnia w roku 1999. Zamknięto większość przejść granicznych, blokując w ten sposób odwieczne szlaki handlowe (również jedwabnego szlaku).
Do Srinagaru przylecieliśmy samolotem z Delhi. Cieszymy się, że mamy zarezerwowany hotel. Lądujemy jednak w hoteliku, który jak się okazało w praktyce leży na… „zadupiu”, mimo, że na mapie wyglądał na położony w pobliżu centrum. Właściciel hoteliku proponuje kawę, jest miły ale okazał się kłamczuchem. Kłamie raz za razem, najpierw co do ilości łóżek, potem o sąsiedztwie… Prowadzi nas do niewielkiego pokoju z ogromnym, ale tylko jednym łóżkiem. Na stwierdzenie, że rezerwowaliśmy pokój trzyosobowy odpowiada, że dla trzyosobowej rodziny jest tu dość miejsca. Po uzgodnieniu, że nie jesteśmy spokrewnieni prowadzi nas do kolejnego swojego hotelu. Tu jest trzecie łóżko, ale jakoś… tak sobie. Dopytuję o mapę miasta, właściciel mówi:
– tak, ma. Potem się okazuje, że nie ma. Pytam:
– jak daleko jesteśmy od centrum.
– Niedaleko
– Jak tam można dojechać, usiłuję się dowiedzieć.
– Taksówką odpowiada właściciel. Ale okazuje się, że to nie takie proste, bo w pobliżu nie ma postojów, a tak ogóle taksówki i riksze tutaj pojawiają się z rzadka… W końcu samochodem hotelowym… zmieniamy hotel. Taksówkarz próbuje nas jeszcze zaciągnąć do zaparkowanej na rzecznym kanale housebout. To popularne w Srinagarze duże łodzie mieszkalne. Późnym wieczorem lądujemy w prawdziwym centrum miasta, w wartym polecenia Naya Kashmir Hotel. Postanawiamy zostać trzy noce.
Następnego dnia postanawiamy jedną rikszą odwiedzić główne zabytki miasta. Płacimy po około sześć dolarów na osobę (tysiąc rupii). Wspinamy się na wzgórze do hinduskiej świątyni założonej przez Adi Shankaracharya, skąd roztacza się piękna panorama na miasto (foto), jezioro Dal, Hari Parbat i na fort Akbara. Potem zjazd nad jezioro Dal, które turystom oferuje swoje gondole- szikary. W ponumerowanych ghatach- przystaniach szikar czekają przewoźnicy. Mają swój „korporacyjny” cennik ale udaje się nam nieco zbić cenę. Ruszamy na jednogodzinną wycieczkę po jeziorze (czterysta rupii). Szikary posiadają swój tradycyjny kolor, kształt i poetyckie nazwy. Hindusi pływają całymi, niejednokrotnie licznymi rodzinami, łącząc łodzie ze sobą. Dużą atrakcją jeziora są barki- łodzie mieszkalne (houseboaty). Parkują na stałe w wielu miejscach na jeziorze i kanałach. Zasadniczo standardem nie różnią się od taniego hoteliku. Resztę dnia spędzamy w słynnych ogrodach Wielkich Mogołów: Cheshmashaki Bagh i Nishat Bagh. Rankiem drugiego dnia znowu płyniemy szikarą, tym razem po kanałach jeziora Dal na lokalny targ warzywny. Szczególnie malowniczo wyglądają barki mieszkalne, szikary i nabrzeża ze sklepami na wodzie, w promieniach zachodzącego lub wschodzącego słońca. Zobaczysz wszystko podwójnie (foto).
Centrum miasta zwiedzamy rikszami i głównie pieszo. Srinagar może zachwycić, jest ruchliwy i pełen ludzi. Podobają się nam: wspaniały meczet Jama Masjid, lokalne targowiska, wąskie uliczki, rzeczne nabrzeża z brązem… zardzewiałych blaszanych dachów.
Kolejną rikszą podjeżdżamy pod wzgórze w środku miasta do Fortu Akbara. Później już tylko kilkunastominutowy spacer na szczyt do fortu … zajmowanego przez armię indyjską. Urządzono sobie w nim miejsce treningowe dla rekrutów. W tętniącym indyjskim kolorytem mieście, często jesteśmy przedmiotem zainteresowania. Robimy wzajemnie zdjęcia z grupkami turystów- najczęściej nas proszą o zgodę… Spotkasz równie często opancerzone pojazdy wojskowo-policyjne, którym nie radziłbym robić zdjęć w sposób ostentacyjny. Nasz widok, nie wzbudzał większego zainteresowania ciężko uzbrojonej obsługi.
Trzeci kaszmirski dzień rozpoczął się przejazdem rikszą na postój taxi numer jeden, i o siódmej rano wyjazdem zbiorczą taksówką ze Srinagaru w kierunku Ladakhu, do którego czeka nas dwieście trzydzieści kilometrów jazdy malowniczymi, górskimi drogami. Udało się zakupić miejsca w jednym rzędzie taksówki- siedzimy w trójkę i jest całkiem wygodnie. Pierwszy postój miał miejsce w Sonamarg (osiemdziesiąt siedem kilometrów). Kiedyś ta niewielka wysokogórska miejscowość była jedną z bram na jedwabnym szlaku, prowadzącym z Chin do Kaszmiru i dalej do krajów Zatoki Perskiej. Obecnie Sonomarg jest bazą wypadową w wysokie góry i …na lodowce. Osada nie jest dostępna zimą z powodu obfitych opadów śniegu i lawin. Już na wjeździe zobaczysz licznych jeźdźców konnych, oferujących transport i trekkingi wysokogórskie. Ta miejscowość jest też… wielką bazą wojskową armii indyjskiej, podobnie jak i prawie wszystkie inne wsie i osady po drodze. Mnóstwo kolumn ciężarówek wojskowych dopełnia codziennego militarnego krajobrazu. Dla turystów, poza koniecznością ich przepuszczania, nie stanowią większego problemu. Postój wśród wspaniałego wysokogórskiego krajobrazu, sprowokował mnie do spaceru wzdłuż drogi. Znalazłem autentyczny, współczesny himalajski karawanseraj z konną karawaną. Konie do jazdy wierzchem i objuczone towarami czekały na dalszy wyjazd. Moja osoba z kamerą była dla tych rumianolicych wędrowców taką samą ciekawostką, jak dla mnie ich obozowe zwyczaje.
Następnie jedziemy przez przełęcz Zoji La (3505 m n.p.m.) i dalej przez bezludne i przepastne przestrzenie górskie aż do Drass, zagubionej wioski „po tamtej stronie gór”, gdzie ciągle pada i jest niemiłosiernie zimno – około jeden stopień Celsjusza. Po południu wreszcie jest Kargil, Mamy po kilku minutach nocleg i kupujemy bilety, na autobus na jutro. Wygląd przedwieczornej ulicy nie zachęca do dłuższego spaceru. Wszyscy mężczyźni gapią się nachalnie, „rozbierając wzrokiem”, na odsłonięte ramiona jednej z moich koleżanek (T-shirt).
Ladakh (Ladach). Oficjalnie jest częścią Kaszmiru, niezwykłą krainą nazywaną Małym Tybetem czy też Shangrila- ostatnim rajem na ziemi. Rozciąga się w zachodnich Himalajach na północ od Kaszmiru.
Bladym świtem wyjeżdżamy autobusem publicznym (400 rupii) do Alchi, w sto sześćdziesięciokilometrową trasę. Kolejne, coraz wyższe przełęcze: Namika La (3719 m…) i Fatu La (4094 m…). Po drodze wioska Mulbekh, zbudowana z kamieni średniowiecznej ladackiej fortecy, która była niegdyś bramą do Ladakhu. Zjazd słynnymi serpentynami do klasztoru Lamayuru, pierwszej ladackiej gompy. W południe docieramy do skrzyżowania z drogą, do odległego o dwa kilometry Alchi. Okazją- policjanci, siedząc na pace, docieramy do wioski Alchi (foto). Ruszamy od razu po zakwaterowaniu się, na spacer po uliczkach jednej z najstarszych ladackich wiosek. Zwiedzamy cztery klasztory z jedenastego i dwunastego wieku. Za wstęp (pięćdziesiąt rupii) płacimy mnichowi, który otwiera świątynie. W Alchi można zwiedzić także Gompę Choskhor, którą założył w jedenastym wieku Wielki Tłumacz, Ringchen Zangpo,. To jeden z najstarszych buddyjskich uniwersytetów, a malowidła szkoły kaszmirskiej należą do arcydzieł buddyjskiej sztuki. Targ Tybetańczyków przy drodze do klasztorów zachwyca różnorodnością oryginalnych pamiątek. Tylko jak je zabrać- ciężkie, w większości mosiężne. U kobiet na pewno spodoba ci się oryginalny strój, a zwłaszcza nakrycia głowy.
Inny autobus publiczny (tylko sto rupii) po męczącej jeździe (trzęsie i ciasno), dostarczył nas do odległego o ponad sześćdziesiąt kilometrów Leh. Jedziemy wysokogórskim kanionem wzdłuż rzeki Indus na wysokości ponad trzy tysiące metrów. Po południu osiągamy cel podróży – otwiera się przed oczyma dolina i miasto, stolica Ladakhu. Spodobał się nam Hotel Siachem w centrum miasta, przy bramie w rejonie starego bazaru. Przy bazarze w kompetentnej informacji turystycznej organizujemy resztę pobytu w Ladakhu. Odwiedzamy miejsca transportowe i następują kolejne negocjacje cenowe. Decydujemy się na transport prywatną taksówką na dwie wycieczki: dwa dni do doliny Nubra, oraz dwa dni przez jezioro Tsomoriri do Tsokar- i dalej w kierunku granicy stanu Himacal Pradesh do Keylon. Mówią nam o potrzebie uzyskania specjalnego zezwolenia na zwiedzanie: Nubra, Tsumoriri i Pangong, które załatwiają tylko biura podróży za około sześćset do osiemset rupii. Spacer po bazarze zakończył bogaty w zdarzenia dzień.
Leh leży na wysokości trzy tysiące sześćset metrów, więc kolejny dzień w tym mieście poza zwiedzaniem, był po prostu aklimatyzacją i przyzwyczajaniem organizmów do coraz wyższych wysokości, które nas czekają w następnych dniach. Kiedyś było to miejsce, gdzie krzyżowały się drogi kupców z Kaszmiru Tybetu i Indii. Obecnie głównym dochodem Ladakhu jest turystyka, szczególnie w okresie letnim. Poza tym okresem w góry już nie wyjedziesz, są zawalone śniegiem i lodem. Zwiedzamy niezwykle urokliwe miasto. Poprzez kierowcę taksówki załatwiamy zezwolenia na zwiedzanie, zajęło tylko trzydzieści minut. Taksówką wjeżdżamy na najwyższą górkę w środku miasta, do klasztoru buddyjskiego Tsemo Gompa ze wspaniałą panorama na dolinę Leh (foto). W dół wybieramy drogę spacerem, najpierw do: pałacu królów ladackich- wzorowanym na Potali w Lhasie. Poprzez budynki starego miasto schodzimy do centrum. Meczet jest ładny tylko z zewnątrz… znowu bazary i coś na ząb. Drugie zdjęcie przedstawia główną ulicę Leh z meczetem i pałacem królewskim.
Na dwa dni następne jedziemy do Doliny Nubra- to ponad sto sześćdziesiąt kilometrów w jedną stronę, i dwanaście godzin jazdy. Jesteśmy umówieni z taksówką o szóstej rano i odjeżdżamy punktualnie. Ruszamy jedną z najwyżej na świecie położonych dróg przejezdnych w kierunku przełęczy Khardung La, która ma wysokość 5602 metry. Początkowo szybka jazdy szybko się kończy- asfalt znika jakieś dziesięć kilometrów przed przełęczą i powraca ponownie dziesięć kilometrów za nią. Droga jest niesamowita, na długości trzydziestu dziewięciu kilometrów posiada przewyższenie ponad dwóch tysięcy metrów. Sceneria z dreszczykiem emocji, droga jest wąska, wymijanie wymaga precyzyjnego współudziału obu stron. Kilka kilometrów przed przełęczą na żwirowej, składającej się chyba tylko z wybojów drodze, pojawiają się zamarznięte kałuże. Mróz niezły i w samochodzie robi się zimno. Wkładamy kolejne warstwy odzieży…. Droga jest całoroczna a budową i utrzymaniem zajmuje się wojsko- zaopatrzeniowa dla stacjonujących w górach oddziałów. Na przełęczy są jakieś budynki oraz otwiera się fantastyczny widok na Stok Kangri. Na zdjęciach: droga i fotka uczestników wyprawy na przełęczy.
Następnie, majestatyczny zjazd do wiosek Khardang i Khalsar (mało ludzi- bazy wojskowe). Góry wokół… brakuje mi przymiotników do określenia ich niezwykłości, po prostu wysokie Himalaje. Jedziemy dalej, widzimy ogromne bazy wojskowe, oddziały: ćwiczące na zboczu na wysokości ponad pięciu tysięcy metrów, maszerujące szosą… Dalej przez Sumoor docieramy do Panamik, gdzie można się wykąpać w źródłach termalnych (takie sobie- zrezygnowaliśmy, zniechęceni informacjami z przewodnika). Przejeżdżamy przez most na drugą stroną rzeki Nubra i po piętnastominutowym trekkingu zwiedzamy starą nieużywaną Gompę Ensa. Malownicze położenie z kilkunastoma białymi małymi stupami dookoła, zachęca do kolejnych zdjęć. Miejsce wydaje się magiczne. Widzimy lisa i zająca. Ścieżki prowadzą w najróżniejszych kierunkach, do rozsianych na dość dużym obszarze stup, więc po chwili tracimy się z oczu. Godne oglądania miejsce, w którym jest cicho i nie ma ludzi. Wędruję pomiędzy stupami, gdy dochodzę do jednych, pojawiają się kolejne, bardziej niezwykłe- białe przyozdobione kolorowymi buddyjskim proporcami. Dla uspokojenia oddechu muszę odpoczywać. Piękne widoki na dwie ogromne grupy gór. Rzeka Nubra rozdziela pasma górskie Karakorum i Himalajów. Gompa Ensa i wszystkie dalej zwiedzane obiekty znajdują się w Himalajach. Po drodze na nocleg w Hundar, jemy typowy hinduski wegetariański obiad (ryż, jarzyny i dal, za siedemdziesiąt rupii (równowartość około jednego dolara z wizerunkiem amerykańskiego prezydenta).
Kierowca podwozi nas do gest-hausu, gdzie jak mówi jest dobry stosunek jakości do ceny. Procedura wynajmowania jest standardowa, my:
– prosimy o pokój dla trzech osób, z trzema łóżkami. Oni:
– oczywiście, proszę bardzo, proszę obejrzeć. Tak jak się spodziewaliśmy, pokój ma jedno podwójne łóżko. Ewa powtarza głośno i wyraźnie:
– pokój dla trzech osób z trzema łóżkami, raz, dwa, trzy. Odliczaniu towarzyszy pokazywanie kolejno jednego, dwóch i trzech palców.
– Aaaa, mówią, damy dodatkowy materac.
– Nie, lóżko, mówi Ewa.
– Tak, tak, damy łóżko. Chcą tysiąc pięćset rupii za noc. Próbujemy targować, oni argumentują, że dodatkowe łóżko. Jesteśmy zmęczeni, mamy dwanaście intensywnych godzin za sobą. Zgadzamy się. Jeszcze tylko upewniamy się, że to będzie łóżko, dla jasności pokazujemy palcem na stojące w holu łóżko- a nie materac.
– Tak, tak, mówią. Potwierdzają też, że jest bezpłatne WI-FI i podają hasło. Pytają
– może ktoś ma ochotę na kawę lub herbatę? To miłe powitanie, tym bardziej, że i tak musimy czekać na przystosowanie pokoju. Bierzemy dwie i wrzątek. Po chwili okazuje się, że ma być jednak materac a nie lóżko. Po dość ostrej wymianie zdań jednak jest łóżko. Również tutaj dużo trudu kosztuje nas wyjaśnienie, że jeden ręcznik na trzy osoby to za mało, że potrzebne są trzy.
– Ok, mówią i przynoszą drugi. Tłumaczymy ponownie i dostajemy trzeci. To jeden z najczystszych naszych noclegów w Indiach. Internet nie działa a po chwili gaśnie również światło. Włączają je ponownie około dwudziestej pierwszej- udaje się naładować akumulatorki. Wieczorem namawiają na obiad- ku ich niezadowoleniu odmawiamy. Rano płacimy i ładujemy się do samochodu. Rezygnujemy z oferty kawy i śniadania. Na koniec przyszedł jeden z obsługi i domaga się pieniędzy za wczorajszą, „powitalną” herbatę.
– Ile, pytam? Okazuje się, że po 30. To jedna z najwyższych cen za herbatę w Indiach- wrzątek nie policzył. Cieszymy się, że dziś nic nie zamówiliśmy. Po chwili wraca i dopomina się o „tipa”. No nie:
– za co?
– za brak prądu i Internetu?
– za to , że o wszystko musieliśmy się wykłócać? Odpowiada, żebyśmy następnym razem poszukali sobie innego noclegu (!!!). Usłyszałem później komentarz do tego sposobu zachowania: nie warto za bardzo angażować się w dyskusje. Oni mają trzy miesięczny sezon turystyczny i usiłują zarobić na resztę roku, oraz przeżycie w surowych warunkach.
Ruszamy obejrzeć wydmy piaskowe, stanowią ciekawostkę geograficzną na tej wysokości. Sądziłem, że uda mi się pojeździć na baktrianach. Wielbłądy dwugarbne na wolności lub w hodowli, spotkałem wcześniej tylko na Pustyni Gobi w Mongolii. Tutaj przywędrowały z karawanami podążającymi jedwabnym szlakiem. Zrezygnowaliśmy, wskutek nieporozumienia z kierowcą- jesteśmy za wcześnie. Z wyjątkiem szerokiego koryta rzeki przeważa okolica pustynna, skalne rumowiska z wysokich szczytów. W Diskit, pojechaliśmy do pochodzącej z piętnastego wieku gompy. Klasztor otoczono mnóstwem stup. Samą gompę uznaliśmy za jedną z najładniejszych spośród widzianych dotychczas. Przejechaliśmy następnie pod współcześnie wystawioną trzydziestometrową statuę Buddy. Piękna panorama na rzekę Sjok i pasma Himalajów po obu stronach. Mimo, że mam powoli dość buddyjskich świątyń ta w Diskit była godna uwagi. Zawracamy w drogę powrotna do Leh. Obserwujemy grupy motocyklistów na drodze, jadących z Indii na jakiś zlot. Po powrocie do tego samego hotelu, otrzymujemy za te same pieniądze o wiele gorszy pokój. Wyjeżdżając zarezerwowaliśmy sobie nasz pokój. Okazało się, że nie mamy rezerwacji. Oficjalnie, bo pracownik nie rozumie po angielsku, ale któż to wie?
Ostatnie dwa dni w Ladakhu spędzamy ponownie w naszej taksówce, tym razem podążającej do Tsomoriri, Tsokar i Keylon. Zaczynamy od zwiedzania gomp Shey, Thiksay i Hemis. Shey jest odnawiana i stała się nieczynnym obiektem muzealnym. W Thiksay mamy szczęści i trafiamy na poranną pudżę- porę modlitwy i religijnych ceremonii (foto). Mnisi nie zabraniają turystom wstępu i przyglądania się obrzędom. Dobrze było posiedzieć chwilę w świątyni wypełnionej mantrami, oryginalną muzyką z wykorzystaniem bębnów, gongów i trąbit. Była to pierwsza w Ladakhu świątynia, w której nie zakazywano robienia zdjęć, byle nie przeszkadzać. Klasztor zbudowano w piętnastym wieku na górskim zboczu. Ostatnią z serii trzech świątyń w pobliżu Leh, jest klasztor w Hemis, wpisany przez UNESCO na listę Światowego Dziedzictwa. Jest zamieszkany przez niewielu mnichów. Znany jest powszechnie z dwudniowego lipcowego festiwalu muzyczno- tanecznego, to za dwa tygodnie. Wtedy na głównym dziedzińcu odbywają się tańce a raz na dwanaście lat, co przypada akurat w tym roku rozwijana jest ogromna haftowaną tanka. Mówią, że ręce kobiet, które ją haftowały traktowane są jak relikwie.
Ruszamy prosto na południe doskonałą szosą międzystanową w kierunku Manali. Podziwiam niezwykle malowniczy wąski wąwóz, którym tę drogę poprowadzono. Tutaj nikt się specjalnie nie przejmuje osłonami drogowymi, słupkami i barierami chroniącymi pojazdy przed stoczeniem się w dół w przepaść czy do rzeki. Przejeżdżamy przez przełęcz Taglang La (5 328 metrów…). W pewnym momencie skręcamy na gorszą drogę w kierunku Tsokar. Postój wykorzystaliśmy nie tylko na posiłek, ale i na spacer do słonych zwałów lodowych na jeziorze (foto). Dalej jedzie się po płaskowyżu Rupshi, który jest zamieszkały przez Changpów, wędrownych pasterzy i bogaty w dziką zwierzynę (dzikie osły kyangi, czerwone lisy i niezwykle rzadkie śnieżne pantery). Jeden z gospodarzy restauracyjki pokazuje nam zwłoki pantery śnieżnej, którą upolowano dla ochrony stad. Ci nomadzi, wędrują ze swoimi stadami po kotlinach wysokogórskich (jaki, owce i kozoowce…).
Potem już tylko: przez przełęcz Polokongka La (5 030 metrów…) i drugą niższą przełęcz Namshang. (4800 metrów…), drugie malutkie jezioro Thatsung Karu. Pod wieczór, po przejechaniu ponad dwustu dwudziestu kilometrów, osiągamy niesamowity widok na wysokogórskie Jezioro Tsomoriri (4595metrów…). Jezioro położone jest na pograniczu Tybetu Zachodniego, otoczone dwoma ośnieżonymi sześciotysięcznikami (około 6200 i 6600 metrów…). Rejon ten był do niedawna całkowicie niedostępny dla turystów. Zwiedzamy wioskę nad jeziorem, z dachami chat na których stoją sterty placków opału z wysuszonych odchodów zwierzęcych. Nocleg był… bardzo zimny i mieliśmy problemy z chorobą wysokościową. Na kolejnych zdjęciach pokazuję… widoczki górskich dróg.
Na koniec relacji o tym niezwykłym rejonie świata, muszę wspomnieć o częstych negocjacjach cenowych. Dzięki moim koleżankom, mam kilka zdjęć z takich scenek, jak ta pokazująca rozmowy z kierowcami w Leh (foto). Robię to zawsze podczas moich wypraw ale nigdy nie mam … zdjęć (bardzo dziękuję). Wysokogórskie krainy Himalajów charakteryzują się również niezwykle barwnymi i egzotycznymi postaciami mieszkańców, np. widoczna na kolejnej fotografii sprzedawczyni warzyw i maki… Przed wiekami Ladakh był częścią Tybetu, stąd do dziś ludność kultywuje tamtejszą odmianę buddyzmu i tybetańskie zwyczaje.
Ostatni fragment relacji jest o tym:
– gdzie i co się tu jada. Odpowiedź:
– to samo prawie co w całych Indiach, za bardzo nieduże pieniądze, choć te same potrawy mogą wyglądać i smakować inaczej w kolejnym miejscu (zwłaszcza w innym regionie). Przede wszystkim jedzenie wegetariańskie. Ja nie miałem najmniejszych kłopotów z wyżywieniem. Dawno w tej podróży zapomniałem o… własnych jakichkolwiek produktach. W knajpkach, ulicznych garkuchniach, zawsze coś znalazłem i nie ukrywam, że w ciągu również poprzednich indyjskich podróży… polubiłem to jedzenie, dobrze przyprawione i bardzo różnorodne. Na zdjęciach pokazałem: restaurację (i miejsce noclegowe) na górskiej przełęczy, oraz jeden z moich talerzy obiadowych: placek (jeden rodzaj z kilku możliwych), mix jakichś jarzyn i dal (to sosopodobne). W Indiach w restauracyjkach prawie zawsze Cię zapytają
– czy chcesz dokładkę? (ryżu, warzyw i dalu- darmowe, za dodatkowy placek zapłacisz).
W miejscowości Serchu, kilkadziesiąt kilometrów przed Keylong wjeżdżamy do stanu Himacal Pradesh (ale o tym już w kolejnych relacjach).
Przejście do poprzedniej relacji: Toto, plemię nazywane prymitywnym…
Przejście do następnej relacji: Wielożeństwo… wielomęstwo?
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska
Wielomęstwo… wielożeństwo? Relacja z podróży.
Wielomęstwo… wielożeństwo? Relacja z podróży.
Tekst: Paweł Krzyk, zdjęcie: Ewa Flejta.
Wielożeństwo (poligynia), czyli związek jednego mężczyzny z kilkoma kobietami jest bardziej znany, zwłaszcza w kulturze krajów muzułmańskich. Podczas mojej podróży po wysokogórskich rejonach Indii zainteresowała mnie sytuacja przeciwna, czyli tak zwane wielomęstwo (poliandria) co oznacza związek jednej kobiety z wieloma mężczyznami. Zasugerowałem się filmem jednej z naszych podróżniczych gwiazd telewizyjnych. Pomyślałem, skoro i tak jesteś w praktycznie całym rejonie himalajskim, sprawdź jak to jest faktycznie w dwudziestym pierwszym wieku… Zacząłem pytać.
We wschodnich Himalajach (Sikkim, Bhutan) powiedziano mi, że obecnie taka sytuacja jest prawnie zakazana (i karana jako bigamia), oraz faktycznie nie występuje.
Będąc w Kaszmirze i Ladachu po raz pierwszy zapytałem w stolicy Leh. Uzyskałem sprzeczne odpowiedzi. Kierownik informacji turystycznej: paliandria prawnie zakazana, w ogóle jej nie ma, ostatnie przepadki 50- 100 lat temu. Natomiast niespodzianką było pytanie skierowane do naszego kierowcy, z którym przez cztery dni podróżowaliśmy. Okazało się, że poprzednie wieści to lipa, gdyż on urodził się w rodzinie, w której jego matka wyszła za dwóch braci. Nie zdołałem jednak namówić go na spotkanie z nimi. Pytaliśmy po drodze i było podobnie.
W dalszej drodze po górach stanu Himacal Prades, w dolinie Spiti, w miasteczku Tabo doszło do ciekawego spotkania. Gospodarz hoteliku Sunar i jego żona Samsiti Samriti są zawodowo czynnymi nauczycielami w miejscowych szkołach. Udzielili mi wywiadu, którego efektem są poniższe informacje.
Doskonale znają okolice i panujące w niej obyczaje. Okazało się, że wielomęstwo faktycznie istnieje w wioskach Himachal Prades. Opowiedzieli mi o panujących zwyczajach na przykładzie wioski Dhankar, która leży pomiędzy Kaza i Tabo w odległości około szesnastu kilometrów za Kaza. Żona gospodarza pracuje w szkole w Tabo, a on codziennie dojeżdża do szkoły średniej w Dhankar, co zajmuje mu około trzy godziny w jedną stronę. Najpierw jedzie autobusem, chyba, że ktoś go podrzuci. Wysiada w miejscu, gdzie od głównej boczna droga odchodzi do Dhankar. Stamtąd ma osiem kilometrów podejścia. Ale nie idzie zakosami drogą, tylko na wprost, żeby było szybciej. Zimą panują tam bardzo niskie temperatury, nawet minus czterdzieści pięć stopni Celsjusza. Wtedy jego żona ma ferie i przenoszą się tam ze swoimi dziećmi. W szkole pracuje siedmiu nauczycieli, tylko on dojeżdża. Szkoła liczy jedenastu uczniów w pięciu klasach, oraz od jednego do czterech uczniów w klasie. Piszę szczegółowo, gdyż pokazuje to warunki, w których żyją na wysokości prawie czterech tysięcy metrów nad poziomem morza. W tej osadzie mieszka czterdzieści rodzin i jest 5 lub 6 takich, w których jedna kobieta ma dwóch braci za mężów. Nie mamy szans aby tam dotrzeć (brak czasu). Pytam o zwyczaje i obowiązujące na miejscu normy społeczne. Wnioski pochodzą również z opowieści o własnej rodzinie kierowcy z Ladachu.
– Oficjalnie w Indiach obowiązuje zasada jeden mąż + jedna żona. Wielomęstwo, jak wyjaśnia, zdarza się tylko u buddystów na wsi i ma podłoże ekonomiczne. Obecnie jest możliwy tylko układ, w którym jedna kobieta posiada maksymalnie dwóch mężów.
– Powody zaistnienia zjawiska związane są ze zwyczajowym sposobem dziedziczenia majątku rodzinnego. W przypadku trzech synów w rodzinie, najstarszy zawsze dziedziczy wszystko, a pozostali pozostają bez środków do życia. W praktyce najstarszy syn żeni się z kobietą i bierze brata ze sobą do wspólnej rodziny. Najmłodszy jest wysyłany do klasztoru i zostaje mnichem, lub szuka szczęścia poza domem rodzinnym. W normalnym układzie kobieta zamieszkuje w domu mężczyzn, i opiekuje się rodziną swoich mężów. W przypadku gdy w rodzinie brak jest męskich potomków, głowa rodziny bojąc się biedy i samotności próbuje znaleźć męża dla jednej z córek, i bierze go do swojego domu. Jest to szansa aby stać się „kimś” dla chłopców bez majątku.
– Inne zwyczaje. Jak pracują? Podobno w domu „rządzi” kobieta. Najstarszy przebywa w domu i opiekuje się dziećmi. Kobieta pracuje w polu (podobno jest najbardziej dokładna). Młodszy mąż pracuje poza domem…
– Dzieci? Imiona nadają po kolei, po pierwszym, potem po drugim mężu… niezależnie, kto faktycznie dziecko spłodził. Wychowują potomstwo wszyscy. Dzieci nie wiedzą kto jest biologicznym ojcem. Inna opinia to: dzieci wychowuje matka lub ten z braci, który ma czas. Nas gospodarz mówi, że zapytał jedną z takich żon, czy jej to odpowiada, czy jest szczęśliwa? Podobno odpowiedziała, że tak.
– Co na to władze? Państwo się nie wtrąca, gdyż nie jest to potrzebne. Ceremonie ślubne odbywają się w rodzinach i nie są na wioskach rejestrowane. Klasztory się nie wtrącają.
– Podał mi na koniec wiek rodziny z wielomęstwem. Najmłodszą rodzinę w Dhakar tworzą: Haha (35-40 lat), Tenzin (40) i Tenzin Dolma (36), oraz trójka dzieci w wieku 7,10 i 12 lat. Pozostałe rodziny są starsze.
A jak jest z wielomęstwem gdzie indziej?
Okazuje się wcale nie rzadkim zjawiskiem, które było i jest obecne na kilku kontynentach, i nie myślę w tym miejscu o paniach z silnym popędem seksualnym oraz posiadaniu kochanków. Kultur tego typu nie jest zbyt wiele i są niezbyt duże liczebnie. Współczesna kultura zachodnia wyklucza poliandrię. Kobiecie, która ma męża, a chciała by się ponadto związać z drugim mężczyzną nie oferuje się nic poza koniecznością wyboru. Z drugiej strony mężczyznom w takiej sytuacji proponuje się jedynie walkę o zagarnięcie kobiety na wyłączność.
Istnieje kilka odmian poliandrii a dotyczy: sposobu dziedziczenia/ posiadania majątku, miejsca zamieszkania małżonków, zmieszania z innymi związkami, oficjalne, nieoficjalnie, kwestie ojcostwa dzieci itd. Chyba najważniejsze w tym wszystkim jest wielomęstwo jako recepta na ubóstwo kobiet (matek z dziećmi). Przeczytałem taki tekst z prasy amerykańskiej: „feministka… stwierdziła, że lepiej będzie jeśli kobiety zagrożone ubóstwem wezmą sobie kilku mężów… I dalej:
– Mówi się kobietom: jeśli chcesz się wydostać z biedy ożeń się. A ja mam pytanie: ilu mężczyzn ma ona poślubić? No bo jak weźmie takiego, który zarabia niewiele dolarów na godzinę, to nic z niego nie będzie miała. Czy nie powinna poślubić trzech, a może nawet czterech facetów? – pytała sarkastycznie. Publiczność naturalnie wybuchła śmiechem…” (!?)
Obecnie można znaleźć wielomęstwo:
– najczęściej w Azji: w rejonie himalajskim i tybetańskim. Dotyczy to Ladachu, północnych Indii, Nepalu, Sri Lanki, Laosu… Istnieje w wielu oddalonych miejscach i kotlinach górskich.
– w Ameryce Północnej: u niektórych Eskimosów (obecnie Inuitów)…
– w Ameryce Południowej: w plemieniu Janomami i niektórych plemionach Amazonii…
– w Afryce: wśród części plemion Konga…
Przyczynami mogą być powody lub motywacje mające podłoże: gospodarcze, społeczne, demograficzne, seksualne i… osobiste.
A co z wielożeństwem?
Odnotowuję króciutko dla porządku. W poligynii (niektórzy nazywają błędnie poligamią) jest inaczej. Znanym jest fakt, że islam zezwala mężczyźnie poślubić więcej niż jedną żonę. Nie jest jednak dopuszczalnym posiadanie więcej niż czterech żon w tym samym czasie. Pojawia się więc pytanie dlaczego islam zezwala na wielożeństwo?
Najpierw kilka faktów. W wielu miejscach na świecie liczba mężczyzn przewyższa liczbę kobiet. Za przykład można dać tu Stany Zjednoczone, gdzie żyje o 8 mln więcej kobiet niż mężczyzn. Tak więc nawet gdyby ożeniłby się każdy mężczyzna, to pozostałoby 8 mln niezamężnych kobiet. Nie jest jednak możliwym by do tego doszło, gdyż wielu mężczyzn nie będzie mogło się ożenić z różnych powodów. W więzieniach osadzonych jest blisko 2.5 mln ludzi z czego zdecydowaną większość stanowią mężczyźni, również blisko 10 mln Amerykanów deklaruje się jako homoseksualiści przy czym znowu większość stanowią mężczyźni. Można również wspomnieć o szybszej umieralności mężczyzn. Niemalże w każdym kraju średnia wieku kobiet, jest większa od średniej wieku mężczyzn. Jednak problem ten dotyczy w szczególności obszarów objętych konfliktami zbrojnymi, w których zawsze najczęściej ofiarami padają mężczyźni. Wystarczy tylko spojrzeć na statystki ofiar drugiej wojny światowej, kiedy to zginęło 20 mln mężczyzn.
Co więc mają zrobić te kobiety dla których nie starczy mężczyzn? Jeśli zakażemy poligynię zostawimy im jedynie dwie możliwości. Mogą one żyć w celibacie lub też zaspokajać swój popęd seksualny w … inny sposób. Co więcej co mają zrobić wdowy żyjące w krajach objętych wojną? Co mają zrobić ich dzieci? Każda kobieta potrzebuje przecież męża i każde dziecko potrzebuje ojca. Widać, że tak naprawdę poligamia jest bardziej korzystna dla kobiet.
Wielu nie-muzułmanów myśli, że muzułmanin może bez żadnych ograniczeń żenić się z dowolną ilością kobiet, które służą mu jedynie do zaspakajania jego potrzeb. Nic bardziej mylnego. Istnieje parę zasad, które świadczą o tym, że jest to luksus … dla bogatych. Głównie chodzi o: sprawiedliwe traktowanie, odpowiednie- jednakowe zabezpieczenie finansowe swoich żon (oddzielne mieszkanie…), zaspokojenie potrzeb seksualnych swoich żon, zgoda na małżeństwo…
Historycznie wielożeństwo było powszechne u: Greków, Chińczyków, Hindusów, Babilończyków, Asyryjczyków, Egipcjan, czy Żydów. Obecnie wiele krajów Afryki i Azji sankcjonuje małżeństwa jako związki poligyniczne. Dotyczy to zwłaszcza krajów, gdzie dominującą lub państwową jest religia muzułmańska.
Wielożeństwo jest dopuszczone w następujących krajach Bliskiego Wschodu: Arabia Saudyjska, Bahrajn, Iran, Irak, Jemen, Jordania, Kuwejt, Katar, Oman, Palestyna, Syria, Zjednoczone Emiraty Arabskie; oraz w następujących azjatyckich krajach środkowego i Dalekiego Wschodu: Afganistan, Bangladesz, Brunei, Indonezja, Malediwy, Malezja, Myanmar, Pakistan. Prawo cywilne następujących krajów dalekowschodnich zezwala na poligynię tylko osobom wyznania muzułmańskiego: Indie, Singapur, Sri Lanka. Wprawdzie w Tybecie oficjalnie jej się nie dopuszcza, w praktyce przeważa na wsi.
A w krajach afrykańskich: Algieria, Burkina Faso, Czad, Dżibuti, Egipt, Etiopia, Gabon, Gambia, Kamerun, Komory, Kongo, Libia, Mali, Maroko, Mauretania, Niger, Republika Środkowoafrykańska, RPA, Sahara Zachodnia, Senegal, Somalia, Sudan, Tanzania, Togo, Uganda, Zambia; w niektórych regionach Erytrei i Nigerii. Ponadto w kilkunastu kolejnych krajach afrykańskich poligynia uznawana jest przez prawo zwyczajowe.
Przejście do poprzedniej relacji: Kaszmir i Ladakh.
Przejście do następnej relacji: Z Himachal Pradesh do Delhi
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska,
Z Himachal Pradesh do Delhi, relacja z podróży.
Z Himachal Pradesh do Delhi, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Informacje dotyczące zwiedzania, organizacyjne i praktyczne znajdziesz pod Informacje praktyczne (kliknij).
Himachal Pradesh.
Z Ladakhu nasza droga prowadzi do stanu Himachal Prades, przez ponad dwieście kilometrów do Keylong. Po drodze przejeżdżamy przez przełęcze, z których najwyższą jest Lachung La (5060 metrów…). Niesamowite góry i wąwozy, jazda wśród zasp śnieżno- lodowych. Na koniec nareszcie jest Keylong- dworzec autobusowy. Dowiadujemy się, że autobusy ani share taxi (taksówki zbiorowe) nie jeżdżą do Kaza, który jest następnym punktem naszej podróży. Nasz kierowca zawozi nas na postój taxi wskazany przez miejscowych. Żegnamy się- jeszcze dzisiaj rozpoczyna podróż powrotną do Leh. Taksówek nie ma ale mają być. Pilnuję bagaży a Ewy poszły sprawdzić dwa pobliskie hotele. Rozglądam się po okolicy. Miasto Keylong jest niewielkie i rozłożone na zboczach głębokiego kanionu. Rozmowa o pokoju dla trzech osób z trzema łóżkami przebiega jak zwykle, w końcu bierzemy dwa pokoje- razem za tysiąc dwieście rupii. Przypadła mi jedynka za sześć dolarów (?). Nadjeżdża jakaś taksówka, ale nie może pojechać, dzwoni po kolegę. Przyjeżdża dwudziestoparolatek Paul i rozważamy możliwość wynajęcia go na cztery dni, na całą pozostałą trasę w górach, przez: Kaza, Tabo, Rekong Peo do Shimli za 23.000 rupii (118 dolarów na osobę). Wyszło nieco drożej niż pewnie można by pojechać, ale takie rozwiązanie znacznie zwiększa nasze możliwości organizacyjne, oraz co może jeszcze ważniejsze oszczędza czas i siły. Umawiamy się za godzinę aby ocenić stan techniczny samochodu. Za dwie godziny faceta nie ma, więc idziemy na dworzec szukać innej taksówki… Na zdjęciach jazda w górach… i himalajska toaleta.
Po nieudanych poszukiwaniach innego transportu z dość odległego dworca wracamy inną taksówką. W międzyczasie odnalazł się nasz młody kierowca, który miał problem z samochodem- stał na naprawie w warsztacie. Nie zdążyli z naprawą i musiał czekać. W końcu sam pomagał i jest umorusany smarami do łokci. Wszystko jest aktualne i o siódmej rano następuje wyjazd na wycieczkę do Kaza. Młodzieniec znowu się spóźnił, zaspał tym razem. To kolejne dwieście kilometrów po bardzo złej drodze. Patrząc na stan drogi przemknęło mi, chyba dobrze, że się wyspał i jest uważny na drodze. Skręcamy na wschód w stronę głównych himalajskich grzbietów górskich i ponownie jest okazja do podziwiania Himalajów w pełnym majestacie. Szybko jednak asfaltowa nawierzchnia ginie w oddali a my skręcamy w najgorsze na całej trasie szutrowe odcinki. Nie ma nawet śladu utwardzonej drogi, przyszło forsować piargowe osuwiska, strumienie i kałuże zimowych roztopów. Górska droga wije się w dolinie rzeki Chandra półkami nad przepaściami. Niejednokrotnie omijamy zaspy i jedziemy przez kilku metrowej wysokości tunele śnieżne. Lepiej było nie patrzeć, co znajduje się w dole tuż przy krawędzi samochodu. Większość mijanek to powód do… wezwania „ducha opiekuńczego”, a na pewno dreszcz emocji. Stada owiec, kóz oraz ich długowłosych krzyżówek. Zdarza się mała karawana na objuczonych koniach. Osoba prowadząca karawanę wędruje pieszo a mnie taki obrazek… przypomina wędrówkę górską percią, a nie drogę dla samochodów i ciężarówek.
Za doliną Chandry przekraczamy przełęcz Kanzum La (4551 metrów…) Na przełęczy stoją śliczne stupy, furkoczą- w ryku wiatru modlitewne flagi. Współgrają cudnie ze słońcem i bielą szczytów oraz stup. Nasz młody kierowca wali w dzwon wchodząc na teren wokół stup. Dźwięk mosiężnego dzwonka odbija się echem, czysto i donośnie. W odróżnieniu od poprzednika, ten młodzieniec jest ubrany tak jak wszyscy współcześni rówieśnicy z zawadiackim kowbojskim kapeluszem. W samochodzie nie ma religijnych akcentów… Po uderzeniu w dzwon przy wejściu, buddyści i niektórzy turyści obchodzą stupy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na wysokich przełęczach zazwyczaj przez okrągły rok zalega śnieg i hinduscy turyści z głębi lądu przyjeżdżają na nie, aby go dotknąć po raz pierwszy w życiu. Czasami jeżdżą na sankach i po prostu się bawią na śniegu. Niżej dwa zdjęcia z przełęczy.
Za przełęczą wjeżdżamy w dolinę Spiti. Spotykamy na drodze wielu motocyklistów, jakiś rajd na tych karkołomnych drogach. Jazda wymaga najwyższych umiejętności. Wszystkie motocykle mają wąskie opony i z przodu przyspawane stalowe ochronniki nóg motocyklisty. Z tyłu natomiast kosze na kanistry z benzyną. Indie mają dużo gór- tych najwyższych. Poprowadzili przez nie drogi kując półki w skalnych ścianach lub umacniając wielokilometrowe, prawie pionowe osypiska. Utrzymanie przejezdności takich traktów to ciągła walka z osuwiskami, z lawinami i rozmywaniem przez wodę. W drodze na przełęcz obserwujemy porzuconą drogę, którą poprowadzono po zbyt stromym piarżystym stoku. Jedziemy po nowej, poprowadzonej po drugim łagodniejszym zboczu. Pomimo licznych umocnień widzimy jak osuwiska piargów pochłaniają poprzedniczkę. Podstawowym budulcem remontowanych odcinków jest kruszywo. Wzdłuż dróg leżą ręcznie ułożone stosy tłucznia różnej grubości. W poszczególnych pryzmach wielkość kamieni jest bardzo jednorodna. Zwykle to potężne kruszarki łamią skały do postaci widzianej na drodze. Mnie zastanawiał ten ręcznie ułożony tłuczeń drogowy. Za którymś z zakrętów pokazała się nam „ miejscowa indyjska kruszarka”: grupa ludzi o bardzo ciemnej karnacji, mocno okutanych poszarpaną odzieżą, młotkami rozłupuje kamienie. Pochodzą z sąsiedniego biednego stanu Bihar z dużym bezrobociem. Zarabiają średnio dziesięć tysięcy rupii miesięcznie, przy indyjskiej średnie pensji w wysokości dwadzieścia do pięćdziesięciu tysięcy. Jedziemy wolno- czasem odcinek około ośmiu kilometrów zajmuje czas jednej godziny. Cała droga jest poprowadzona wykutymi półkami skalnymi i zwykle nie ma żadnych zabezpieczeń. Znowu włos się jeżył, nie wiem: ze strachu czy może należałoby powiedzieć zachwytu? Pod koniec stan drogi się poprawia- kolejne wspaniałe widoki, przełomy rzeki oraz wąwozy. Po dwunastu godzinach jazdy, zjeżdżamy do położonej na wysokości 3600 metrów Kazy.
Miasto nie ma światła w dzień, w nocy podobno włączają. Ruszamy więc na miasto coś zjeść. Dziewczyny wybierają tandori chicken. Jest to kurczak pieczony w piecu po natarciu przyprawami. Na niewielkim talerzyku podają malutkie kawałeczki dobrze przyprawionego ale mocno wypieczonego mini kurczaka. Ja preferuję warzywne specjały, tym razem z ryżem. Wracając próbujemy dotrzeć do miejsca, gdzie wydawane są zezwolenia na wjazd do miejscowości przy granicy Indyjsko-chińskiej, gdzie się wkrótce wybieramy. Wymieniamy pieniądze i wracamy do hotelu, gdyż robi się ciemno. Właściciel mówi, że światła nie ma, że nigdy nie wiadomo: czy i kiedy włączą. Otrzymujemy świeczki i zapałki.
Nazajutrz w Kaza czas przed południem przeznaczamy na załatwienie entry permitu na dolinę Spiti (zezwolenia na wjazd). Jedziemy do biura, gdzie wydają pozwolenia. Jesteśmy piętnaście minut przed czasem (czynny od 10.00). Nasz kierowca dowiaduje się, że potrzebne będą kopie paszportu i wizy, dwa zdjęcia oraz druki odpowiednich formularzy, które kupuje się w pobliskim punkcie ksero (za sześć rupii). Idziemy do biura i czekamy pół godziny na spóźnionego do pracy urzędnika. Po godzinie od przyjazdu mamy nasze pozwolenie.
Niewielu turystów dociera do odosobnionej Doliny Spiti. A ci, którym się to uda szybko dojdą do wniosku, że znaleźli się w kręgu kultury tybetańskiej. Zainteresowani mogą się cieszyć tybetańskimi klasztorami. Drugą stroną rzeki Spiti jedziemy z powrotem przez około dwanaście kilometrów, a potem dalej pod górę jeszcze osiem kilometrów do wioski KIbber na wysokości 4205 metrów. Jest to najwyżej położona w świecie miejscowość, z drogą dla samochodów i elektrycznością. Cieszą oko i … obiektywy kamer, piękne domy i widoki. Niesamowita droga i góry. Później cofamy się do położonego na wysokości 3700 metrów… Klasztoru KI (Key). Ten klasztor jest licznie zamieszkany. Przy wejściu grupka młodych mnichów ćwiczy sposoby dyskusji i argumentacji, również przy użyciu mowy ciała. Ciężko dysząc dochodzimy na sam dach. Mali chłopcy w mnisich szatach schodzą się z rozmaitych stron na posiłek. Idąc na lunch przynoszą kawałki drewna, by było na czym ugotować następny. Na jednym z tarasów siedzi ponad dwudziestu modlących się chłopców. Dzisiaj będzie ryż z dalem, starsi niosą je w miednicy i wiadrze… Na dole okazuje się, że samochód musi pojechać do mechanika- poluzowała się śruba mocująca koło.
Po powrocie do Kaza, czekamy dość długo. Okazało się, że śruba się złamała… , ruszamy po kolejnych dwóch godzinach. Drogę poprowadzono…. jak zwykle, czyli stromymi zboczami, pod nawisami skalnymi, przełomami rzeki i mimo, że jeździmy tak już od paru dni, gapimy się jak nawiedzeni. Nie zdążamy dojechać do wioski Dhankar (3890 metrów)… Po drodze przez rzekę w zawieszonym na linie koszu, przeprawia się kobieta. Stojący na pomoście mężczyźni ciągną linę i kosz się przesuwa. Cieszy nas lepszy stan drogi…. Nagle stop, prace drogowe: w poprzek przez Himalaje dla potrzeb łączności wojskowej kładą światłowód. Na kolejny nocleg w Tabo docieramy przed wieczorem. Paul wiezie nas do gest hausu, gdzie ponoć ma być pokój z trzema łóżkami. Jest podwójne i materac na niskim podeście (za pięćset rupii, co daje po dwa i pół dolara na osobę). Podobnie jak w Kaza nie ma światła… Zamawiamy kolację, zarówno alu gobi jak i alu masala są bardzo smaczne. Na kolację czekamy długo. Na jadalni mile plotkuję z gospodarzem, wypytując między innymi o wielomęstwo…. Okazało się, że ten zwyczaj faktycznie istnieje w wioskach Himachal Prades- na przykładzie wioski Dhankar, która leży w odległości około szesnastu kilometrów od Kaza. Piszę o tym w poprzedniej relacji: Wielomęstwo… wielożeństwo.
Oboje są zawodowo czynnymi nauczycielami. Żona gospodarza pracuje w szkole w Tabo, a on codziennie dojeżdża do szkoły w Dhankar, co zajmuje mu około trzy godziny w jedną stronę. Najpierw jedzie autobusem, chyba, że ktoś go podrzuci. Wysiada w miejscu, gdzie od głównej boczna droga odchodzi do Dhankar. Stamtąd ma osiem kilometrów podejścia. Ale nie idzie zakosami drogą, tylko na wprost, żeby było szybciej. Zimą panują tam bardzo niskie temperatury, nawet minus czterdzieści pięć stopni Celsjusza. Wtedy jego żona ma ferie i przenoszą się z dziećmi do wsi. W szkole pracuje siedmiu nauczycieli, tylko on dojeżdża. Szkoła liczy jedenastu uczniów w czterech klasach (!).
Rano serdecznie żegnamy się z gospodarzami i startujemy zobaczyć starą gompę. Współczesny czorten (duża stupa) znajduje się na terenie stareńkiego klasztoru z dziesiątego wieku, który UNESCO umieściło na liście World Heritage Sites. W odróżnieniu od innych nie znajduje się na zboczu góry, lecz w środku osady Tabo. Można go obejrzeć tylko z zewnątrz. Okazuje się, że ta jest niepodobna do niczego dotychczas oglądanego. Chcemy go zwiedzić, jemy śniadanie w klasztornej restauracji, ale przesuwają o dwie godziny czas otwarcia. Poddajemy się i wyruszamy w kierunku Rekong Peo. Sto sześćdziesięciokilometrowy przejazd do Rekong Peo zajął osiem godzin. I znów jest to samo: przepiękne krajobrazy, droga poprowadzona po skalnych półkach, wodospady, rwące rzeki. I mimo, że oglądamy to kolejny raz, jesteśmy urzeczeni. Ale po kolei, górskimi wąwozami i dolinami: najpierw do końca Spiti Valley a potem wjazd w kolejną dolinę cały czas wzdłuż rzeki Spiti. Na końcu rzeka zamienia się w ryczącego potwora głęboko w kanionie. Wokół coraz wyższe góry z najwyższą Leo Pargial 2- sięgającą 6770 metrów… Za doliną Spiti poruszamy się drogą wzdłuż granicy z Chinami (Tybet). Mnóstwo wojska, droga dość dobra. Miejscami jednak dreszcz emocji z jazdy po półkach skalnych, wzdłuż potężnych osuwisk, nad przepaściami sięgającymi wgłęb wąwozu rzecznego.
Miasto Rekong Peo położone jest wysoko na stoku góry- obrazki jak rodem z dzikiego zachodu. Bazar z oryginalnymi strojami i zielonymi czapkami ludności okolicznych wiosek rejonu Kinnaur. O osiemnastej miał miejsce przemarsz przez miasto wiernych, niosących czarną kosmatą boginię hinduską (zakaz foto). Wyjazd do stolicy stanu Shymli nieco się opóźnił, po porannym kłopocie z przeciekiem oleju w samochodzie (rozbita skałami obudowa filtra olejowego). Czeka nas dwieście czterdzieści kilometrów, początkowo po kostropatej drodze. Później wodne elektrownie podziemne i coraz bardziej zielono, w końcu dobra droga, lasy i coraz mniej ciekawie z uwagi na zamglone góry. O osiemnastej meldujemy się w super hotelu nad dworcem autobusowym. Taksówką do miasta i zwiedzamy o zmroku zwarte centrum Shimli, niegdyś renomowanego brytyjskiego kolonialnego kurortu. Jest to typowe kolonialne miasto z byłą rezydencja wice-króla kolonii brytyjskiej. Najciekawsze do zobaczenie to: Kościół Chrystusa z ciekawymi witrażami, oraz promenada Dze Mall z mnóstwem ludzi i sklepów. Wracamy do hotelu z przygodnym hindusem… Na zdjęciach: Shimla i knajpka uliczna.
Uttarakhand.
Jedenastogodzinna jazda autobusem z Shymli do Haridwar była uciążliwa i raczej nudna: naprawa koła, sikanie w krzakach, mnóstwo stopów i wsiadanie-wysiadanie, skrzypi i trzeszczy okno, zamglone krajobrazy- więc nic nie fotografuję. Po dojechaniu do Haridwar o 16,30 stajemy w korku na przedmieściu, i autobus po dwóch godzinach… zjeżdża na pobocze i kończy bieg. Musimy sami z plecakami dojść do centrum miasta, później do hotelu rikszą za trzysta rupii. W ten sposób wkroczyliśmy do stanu Uttarakhand, aby zwiedzić Haridwar i Rishikesh. Haridwar (Brama Bogów), to święte hinduskie miasto, jedno z czterech nad Gangesem z gatami, oraz obmywaniem się w świętej rzece Gandze (Gangesie). Góry tutaj nie są takie wysokie jak Karakorum albo nepalscy giganci dalej na wschód, i tworzą prawie ciągły łańcuch, którego kulminacją jest najwyższy szczyt Indii, Nanda Dewi (7816 metrów…). W Haridwarze, Ganges z hukiem rusza z przedgórza himalajskiego w długą podróż do Zatoki Bengalskiej. Pobliskie miasto aśramów Riszikesz także przyciąga. Stąd nabożni pielgrzymi wyruszają do źródeł Gangi i wyżej położonych świątyń.
Przed południem przyjemny spacer z hotelu w stronę głównej świątyni Har-ki- Pajuri. Po drodze przejścia po licznych mostach nad Gangesem, który tutaj rozdziela się na kilka kanałów. Bazar ze świętościami hinduskimi, świątynia Chiwy, wieża zegarowa, mnóstwo pielgrzymów i hinduskich turystów. Próbujemy wjazdu na wzgórze ze świątyniami i widokiem na miasto, rezygnujemy z uwagi na dwugodzinne oczekiwanie w ogonku do kolejki linowej. Przed wieczorem wyjechaliśmy rikszą do rejonu głównych świątyń. Dla Hindusów znajdujący się obok gat Har-ki- Pajuri (dosłownie „ślad boskiej stopy”), jest szczególnie ważny jako miejsce, w którym bogini opuszcza góry. Tłumy gromadzą się na wieczorną ceremonię kończąca się puszczaniem światełek na wodzie. Mini łódki z liścia są wypełnione kwiatami, małą lampką i… monetą. Lampki puszczają na ofiarę dla Gangi w intencji szczęścia rodzinnego. Mnóstwo ludzi, tłumy– wieczorne „wyjce” w świątyni i machanie ogniami… Myjące się postacie w burzliwych wodach rzeki płynącej kanałem dookoła gatu. W świętym mieście nie sprzedaje się dań mięsnych i nie pije alkoholu. Nie krzywduję sobie, znowu ryż z warzywami… Szukamy transportu do Delhi, musimy zamówić bilety u pośrednika w biurze rezerwacji, kupi nam bilety kolejowe (czterysta rupii). Na zdjęciach: główny gat oraz sklepik oferujący łódeczki.
Drugi dzień w świętych miastach rozpoczął się od godzinnej jazdy rikszą- wibramem do Riszikeszu. Wibramem jest nazywana duża wieloosobowa riksza. Hindusów może w niej siedzieć … nastu, roślejszych ludzi czterech- pięciu. Miasto położone jest dwadzieścia cztery kilometry na północ od poprzedniego, w miejscu gdzie kaskady Gangesu opuszczają zadrzewione wzgórza. Riszikesz posiada liczne aśramy hinduskie i przyciąga najróżniejszych ekscentrycznych guru (foto). Duży aśram Śiwanandy (Shivananda Ashram) to zwłaszcza sławne centrum jogi. Zwiedzamy okolice gatu z mini świątyniami… i kąpielami licznych pielgrzymów. Mamy szczęście trafić na główne uroczystości święta religijnego, które nazywają Festiwalem Gangi (foto). Wielobarwna, oryginalna ceremonia z paleniem ogni na specjalnych stojakach i okręcaniem się dookoła. Potem ludzie zapałają sobie własne ognie, również puszczanie na wodę kaganków z kwiatami, lampką i monetą. Wchodzimy do najstarszej świątyni Beharat Mangir. Na koniec rikszą na drugi kraniec miasta i znowu kąpiele przy aśramie Swarg. Miasto okazało się także ośrodkiem sportów ekstremalnych: rafting, trekkingi oraz wspinaczki górskie. Obserwujemy zakończenie raftingu na tle rozległego widoku na koniec miasta, górki i szeroki Ganges… Przykładem cen usług wykonywanych w Indiach, może być naprawa moich spodni u ulicznego krawca wraz ze wszyciem dwóch suwaków zamykających kieszenie…, za trzy złote (!?).
Delhi
Do stolicy subkontynentu indyjskiego docieramy pociągiem, nieco ponad dwieście kilometrów w ciągu niespełna sześciu godzin. Jak zwykle w Delhi wybieramy nocleg w hoteliku na bazarze Pahar Ganj (fon. Pachargandż). Jego koloryt zachwyca mnie za każdym razem. Znajduje się w centrum miasta i prawie się nie zmienia. Ostatnie trzy dni wyprawy spędzam właśnie tam.
Pokazujemy naszej koleżance główne zabytki miasta, gdyż jest w nim po raz pierwszy. Wędrujemy pomiędzy Czerwonym Fortem i głównym meczetem Jama Mashid.
Po drodze wchodzimy do dwóch niezwykle ciekawych świątyń, które pominąłem w czasie poprzednich pobytów . Pierwszą była szesnastowieczna świątynia hinduska Dżinistów ze szpitalem… dla ptaków.
Dziwna to hinduska religia, powstała przed naszą erą i posiadająca około pięciu milionów wyznawców. Przed laty, podczas pierwszego pobytu w Indiach spotkaliśmy grupkę wyznawców, którą prowadził dżinijski guru ubrany… tylko we własną skórę. Ortodoksyjna wersja, to goły człowiek z miotełką, którą odgarnia z ziemi żyjątka – aby przez przypadek ich nie nadepnąć! Możesz sobie wyobrazić jak zachowywały się nasze aparaty fotograficzne… Dżiniści wyznają pięć zasad:
– powstrzymanie się od zadawania cierpienia wszelkim istotom żywym,
– nie kłamią,
– nie kradną,
– nie cudzołożą (mniszki nie współżyją seksualnie) oraz
– powstrzymują się od posiadania własności zbędnych…
Drugą była świątynia Sikhów w Delhi. Ta religia jest młodsza (wiek piętnasty, stan Pendżab) i posiada dwadzieścia cztery miliony wyznawców, których rozpoznasz u mężczyzn po turbanach i bujnym zaroście. W czasie poprzedniej podróży dotarłem do ich głównej Złotej Świątyni w Amritsar. Relację znajdziesz TUTAJ. W Delhi jesteśmy oprowadzani po zakątkach świątyni przez przewodnika. W tej religii nie ma kapłanów i osób czerpiących korzyść materialną z posług religijnych. Posiadają świętą księgę i ich „biblia” jest w ciągu dnia publicznie odczytywana. Pokazują nam sypialnię świętej księgi, gdzie jest przechowywana w nocy pomiędzy 21,30 i 2,30. Innym zwyczajem religijnym jest karmienie wszystkich, którzy o odpowiedniej porze wejdą do świątyni. Zwiedzamy potężną kuchnię o przerobie dwadzieścia dwa tysiące posiłków dziennie, w czterech turach: od śniadania do kolacji. Np. lunch wydają od 12.30-13,30. Raz w tygodniu liczą pieniądze zebrane do skarbonek (zabronili robienia zdjęć stertom banknotów liczonych przez wolontariuszy). Obowiązuje u nich pięć zasad wyróżniających charakter Sikha, tzw. „5 K”:
– Kesz (długie nie obcinane włosy, które zaplatają w warkoczyki i ukrywają pod turbanem),
– Kanga (grzebień- codziennie musi dbać i szczotkować swoje włosy),
– Kara (stalowa bransoleta- na prawym ręku aby szedł prawą drogą),
– Kacz (para szortów- bokserki aby mieć bieliznę i ograniczenie seksualności max 2-3 dzieci),
– Kirpan (miecz do obrony- gdy zawiodą inne argumenty…).
Nie rozpisuję się, gdyż wszystko można znaleźć szczegółowo w licznych przewodnikach i Internecie.
Spacerujemy zatłoczonymi uliczkami z ogromną ilością riksz rowerowych i małych tuk tuków (riksze motorowe). Bardzo często jesteśmy proszeni o zgodę na wspólne zdjęcia (foto). Dwie Ewy, moje towarzyszki podróży w części indyjskiej, ostatniego dnia dalej zwiedzają. Mnie to już… jakoś nie kręci, jestem tu po raz kolejny… Zostaję ostatniego dnia w hotelu, robię ostatnie zakupy dla członków mojej rodziny. Największy kłopot mam z zakupami dla wnucząt… Ostatnie wyskoki do knajpek na tradycyjne indyjskie papu.
Pakując się, zauważam paski na mojej koszuli- wyblakłej od słońca, co widać najbardziej pod paskami plecaka. Bardzo tęsknię do domu… i minęło 97 dni mojej wyprawy wokół globu. Odwiedziłem siedemnaście krajów i terytoriów, w których spędziłem od kilku do dwudziestu kilku dni. Podróż opisałem w dwudziestu trzech relacjach (wszystkie znajdziesz na tej stronie). Na koniec mapki. Pokazuję: drogę w tej części Indii, oraz całą trasę wyprawy.
Przejście do poprzedniej relacji: Wielożeństwo… wielomęstwo?
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska,
Z Dardżelingu do Joldhapara…, relacja z podróży
Wielka pętla Himalajów: z Dardżelingu do Joldhapara…, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Informacje dotyczące zwiedzania, organizacyjne i praktyczne znajdziesz pod Informacje praktyczne(kliknij).
Indie podobają mi się coraz bardziej. Nie tylko dlatego, że są duże, bardzo zróżnicowane i posiadają regiony o odrębnej kulturze. Można tutaj spędzić wiele miesięcy i ciągle spotykać coś nowego. W czasie obecnej wędrówki po przyjeździe z krajów Pacyfiku, podobają mi się najbardziej wskutek… cen. Wielokrotnie niższych niż płaciłem jeszcze parę dni temu. Do Kalkuty dotarłem w ciągu jednego bardzo długiego dnia, ponieważ czas się zmieniał się tak samo. Na moim zegarku było niby niewiele godzin ale faktycznie jestem na nogach znacznie dłużej. Bardzo zmęczony z ulgą zasnąłem w hotelu przy lotnisku. Dalszy lot mam dopiero po południu więc rankiem poszedłem przypomnieć sobie jak wyglądają Indie na ulicy. Zaraz po wyjściu z hotelu uderza we mnie hałas i harmider uliczny, klaksony, trąbienie samochodów, grzechot rikszy… czyli indyjska normalka. Trzysta metrów dalej znajduje się mały bazar z… mydłem i powidłem. Znalazłem knajpkę uliczną z placuszkami sprzedawanymi wraz z sosem dal i warzywami. Objadłem się… za równowartość trzech złotych polskich, czyli śniadanie było dziesięć razy tańsze niż dwie doby wcześniej. Na deser wypijam orzech kokosowy (1 zloty). Potem proszę o rozłupanie orzecha i próbuję wyjeść jeszcze miękką koprę. Zabieram trzy czwarte do hotelu… na drugie śniadanie. W uliczce za bazarem próbuję wymienić pieniądze na indyjskie rupie, ale trafiam na nie odpowiedni rodzaj banku. Za to obok znajduję fryzjera, który nareszcie po dwóch miesiącach robi porządek z moim zarostem na twarzy. Już nie przypominam, jak mówi jedna z koleżanek… Robinsona.
Drugi lot w Indiach jest krajowy. Lecę do Bagdogry na północy indyjskiego stanu Bengal Zachodni. Muszę z lotniska pojechać jeszcze dalej drogami do Dardżylingu. Dwoma taksówkami, które tutaj pełnią rolę publicznego transportu, przez Siligari jestem wieczorem na miejscu. Po dojechaniu na ostatni przystanek, próbuję z taksówkarzem dogadać się aby mnie zawiózł na miejsce. Jednak odmawia, gdy dowiedział się gdzie znajduje się hotel. To niedaleko piechotą tłumaczy ale sześć kilometrów samochodem, gdyż trzeba jechać dookoła wąską drogą. Co było robić, idę pod górę pół godziny pieszo- żadnej innej taksówki. W Dardżylingu spotykam się z dwoma warszawiankami Ewami, z którymi będę odbywał resztę podróży po północnych Indiach i okolicy. Jedna z nich jest podróżniczką, doskonale mnie i mojej małżonce znaną od dwudziestu lat. Przed laty, właśnie w Indiach poznaliśmy się i przyjaźń przetrwała próbę czasu. Drugą panią poznałem dopiero teraz. Mam problem ze zwracaniem się do nich. Bliżej mi znaną nazywam Ewunią…
Dotychczasowa podróż odbywała się w tropikach i nawet jak miałem w pokoju klimatyzację, ustawiałem ją w nocy na ponad dwadzieścia pięć stopni ciepła. Tej nocy w Dardżylingu nakryty kocem zmarzłem w nocy. Dała o sobie znać wysokość. Dopiero rano widzę urodę miasta rozłożonego na zboczach górskich, leżącego ponad dwa tysiące sto metrów nad poziomem morza… w Himalajach. Ponad stutysięczne miasto jest znanym w Indiach uzdrowiskiem klimatycznym, ośrodkiem turystycznym i punktem wyjścia dla wypraw himalaistyczych. Przy dobrej pogodzie zachwycają widoki na pokryte wiecznym śniegiem szczyty, w tym na trzecią najwyższą górę świata Kanczendzongę (8591 m…). W czasach kiedy panowali w Indiach Brytyjczycy w Dardżylingu powstawały rezydencje letnie Anglików, uciekających od upału w innych regionach Indii. Mieszkam w hoteliku na samym szczycie zbocza górskiego. Do centrum idę w dół. Główna droga prowadzi rozległymi zakosami. Dla skrócenia pobudowano szereg długich schodów, którymi ścina się zakosy ulicy. Domy schodzą kaskadami w dół i widoki z punktów panoramicznych zachęcają do sięgania po aparaty fotograficzne.
W centrum miasta znajduje się wieża zegarowa. W jej pobliżu w Biurze Rejestracji Cudzoziemców staramy się o wydanie zezwolenia na wjazd do Sikkimu. Trzeba tam wypisać i zarejestrować wniosek, a potem pójść do położonego niżej Urzędu Miasta. Entry permit- rodzaj wizy, zezwolenie na wjazd wydają bezpłatnie na miejscu. Całość zajęła nam około godziny. Miasto posiada wąskotorowa linię kolejową, łączącą je z miastem Siliguri. Można pojechać kolejką himalajską z najstarszym na świecie czynnym parowozem. Zwana zabawkowym pociągiem, od roku 1881 przemierza niezwykle widowiskową trasę między górskimi stacjami i została wpisana na listę UNESCO. Najbardziej popularne wśród turystów są przejazdy z Dardżyling do Ghoom. Ceny przejazdu do Monasteru Ghoom pociągiem z parowozem 1080 Rupii, a z lokomotywą spalinową około czterdzieści procent taniej. Zadawalamy się zwiedzeniem stacji i parowozowni. Moją kolejarską duszę cieszy widok mini parowoziku, ciągnącego kilka wagonów pociągu turystycznego.
Znajdujemy postój taksówek jadących w kierunku Kalimpongu. Następnie wynajętą taksówką jedziemy na wycieczkę po okolicy. Pierwszym postojem było Tiger Hill, wzgórze z panoramą na ośnieżone szczyty himalajskie. Nawet nie wysiedliśmy z taksówki, ściana deszczu zasłaniała wszystko. Siedem kilometrów dalej jesteśmy w tybetańskim klasztorze w Ghoom a później przy Batastia Loop. To pomnik dla upamiętnienia walk z Indiami (1986-1988) o utworzenie samodzielnego stanu Gorkhaland, oraz pętla końcowa kolejki wąskotorowej. Po drodze mamy postój na przejazd buchającego parą zabawkowego pociągu. Konduktor wysiada, zatrzymuje ruch samochodowy i przepuszcza pociąg na drugą stronę jezdni. Wracamy i przy lepszej pogodzie zwiedzamy resztę miasta.
Miasto zasłynęło dzięki Matce Teresie z Kalkuty. Ta święta usłyszała w Dardżyling „powołanie” do założenia nowego zakonu sióstr służących pomocą najbiedniejszym z biednych. Dardżyling jest znany nie tylko w Indiach z uprawy i przetwórstwa herbaty (herbata Darjeeling). Znajduje się tu ponad siedemdziesiąt różnych plantacji herbaty. Mamy okazję je widzieć w czasie jazdy następnego dnia zbiorczą taksówką do miasta Kalimpong. Uzdrowiska położonego na wysokości tysiąca dwustu metrów…, które słynie z hodowli storczyków. Ceniona w Indiach siedziba placówek edukacyjnych. Miasto także jest zapleczem dla dużej bazy woskowej Indyjskich Sił Zbrojnych. Zostawiamy bagaże na przystanku taksówek i zwiedzamy centrum Kalimpong przez kilka godzin. Centralnym punktem miasta jest plac z wieżą zegarową, na którym zbiega się kilka ulic.
Na każdym kroku pełno jest umundurowanych, uzbrojonych patroli wojskowych. Na wszelki wypadek pytamy oficera jednego z patroli o robienie zdjęć. Nie było żadnych problemów- żołnierze okazali się najlepszymi informatorami o miejscach atrakcyjnych turystycznie. Dzięki ich wskazówkom trafiamy bez kłopotów do zespołu hinduistycznych świątyń Mangaldham. Podobają mi się bazarowe stoiska, szczególnie specjalny sierpowaty nóż do cięcia mięsa na stoisku rybnym. Sprzedawca siedzi po turecku i tnie wielgachne ryby na nożu pomiędzy nogami…
Wracamy do centralnego placyku zegarowego i idziemy w drugą stronę na wzgórze do katedry katolickiej. Niestety zamknięta ale dla widoku na miasto można wejść na wieżę. Strome ulice są niezwykle barwne. Fotografuję sprzedawcę wiatraczków dziecięcych i tragarza, niosącego kilkadziesiąt kur w specjalnym koszu na plecach.
Jeszcze tylko obiad w hinduskiej knajpce. Momo, danie w postaci pierożków z wypełnieniem warzywnym- osiem pierożków za odpowiednik dwóch złotych. Musimy wracać po bagaże i o drugiej po południu jedziemy dalej do… Sikkimu. O tej części podróży piszę w kolejnej relacji. Po powrocie z Sikkimu pojechaliśmy w kierunku wschodnim do Parku Narodowego Joldhapara. Znajduje się we wschodnich Himalajach na pograniczu z Królestwem Bhutanu.
Chcemy po drodze do Bhutanu z grzbietu słonia, popatrzeć na zagrożone wyginięciem jednorogie białe nosorożce. Te indyjskie nosorożce można obserwować w czasie safari ze słonia oraz z samochodu terenowego. Nam bardziej atrakcyjnym wydała się wędrówka z wysokiego grzbietu słonia. Tym bardziej, że słoń dotrze tam gdzie go karnak skieruje a samochód pojedzie tylko po wyznaczanych drogach parku narodowego. Jesteśmy jedynymi białymi turystami w tumie turystów hinduskich. Niespodziewanie trudno było otrzymać bilety. Gdyby nie pośrednictwo miejscowego touroperatora, musielibyśmy zadowolić się jazdą samochodem. Wiedząc o tym, zarezerwowaliśmy dwa dni w hoteliku i czekamy. Na szczęście bilet otrzymaliśmy i rano o piątej zabierają nas z hotelu w głąb parku narodowego. O szóstej rano ze specjalnego pomostu siadamy po cztery osoby na słonie. Jedna ze słonic przyszła w towarzystwie czternastomiesięcznego malucha. Potem z czterema innymi, na miarowo kołyszącym się grzbiecie, wypatrujemy mieszkańców tropikalnego lasu. Udaje się zobaczyć nosorożce w dwóch miejscach. Najpierw w rzece a później w leśnym bajorku. Po nieco ponad godzinie nasze miejsca w wygodnych siedziskach na słoniu, zajmują inni szczęśliwcy, którym udało się nabyć bilety.
Przejście do następnej relacji: Sikkim
Przejście do poprzedniej relacji: Niue
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska
Wielka pętla Himalajów, informacje praktyczne
Wielka pętla Himalajów, informacje praktyczne (na czerwiec 2016).
Tekst: Paweł Krzyk
Informacje ogólne: Wielka pętla Himalajów to moja wyprawa do Indii północnych i następujących indyjskich stanów: północnej części Bengalu Zachodniego, Sikkimu, Kaszmiru i Ladakhu, Himacal Prades oraz Uttarakhand i Delhi.
Kiedy jechać? Najlepiej w porze suchej i nie w zimie. Pora sucha to marzec, kwiecień i maj. A później sierpień, wrzesień i październik. Zima przypada jak w Polsce. Ladakh to kraina wysokogórska i zima jest wcześniej. Czerwiec i lipiec jest porą monsunów… W wysokich górach nie ma pory monsunów. W naszym lecie na równinach indyjskich jest bardzo gorąco (do ponad 40 stopni Celsjusza).
Wiza: od Polaków wiza do Indii jest wymagana. Można otrzymać w Ambasadzie w Warszawie. Do Sikkimu obowiązuje dodatkowo specjalne zezwolenie tzw. entry permit, który załatwiłem w Dardżylingu w ciągu godziny (bezpłatnie, bez załączników). Zezwolenie potrzebne jest także w Ladakhu (poza Leh) oraz dolinie Spiti w Himacal Prades (na pogranicze z Chinami).
Język urzędowy: angielski oraz miejscowe.
Waluta: rupia indyjska (INR). Wymiana możliwa w bankach oraz kantorach w większych miastach. Lepszy kurs poza lotniskiem. Kurs wymiany na lotnisku 1 EUR= 6.88 INR, a w mieście w kantorze po 71 (72) INR. 1 USD w kantorze po 64 INR (do 67).
Internet i telefony, prąd, wtyczki: Internet był dostępny w hotelach. Telefony nasze zwykle działają- kłopoty w odległych rejonach pogranicza.. Wtyczki zwykle uniwersalne- pasują do naszych urządzeń, napięcie sieci 240 Volt. Telefony nie działają w Kaszmirze i Ladakhu.
Ceny, towary i usługi: jak to w Indiach… znacznie niższe niż w Polsce. Np. śniadanie w knajpce przy ulicy w cenie od 2 zł…
Jak dojechać? Można przylecieć wieloma liniami, oraz przekroczyć granice lądowe. Bezpieczeństwo: kraj bezpieczny. W niektórych rejonach występuje malaria… Do niektórych rejonów potrzebne są specjalne zezwolenia, tzw. entry permity (patrz relacje).
Transport i informacje turystyczne. Indie są normalnym krajem pod względem turystycznym, jak poszukasz znajdziesz mapki… Jest mnóstwo przewodników…
Niżej podaję ciekawsze szczegóły transportowe (dla ułatwienia podaję w USD):
W stanie Bengal Zachodni i Sikkimie:
– Kolkata, dojazd do hotelu k. lotniska: taxi za 2,2 USD- ok. 3 km.
– lotnisko Bagdogra- Dardżyling: dwoma taxi przez Siliguri. Ceny: 3 USD (1g) i 4 USD (za 2 miejsca do siedzenia, 3,5 g.)
– Dardżyling-wycieczka do Tiger Hill, Monasteru Ghom…: taxi za 17 USD ( ok. 25 kmx2, 3g).
– Dardżyling- Kalimpong: taxi zbiorcze za 2 USD/osobę (3g)
– Kalimpong- Gangtok: taxi jw. za 2,2 USD/osobę (4g)
– Gangtok- wycieczka taxi do klasztorów Rumtek i Enczej: za 20,3 USD (4 g)
– Gangtok- Joldhapara Park narodowy: taxi zbiorcze 4,7 USD (7 g.)
– Jolhapara poranna wycieczka na słoniach do parku: 49 USD/osobę (1,5 g)
– Joldhapara- wycieczka do plemienia Toto w Totapara: taksówka 4×4 za 44 USD (5 g, sama jazda 1g. x 2)
W stanie: Kaszmir… i Ladakh:
– Srinagar- wycieczka po atrakcjach turystycznych tuk tukiem (riksza motorowa) -15,6 USD-4 godziny.
-Srinagar: wycieczka sikhara po jeziorze Dal, 1 godzina, 6,3 USD
-Srinagar: wycieczka sikarą na targ warzywny, 1 godzina, 9,5 USD
-Sringar- Kargil: taksówka zbiorcza z taxi stand nr 1, 230 km, 6-8 godzin za 14 USD
-Kargil- Alchi: taxi zbiorcza, 160 km, 10 godzin, 6,2 USD
-Alchi- Leh: autobus publiczny, 70 km, 3 godziny, 1,6 USD
-Leh-dolina Nubra: wycieczka wynajęta taxi na dwa dni, 125 USD/taxi+ 7 dniowy entry permit koszt 600-700 Rupi…/osobę
-Leh- jezioro Tsomorori- jezioro Tsokar- Keylon: wycieczka dwudniowa,297 USD/taxi
W stanie: Himachal Prades:
-wycieczka 4-dniowa wynajętym samochodem z kierowca do doliny Spiti na trasie: Keylong, Kaza, Tabo, Rekong Peo, Shymla, za 375 USD za samochód.
– Shymla-Haridwar: autobus publiczny, 5,10-16,30 (korek w Shymla), ok.240 km, za 6 USD
W stanie Uttarakhand:
– z Haridwaru do Riszikeszu: wycieczka rikszą, 25 km, ok.1 godzina jazdy za ok.12 USD za rikszę w jedną stronę (korki).
– Haridwar- Nowe Delhi, pociąg z miejscami siedzącymi w wagonie bez klimatyzacji: 6,20-12.00, bilet kupiony przez pośredniczące biuro sprzedaży biletów za 6 USD/osobę.
W Delhi:
–najdogodniejsze przejazdy rikszami…
-taxi na lotnisko w Delhi, ponad pół godziny jazdy, za 7,5 USD za taksówkę.
Hotele :
Bengal Zachodni:- Kolkata: spałem koło lotniska w Hotelu Istern Plaza, 3 km od lotniska, 28,2 USD/pokój 2 osobowy. Wart polecenia.
Dardżeling (Darjeeling), spałem w Hotel New Galaxy 13dr. Zakir hassain, Near SP, Bungalow. Taki sobie ale tani. Cena 22,4 USD/ pokój 3 osobowy.
Jaldhapura National Park: spałem w Heven Inn. Cena 28,2 USD/pokój 3 osobowy. Wart polecenia.
Sikkim: spałem w New Moden Central Lodge, Tibet rd. Budha, Gangtok. Cena 3 USD za nocleg od osoby w pokoju 3 osobowym. Problemy z wodą… jakość odpowiednia do ceny.
Kaszmir, Srinagar: spałem w Hotel Naya Kashmir, Lal Cowk, 190001 J&K, Tel. 9419011477, za 26 USD/pokój 3 osobowy/ za 3 dni. Hotel wart polecenia z uwagi na lokalizacje w centrum i niską cenę.
Kargil: spałem w Citi G H w centrum koło bazaru, za 9,5 USD/osobę w pokoju 3-osobowym. Wart polecenia z uwagi na lokalizację.
Ladakh, Alchi: spałem w Homestay LHarley, za 3,1 USD/osobę /w pokoju 3 osobowym. Wart polecenia.
Leh: spałem w centrum koło bramy wjazdowej do starego miasta w Hotelu Siachen, za 5,2 USD/osobę w pokoju 3 osobowym. Wart polecenia z uwagi na lokalizację i cenę.
– Hundar (dolina Nubra): spałem w Ldumra Oazis Hotel, za 23 USD w pokoju 3 osobowym. Taki sobie.
– Tsomoriri, spałem w Home Stay bez wody- tylko z wiadra, prąd przez 2 godziny, za 12 USD w pokoju 3 osobowym. Zimno…
– Keylong, spałem w hoteliku przy postoju taksówek, za 6,2 USD za pokój 3 osobowy. Wart polecenia.
– Himachal Prades, Kaza, spałem w Nimaling Guest House, tani, wart polecenia.
– Tabo, spałem w T. Kesang Home Stay, za 7,8 USD za pokój 3 osobowy, wart polecenia.
– Rekong Peo, spałem w Home Stay za 7,5 USD w pokoju 1 osobowym, wart polecenia.
– Shymla, spałem w Hotelu KC International (na dworcu autobusowy) wart polecenia, za 75 USD za luksusowy pokój 3 osobowy.
– Uttarakhand, Haridwar, spałem w Hotelu Sachin (doskonała lokalizacja k. dworców autobusowego i kolejowego), za 24,2 USD za pokój 3 osobowy. Wart polecenia.
– Delhi, Hotel Gold Star na Pacharg Ganj przy Main Bazar, za 24,2 USD za pokój 3 osobowy. Wart polecenia w dobrej lokalizacji.
Przewodniki: nie szukałem, wystarczyły mi informacje z Internetu, oraz informacje na miejscu.
Atrakcje turystyczne: wiele… Patrz relacje lub popatrz w przewodniku.
Powrót do relacji: Z Dardżelingu do Joldhapara…
Powrót do relacji: Sikkim
Powrót do relacji: Toto, plemię nazywane prymitywnym…
Powrót do relacji: Kaszmir i Ladakh
Powrót do relacji: Z Himachal Prades do Delhi
Toto, plemię nazywane prymitywnym…, relacja.
Toto, plemię nazywane prymitywnym…, relacja z podróży.
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Informacje dotyczące zwiedzania, organizacyjne i praktyczne znajdziesz pod Informacje praktyczne (kliknij)
Indie są ogromnym krajem o bardzo zróżnicowanej kulturze, obyczajach, różnorodnych regionach. Miałem przyjemność zwiedzać je podczas kilku podróży. Ostatnia wyprawa dookoła świata zaprowadziła mnie w indyjskie rejony górskie. Północ subkontynentu indyjskiego graniczy z Himalajami. Ze stanu Zachodni Bengal można zobaczyć trzeci co do wysokości szczyt świata Khangchendzongę i całą ścianę „białasów” najwyższego w świecie pasma górskiego. Ten sam indyjski stan niecałe dwieście kilometrów na wschód, pokaże również tereny, gdzie wysokość nad poziomem morza sięga tylko sześćdziesięciu metrów. Z Dardżylingu i Sikkimu, terenów gdzie w nocy było trochę zimno i potrzeba było użyć drugiego koca, w ciągu kilku godzin trafiłem do tropiku z temperaturami ponad trzydziestu stopni. Jestem na granicy z wysokogórskim Królestwem Bhutanu. Kolejny duży kontrast. Na dole ciepło a w oddali toną w chmurach wysokie szczyty kolejnego kraju. Postanowiłem z przyjaciółmi tutaj przyjechać, aby popatrzeć w Parku Narodowym Joldhapara na jednorogie białe nosorożce… z grzbietu słonia. Przygotowując wyprawę z niedowierzaniem przeczytałem informacje, że na granicy z Bhutanem w Totapara znajduje się prymitywne plemię Toto. Tak mnie to zadziwiło, że postanowiłem do nich dotrzeć. Pomyśl sam: Indie, atomowy ogromny kraj z ponad miliardową populacją mieszkańców, i… prymitywne plemię?
Aby dostać się do wioski Totapara, trzeba pojechać samochodem z napędem na cztery koła trzydzieści kilometrów w bok od miasta Madarihat, na północ od głównej szosy. Podróżuję z dwoma warszawiankami Ewami, które dla odróżnienia nazywam Ewą i Ewunią. Ewunią została podróżniczka przyjaciółka mojego domu, którą z żoną poznaliśmy przed dwudziestu laty właśnie w Indiach. Jedziemy przez tereny z polami, które wolno przygotowywane są do obsadzenia ryżem. Już niedługo za dwa tygodnie rozpocznie się indyjska piąta pora roku: monsun, w czasie którego pola zostaną zalane i będzie można posadzić ryż. Część pól już przekopano wielgachnymi motykami. Teraz są przygotowywane, poprawiane i uszczelniane niskie wały, które nie pozwolą wodzie spłynąć na niżej położone skrawki pól tarasowych.
Jest także trochę plantacji herbacianych, na których akurat prowadzone są opryski. Na innej plantacji zbiór herbaty. Kilkadziesiąt kobiet z parasolkami zatkniętymi za pas, obrywa górne listki z przewieszonymi na plecach workami na zbiory. Wyraźnie widać gdzie już listki oberwano, te pola są ciemnozielone. Oczekujące na zbiór mają kolor jasno-seledynowy. Najpierw jedziemy dobrą szosą, która co pewien czas przechodzi w żwir. Później jedziemy w poprzek ogromnej suchej rzeki. W jednym miejscu łopatami ładują żwir i drobne kamyki na rozklekotane ciężarówki. Koryto rzeki jest dla nich kopalnią piasku i żwiru do celów budowlanych. Znowu kolejne koryto i jeszcze kilka… Kierowca podpowiada, że to nie kilka rzek lecz jedna. Teraz sucha bez kropli wody, lecz w porze monsunowej zmieni się w rozległą rzekę o szerokości około kilometra. Wtedy cały rejon dalej w stronę granicy z Bhutanem zostanie odcięty od świata. Komunikacja zostanie przywrócona dopiero po opadnięciu wód.
W pewnym momencie odruchowo sięgam po kamerę. Widzę na drodze „samochód choinkę”. Jedzie autobus cały oblepiony pasażerami. Dosłownie. Na dachu jest tak samo gęsto jak w środku. Ktoś wystaje na zewnątrz również z otwartych drzwi autobusu. Przejechał, nie zdążyłem ze zdjęciami. Kierowca mówi, że dla ludzi mieszkających za suchą obecnie rzeką, jest to jedyny środek komunikacji publicznej. Kursuje jeden raz dziennie w obie strony. Po godzinie dojeżdżamy do Totapara, maleńkiej wioski nad brzegiem rzeki Torsha. Za rzeką zobaczysz Bhutan teren z coraz wyższymi górami. Wioskę zamieszkuje społeczność plemienna Toto.
Zatrzymujemy się w centrum wioski na skrzyżowaniu trzech ulic. Wokół kilka sklepików, reklamy firmy sprzedającej telefony komórkowe, kilka garkuchni przyulicznych i dwa samochody z indyjskimi turystami. Zatrzymali się, robią zdjęcia.
Postanawiamy pojechać trochę dalej w stronę granicy. Niedaleko bo po kilometrze, droga praktycznie się kończy. Dalej tylko ścieżki do poszczególnych domostw na palach. W bok pod górę w lewo, oraz w dół po prawej. Zaciekawieni postanawiamy pójść dalej pieszo w stronę granicy, zaglądając do domów po lewej stronie. Wokół rośnie mnóstwo palm betelowych. Poszedłem z Ewą w kierunku chat. Zagaduję do miejscowych tak, że pozwalają nam wejść do domu. Ewa jest onieśmielona i trzyma się na uboczu. Namawiam ją do robienia zdjęć. Druga towarzyszka podróży zrezygnowała z chodzenia po stromym zboczu pomiędzy chatami i usiadła w towarzystwie miejscowych kobiet z dzieciakami. Mieszkańcy nie rozmawiają w ogóle po angielsku. Jeżeli ktoś się trafi to tylko troszeczkę, o tyle… pokazując palcami. Próbujemy rozmawiać językiem turystycznym, pytając gestami o możliwość wejścia na podwórko. Nie spotykamy się z odmową. Trafia się zawsze ktoś kto cokolwiek rozumie. Jesteśmy dla tych ludzi sensacją.
Jest niedzielne przedpołudnie. Część osób normalnie pracuje w obejściach. Dymy ognisk kuchennych pokazują, że jest gotowany posiłek południowy. W większości domów możemy normalnie popatrzeć na sposób życia, kuchnie czy zajrzeć do wnętrza domów. W niektórych jednak drzwi są zagrodzone kawałkiem szmaty, sugerując nam zakaz wstępu. Szanujemy to i nie przeszkadzamy, choć widzimy w szparach ciekawskie oczy śledzące nasze poczynania.
Toto to bardzo mili i przyjaźni ludzie. Spacerujemy pomiędzy drewnianymi domostwami po stromych ścieżkach. Prawie wszystkie chaty zbudowano na słupach z wolną przestrzenią od dołu. Prawdopodobnie dla uzyskania przewiewu i schłodzenia domu w upalne dni. Zbliża się południe i daje o sobie znać temperatura. Po kilku dniach na wysokości około dwóch tysięcy metrów i znośnej temperaturze, teraz słupek wystrzelił w górę na ponad trzydzieści stopni. W niektórych chatach nie tylko ludzie szukają ochłody. A to leżące pokotem świnki czy całe stadko kóz schowanych w cieniu… pod domem.
Na zboczu wzgórza widzę przyglądającą się nam parę ludzi. Wykopali w lesie palmę z korzeniami i przenoszą ją w dół stromizny zbocza. Sympatyczne spotkanie zakończyło się wzajemnym przedstawieniem się. Poznajemy z Ewą małżeństwo Loki Toto i Bilo Toto. Zapytałem,
– czy mogę zobaczyć ich dom?
– oczywiście, to tam pod górę- jakieś pięćdziesiąt metrów.
Poznaję ich czwórkę dzieciaków. Ewa wyciąga cukierki, które przekazujemy rodzicom.
Przy okazji pokazują nam dom. Zaciekawiony przyglądam się prymitywnej kuchni. Oddzielna chata zbudowana na drewnianych słupkach, nakryta blachą, ścianami z patyków oraz podłogą wykonaną z bambusów. Bambus rozcięty został wzdłuż i ponacinany w taki sposób, że powstała kilkunasto centymetrowa „deska”. Próbowałem tam wejść ale jak poczułem ile ta podłoga ugina się pod moja wagą, zrezygnowałem. Nie chciałem przelecieć przez wątłą konstrukcję pod spód, gdzie urzędowało chrumkające towarzystwo. Całym wyposażeniem kuchni jest kamienne palenisko do palenia otwartym ogniem. Stawia się aluminiowy garnek na ognisku… i tyle. Z boku kilka plastykowych pojemników, chyba na wodę, którą prawdopodobnie przynoszą z daleka. Obok leży duża płaska płyta kamienna ze spłaszczonym drugim kamieniem na wierzchu. Zastanawiałem się do czego może służyć? To nic innego jak najbardziej prymitywny możdzież, czy żarno do rozdrabniania twardych materiałów spożywczych: zboża, orzechów… Pod spodem zauważyłem najprymitywniejszą sochę w kształcie drewnianego radła. Całość tylko z drewna bez jakiegokolwiek metalu. Patrząc na kształt narzędzia, prawdopodobnie sochę ciągnie dwóch ludzi.
Druga koleżanka zwraca nam uwagę, że znajdujemy się w strefie przygranicznej. Jesteśmy kilkaset metrów od granicy z Bhutanem i możemy być narażeni na kłopoty związane z fotografowaniem… Zawracamy w stronę centrum wioski. Przy jednej z chat wejście zagrodzono czerwoną szmatą. Na palenisku w dużym garnku gotuje się jakaś potrawa. Ktoś wychodzi, miesza w garnku i znika w domu. Nie wchodzimy…
Z lasu wraca jeden z mieszkańców wioski niosąc pęk drzewa. Z radością zatrzymuje się przy nas i zaciekawiony plotkuje z nami. Na koniec jeszcze pamiątkowe zdjęcie, zarzuca kłody na plecy i znika na ścieżce wiodącej w górę. Z młodą mamą z kolejnego zdjęcia nie mogłem się porozumieć. Rozmawiała tylko w języku wioskowym. Na tarasie chaty posiada kilka dużych garnków aluminiowych i glinianych. Zajrzałem do domu. Leżą przy palenisku: duża maczeta oraz kamienne żarna, służące do mielenia mąki. Zwykłe okrągłe dwa płaskie kamienie z dziurami w środku. Pocierane o siebie mogą zmielić na grubą śrutę jakieś zboże. To narzędzie i widziane wcześniej, to przecież… cywilizacyjna prehistoria!
Po wejściu z powrotem do wioski, skręcamy w lewo. Kolejna uliczka prowadzi w dół w stronę pól przy granicznej rzece. Przy jednym z domów zainteresowałem się koszem z orzechami betelowymi. Sympatyczna czteroosobowa rodzina siedzi przed domem. Poznajemy: Toszita, Pejm, Ouppi oraz Misonic Toto. Wszyscy we wsi gdy przedstawiają się, podają mi imię i dodają słowo Toto w charakterze nazwiska. Toszita ma pół kosza dojrzałych orzechów betelowych. Częstuje mnie kilkoma kawałkami orzecha. Nie bardzo mam ochotę próbować. Kawałki orzecha tubylcy przeżuwają z udziałem jakiegoś liścia, oraz przypraw poprawiających smak. Żucie daje efekt lekko uzależniający, podobnie do naszych papierosów. Ale bardziej widocznym efektem u betelowych „przeżuwaczy”, jest czerwony kolor śliny i wnętrza jamy ustnej. Innym mniej sympatycznym zwyczajem jest siarczyste spluwanie czerwoną śliną… Na drugim zdjęciu kawałki orzechów betelowych.
Do jednego z domów wejście prowadziło po „flinstonowych” schodach, wyciętych z drewnianego kloca. Wszedłem do góry za zgodą gospodyni. Próbowałem postawić nogę na „tarasie” i natychmiast zszedłem po klocu z powrotem. Te patyki w podłodze chaty uniosłyby najwyżej pięćdziesiąt kilogramów. Moje sto kilogramów i stąpanie po konstrukcji nośnej, doprowadziły tylko do trzeszczenia całej chaty. Chyba nie mógłbym tam „zamieszkać”. Wyraźnie rozweselona gospodyni wraz z trzema koleżankami ze śmiechem obserwowała moje poczynania z chaty obok. Pożegnałem się pomimo zaproszenia do ich domu. Miały gotowy jakiś posiłek. Nie widziałem jak został przygotowany i obawiałem się skutków poczęstunku.
Dzieciaki Adan, Sunali oraz Ti Toto wypytywały mnie angielszczyzną na poziomie początków nauczania. Nie wiedziały gdzie jest Polska, Niemcy czy Rosja. Najczęściej tłumaczę gdzie leży mój kraj: że znajduje się w środkowej Europie pomiędzy tymi wcześniej wymienionymi. Nie potrafiły mi powiedzieć ile mają lat. Na pożegnanie podały mi ręce i towarzyszyły na drodze do kilku sąsiadów. Jeden z anglojęzycznych mieszkańców wioski pokazując na uliczkę podpowiada, że tam znajduje się świątynia- kościół Toto. Poszliśmy ale teren jest zamknięty. Po wejściu za bramę kobieta z domu obok gestami sugeruje abyśmy wrócili na ulicę. Nie wiem jakiego wyznania są ludzie Toto, nie było żadnych napisów. Nasz kierowca również nic na ten temat nie wiedział. W pewnym momencie z nieco oddalonej od ulicy chaty słyszę powitanie i zaproszenie do wejścia. Na drewnianym pomoście przed domem spotkałem Dhariama Toto. Mieszka w innym domu, odwiedza swojego brata z rodziną. Jest pasjonatem swojego plemienia i posiada dużą wiedzę. Wyraźnie zależy mu na zachowaniu tożsamości ludu Toto. Chyba to ktoś w rodzaju przedstawiciela władzy wioskowej, odpowiednik sołtysa lub temu podobne. Mówi, że w Totapara żyje 1584 Toto, przy około trzech tysiącach wszystkich mieszkańców. Toto zamieszkują wyłącznie w tej wiosce. Jak widać ten lud jest nieliczny. Proszę aby mi zapisał swoje imię. Owszem, napisał po angielsku oraz w alfabecie plemiennym Toto! Alfabet i język nazywał dejsrima. Jest wyraźnie inny od alfabetu hinduskiego. Dhariam Toto z dumą wspomina, że jego syn kończy wyższą uczelnię.
Najbardziej nas ciekawią ludzie. Niżej pokazuję dwa zdjęcia Ewuni z czasu kiedy przebywała w grupce kobiet z dzieciakami.
Tyle tu sprzeczności. Stoją przy uliczkach co pewien czas słupy latarni oświetleniowej z bateriami słonecznymi. Miejscami prąd jest pociągnięty do domu na palach. W takim domu- niezwykle prymitywnej chacie, część mieszkalna to na ogół tylko sypialnia, gotuje się na dworze koło domu. Wodę nosi się chyba z daleka, dzieciaki bywają umorusane. A jednocześnie na domu czasem zobaczysz antenę satelitarną. Zastanawiamy się jak odbierają telewizyjną rzeczywistość, odległą tak bardzo od ich normalnego życia. Tęsknią za nią, uważają za science fiction?
Typowe obejście domowe jest bardzo proste i jednak… prymitywne. W naszej kulturze szybciej byś je nazwał wiejską graciarnią czy wręcz śmietnikiem. Pod chatami bywa całkiem wiele miejsca. Niektóre pale są wysokie i znajdziesz pod chatą: suszące się artykuły spożywcze, owoce, zapasowe drewno do naprawy chaty, garnki, wykonane na miejscu plecione torby i kosze do przenoszenia na plecach, oraz… domowe zwierzęta. Doszliśmy do końca uliczki, dalej były tylko pola uprawne i widok na coraz wyższe góry Królestwa Bhutanu. Najczęściej obecnie na polu znajduje się dojrzewająca kukurydza. Wracając do samochodu widzimy, że przenoszenie plonów z pola do domu to niełatwe zajęcie. Kobieta na plecach z dużym koszem wypełnionym kolbami kukurydzianymi, trzyma jeszcze w chuście na piersiach małego dzieciaka. Obok kilkuletnia córka ugina się pod ciężarem dużej torby na plecach. Dziesięcioletni chłopiec Misonic Toto opowiada mi o szkole. W domu rozmawia tylko w języku lokalnym. Nie zna hinduskiego a podstawy angielskiego poznał w szkole podstawowej. Przy domach najczęściej zobaczysz wysokie strzeliste palmy betelowe oraz drzewa durianu i jackfruta.
Po powrocie do centrum Totapara nie ma śladu po hinduskich turystach. Patrzymy na sklepiki, sprzedające mydło i powidło, na bank, reklamy telefonów komórkowych obok prymitywnych chat. Jest tu zderzenie dwóch światów, miedzy którymi nie bardzo daje się przejść, chyba trzeba by przeskoczyć. Czy im się uda? Czy tego naprawdę chcą?
Szukamy czegoś do jedzenia. W bocznej uliczce nasz kierowca odkrył małą garkuchnię z hinduskimi specjałami. Przyniósł dla każdego po pierogu samosa. Ale co to dla mnie jeden samosa. Poszedłem sam i przyniosłem kolejne, oraz zamówiłem momo. Momo są niewielkimi pierożkami gotowanymi na parze, bardzo podobnymi do naszych, na przykład z kapustą i grzybami. W Indiach najczęściej podają je z nadzieniem wegetariańskimi lub mięsem i kapustą. Pyszne, palce lizać! Z powrotem do samochodu idziemy pieszo. Na skraju wyboistej uliczki na stole miejscowy rzeźnik oporządza kurczaki. Trochę dalej zrozumiałem, dlaczego w hinduskich daniach prawie zawsze spotkasz mięso z kością? Kolejny masarz przygotowuje mięso kurczaków. Bierze jakąś część kurczaka i tasakiem rąbie je na kawałki około dwu centymetrowej długości, nie patrząc na rodzaj mięsa, skórę czy kości. Po południu ruszamy w drogę powrotną. Za korytami suchej monsunowej rzeki, już z daleka widzę na przystanku autobus w drodze powrotnej do Totapara. Zatrzymaliśmy się także i była możliwość ustrzelenia obiektywami tego pojazdu. Już niesamowicie obładowany z ciągle dochodzącymi kolejnymi pasażerami.
Przejście do następnej relacji: Bhutan
Przejście do poprzedniej relacji: Sikkim
Przejście na początek trasy: Gujana Francuska
Indie, Ladakh, film z podróży
jest niżej
Indie mniej znane, relacja z podróży część I
W Indiach byłem trzykrotnie, na przestrzeni 17 lat. Za każdym razem odwiedzałem inne rejony, tego wielkiego i ludnego państwa (obecna populacja to prawie 1,2 mld). Za każdym razem znajduję coś nowego, oryginalnego, co jest możliwe do spotkania tylko w tej kulturze. Zaobserwowałem także jak zmieniają się Indie. Za pierwszym razem w Kalkucie, przy głównej Świątyni, w centrum miasta leżały góry śmieci, do wysokości ok. 5 metrów. To tak mniej więcej do połowy pierwszego pietra.(!!!) Spaliśmy z żoną tuż obok. Lepiej nie mówić co sądziliśmy o tym, zwłaszcza że szczur zaglądał nam w nocy do pokoju, przez otwór wentylatora. Po siedmiu latach odwiedziłem to miejsce powtórnie, i tu zaskoczenie, bo było czyściutko, a jak ktoś przypadkiem rzucił „peta”, podchodził sprzątacz, i miotełką go usuwał (???). W 2012 r. zauważyłem także, jak Indyjskie kurorty (np. Goa czy Kovalam), zamieniają się powoli w miejsca doskonale nam znane, chociażby z Egiptu czy Turcji ! Zamieszczam niżej relację w dwóch częściach, z wyprawy odbytej w marcu 2012 r.
INDIE MNIEJ ZNANE część I (marzec 2012)
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
1-3 marca. Przyjechałem tutaj pierwszego marca przez Wiedeń Austrian Air Lines. Impreza zorganizowana przez grupę przyjaciół z W-wy. Po oczekiwaniu na grupę na lotnisku, która przyleciała przez Helsinki ,do wcześniej zarezerwowanego hotelu taksówką kolorowe. Bilety kupuje się w budce na zewnątrz budynku-nie można zapłacić za taxi w samochodzie.
W hotelach płaci sie recepcji hotelu. Wymiana na lotnisku 1EUR=60,5(w hotelach do 65) Rupii,
lub 1 USD= ok.45 Rupii(49).Hotele najtaniej na dużym bazarze na Paharganj (Pahargandż)8-20 USD- jest ich mnóstwo.
Wokół niesamowity indyjski klimat gwar targowiska, dzwonki i klaksony riksz, motocykli, tuk-tuków i samochodów osobowych. Ciasnota, cud ze nikt nikogo nie potrąca. Ruch lewostronny.
Pierwszy dzień spacer po uliczkach Pahargandj oraz wycieczka metrem do nowo wybudowanego Centrum Kulturalnego ,wyglądającego z zewnątrz jak super świątynia . Zakaz wnoszenia czegokolwiek do fotografowania (prześwietlają). Ładne trochę cukierkowe. Następnie odwiedziłem park Lodi. Mauzolea tutaj zbudowane pochodzą z XIV i XV wieku. Historyczne grobowce ładne z zewnątrz, w środku nieco zaniedbane. Spacer po parku połączony ze zwiedzaniem, w towarzystwie mieszkańców, którzy wybrali to miejsce do wypoczynku czy na piknik.
Ja spałem w hotelu Viraat. Kolejny dzień- miał być przelot do Aurangabad, ale lot odwołano
i nie zabezpieczono rezerwacji na lot w tym dniu, (następny dzień rano na 6,30. Powrót do hotelu i dalej zwiedzanie Delhi (metro i tuk-tuk).
Między innymi największy meczet w Indiach JAMA MASJID (Meczet Piątkowy- czyli najważniejszy w danym miejscu). Wokół meczetu na każdej ulicy tłok korek rikszowo- tuk-tukowo – motocyklowy. Hałas , klaksony i … nie wiadomo, w która stronę odwrócić aparat aby zrobić foto. Ludzie bardzo pomocni uśmiechnięci.
04 marca przelot w końcu do Aurangabadu, taxi do hotel Shree Maya. Wyjazd wynajętym samo-chodem do Grot Ajanta(106 km). 30 grot wykutych w zboczu wąwozu w kształcie półksiężyca w II i I wieku p.n.e. oraz w V wieku n.e., z malowidłami naściennymi oraz rzeźbami z życia Buddy. Wstęp 250 R + 7 R wstęp na teren + 12 Rs autobus- 4 km do samych grot.
05 marca wycieczka 5 km za miasto do Jaskiń Ellora.12 jaskiń buddyjskich z 3 wieku n.e. Następnie zwiedzamy Bibi Ka Maqbara mauzoleum dla matki sułtana Dilras Bano Begam.
Jest do złudzenia podobny do Taj Mahal z Agry. Jest nazywany Małym Taj Mahalem.
Wieczorem tuk-tuk zawozi 500m bagaże na dworzec kolejowy i wsiadamy do pociągu do Hyderabadu (23-9 rana).Wagon sypialny 2-j klasy typu kuszetka nie zamknięta, po 3 legowiska w pionie i 2 wzdłuż korytarza. Noc mija spokojnie, choć jedna rodzina próbuje załapać się na miejsce siedzące przy moich nogach.
06 marca . Trochę sztywny jestem
w Hyderabadzie w hotelu ok.11.00. Miasto nazywane też Miastem Perły oraz miastem bram (posiada ich kilkadziesiąt. Prawie 7 mln. mieszkańców, 4-pod względem wielkości
w Indiach. Po południu zwiedzam Charminar rodzaj łuku tryumfalnego wybudowanego
po zakończeniu się zarazy w przeszłości, pobliski Laad Bazaar oraz meczet .
07 marca. 28 letnią taxi typu W-wa: „Ambasador”z ławkami zwiedzamy Golkondę- fort z XIV wieku i pobliskie grobowce rodzin królewskich. Ładny widok na Hyderabad z górnego pałacu Fortu. Grobowce ładne z zewnątrz, w środku prawie bez ozdób.
Po południu ostatni rzut oka na zabytki współczesne: wykonana z białego marmuru w latach 80-tych ubiegłego wieku hinduska świątynia i spacer bulwarem przy Jeziorze Husajna. Wieczorem moje pożegnalne spotkanie z grupą (whisky, mandarynki i pierożki). W nocy jakieś robactwo zrobiło sobie na mnie wyżerkę.
8-13 marca. o 5.00 rano „Ambasador” zawozi mnie na lotnisko (30 km, ok.50 minut). Odlatuję samotnie Air Jet Lite z Hyderabadu do Port Blair stolicy Archipelagu Andamanów. Grupa trochę później odlatuje na Goa i tam się rozdziela. O przygodach i zwiedzaniu Archipelagu czytaj na „Archipelag Andamanów i Nikobarów”
14 marca. Wczoraj dołączyłem do grupy już znowu ze mną 5-osobowej bo dołączyła Aśka siostra Grażyny. Spotkaliśmy się w hoteliku Clinton na Colva Beach. Ładny zamglony zachód słońca, trochę wieje. Plaża szeroka z ładnym piaskiem, oraz dużo restauracyjek na i przy plaży. Wszędzie rozmawiają i reklamują swoje wyroby po …rosyjsku. Rzeczywiście turystów rosyjsko- języcznych jest najwięcej. Goa obecnie jest grupą kurortów z bardzo długa plażą (ponad 60 km), obrośniętych hotelikami, straganami, itd. Wypoczywają przede wszystkim „białasy”. Ceny niewielkie, wyżywienie tanie- np. typowy posiłek: od 50-200 Rs + napój np. piwo 0,65 l. za 70-100 Rs. Zwykle wystarczają 3-4 USD.
Dzisiejszy dzień przeznaczyliśmy na zakupy na cotygodniowym środowym dużym targowisku w Anjuna. Z Colva Beatch to ok.67 km- taksówka w obie strony + konieczność odwiedzenia 2-super drogich sklepów ogólno- turystycznych. Bez sklepów transport znacznie droższy.
Targ bardzo duży-spacer 3 godzinny, sami biali i tylko dwa razy słyszałem polski w gwarze ro-syjskim. Prawie każdy nie handlowiec wyciąga rękę po pieniążki.
W drodze powrotnej odwiedzamy plażę Calangute. Taka sobie w gąszczu hotelików i restau-racyjek.
15 marca. Dzień transportowy. Przemieszczamy się z Goa poprzez Mangalore do Hassan. Wczesna pobudka i o 8.00 jedziemy w pociągu II klasy z miejscami do leżenia, przez 4,5 godziny. W wagonie jesteśmy sami, bardzo brudno. Chce się powiedzieć „brud” ogólno indyjski. Mogliby czasem chociaż umyć dermę siedzeń. Pełno odpadów jedzenia i zapach moczu. Przetarcie gaze-tami i mokrymi chustkami higienicznymi niewiele zmienia.
Jest w Indiach prawie 1,2 mld obywateli. Mogliby na kolejach paru zatrudnić i dopilnować czystości. W Mangalore ze stacji kolejowej na dworzec autobusowy przejeżdżamy taksówka. Prawie od razu wsiadamy do autobusu do Hassan (194 Rs i prawie 5 godzin). Droga przez Góry Gaty Zachodnie prawie same zakręty. W sumie niezły transport. Nocleg w Hotelu Apoorva w Hassan.
16 marca. Wynajętym samochodem wyjazd o 8.00 z bagażami, na objazd okolicznych zabytków. W sumie przejechaliśmy 230 km. Najpierw był Halebid z swoim pięknym zespołem świątyń hinduskich, wybudowanych w XII i XIII wieku. Bardzo ładne świątynie w stylu określanym jako Majsurski.
Obszar świątyni jest kwadratowy, z kompleksem budowli na platformach. Świątynie poświęcone różnym bóstwom, ale przede wszystkim Shiwie. Zbudowano je z kamienia mydlanego, które wskutek łatwości obróbki, pozwolił na bardzo dokładne rzeźbienie. W tym zespole świątyń najładniejsze rzeźby znajdują się na zewnętrznych ścianach budowli. Postacie są misternie wykonane, można rozpoznać rysy twarzy, a nawet fryzury.
Kolejny przeskok i jesteśmy w miasteczku Belur, z kolejnym podobnym zespołem świątynnym, zbudowanym w podobnym stylu. Tutaj jednak najwspanialsze rzeźby są zlokalizowane wewnątrz budynków. O obu zespołach świątyń w zasadzie można powiedzieć prawie to samo . W obu wydzielono miejsca w kształcie koła, w których świątynne tancerki zwane dewadasi, odprawiały rytualne tańce aż do 1925r, w którym Brytyjczycy zabronili uprawiania tego zwyczaju. Dewadasi, tzn . „sługi bóstwa”, miały wiekową tradycję i dodawały splendoru świątyni, ale panie te uprawiały także prostytucję, dla korzyści materialnych. Zawód ten był dziedziczny. Za wykonywaną czynności w świątyni tancerki dewadasi dostawały zapłatę,
w biżuterii jako dobrowolne datki od wiernych. Może właśnie wraz z upadkiem obyczajów,
w/w prostytucja spowodowała zakaz wykonywania tych tańców. Kobiece postacie odwzorowane na ścianach są wysmukłe, i zmysłowo wygięte w pozie tribhanga, czyli potrójnym przegięciu ciała. Nie brak i erotyzmu- może uczono kiedyś niepiśmienny lud,
„jak to się robi”. Poglądów na ten temat pewnie jest tyle, ile pozycji w Kamasutrze. Zewnętrzne mury świątyń pokrywają niewiele zniszczone reliefy przedstawiające epizody z życia księcia Ramy i jego żony Sity, największego epickiego bohatera Indii. Tzw. „Ramajana” czyli „Droga Ramy” z III wieku n.e. uczy honoru i wierności. Pełna jest walki, miłości rodzinnej, demonów, ale i sprawiedliwości bogów, a w sumie triumfu dobra nad złem.
Kolejne 86 km ,dwie godziny i jestem w Sravanabelagola w świątyni Janistów, która jest popularnym tutaj miejscem pielgrzymkowym, znanym z monolitycznego posągu Gomateswara . Nagi 50 metrowy granitowy olbrzym stoi majestatycznie na szczycie wzgórza. Dostęp do niego tylko boso, po pokonaniu 658 stopni. Pod wieczór docieramy na nocleg do Mysore , inna nazwa Maisuru (Majsur)- stolicy stanu Karnataka.
17 marca. Po nieudanej próbie wynajęcia samochodu, autobusem publicznym (za 19 Rs) dojeż-dżamy do Benur. Tam wynajmujemy Ambasadora i jedziemy do miasta Somanathapur (35 km od Mysore).
Miasto słynie z XIII wiecznej Świątyni Chennakesava (zwana też Keshava). Ta zbudowana w kształcie gwiazdy świątynia zachowała się lepiej niż podobne do niej świątynie w Belur
i Halebid. Jej ściany również pełne są bogów, bogiń, tancerek, muzyków, oraz wszelkich zwierząt, a zwłaszcza: słoni, lwów, krów i małp.
Dalej tym samym pojazdem wjeżdżamy na wzgórze nad Mysore, aby zwiedzić popularną tu świątynię. Samochód wraca a my ją zwiedzamy w tłumie tubylców. Okazała się kolorowa
z zewnątrz, w środku po prostu współczesnym miejscem kultu, niezbyt ciekawym
dla innowierców. Wokół mnóstwo sklepów typu odpustowego. Ładny widok na przykryte smogiem Mysore. W dół spacerujemy schodami do czarnego pomnika świętego byka Nandin- wierzchowca Shiwy. Wracamy w „5 osób rikszą” . Oj wesoło, choć nieco ciasno- ja siedziałem obok kierowcy, na jego jedno-osobowym siedzisku.
Resztę wyprawy znajdziesz w „Indie mniej znane” część II.,oraz „Archipelag Lakkadiwów”.
Indie mniej znane, relacja z podróży część II
Indie mniej znane (marzec 2012)- część II
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Jestem w środkowej części południowych Indii, w Mysore , inna nazwa Maisuru (Majsur), stolicy stanu Karnataka. Wieczorem spacer po centrum w kierunku pałacu Maharadży, i trafiliśmy na hindusko- języczną godzinną imprezę światło i dźwięk. Nudna dla osób nieznających języka, anie można było zasnąć, bo za duży hałas. Na koniec ładna iluminacja całego pałacu.
18-19 marca. O godzinie 10.00 kupujemy bilety wstępu za 200 Rs (miejscowi 20 Rs) i oglądamy pałac wybudowany w końcu XIX wieku przez Brytyjczyków dla uległego im maharadży.
Ładny duży pałac w stylu ogólno- indyjskim. Niestety zakaz filmowania wewnątrz. Na dużym terenie pałacowym znajduje się także kilka świątyń hinduskich.
Wracamy do hotelu i o 18.00 ruszamy trzema środkami lokomocji, w ponad 19 godzinną po-dróż z Mysore do Kanyakumari, najdalej na południe wysuniętego miejsca Półwyspu Indyjskiego. Najpierw było to ponad 16 godzin pociągiem II klasy z miejscami do leżenia, potem pociąg zwykły za 4 Rs (!!!) ok.30 minut, oraz na koniec wynajęty samochód osobowy (ok.2 godziny).Nareszcie na miejscu i na po południowym spacerze widzimy latarnię morską na końcu subkontynentu indyjskiego, i jednocześnie miejsce styku trzech dużych akwenów morskich. Stojąc na kontynencie i patrząc od lewej są to: Zatoka Bengalska, Ocean Indyjski
i Morze Arabskie. Ładne widokowo miejsce z kilkoma miejscami kultu. Zwiedzamy budynek pomnika Mahatmy Gandiego, który zbudowano w miejscu rozsypania jego prochów,
oraz pobliską świątynię Kumari Amman, poświęconą dziewiczej bogini Shaktii Peetha . Tutaj mężczyźni mogą wejść wyłącznie bez odzieży od pasa w górę. Nocleg w Kanyakumari .
20 marca. Od godz. 7,15 stoimy w długiej kolejce do promu przewożącego wiernych
i turystów do zlokalizowanych tuż przy brzegu dwóch skalistych wysepek. Promy przybijają
do lewej wysepki z zbudowanym tutaj w 1970 r. Vivekananda Rock Memorial (dwie małe świątynie hinduskie). Wraz z nami podróżuje liczny wielobarwny tłum wiernych. Z wysepki jest widok na cały rejon miasta Kanyakumari , w tym mały port rybacki, i duży zbudowany
w gotyckim stylu, kościół katolicki Matki Boskiej Miłosiernej.
Kilka km na północny zachód w Suchindram, znajduje się Świątynia Sthanumalayan. Posiada bardzo misternie rzeźbioną wieżę nad bramą wejściową. Wewnątrz dużo kolumn i droga między nimi, wokół centralnego miejsca kultu. Jest poświęcona wielkiej trójcy z panteonu hinduskiego: Brahmie, Wisznu i Shiwie, i znana jest z: napisów z IX wieku, grających kolumn, oraz 6 metrowego posągu boga małp Hanumana. Zakaz fotografowania, oraz mężczyźni muszą obnażyć torsy od pasa w górę. Kilka km dalej, kolejna mała świątynia, nie wyróżniająca się z gromady innych, może poza postacią wielogłowej kobry. Następne miejsce Udayagiri Fort, był królewską odlewnią armat. Obecnie jest to otoczony murami park,
i malutkie zaniedbane zoo. 17- wieczny Pałac Padma-nabhapuram jest oddalony 47 km
od Kanyakumari. Był siedzibą królów Travancore i jest zachowany w dobrym stanie. Zwiedza się go przez ok. godzinę spacerując wyznaczonymi drogami. Przy wejściu małe muzeum archeologiczne.
Po południu kurort Kovalam ze swoimi wysokimi skałami nadmorskimi, i piaszczystymi plażami pomiędzy nimi. Nasz hotelik tuż obok latarni morskiej, jest przylepiony do skał, kilkanaście metrów nad dużymi falami, rozbijającymi się z hukiem o brzeg. Nazywa się „Mini House” Guest House. Ładne miejsce z pięknym widokiem, z tarasu pokoju i restauracyjki, choć nieco głośne, zwłaszcza w nocy. Po południu spacer po głównych plażach Kovalam, z piwkiem i małym
co nieco, w restauracyjce na plaży. Wieczorem: oceaniczne fale huczące niczym pociąg
w tunelu, błyskająca swoimi lampami latarnia morska, tłumek „białasów” w restauracyjkach, przed którymi leżą oferowane w nich ryby i owoce morza, od takich wielkości dłoni, do prawie 2-metrowych np. barrakud. Siedzimy na tarasie, pod spodem fale, a na horyzoncie linia świateł z poławiających nocą łodzi rybackich. Wszystko „cacy”, tylko dlaczego się topię,
i ciuchy mam przylepione do ciała?
21 marca. Cały dzień plaże. Do południa chcemy zobaczyć wszystkie dostępne piechotą. Najpierw z lewej strony latarni morskiej, z stromym zejściem w dół. Mała typu hotelowego, ciepło ponad 30 st.C. Przypływ oceaniczny z falami ok. 4 metrowymi podmywa leżaki. Teraz
w prawo od latarni. I tu trochę historii: jestem na tej plaży po raz drugi. 11 lat wcześniej na tej plaży, zlokalizowana wokół rybacka wioska, poławiała w morzu sieciami z brzegu. Wtedy kilka godzin obserwowałem to niezwykłe wieloosobowe przedsięwzięcie, dające pożywienie kilkuset osobom. Od wyciągnięcia w morze małymi łódeczkami wielkich sieci, zaganianiu ryb do zagrodzonej sieciami wody, wyciągnięciu ich przez kilkaset osób, po sprzedaż, i podział ryb
i rybek pomiędzy pracujących. Wokół tej plaży na krawędzi plaży i skał, tylko kryte palmowymi liśćmi parterowe restauracyjki, wieczorem oferujące wcześniej kupione na plaży ryby.
Obecnie zastałem kurort jakich wiele w innych miejscach. Plaża z leżakami i parasolkami
za opłatą, deptak ze sklepami, restauracjami i hotelami, przy nim, i w głąb dalej od plaży.
Następna plaża tuż obok, dawniej bezludna, obecnie trochę przypomina zapamiętane wcześniej widoki. Teraz są tutaj łodzie rybackie: małe 2-osobowe oraz wieloosobowe
do nocnych połowów morskich. Przypływają ok. 8.00 rano, i są ręcznie wyciągane przez kilkadziesiąt osób z wody (!!!).
Z zainteresowaniem obserwowałem jak na dużej 5- 6 metrowej fali, radziły sobie z przybiciem do brzegu, te 2-osobowe maluchy. Łódka składa się z 4 podłużnych drewnianych ociosanych belek, zbitych na końcach, i posiadających w środku, rząd poprawiających wyporność
na wodzie kawałków styropianu. Dwóch drobnych żylastych rybaków wiosłuje ok. metrowymi kawałkami bambusowych desek. Owocem całonocnej pracy jak oceniłem „na oko”: 8- 10 kg małych 10-15 cm rybek.
Dalszy spacer i po ok. kilometrze drogą przybrzeżną, z kilkoma hotelami, jeszcze jedna plaża. Tutaj także rybacy, układający sieci i przygotowujący się do kolejnej nocy na Oceanie Indyjskim, a w zasadzie już na Morzu Arabskim. Obowiązuje także nazwa Morze Lakshadweep (Lakkadiwskie). Różnica niewielka, tylko w nazwie ponieważ niebezpieczeństwa, i duże fale oceaniczne, są takie same .
Fale wyrzucają na brzeg ok.10 cm kraby, które próbują uciekać z powrotem, lub pokazują jak dobrymi są kopaczami swoich norek. Wracamy z powrotem na lunch na główną plażę . Ryba kingfish z gotowanymi warzywami, i piwem za 410 Rs. Wydawałoby się dużo w rupiach,
ale to tylko 8 USD, za naprawdę obfity posiłek. Do końca dnia opalamy się i próbujemy nie dać się przewrócić falom. Woda ma ok.28 st.C.
W drodze do hotelu dostaję przez Internet wiadomość, o otrzymaniu specjalnego pozwolenia, na odwiedzenie Archipelagu Lakkadiwów (ind. Lakshadwwep). Jest super!!! Starałem się o nie od 2 tygodni, poprzez indyjskie biuro w Delhi (Lashadwwep Tourist Office). W Polsce załatwienie tego jest niemożliwe. Obcokrajowców ale i tubylców, nie wpuszcza się na ten archipelag bez zezwolenia. Ostatnia kolacja i krótka noc w Kovalam .
22- 26 marca. W nocy o 3.30 ruszam taksówką (za 500 Rs) do Trivandrum na lotnisko,
i tam o 6.00 odlatuję, z przesiadką w Kochin na Agatti, jedynej wyspy z lotniskiem na Lakszadwwep. O pobycie tam czytaj na stronie: Archipelag Lakkadiwów (Lakshadweep).
27 marca. Wczoraj wieczorem wróciłem do Kochin pięcioma środkami lokomocji, z tego półdzikiego raju kokosów i szmaragdowej wody. Już tu byłem parę lat temu. Krótki spacer
z zaglądnięciem do Bazyliki, i na plac, w pobliżu Kościoła św.Franciszka. Starówka także stała się bardziej turystyczną, oraz obrosła sklepikami z drogimi pamiątkami. Dużo turystów. Nocleg w zarezerwowanym pokoiku.
Czekając na autobus w Fort Kochi, obserwowałem połowy ryb, przy pomocy chińskich sieci. Jest to rodzaj dużego kwadratowego saka z sieci, zanurzanego w wodzie na dno, przy pomocy przedziwnego systemu drewnianych belek,
i przeciwwagi. Jest podobny do znanego z polskiej dawnej wsi, żurawia studziennego, choć jest od niego znacznie większy.
Po kilku- kilkunastu minutach siać jest podnoszona z rybkami, które miały pecha znaleźć się ponad siatką. Po wyjęciu sieci
z wody następuje rywalizacja rybaków z ptakami, kto szybciej dobierze się do połowu. Niestety nie miałem już czasu,
na wejście do głównych zabytków Kochin: starego w/w Kościoła św. Franciszka, i żydowskiej historycznej synagogi.
Dzisiaj prawie 2- godzinna jazda 45 km z starego Kochin
na lotnisko i wylot do Delhi, przez Hyderabad. Wieczorem znowu chodzę, po sklepikach bazaru na Pachargandj.
28 marca. Wyprawa dobiega końca. Dzisiaj wyjazd z dworca kolejowego w Delhi, do Amritsar, prawie 500 km na północ do krainy Sikhów ( stan Pendżab). I tu przestroga dla turysty. Na dworcu działa zorganizowana grupa naciągaczy, która nieświadomych turystów zmusza do dodatkowych opłat za bilety kolejowe. Miałem bilet elektroniczny. Oszuści udają urzędników kolejowych sprawdzając bilety wewnątrz dworca. Widząc bilet niekupiony w kasie dworca, mówią że ten bilet nie jest ważny,
i wysyłają do agencji, która musi wydrukować inny bilet. Taxi tuż obok już stoi. W tej agencji mówią, że już za późno, bo na 2 godziny przed odjazdem nie można nic zmienić. Po powrocie na dworzec idziemy do kasy dworca, i tu przed podejściem do kasy, inny urzędnik pyta
w czym problem. Proponuje odwiedzić inną kasę biletową po drugiej stronie ulicy. Tam mówią, że nasze miejsca są już sprzedane, ale są miejsca w 1-ej klasie- za kwotę wyższą o 1000 Rs. W ten sposób mają po 20 USD na każdym bilecie. Wniosek: rozmawiać tylko z takimi osobami, co do których mamy pewność kim są. Trudno, podróż do Amritsar była nieco droższa.
Rikszą rowerową jedziemy do Złotej Świątyni, zwanej także Harimandir Sahib (w języku pendżabskim). Po wejściu jesteśmy nakarmieni hinduskim potrawami (głównie dal i ciapaty). Wokół niesamowita atmosfera i obserwowanie tej ogromnej operacji, karmienia codziennie 18 tysięcy wiernych.
Spacer dookoła świętego jeziora, na środku którego złoci się główna świątynia . Jesteśmy jedynymi białymi turystami. Sikhowie piją świętą wodę, dokonują w niej rytualnego mycia się. Późnym popołudniem ustawiają się w łańcuszek, i wodą z jeziora myją świątynię. Wczesnym rankiem ok.4.00 i wieczorem ok.21.30, święte księgi czytane w ciągu dnia, są uroczyście przenoszone do świątyni. Sikhowie są bardzo przyjaźni, i z zainteresowaniem nas obserwują. Wracamy z powrotem wieczorem- piękna iluminacja całego terenu, i uroczystość wieczornej modlitwy. Miasto zaniedbane, a patrząc na historyczne frontony budynków w uliczkach wokół, chyba pamiętające lepsze czasy .
W nocy powrót pociągiem sypialnym do Delhi, a po całodziennym zwiedzaniu bazarów, sklepików, i kupowaniu prezentów, wieczorem przez Wiedeń odlatuję do domu. Zapraszam do przeczytania relacji z początku wyprawy na „Indie mniej znane cz.I”, oraz „Archipelag Andamanów i Nikobarów”. Oferuję także film z tej wyprawy.
Indie. Film z wyprawy "Indie mniej znane"
Oferuję film podróżniczy z wyprawy do „Indii mniej znanych”. Część I: z Delhi do Armitsar, oraz Hydereabadu (DVD, Blu-ray, 60 minut)
Jeżeli jesteś zainteresowany możesz obejrzeć skrót filmu część I (klikaj niżej)
Część II: z Goa do Kovalam (DVD, Blu-ray, 40 minut)
niesamowite indyjskie archipelagi: Anadamany i Nikobary, oraz Lakkadiwy (DVD, Blu-ray, 61 minut)
obejrzyj też okładki filmów (kliknij w foto niżej)
Zainteresowanych zakupem proszę o kontakt ze mną: tutaj (kliknij)
Indie nieznane- relacja z wyprawy
Indie nieznane- relacja z wyprawy
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Po wizycie w Bangladeszu, jednym z najbiedniejszych, i najmniej rozwiniętych państw świata, Indie w Kalkucie już nie raziły swoim brudem na ulicach. Indie w części północno-wschodniej praktycznie nieznane, są ostatnim etapem mojej czwartej podróży dookoła globu. Mam przyjemność podróżować z grupką przyjaciół. Przesypiamy noc w centrum Kolkaty i odlatujemy Air India do Guwahati- stolicy indyjskiego stanu Asam. Niedrogi Sundarban Guest House na Paltan Bazar jest wart polecenia. Po południu rikszami motorowymi zwiedzamy dwie główne świątynie hinduskie. Pierwsza z nich Kamahja Mandir znajduje się około 8 km od miasta. W tej świątyni jest czczona Joni bogini Sati, czyli żeński organ płciowy bogini. W przeszłości składano tutaj bóstwom … ofiary z ludzi. Nie wpuszczają nas do głównego sanktuarium. Następnie znowu rikszą jedziemy na drugi koniec miasta do świątyni Dziewięciu Planet- Nawagraha Mandir. Następnego ranka jedziemy nad Brahmaputrę, ogromną rzekę, aby przepłynąć na wyspę na jej środku. Szeroko rozlana woda zostawia na brzegu to co inni wypuścili do wody w górze rzeki. Oglądam dziwne plecione postacie. Na zdjęciu zespół dzwonków przy świątyni bogini Sati, oraz brzeg rzeki.
Do kolejnego stanu Meghalaya i jego stolicy Shillong, dojeżdżamy wynajętym samochodem (1800 RS- kurs wymiany 1 USD= 58-61 RS- Rupia indyjska). Postanawiamy tu zanocować przez 3 dni (Hotel Rainbow, Police Bazar-w centrum, 950 RS/pokój 2 os.). Pierwszy dzień poświęcamy na zwiedzenie głównej atrakcji regionu, jeżeli nie całej wyprawy do Indii, słynnych żywych mostów. Wyjechaliśmy na całodzienną wycieczkę samochodem. Było to tak ciekawe miejsce, że zasłużyło na oddzielną relację. Znajdziesz ją pod: Meghalaya, Nongriat- Żywe Mosty. Drugiego dnia zwiedzamy 260 tysięczną stolicę Shillong. Najciekawszy był słynny na okolicę Bara Bazar, do którego idziemy pieszo. Odbywa się co 8 dni i jest niesamowicie barwny. Ściągają na niego okoliczne plemiona oferując swoje produkty. Na zdjęciach sceny z bazaru: sprzedaż podrobów w całości (od przełyku do…), oraz sprzedawczyni żywego drobiu.
Zwiedzamy prywatne Muzeum Motyli (wstęp 100Rs). Centrum Shilongu jest obstawione budkami z zakładami Siat Khnam, bardzo popularnym sportem regionalnym, w którym mężczyźni Khasi strzelają z łuku do celu, a widzowie zakładają się jakie będą 2 ostatnie cyfry sumy strzał, które trafiły w cel. Małe boisko z zawodami znajduje się obok Nehru Stadium, za polem golfowym (Khasi Hills Archery Sports Institute). Z centrum do tego miejsca z zawodami dojechaliśmy taxi (75 Rs/taxi). Zawody strzeleckie odbywają się o godzinie 15,30 i 16,30. Grupki mężczyzn ludu Khasi kucając, strzelają do celu w kształcie beczki specjalnymi strzałami. Specjalnie nie celują- liczy się łączna ilość trafień. Po skończeniu strzelania komisyjnie odrzucają strzały niecelne, i liczą te celne, odkładając je do specjalnego stojaka. Ostatnie są odrzucane na środek pola- to właśnie te są liczbą która wygrała w zakładach. Udało mi się zdobyć kilka strzał do mojej kolekcji turystycznych trofeów. Na zdjęciach krąg strzelców, oraz cel- beczka po zakończeniu strzelania.
Następnym etapem podróży jest Park Narodowy Kaziranga, do którego docieramy nocnym pociągiem i wynajętym samochodem. Z Guwahati nocny pociąg do Jorhang (20,15 odjazd, 6,45 przyjazd, 400 km), oraz dalej samochód do Kaziranga (2000 Rs/2,5 g./ok.100 km). Nocujemy w hotelu poza parkiem (jest kilka do wyboru). W hotelu rezerwujemy wycieczkę jeepem po parku (4400 Rs opłaty wstępu dla 6 osób+ 1500Rs samochód+500 Rs foto lub 1000Rs filmowanie). Wjeżdża się o 14.00 i opuszcza park po 2,5 godzinie. W tym dużym parku jadąc po wyznaczonej 23 km drodze, ogląda się: jednorogie nosorożce, słonie, bawoły i inne drobniejsze zwierzęta i ptaki. Można również odbyć safari z grzbietu słonia (1500Rs/1 godzinę, start o 5,50 oraz 6,30). Na zdjęciach: pola herbaciane Assam i nosorożec.
Wieczór kolejnego dnia, przywitałem na największej zamieszkanej wyspie rzecznej świata, Majuli. Znajduje się w stanie Asam na rzece Brahmaputrze. Dostaliśmy się tutaj: autobusem publicznym do Jorhang, rikszą na przystań rzeczną, promem na wyspę, wynajętym samochodem do stolicy wyspy Garamur. Nocleg w wartym polecenia, bambusowym bungalowie La Maison de Ananda. Gospodarz ma do dyspozycji różnej lasy pokoje 2-4 osobowe w cenie od 300- 800 Rs/pokój. Nie bądź zdziwiony kilku-centymetrowymi szparami w podłodze. Posiłki wyłącznie typu indyjskiego w kramikach przy ulicznych. Alkoholu nie kupisz. Nie ma zbyt dużo miejsc noclegowych do wyboru. Wyspa Majuli posiada zmienną powierzchnie od ok. 800 do 1000 km2 , i jest zależna od wylewów rzeki. Majuli została wpisana na listę światowego dziedzictwa… UNESCO. Znajdują się na niej 22 Satry. Są to hinduskie zespoły świątyń, w skład których wchodzą: miejsce do modlitw, szkoła, klasztor i muzeum (opłata 50-100Rs). Zwiedzamy wyspę przez cały dzień wynajętym samochodem. Zaczynamy od głównych świątyń: Aouniati Satra (śpiewy mnichów z głośnymi dźwiękami talerzy i bębnów), i Samugari Satra specjalizującej się w wykonywaniu bambusowych ruchomych, zakładanych na głowę, masek rytualnych. Na zdjęciach sceny z tych Satr.
Oglądamy jeszcze dwie inne Satry i jedziemy do dwóch wiosek: rybackiej i plemiennej. Zwłaszcza w wiosce rybackiej czas jakby stanął w miejscu. Domostwa takie… tymczasowe, wszystko z bambusa i słomy ryżowej. Gdyby nie zauważyć: linii elektrycznej, pojazdów… telefonów komórkowych, możesz ją przemieścić do czasów… Sam wybierz… jak bardzo odległych. Prawie wszystkie domostwa znajdują się na wysokich palach. Mieszkańcy podczas wylewu rzeki zwykle je opuszczają, i wracają z powrotem po opadnięciu wód, na pola użyźnione mułem przyniesionym przez Brahmaputrę. Tylko, że tych pól może już nie być w tym miejscu, lub być ich znacznie więcej. W czasie naszego pobytu trwał zbiór ryżu. Wszystko wykonywane jest ręcznie, a kłosy ryżu związane w niewielkie snopy, przenoszone są głównie na plecach do domu. Typowa zagroda składa się z trzech obiektów na palach, z zewnątrz prawie identycznych: domu mieszkalnego, zagrody dla zwierząt z ewentualnie kuchnią, oraz stodoły. Wokół szwendają się zwierzęta domowe, kałuże błota ze świniami, na dużych sitach suszy się ryż… Na załączonych zdjęciach pokazuję dwie zagrody. Na drugim właśnie gospodarz przyniósł do domu, na specjalnym nosidle dwa snopki ryżu.
Po dwóch dniach wracamy na drugi brzeg rzeki. Prom płynie godzinę (20 Rs), i może być bardzo przeładowany (do ostatniego stojącego miejsca na dachu). Wynajmujemy kolejny samochód do Dimapur (2800Rs/ ok. 160 km/ 4,5 godziny jazdy). Nocujemy przez dwie noce. To miasto znajduje się już w kolejnym stanie Nagaland. O mieście mogę powiedzieć tylko jedno: nie jest warte odwiedzania. To jedno z najbardziej zaśmieconych miejsc w Indiach. Trudno w to uwierzyć, ale nawet Kalkuta przy Dimapurze może uchodzić za czyste miasto. Mamy tu postój w oczekiwaniu na początek słynnego festiwalu Hornbill, w odległej o ok.80 km Kohimie. Na załączonych zdjęciach scenki z targowisk. Pierwsze zrobiłem na czynnych torach kolejowych.
Do Kohimy stolicy stanu Nagaland dostajemy się taksówkami (ok.80 km/3,5 godziny jazdy/1250 Rs za taksówkę). Szybko meldujemy się w Hotelu Cimorb. W okresie festiwalu znalezienie hotelu jest praktycznie niemożliwe- zabukowaliśmy w Polsce (ok.30 USD/osobę/noc, ze śniadaniem). Hotel wart polecenia. Popołudniowy spacer pozwolił poznać centrum tego miasta rozłożonego na grzbiecie pasma górskiego, na wysokości 1440 m n.p.m. Zwiedzamy cmentarz ofiar II wojny światowej, nocny bazar, katedrę katolicką… Jest chłodno, temperatury jak… w Polsce: w dzień kilkanaście stopni i chłodno w cieniu, a w nocy… tylko kilka stopni na plusie. Śpię w prawie wszystkich posiadanych ciepłych ciuchach. Organizowany co roku festiwal Hornbil jest niezwykle barwnym widowiskiem folklorystycznym, i zasługuje na oddzielny zestaw fotografii. Załączyłem je pod „Festiwal Hornbil”. Trzy zimne noce szybko mijają. Wracamy do Dimapur prosto na lotnisko, aby przelecieć do Kolkaty. Znowu do tego samego hotelu Paramount Hotel w centrum Hotel nie jest wart polecenia z uwagi na robactwo w pokojach. W okolicy znajdziesz wiele innych. Jest znowu cieplutko. W Kolkacie jestem po raz trzeci. Przypominam sobie stare miasto, z jego niesamowitym kolorytem i gwarem, rikszami wszelkiego rodzaju, śmieciami na ulicach… Prawie nic się nie zmieniło od ostatniej wizyty sprzed ok.10 lat. Wieczorne śmieci są rankami palone na ulicznych … ogniskach co kilkanaście metrów. Nadal jeszcze można zobaczyć riksze napędzane… ich pieszymi właścicielami. Tylko tutaj w Indiach zobaczysz takich „ludzi koni”. Następnego dnia zwiedzamy spacerem centrum miasta. Pierwszym miejscem był kolonialny stary cmentarz z wielkimi pomnikami. Następnie po latach oglądam Katedrę chrześcijańską Św. Pawła, oraz pomnik brytyjskiego kolonializmu Victoria Memoriale. Na zdjęciach Victoria Memoriale, oraz ludzie konie…
W pobliżu rzeki można zobaczyć miejsca, które spotkać trudno w innych częściach świata (może poza Afryką). Biedne rodziny mieszkające pod mostami, śpiące i żyjące… dosłownie na ziemi (patrz foto). Na nabrzeże przepływającej przez Kolkatę rzeki można wejść tylko tzw. ghatami. Na tej szeroko rozlanej i wartko płynącej rzece, zrobiłem drugie załączone zdjęcie: ludzi mieszkających w łodziach. Obserwowałem jak grupka kilku mężczyzn spożywa na łodzi posiłek, a następnie płucze usta, i myje naczynia w szlamowatej wodzie rzeki.
Kolkata jest dużym 16-milionowym miastem i można by całą relacje jej poświecić. Mnie urzekały uliczki z wszystkim co chcesz na nich zobaczyć; od golibrody, szewca, kramików spożywczych wszelkiego rodzaju… , po rodziny z małymi dziećmi śpiące na chodnikach i ulicy. Trzeba uważać idąc wieczorem ulicą w centrum, aby nie nadepnąć… na rączkę dziecka (!!!) W Indiach jem głównie posiłki wegetariańskie, przygotowywane w takich ulicznych straganach. Kraj ten jest znany z różnorodności posiłków bezmięsnych. Koszt posiłku: zgadnij?… od 60 groszy do 1,60 zł. W drogiej restauracji jest to około 10-20 zł. Polecam do picia słodką herbatę z mlekiem, tzw indyjski czaj, podawaną w szklaneczkach (miejscowym), lub jednorazowych kubeczkach papierowych i glinianych (ok.5-10 Rs). Posiłki gorące bez świeżych warzyw, są bezpieczne do spożycia. Na całej trasie indyjskiej występuje zagrożenie malarią. Ja mocno ograniczam swoją relację, gdyż jest to miejsce opisane w przewodnikach, i dość często odwiedzane przez rodaków. Podpowiadam możliwość zwiedzenia głównych zabytków Kolkaty, będąc w grupce, poprzez kupno wycieczki, w jednym z licznych miejscowych biur podróży.
I to już koniec mojej najdłuższej wyprawy Załączam mapkę trasy, która pokonaliśmy w „Indiach nieznanych”. Polecam następcom na tej trasie zwłaszcza: żywe mosty, festiwal Hornbill, oraz niesamowitą wyspę Majuli. I na koniec jeszcze jedno. Trasę tę wymyślił kolega podróżnik z Warszawy, Marek Rajza. Lecz niestety kiedy przyszło wyprawę zrealizować, wskutek kłopotów rodzinnych, nie mógł w niej uczestniczyć.
Pozdrawiam Cię Marku, i Twoją małżonkę- była to jedna z najciekawszych podróży.
Przejście do poprzedniej części wyprawy: Bangladesz
Przejście na początek wyprawy: Kolumbia.
Indie zachodnie, z Gudżaratu do Bombaju. Relacja z podróży
Indie zachodnie, z Gudżaratu do Bombaju. Relacja z podróży.
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Ahmadabad jest historyczną stolicą i największym miastem Gudźaratu. Mnie to miasto się nie spodobało. Prawie osiemset tysięcy mieszkańców żyje w bardzo zróżnicowanych warunkach, od slumsu po typowy hinduski bezład, w przemysłowym mieście z niewielką ilością zabytków. Od kilkunastu lat w Ahmadabadzie powstają drapacze chmur i wielkie centra handlowe. W 2017 roku stare miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obserwując z punktu widzenia piechura jest nawet ciekawie, jeżeli lubisz ogromną ilość wąskich uliczek z mnóstwem sklepików wszelkiego typu, i korki uliczne. Na węższych uliczkach normalnym było zajęcie jezdni do połowy przez stragany i parkujące pojazdy. Na wolnej jednej trzeciej szerokości zygzakami poruszali się wszyscy (foto). Prawie nie widziałem typowych sklepów turystycznych, i prawdę mówiąc innych białasów.
Z zabytków najbardziej podobał mi się Meczet Piątkowy (Jama Mashid). Półtora dnia spędzone tutaj minęło szybko i nocnym autobusem ruszyłem dalej.
Leżące na południowym skraju stanu Gudżarat, malutkie miasteczko Vapi stało się dla mnie bazą wypadową do dwóch mikro terytoriów indyjskich. Znalezienie hotelu, którego nie zarezerwowałem, stało się problemem. Zabrakło miejsc w związku z przypadającym tego dnia indyjskim świętem państwowym- Dzień Niepodległości (26 stycznia). Szukając hotelu doszedłem do dworca kolejowego. Zrobiło się jasno- zmieniłem zdanie i wynająłem rikszę, postanawiając pojechać z bagażem do stanu Dadra i Nagar Haveli- jest zaklinowany między stanami Maharasztra i Gudżarat. Faktycznie składa się z dwóch oddzielnych terytoriów. Szczegóły pokazuję na mapce.
Obia terytoria leżą nad brzegiem rzeki Daman Ganga (Ganga w języku hinduskim oznacza Ganges). Stolicą całości jest miasto Silvassa. Obszar Dadra i Nagar Haveli rozciąga się na 491 km2, liczy obecnie około 350 tysięcy mieszkańców i w przeszłości był kolonią portugalską. Do Dadra dostałem się szybko. Prawdę mówiąc nie za bardzo jest tam co zwiedzać- wjazd następuje przez ozdobne bramy. Jadąc przez Vadi do Dadry mogłem się przekonać, ile dzieci szkolnych może przewieźć jedna niezbyt wielka riksza (foto).
Wewnątrz Dadry turyści odwiedzający miasteczko masowo zatrzymują się w ozdobnym parku z niewielkim jeziorem. Pojechałem kilometr dalej do Silvassy. Zwiedziłem malutkie muzeum. Chciałem wejść do kościoła katolickiego Nossa Senhora de Piedale, ale okazał się być na głucho zamkniętym. Tuż za miasteczkiem zajrzałem do świątyni dżinijskiej i wróciłem z powrotem do Vadi.
Zwiedzanie poszło niezwykle szybko, wiec od razu pojechałem tą samą rikszą, w kierunku przeciwnym do Daman. Jest to jeden z dwóch dystryktów wchodzących w skład indyjskiego terytorium związkowego Daman i Diu. Teren jest niewielki, gdyż 72 km2 zamieszkuje około 200 tysięcy ludzi. Daman leży nad Oceanem Indyjskim (Morzem Arabskim) i graniczy tylko z Gudżaratem- jest stolicą terytorium i leży na przeciwległych brzegach tej samej rzeki Daman Ganga. Na zdjęciach pokazuję bramę wjazdową do Daman oraz ujście rzeki z latarnią morską.
Historycznie patrząc, Portugalski żeglarz Diego de Melo przybył na miejsce przypadkowo w 1523 roku, statek został zdmuchnęły na brzeg przez brutalną burzę. Wkrótce po tym powstała kolonia portugalska i pozostała przez ponad czterysta lat. Panowanie portugalskie zakończyło się dopiero w roku 1961, kiedy to w wyniku krótkotrwałej wojny indyjsko-portugalskiej, portugalskie posiadłości zostały przyłączone do Indii (w tym między innymi Goa).
Po obu stronach Daman Gangi wybudowano fortece, które istnieją do dzisiaj. Obecnie w obrębie twierdzy znajdują się większość urzędów miejskich. Zwiedzanie rozpocząłem od ładniejszego fortu- Moti Daman. W tym zabytkowym obiekcie właśnie trwało świąteczne spotkanie młodzieży z biskupem przy fortowym kościele katolickim.
Poza fortami nie bardzo jest w Daman co oglądać, wróciłem więc do Vadi. Kierowca rikszy opowiedział mi lokalną ciekawostkę. Okazuje się, że w okolicy mężczyźni mają problem ze znalezieniem partnerki życiowej, tylko 533 kobiet przypada na 1000 mężczyzn.
Wróciłem na dworzec w południe i po zastanawianiu się (kłopoty hotelowe), pomyślałem, a może od razu pojechać dalej do Mumbaju? Znalazłem pociąg o 13,00, i za 85 Rupii (niespełna półtora dolara), o 16,30 byłem w na Mumbaj Central Station. Nocleg w hoteliku przy stacji, i następnego dnia poleciałem do drugiego terytorium- Diu. Przelot lokalnym połączeniem lotniczym był najlepszym rozwiązaniem, gdyż miasteczko pomimo przynależności do jednego twory administracyjnego, leży w odległości godzinnego lotu- po drugiej stronie rozległej zatoki morskiej.
Terytorium Diu znajduje się na przybrzeżnej wyspie, oraz niewielkim półwyspie Ghoghla. Wyspa Diu oddzielona jest od stałego lądu wąskim kanałem, przez który przerzucono dwa mosty. Diu Portugalczycy zdobyli w podobnym czasie, w wyniku walk z wojskami egipskimi i arabskimi. Zaraz po zajęciu wyspy zbudowali na jej wschodnim krańcu fort, istniejący do tej pory, wokół którego rozrosło się miasto. Najpiękniejszym zabytkiem oczywiście jest ten fort z potężnymi bastionami. Obecnie jest głównym celem licznych wycieczek indyjskich. Podobał mi się widok z okna mojego hotelu na półwysep Ghoghla. Zabawne okazało się również spotkanie z jedną z wycieczek szkolnych. Otoczony tłumkiem dzieciaków, długo tłumaczyłem:
-skąd jestem, co tutaj robię (jedyny białoskóry turysta), i… gdzie Polska się znajduje.
Wracając, zajrzałem do informacji turystycznej za ozdobnym wejściem z wielkim dzwonem. Skosztowałem również głównego gudżarackiego przysmaku- wegetariański mix Thali: trzy rodzaje gulaszo- podobnych warzywnych ostrych specjałów, ryż, mix ostrych warzyw i kilka placków, a wszystko popite szklanką kwaśnego kefiru.
Na koniec opowieści o małych indyjskich terytoriach dwie uwagi:
– w odróżnieniu od pozostałych indyjskich stanów, te małe dosłownie „ociekały alkoholem”. W Diu więcej niż sklepików z alkoholem (nawiasem mówiąc znacznie tańszym), było tylko- ulicznych restauracyjek.
– W Daman i Diu było… po prostu czyściej i schludniej!!! W te miejsca Hindusi przyjeżdżają na wakacje.
Następnego dnia znowu byłem w tym samym hoteliku, w pobliżu głównego dworca kolejowego (Mumbaj Central). W Mumbaju (nazwa Bombaj pochodzi z brytyjskich czasów kolonialnych) jestem po raz kolejny- poprzednio pamiętam go sprzed około dwudziestu lat.
Obecnie, prawie trzynastomilionowy moloch miejski, mocno wyskoczył w górę. Budują mnóstwo wysokościowców, w tym jeden, który ma sięgać aż stu pięciu kondygnacji. Wszędzie pełno dźwigów i widocznych śladów rozwoju. Patrząc na miasto z pokładu samolotu, widać również ewidentnie morze niskich budowli biedoty, zwłaszcza w pobliżu lotniska. Przypomniałem sobie zabytki miejskie w czasie całodniowej wycieczki wraz z grupą hinduskich turystów. Na początku godzinny rejs po zatoce portowej a potem spacer w pobliżu głównych zabytków: Bramy Indii, Hotelu Taj Mahal Tower, czy wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO- głównego dworca kolejowego Króla Śiwadźiego, bardziej znanego jako dawny Dworzec Wiktorii, .
Hindusi, witają turystów bardzo przyjaźnie, często proszą o wspólne robienie zdjęć. Jazda ulicami miejskimi to „horor” dla kierowcy europejskiego: każdy jedzie jak chce i może…, w ryku klaksonów, ale jakoś… stłuczek nie widziałem!
Na koniec pokazuję niezwykły zawód: rowerowego specjalisty od ostrzenia noży, oraz to co się w stanie Muharasztra jada najczęściej na kolację.
Ostatnim zdjęciem jest mapka całej trasy obecnej wyprawy: Z Afhanistanu do Indii zachodnich.
Niestety w przeddzień wyjazdu znowu doszło do kolejnego zamachu bombowego w Kabulu. Tym razem celem byli żołnierze: pięciu zginęło i czternastu zostało rannych. Mnie się udało bezpiecznie powrócić. Dzięki… „Aniele Stróżu”!
Przejście do poprzedniej relacji: z Delhi do Radżastanu
Przejście na początek trasy: Afganistan
Indie: Meghalaya, Nongriat- Żywe Mosty, relacja z wyprawy
Meghalaya, Nongriat- Żywe Mosty
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Indyjski stan Meghalaya leży na północ od Bangladeszu. Aby zobaczyć największą atrakcję regionu tzw „Living Root Bridges”, trzeba ruszyć w głąb gór Khasi ze stolicy stanu- Shillong. Ja w końcowym etapie wyprawy wędruję z grupką przyjaciół, i dlatego po prostu wynajęliśmy samochód. Ruszyliśmy wcześnie rano o 6.00, gdyż plan przewiduje: przejechanie po dziurawych drogach ponad siedemdziesięciu kilometrów, trekking kilkugodzinny w dół kanionu, i powrót do Shillong (3300 RS/sam). Meghalaya jest nazywana Szkocją Indii. Klifowe zbocza z wielkimi głazami, trawy i lasy. Po drodze zwiedzamy dwa wodospady Wahkaba i Nohkalikia. Do tego drugiego trzeba skręcić w bok w prawo, i 5 km jechać po szczycie zbocza górskiego. W trawiastych zboczach znajdują się mini kopalniami węgla, z wydobyciem prymitywnymi sposobami, znanym w Polsce pod nazwą „bieda szyby”. Mijamy miasteczka Cherrapunjee (Sohra) oraz Mawsmai, jadąc w górach z przepastnymi głębokimi dolinami. Nagle kręta wąska droga się kończy i… zaczynają się schody. Nie żartuję, dosłownie w dół kanionu, wiedzie kilka tysięcy schodów. O 10-j wolno zaczynamy tuptać w dół. Od samego myślenia o konieczności zejścia w pionie prawie 1200 metrów, zaczynają boleć nogi, a do tego jeszcze potem trzeba z powrotem… pod górę. Na załączonych zdjęciach: wodospad Wakhaba, i ścieżka w dół.
Nasz kierowca z pomocnikiem idą z nami. Najpierw bo betonowych stopniach przez dżunglę porastającą gęsto zbocze kanionu, w ciągu godziny docieramy do małej wioski z kilkoma domostwami. Ten trekking jest inny, gdyż rzadko kiedy rozpoczyna się go od zejścia w dół. Nogi zaczynają powoli drżeć. Odpoczywamy podglądając obiektywami mieszkańców.
Pięciominutowy spacer w prawo doprowadza do dwóch pierwszych żywych mostów. Czym są te mosty? Mieszkańcy tego regionu Indii- lud Khasi, opracowali sprytną technikę budowania. Sądzę, że chyba tylko tutaj można w świecie to zobaczyć. Wykorzystują od setek lat naturę w najlepszy sposób- po prostu hodują żywe mosty z drzewa figowca sprężystego (Ficus elestica). To drzewo należy do gatunku drzew kroczących, które oprócz głównych korzeni wypuszczają dodatkowe z konarów, które swobodnie opadają do ziemi. I właśnie te dodatkowe korzenie, wykorzystywane są do tworzenia żywych- i ciągle rosnących, grubiejących z upływem czasu, mostów. Najstarsze mają ponad 400 lat i mogą utrzymać do 50 osób jednocześnie. Wyginanie korzeni i prowadzenie ich (splatanie) w pożądanym kierunku wymaga cierpliwości. Do prowadzenia korzeni figowca wykorzystywana jest również palma betelowa. Po rozcięciu jej smukłego pnia, powstaje rura do poruszania się korzenia figowca na druga stronę wąwozu nad rzeką. Hodowanie całego mostu trwa około 15 lat. Dojrzewanie figowca powoduje twardnienie i usztywnianie mostu. Mosty dawały jedyną możliwość przedostania się w inne części kotliny, zwłaszcza w porze monsunów, kiedy to strumienie stają się rwącymi rzekami. Na końcu ścieżki obok siebie znajdują się dwa pojedyncze mosty. Pierwszy taki mikry jakby w budowie, a drugi okazały kilkudziesięciu metrowy. Na zdjęciach patrzyłem na nie z dołu.
Na kolejnym masz je w takim ujęciu, jak widzi to człowiek przechodzący na drugą stronę. Cała konstrukcja łącznie z poręczami to posplatane korzenie, częściowo pokryte mchami. Pod nogami czasami kawałki resztki pni palmy betelowej, i płaskie kamienie ułożone na korzeniach. Konstrukcja jest stabilna lekko się uginająca przy podskoku.
Dalsza droga w dół nie jest już tak wyczerpująca. Prowadzi głównie w dół, ale płaskie odcinki i podejścia dają nogom ulgę. Po drodze trzeba przejść po dwóch mostach wykonanych z pordzewiałych lin stalowych. Te żywe… nie rdzewieją.
Widzimy kolejne dwa mosty pojedyncze. Jeden z nich trzy segmentowy, pomiędzy brzegiem i potężnymi głazami w strumieniu, posiadał tylko pierwszy odcinek (zdjęcie pierwsze). Na kolejnym zdjęciu drugi most, krótki i bardzo stabilny.
Po dwóch godzinach od rozpoczęcia trekkingu, jesteśmy u celu wędrówki w wiosce Nongriat. Całe szczęście, że w porze bez deszczowej, i z suchymi stopniami i pokrytymi mchem kamieniami na ścieżkach. Moje nogi drżą, jakby żyły niezależnie od mnie. Zaskoczeni czytamy tablice z informacjami typu porządkowego: zostaw swoje śmieci w pojemniku, itp. Mały sklepik oferujący również dania na gorąco. W tej wiosce znajduje się główna atrakcja i największy z mostów, bo dwupoziomowy „Double Decker”. Jak ujrzałem ten most szybko zapomniałem o trzęsących się nogach, bo… znalazłem się w świecie Awatara, lub w powieściach Tolkiena! Wybierz sam. Tylko tutaj to jest… realne, i nie powstało w studiu komputerowym, czy wyobraźni pisarza. Długie prastare łańcuchy mostów z korzeni… nad korytem górskiej rzeki rozpoczynającej się wodospadem. Jest to jakby prehistoryczny węzeł komunikacyjny (tylko to się dzieje obecnie). Nikt się nami nie interesuje, dwóch chłopców pierze swoje obrania w pobliżu. Jest napis informujący o kosztach robienia zdjęć i przejścia przez mosty, ale nikt tych opłat nie żąda. Na zdjęciach most podwójny z pozdrawiającym Cię autorem relacji.
Na kolejnych fotografiach pokazuję szczegóły mostu. Przeszedłem tam i z powrotem, a moja techniczna wyobraźnia zastanawiała się: jak to coś w ogóle istnieje. Mimo poskoków nie wprawiłem tej konstrukcji w jakikolwiek ruch. Czuję się tak jakbym się przeniósł do innego wymiaru. Dla mnie to świat Awatara, tylko nie widzę kolorowych postaci jego mieszkańców.
Chcieliśmy zanocować w wiosce na dole, ale jedyny Guesthouse był nieczynny. Spoglądamy na zegarki, jemy co nieco w sklepiku, i … z bólem w sercu, a zwłaszcza w podudziach ruszamy w górę. Nie jest tak źle z moją kondycją, i reszty przyjaciół- po dwóch godzinach jesteśmy u góry. Wracamy na 18.00 do Shillong. Na zdjęciach koryto rzeczne w porze bezdeszczowej, i pająk sfotografowany w dżungli. Potrafił omotać stworzenia do 10 cm długości. Mieliśmy szczęście- ten region jest nazywany miejscem najbardziej wilgotnym…. My zwiedzaliśmy przy pięknym słoneczku. Ale gdybyś się tu wybierał pamiętaj o tym, że tu jest wysoko… i chłodno, zwłaszcza w nocy.
Następnym i już ostatnim etapem wyprawy są Indie Północno- Wschodnie (kliknij).
Przejście do poprzedniej części wyprawy: Bangladesz .
Przejście na początek wyprawy: Kolumbia.
Indie: Nagaland, Festiwal Hornbill, relacja z wyprawy.
Nagaland, Festiwal Hornbill, relacja z wyprawy.
Indyjski stan Nagaland leży na północny wschód od Bangladeszu. Aby zobaczyć największą atrakcję regionu Festiwal Hornbill”, trzeba ruszyć w głąb gór z miasta Dimapur. Ja wędruję z grupką przyjaciół, i dlatego po prostu wynajęliśmy samochód. To tylko niecałe 80 km, ale jedzie się ponad 3 godziny (1250 Rs/ małą 3 – osobową taxi). Kurs wymiany wynosił od 58-61 Rupii Indyjskich za 1 USD. Ten festiwal odbywa się od 2000 roku w stałym terminie, od 1 do 7 grudnia. Problemem jest znalezienie hotelu, więc rezerwuj wcześniej, najlepiej z Polski. Tu jest ponad 1400 m n.p.m. i jest zzz…zimno w nocy, a pokój nie ogrzewany. Festiwal odbywa się w wiosce turystycznej, odległej o 12 km od stolicy stanu ok.80 tysięcznej Kohimy. Nasze odwiedziny zbiegły się z obchodami 50-lecia Nagalandu, i festiwal został przedłużony do 10 dni. Nam wystarczyły dwa dni wizyty na festiwalu. Są to pokazy folklorystyczne, pokazujące bogactwo i niezwykłość kulturową plemion, zamieszkałych ten indyjski stan. Są one inne od reszty Indii, począwszy od: rysów twarzy, strojów, kultury, zwyczajów, a skończywszy na wyznaniach religijnych. Tutaj ponad 90 % ludności jest chrześcijanami, i prawie nie ma świątyń hinduskich. Na teren wioski festiwalowej dojeżdżaliśmy wynajmowaną taksówką (400 Rs za taksówkę 6 osobową/ pól godziny jazdy). Wstęp tylko 10 Rs+ 10 Rs za filmowanie. Podobają mi się pamiątki regionalne: dzidy, naszyjniki łowców głów, tkane obrusy/makatki, elementy strojów plemiennych. Występy odbywają się na głównej arenie (Main Arena), i trwają od 10-15 minut. Od godziny 10.00-12.00 kolejne plemiona przedstawiają: tańce, śpiewy i scenki rodzajowe. Później na arenie przez godzinę odbywają się miedzy plemienne zawody sportowe. Np. pierwszego dnia było to wspinanie się na śliskie słupy bambusowe. W ty samym czasie w chatach poszczególne plemiona prezentują; domostwa, zwyczaje, śpiewy, grę na potężnych tam-tamach… czy potrawy plemienne. W sesji popołudniowej od 13-14,30 kolejne występy na arenie. Członkowie plemion i zespołów występujących, siedzą wraz z widzami na półkolistej arenie. Nie ma żadnych problemów z filmowaniem i robieniem zdjęć. Na pewno zrobisz ich mnóstwo. Zwłaszcza paniom, podobają się świecący pośladkami, półnadzy mężczyźni. W pamięci utkwił mi pokaz ludu Konya, który pokazał polowanie na … głowy, z realistycznym jej odrąbywaniem długimi maczetami/ mieczami, od … kukły. Ten festiwal obejmuje również inne dziedziny, jak: zawody sportowe, czy konkursy: kulinarne, muzyczne… Uznaję wizytę na tym festiwalu za jedną z głównych atrakcji wyprawy do Indii Nieznanych. Załączam kilkadziesiąt zdjęć.
Zakończenie wyprawy znajduje się w Indiach Nieznanych (kliknij).
Przejście do poprzedniej części wyprawy: Żywe mosty .
Przejście na początek wyprawy: Kolumbia.
Indie nieznane film nad Brahmaputrą...
Zapraszam na ten egzotyczny kawałek Indii
Indie nieznane film Nagaland...
zapraszam na Hornbil Festiwal
Indie zachodnie, Z Delhi do Radżastanu. Relacja.
Indie zachodnie, z Delhi do Radżastanu. Relacja z podróży.
Tekst i foto: Paweł Krzyk
Indie z uwagi na swoją niezwykła egzotykę, są krajem do którego co rusz powracam i zawsze znajduję coś nowego. W Delhi mieszkam zwykle na Paharganj, barwnym, rozległym bazarze, który przez ćwierć wieku prawie się nie zmienił: ten sam zgiełk klaksonów i dzwonków, stare budownictwo, egzotyka i… niestety śmietnik wokół. Tutaj miałem przyjemność dołączyć do grupki przyjaciół z Warszawy, z którymi kontynuuję podróż w kierunku wschodnich stanów indyjskich. Nie rozpisuję się, gdyż można o Indiach przeczytać w rozlicznych przewodnikach. Na zdjęciach: uliczka bazaru i sprzedawca warzyw, rozdrabniający je miniaturową sieczkarnią- w większej wersji doskonale znaną naszym rolnikom do cięcia słomy.
Wynajętymi taksówkami zwiedziliśmy część głównych zabytków stolicy tego ponad miliardowego państwa. Były to po kolei: Grobowiec jednego z Mogołów Humayuna a potem meczet i grobowiec Hazrat Nizamuddin Darga. W Qutab Minar można zobaczyć stare Delhi, ruiny meczetu i słynne minarety w tym siedemdziesięciodwumetrowy z dwunastego wieku, oraz jeszcze starszą żelazną kolumnę. Na koniec, po godzinnym oczekiwaniu w długaśnych kolejkach, zwiedziliśmy rozległą, współczesną świątynię hinduistyczną Akshardam. Na zdjęciu 72 metrowy Qutab Minar.
Do Radżastanie poruszamy się głównie pociągami. Bardzo wygodny sposób podróży w lepszej jakości pociągu indyjskim- porównując zapamiętane z wcześniejszych pobytów. Jest to obecnie największy pod względem powierzchni stan Indii, graniczy z Pakistanem i posiada około pięćdziesiąt siedem milionów mieszkańców. Do Ajmer przyjeżdża się po drodze do miasta Puszkar. Warto w samym Ajmer zajrzeć do kilku ciekawych świątyń. Dargachwadża Sahib w niedzielę okazała się pełną wyznawców suficką świątynią, w której czczą jednego ze swoich świętych- zmarł tutaj w 1236 roku (foto). Adhai Din ka Dżhonpra jest niebrzydkim dwunastowiecznym meczetem, zaś w Czerwonej Świątyni Jinistów (Nasiyan), w tak zwanej złotej sali można obejrzeć model życia jednego ze świętych.
Prastary ośrodek kultu hinduskiego boga stworzyciela- Brahmy, znajduje się w Puszkar nad jeziorem na skraju pustyni Thar. Według legendy Brahma chciał w miejscowym jeziorze dokonać samounicestwienia, a kiedy jego żona Sawitri nie przybyła na czas, wówczas poślubił inną kobietę. Rozgniewana Sawitri przeklęła Brahmę, że za karę nie będzie czczony nigdzie poza Puszkar. Znajdujące się w pobliżu świątyni święte jezioro jest uważane za cudowne i uzdrawiające. Było i jest celem pielgrzymek nie tylko wyznawców hinduizmu, lecz także dżinizmu i sikhizmu. Spacerując zajrzeliśmy do świątyni Brahmy a później obeszliśmy wokół jezioro z pięćdziesięcioma dwoma ghatami, przy których wierni dokonują rytualnych świętych kąpieli.
Do świątyni Sawitri na wzgórzu za miastem dostaliśmy się kolejką linową, zaś riksza dowiozła nas do białej świątyni sikhijskiej. W uliczkach wokół jeziora znajdują się liczne sklepiki bazarowe i restauracyjki oferujące hinduskie specjały.
Kolejny przeskok pociągiem, niestety tradycyjnej jakości z trzema ogromnymi wentylatorami w otwartych przedziałach sypialnych, zaprowadził nas do Jaisalmer – miasta położonego na pustyni Thar w pobliżu granicy z Pakistanem. Miasto jest jedną z największych atrakcji turystycznych Radżastanu, jeżeli nie całych Indii.
Najciekawszym miejscem do zwiedzenia na pewno jest Fort Jaisalmer – potężne umocnienia zbudowane z piaskowca w dwunastym wieku przez maharadżę Dźajsala na szczycie wzgórza Trikuta. Fort zachowany jest w bardzo dobrym stanie i do dzisiaj zamieszkany przez znaczącą część ludności Jaisalmer. Wewnątrz fortu warto zajrzeć do pałacu królewskiego.
Miasto znane jest z haweli – domostw bogatych kupców z końca dziewiętnastego wieku. Do najlepiej zachowanych zaliczają się: Patwon-ki-Haveli, Salim Singh-ki-Haveli…
Mnie najbardziej zadziwiły przepiękne rzeźbienia w świątyniach dżinijskich. Kompleks siedmiu świątyń można zobaczyć w wyznaczonych godzinach. Zwiedzając podziwia się wyśmienite zdobnictwo, również takie, które będzie kojarzyło się z Kadżuraho i kamasutrą.
Uliczki w forcie pełne są sklepików, kupców próbujących zachęcić do wejścia właśnie do ich sklepików czy obejść handlowych, obojętnie wewnątrz budynku czy takiego rozłożonego na najbliższym murku czy przenośnym straganie. Liczne restauracyjki kuszą nie tylko hinduskimi specjałami, również piwem- normalnie prawie niedostępnym w indyjskich miastach. Spacerując po wąskich uliczkach, niejednokrotnie ujrzy się: ściany mocno odchylone od pionu, liczne misternie rzeźbione balkony, ażurowe okna z czasów haremowych oraz fantazyjne ozdoby dachów.
Dla mnie fort w Ajsalmer był jednym z najpiękniejszych zabytków indyjskich, w którym co rusz czułem się jak w krainie tysiąca i jednej nocy. Szecherezadę, rezolutną bohaterkę tej baśni, miałem szczęście zobaczyć naprawdę w odległości ośmiu kilometrów od miasta. W zabytkowych cenatopach w Barabahg (pamiątkowe grobowce) czarowała swojego księcia zmysłowym tańcem, na planie jednego z boliwoodzkich filmów (foto).
Jodhpur jest milionowym, dość interesującym miastem leżącym na skraju pustyni Thar. Wszystkie budynki w starszej części miasta pomalowane są na kolor niebieski, co dało miastu charakterystyczny przydomek. Najważniejszą budowlą jest stojący na wzgórzu imponujący Mehrangarh Fort.
Tuż przy forcie trzeba zajrzeć do pięknego mauzoleum maharadżów. Schodząc spacerkiem w dół do błękitnego starego miasta, można zatrzymać się w restauracyjkach: na „hinduskie coś na ząb”, kawę, czaj, lassi, czy piwo „Kingfisher” o słusznej pojemności 0,65 litra. Po drodze będzie zabytkowa, ogromna studnia miejska. Warto zobaczyć również pałac Umaid Bhawan, czy poszwendać się po uliczkach bazarowych.
Z Jodhpuru kolejny raz pociągiem przejechaliśmy do Abu Road, a następnie taksówkami do górskiego kurortu Radżastanu- Mt Abu. Zrobiło się chłodniej, gdyż przeskoczyliśmy na wysokość okolic naszego Zakopanego- tylko lasów iglastych jakoś nie widać. Wszystko buro- brązowawe w kolorach naszej późnej jesieni- trwa zima, jedna z trzech indyjskich pór roku. Jest jeszcze w Indiach pora letnia i monsunowa.
Na Górze Abu wybudowano kilka hinduskich świątyń. Objechaliśmy je wraz z hinduską wycieczką. Najatrakcyjniejszymi po drodze wydały mi się: wykuta w skale Małpia Świątynia Adhar Devi z małpim bóstwem, oraz świątynia dżinijska Delwara. Ta druga jest kompleksem świątyń z misternymi rzeźbami bóstw hinduskich w białym marmurze, zbudowanych między jedenastym i szesnastym wiekiem naszej ery (niestety zakaz fotografowania uniemożliwia mi przekazanie jej wyjątkowego piękna). Bogaty w wydarzenia dzień zakończył spacer na punkt widokowy z zachodem słońca. Dla „słabszych duchem”, miejscowi pomysłowi „biznesmeni” oferują przejażdżkę pod górkę wózkiem- rodem z zabaw dziecięcych (foto).
Najbardziej popularnymi przegryzkami w oczekiwaniu na wolno zapadający okrąg słońca za górzysty horyzont, było poza kolbami kukurydzy, przyprawione zboże z dodatkami… To czerwone jest obranymi owocami granatu.
W dalszą drogę postanowiliśmy pojechać wynajętymi taksówkami, gdyż pozwoliło nam to zaoszczędzić połowę dnia. Jazda po indyjskiej autostradzie, to wydarzenie do którego europejski kierowca na pewno nie przywykł, w czasie poruszania się po drogach szybkiego ruchu. Oprócz tego, że jest płatna, znajdziesz na niej kilka różnic:
– szwendające się stadko owiec,
– krowy na pasie oddzielającym jezdnie,
– motocykl a nawet TIR z przyczepą poruszający się pod prąd, że nie wspomnę o gigantycznie przeładowanych rikszach.
Nie byłbym sobą, gdybym nie pokazał antycznej maszyny, zaobserwowanej dwukrotnie podczas jazdy. Jak w czasach prehistorycznych niezwykły kierat napędzany wołami (-em) przenosił wodę na wyższy poziom.
Po drodze do Udajpuru zboczyliśmy kilkadziesiąt kilometrów w bok do Ranakpuru. Przyjeżdża tu prawie każdy, który chce zwiedzić bajeczne świątynie dżinijskie. Były przepiękne ze wspaniałymi rzeźbieniami nie tylko na 1444 kolumnach. Tutaj prawie wszystko zostało przyozdobione postaciami bóstw i apsar w wymyślnych zmysłowych pozycjach. Sam zobacz- ile można zrobić zdjęć w takim miejscu?
Sześćsettysięczny Udajour leży nad jeziorem Pićhola, w górach Arawali, podobnie jak wcześnie oglądane Mont Abu. Wyruszamy znowu poza miasto do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Eklingi- kolejne świątynie hinduskie. Tym razem najpiękniejszą jest poświęcona hinduskiemu bogowi Sziwie (zakaz fotografowania wewnątrz).
Udajpur położony jest wokół sztucznego jeziora. Pięknie przeglądają się w jego wodach liczne pałace i świątynie, a nad wschodni brzeg prowadzą ghaty, z których można nad lampką piwa, czy na przykład wegetariańską kolacją, kontemplować zachodzące słońce. Warto zajrzeć do potężnego Pałacu Miejskiego, oraz znajdującej się tuż obok Świątyni Dźagdiś.
Część dnia poświęciłem na zwyczajne poszwendanie się po barwnych uliczkach i sklepikach. Moje koleżanki szalały z zakupami: kolejnych szmatek, chustek, szalików, obrusów czy świecidełek. Ja jestem myślami już dalej- jutro żegnam grupkę przyjaciół i znowu samotnie jadę autobusem do stanu Gudżarat.
Przejście do następnej relacji: z Gudżaratu do Bombaju
Przejście do poprzedniej relacji: Afganistan
Indie zachodnie film
Zapraszam na film Ultra HD, do Indii zachodnich, na trasie z Delhi do przepięknego Radżastanu…
Bengal zachodni i Sikkim, film z podróży
zajrzyj niżej
Prymitywne plemię Toto, film z podróży
Zajrzyj niżej
Indie, Kaszmir, film z podróży
jest niżej
Indie, Ladakh, film z podróży
jest niżej
Z Himachal Pradesh do Delhi, film z podróży
jest niżej
Chandigarth, Dholavira, Sanchi, Bhimbetka. Relacja z Podróży.
Pałac Zgromadzenia (Palace of assembly), Chandigarth
Znajdujący się na Liście… UNESCO Pałac Zgromadzenia, to budynek zgromadzenia ustawodawczego w Chandigarh w Indiach. Został zaprojektowany przez modernistycznego architekta Le Corbusiera. Jest częścią Kapitolu, który obejmuje Zgromadzenie Ustawodawcze, Sekretariat i Sąd Najwyższy.
Po podziale Pendżabu w 1947 r. po uzyskaniu niepodległości przez Indie, podzielony Pendżab wymagał nowej stolicy w celu zastąpienia Lahore, które znalazło się w Pakistanie. Indyjski Premier Jawaharlal Nehru zlecił Le Corbusierowi zbudowanie nowego miasta dla stolicy indyjskiego Pendżabu. Tym miastem został Chandigarh. Nehru pragnął, aby projekt miasta był „nieskrępowany tradycjami przeszłości, symbolem wiary narodu w przyszłość”. Następnie Corbusier i jego zespół zaprojektowali nie tylko w/w kompleks, ale wszystkie główne budynki w mieście, aż po klamki w urzędach publicznych. Budowę rozpoczęto w 1951 r., a zakończono 11 lat później w 1962 r.
Obecnie wiele budynków w Chandigarh uważa się za arcydzieła modernizmu, choć większość z nich jest zaniedbana.
Dholavira- miasto harappańskie (Khadir Bet Island)
Starożytne miasto Dholavira, jedno z centrów cywilizacji harrapańskiej, znajduje się na suchej wyspie Khadir, na Jeziorze Rann of Kutch w indyjskim stanie Gujarat. Zamieszkały był od ok. 3000-1500 pne. Obecnie znajdujące się na Liście… UNESCO stanowisko archeologiczne, jedna z najlepiej zachowanych osad miejskich z tego okresu w Azji Południowo-Wschodniej. Obejmuje ufortyfikowane miasto i cmentarz.
Dwa sezonowe strumienie dostarczały wodę do otoczonego murami miasta, które obejmuje silnie ufortyfikowany zamek i teren ceremonialny, a także ulice i różne domy, świadczące o warstwowym porządku społecznym. Wyrafinowany system zarządzania wodą pokazuje pomysłowość ludu Dholavira w walce o przetrwanie i rozwój w trudnych warunkach…
Buddhist Monuments at Sanchi
Sanchi to kompleks buddyjski, słynący z Wielkiej Stupy, na wzgórzu w mieście Sanchi w stanie Madhya Pradesh w Indiach. Znajduje się około 23 km od miasta Raisen , siedziby dystryktu i 46 km na północny-wschód od Bhopalu, stolicy stanu Madhya Pradesh.
Trochę o dojeździe (niezbyt skomplikowany): najbliższe lotnisko to Bhopal . Pociągi są dostępne z Bhopalu i Rani Kamlapati do stacji kolejowej Sanchi. Autobusy są dostępne z Bhopal i Vidisha.
Dzisiejsze pomniki w Sanchi obejmują serię buddyjskich zabytków, począwszy od okresu Imperium Mauryjskiego (III wiek pne), a kończąc na około XII wieku n.e. Jest to prawdopodobnie najlepiej zachowany zespół zabytków buddyjskich w Indiach. Najstarszym, a zarazem największym zabytkiem jest Wielka Stupa, zwana też Stupą nr 1, zbudowana początkowo za panowania Maurów i ozdobiona jednym z Filarów Ashoki…
Schroniska skalne Bimbetka
Do miejsca z Liście… UNESCO o nazwie Skalne schroniska Bhimbetka przyjeżdża się dla wyrytych w skale rysunków, prehistorycznych dzieł ludzi. Są one formą przed literackich symboli, używanych od około 10-go tysiąclecia p.n.e. do czasów współczesnych.
Znajdują się u podnóża gór Vindhyan w indyjskim stanie Madhya Pradesh. Pośród masywnych skał z piaskowca, nad gęstym lasem, znajduje się pięć skupisk naturalnych schronisk skalnych, na których znajdują się malowidła, które wydają się pochodzić z okresu od mezolitu (środkowy okres epoki kamienia) do okresu historycznego.
Tradycje kulturowe mieszkańców dwudziestu jeden wsi przylegających do stanowiska są bardzo podobne do tych przedstawionych na malowidłach naskalnych.
Przejście do kolejnej relacji: Indie: Pattadakal, Pavagada, Kuppam, Mahe.
Indie: Pattadakal, Pavagada, Kuppam, Mahe. Relacja z podróży.
Zespół zabytkowy w Pattadakal
Pattadakal , zwany także Paṭṭadakallu lub Raktapura , to kompleks świątyń hinduskich i dżinistycznych z VII i VIII wieku n.e. w indyjskiej północnej Karnatace. Położone jest na zachodnim brzegu rzeki Malaprabha i znajduje się 23 km od Badami i około 10 km od Aihole.
Warto go odwiedzić dla jego urody, a nie tylko dlatego, ze wpisano go na Listę…. UNESCO.
Bardzo wiele można by tutaj napisać: o sztuce w poszczególnych okresach historycznych, panujących dynastiach, sprawach różnych religii, ale nie chcę tej notatki z podróży zamienić w przewodnik…
Pavagada, Karnataka
Pavagada lub Pavgada to zakątek w stanie Karnataka w Indiach, ale praktycznie otoczony terenami stanu Andhra Pradesh. Historycznie była częścią królestwa Mysore . To jest 158 km od stolicy stanu Bangalore. Nie ma problemu z dojazdem, gdyż funkcjonuje dogodne skomunikowanie autobusowe.
Pavagada Taluk leży na granicy stanów, stąd większość ludności jest dwujęzyczna, mówi kannada i telugu. Miasto słynie z położonego na wzgórzu fortu, u podnóża świątyni Kote Anjaneya, oraz świątyni Śri Shani Mahatmy. Będąc tu po drodze, odwiedziłem fort, oraz targ zwierzęcy.
Kuppam, Andra Pradesh
Kuppam to „Granitowe Miasto”, dwudziestu kilka tysięczna gmina w dystrykcie Chittoor w indyjskim stanie Andhra Pradesh. Znajduje się w odległości 115 km od Bangalore , stolicy stanu Karnataka i 243 km na zachód od Chennai , stolicy stanu Tamil Nadu .
Kuppam słynie z kamieniołomów i fabryk granitu . Odmiana granitu, Kuppam Green występuje obficie na tym obszarze i jest eksportowana do innych krajów.
Turystycznie miejsce jest… takie sobie, odwiedziłem, gdyż miałem je po drodze. Skomunikowanie występuje autobusami i koleją.
Mahe, Puducherry
W obecnej podróży po Indiach docieram do mniej znanych zakątków tego ogromnego kraju. Takim jest Mahé , znane również jako Mayyazhi , małe 42- tysięczne miasto w dystrykcie Mahé na Terytorium Unii Puducherry . Leży u ujścia rzeki Mahé do Morza Arabskiego i jest otoczona przez stan Kerala.
Dawniej była to część Indii Francuskich. Na tym obszarze zachowały się nieliczne wpływy języka francuskiego. Są one głównie odzwierciedlone w architekturze i kilku starych budynkach.
Miałem okazję być tam w porze suchej (trwa I-III), ale np. w lecie monsuny powodują tu wyjątkowo obfite opady deszczu, sięgające w lipcu do 1080 milimetrów. Powoli zaczynam przywykać do podróży pociągami, autobusami i rikszami, oraz niewielkiej ilości turystów.
Przejście do następnej relacji: Madurai…
Przejście do poprzedniej relacji: Chandigarth…
Indie: Madurai, Rameswaram. Relacja z podróży.
Madurai
Maduraj– miasto w południowej części Indii, znajduje się w stanie Tamil Nadu, nad rzeką Wajhaj. Około 2 mln mieszkańców i ważny węzeł komunikacyjny na szlaku prowadzącym na Cejlon. Dla mnie był przystankiem po drodze.
Podobał mi się wieczorny rozgardiasz knajpkowo- sklepowy w okolicy stacji kolejowej Maduraj Junction.
Mają tutaj religijne i kulturowe centrum Tamilów, czyli kompleks świątynny Minakszi, poświęcony Śiwie i jego małżonce, Parwati w legendarnym miejscu ich ślubu. Do głównej budowli prowadzi dwanaście monumentalnych bram (gopur), umieszczonych w trzech pierścieniach murów i pokrytych tysiącami malowanych rzeźb miejscowych władców i bóstw…
Pamban Island, Rameswaram
Wyspa Pamban, znana również jako wyspa Rameswaram, położona jest między półwyspem Indii a Sri Lanką, na archipelagu Rama Setu. Wyspa Pamban należy do Indii w stanie Tamil Nadu. Głównym miastem na wyspie jest centrum pielgrzymkowe Rameswaram. Jest 30 km szeroka a długość wyspy waha się od 2 do 7 km w pobliżu Rameswaram. Powierzchnia około 67 km2 .
Rameswaram z populacją około 45 tysięczną jest największym i najbardziej zaludnionym miastem na wyspie. Jest to jedno z najświętszych hinduskich miejsc kultu religijnego i miejsce pielgrzymek tysięcy Hindusów każdego roku. Świątynia Ramanathaswamy w Rameswaram ma najdłuższy korytarz w Azji. Rameswaram znajduje się w centrum wyspy, około 11 km od miasteczka Pamban.
Dotarłem koleją do miasteczka Pamban, położonego na zachodnim krańcu wyspy. To wioska rybacka i port, który jest głównym punktem wejścia do centrum pielgrzymkowego Rameswaram. Liczy około 9 000 mieszkańców. Jego znaczenie wzrosło, ponieważ znajduje się na wschodnim krańcu mostu Pamban, przez który dostawy docierają na wyspę. I dla mnie właśnie ten most (kolejowy i drogowy) był tu najciekawszy…
Przejście do następnej strony: Indie Thanjavur…
Przejście do poprzedniej strony: Indie Pattadakal…
Przejście na początek trasy: Indie Chandigarth… Bhimbetka
Thanjavur, Karaikal, Puducherry. Relacja z podróży
Brihadisvara Temple
Tańdźawur – miasto w stanie Tamil Nadu w południowych Indiach, znane jest z pochodzącej z XI wieku świątyni Bryhadiśwary, która jest dziełem drawidyjskiego państwa Ćolów.
Wielkie żywe świątynie Ćola są dwie i obie wpisano na Listę… UNESCO. Teraz pokazuję tę w Tańdźavur, do którego dotarłem pociągiem spóźnionym o 5 godzin. Skrócił mi łobuz nocleg…
Airavatesvara Temple
Świątynia Airavatesvara to hinduska świątynia znajdująca się w Kumbakonam, w południowo indyjskim stanie Tamil Nadu. Zbudowana przez cesarza Chola Rajaraja II w XII wieku, jest wpisana na Listę… UNESCO, wraz z dwoma innymi, w tym pokazaną wcześniej świątynią Brihadeeswara w Thanjavur. Określane są jako Wielkie Żywe Świątynie Chola. I praktycznie po to się do Kumbakonam przyjeżdża, gdyż miasto jest takie sobie. Znajduje się na skraju miasta, ok. 4 km od centrum w Dharasuram.
Świątynię poświęcono Śiwie… Posiada kształt rydwanu i obejmuje inne główne bóstwa. Obecnie części świątyni są w ruinie, a jej główna część z kolumnadami wewnątrz, oraz związane z nią kapliczki stoją samotnie. Posiada dwa zegary słoneczne, które można postrzegać jako koła rydwanu. Świątynia przyciąga co roku duże zgromadzenia hinduskich pielgrzymów.
Karaikal, Puducherry
Karaikal to mała nadmorska enklawa, która wcześniej była częścią francuskich Indii .
Patrząc historycznie Karaikal został sprzedany Francuzom przez radżę Thanjavur i stał się kolonią francuską w 1739 r. Francuzi sprawowali kontrolę, z przerwami ze strony Brytyjczyków, do 1954 r., Kiedy to został włączony do Republiki Indii… Obecnie to ponad 80-tysięczna społeczność z mieszanką kultury francuskiej i tamilskiej.
Żyją z hutnictwa (wiele walcowni żelaza i stali), przędzalni, kafli, polietylenu, gumy i przemysłu chemicznego. Znaczącym źródłem dochodów jest również rolnictwo, rybołówstwo i… biznes alkoholowy.
Puducherry
Puducherry (do września 2006 Pondicherry) – to 230 tysięczne miasto znajdujące się w południowych Indiach, stolica terytorium związkowego Puducherry. A wszystko to nad Zatoką Bengalską, na Wybrzeżu Koromandelskim.
Puducherry zostało założone jako ośrodek Francuskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej… Potem rządzili tu Holendrzy, Brytyjczycy i z powrotem Francuzi, którzy ostatecznie w 1956 roku kolonię przekazali Indiom.
Obecnie, niegdyś zamieszkane przez mieszkańców Francji, Pondicherry ma mieszankę kultury indyjskiej i francuskiej. Warto zobaczyć przyciągające wzrok budowle kolonialne z musztardowo-żółtą fasadą. Zwłaszcza może zachwycić tzw Białe Miasto z bulwarem White Town, zwanym Dzielnicą Francuską. Kilka budynków w White Town to popularne 200 letnie zabytki. No i koniecznie trzeba spojrzeć na plaże.
Przejście do następnej strony: Indie Yanam…
Przejście do poprzedniej strony: Indie Madurai, Rameswaram
Przejście na początek trasy: Indie Chandigarth… Bhimbetka
Yanam, Kakatiya, Malkangiri, Konark, Raipur. Relacja z podróży
Yanam, Puducherry
Janam – około 55 tysięczne miasto we wschodnich Indiach, jest enklawą Puducherry w stanie Andhra Pradesh. Znajduje się nad rzeką Godawari, w pobliżu jej ujścia do Zatoki Bengalskiej.
W przeszłości była to francuska kolonia przez prawie 200 lat i chociaż zjednoczona z Indiami w 1954 roku, nadal jest czasami nazywana „francuskim Yanam”. Posiada mieszankę kultury francuskiej i kultury telugu… Francuski jest jednym z języków urzędowych, oprócz angielskiego i dwóch innych. Po wyzwoleniu rząd francuski nadał obywatelstwo mieszkańcom kolonii Indii Francuskich, co umożliwiło im życie we Francji kontynentalnej (można zrozumieć, dlaczego we Francji występuje taki mix narodowości).
I tradycyjnie: jak dotrzeć? Można samolotem, koleją lub autobusem, z tym że: główna stacja kolejowa Kakinada Town, oddalona o 25 km, a lotnisko Rajahmundry Airport , które jest oddalone o 65 km. Dla mnie był to wypad w bok po drodze.
Kakatiya Rudreshwara (Świątynia Ramappa), Telangana
Z Listy… UNESCO- Rudreshwara, popularnie znana jako Świątynia Ramappa, znajduje się w wiosce Palampet, około 200 km na północny wschód od Hyderabadu, w stanie Telangana. Jest główną świątynią Śiwy w otoczonym murami kompleksie zbudowanym około XIII wieku ne. W budynku zastosowano zdobione belki i filary z rzeźbionego granitu i czerwonego piaskowca, z charakterystyczną wieżą schodkową wykonaną z lekkich porowatych cegieł, tzw. „pływających cegieł”. Podobno produkowano je z dodatkiem trocin.
Świątynia pozostała nienaruszona nawet po powtarzających się wojnach, grabieżach i zniszczeniach w czasie wojen i klęsk żywiołowych. Sympatyczny stop w czasie podróży.
Malkangiri
Malkangiri historycznie znany jako „Malikamardhangiri” to miasto i gmina w indyjskim stanie Odisha. Malkangiri stało się domem dla uchodźców z Pakistanu Wschodniego (dzisiejszy Bangladesz), oraz niektórych tamilskich uchodźców ze Sri Lanki. Dla mnie to około 30 tysięczne miasteczko było krótkim stopem w drodze w kierunku Kalkuty. Podobał mi się bazar.
Konark Sun Temple
Sun Temple – świątynia boga słońca Surji, znajduje się w miejscowości Konark w indyjskim stanie Orisa na wybrzeżu Zatoki Bengalskiej. Powstała w 1278 roku na pamiątkę zwycięstw króla Narasimha-Dewy, nad muzułmanami władającymi Bengalem.
Jest znana, podobno niesłusznie, jako „Czarna Pagoda”. Obecnie wieża świątyni znajduje się w ruinie, ale przed zniszczeniem sięgała 72 metrów i była jedną z najwyższych w całych Indiach. Do czasów obecnych zachowała się przednia część świątyni z charakterystycznymi trzy metrowymi kołami rydwanu… Wpisano ją na Listę… UNESCO.
Raipur
Raipur– około 670 tysięczne miasto w Indiach, stolica stanu Chhattisgarh. Położone jest na wyżynie Dekan. Miasto do 2000 roku znajdowało się w stanie Madhya Pradesh, po utworzeniu 1 listopada 2000 nowego stanu Chhattisgarh zostało jego stolicą.
Trudno jest mi je jednoznacznie określić. Dla mnie było takie… ogólnoindyjskie. W pobliżu stacji kolejowo- autobusowej zaciekawiał mnie rozgardiasz motocyklowo- rikszowy, a wszystko pomiędzy różnorakimi straganami.
Przejście do następnej strony: Indie Chandannagar…
Przejście do poprzedniej strony: Indie Thanjavur…
Przejście na początek trasy: Indie Chandigarth… Bhimbetka
Chandannagar, Dumka, Balurghat, Bodh Gaya, Nalanda, Islampur. Relacja z podróży.
Chandannagar
Chandannagar to miasto w dystrykcie Hooghly w indyjskim stanie Bengal Zachodni (w pobliżu Kalkuty). Położone na zachodnim brzegu rzeki Hooghly miasto, było jedną z pięciu osad francuskich Indii .
Większość licznych budynków publicznych i prywatnych w mieście ma odrębny indo-francuski styl architektoniczny, podobny do stylu Pondicherry (Pudducherry) i innych byłych francuskich enklaw w Indiach. Większość z tych budynków jest w opłakanym stanie i wymaga renowacji.
Zajrzałem do niego w drodze na północ…
Foto 01-03
Dumka, Iharkhand
Dumka, to spokojne i zielone miasto w stanie Jharkhand w Indiach. Stało się siedzibą dystryktu i stanu. Znajduje się około 250 km na północ od Kalkuty. Dotarłem w czasie jazdy pociągiem na północ. Z Kalkuty istnieje też połączenie dobrym autobusem nocnym.
Balurhgat, Bodh Gaya, Mahabodi Temple
Potem skręciłem nieco na wschód do Balurhgat, w stanie Bengal Zachodni, w sąsiedztwie granicy z Bangladeszem. Miasto (takie sobie) zamieszkuje około 145 tysięcy osób. Przemysł spożywczy, port lotniczy… A potem znów na zachód…
Świątynia Mahabodhi – buddyjski zespół świątynny w miejscowości Bodh Gaja w stanie Bihar w północnych Indiach, zbudowano w miejscu, gdzie Budda według tradycji miał uzyskać oświecenie. Na tyłach świątyni rośnie drzewo Bodhi, będące ponoć potomkiem figowca pod którym Budda medytował.
Mahabodhi jest jednym z czterech świętych miejsc związanych z życiem Buddy. Pierwsza świątynia została zbudowana przez cesarza Aśokę w III wieku pne, a obecna pochodzi z V lub VI wieku. Jest to jedna z najwcześniejszych świątyń buddyjskich zbudowana w całości z cegły, współcześnie również miejscem pielgrzymkowym. W sumie, jednio z najbardziej świętych miejsc tej religii.
Nalanda, Ruiny Uniwersytetu
Nalanda była znanym buddyjskim uniwersytetem klasztornym w starożytnej Magadha (dzisiejszy Bihar ) w Indiach. Uważany przez historyków za pierwszy na świecie uniwersytet stacjonarny i jeden z największych ośrodków nauki w starożytnym świecie. Działał od 427 do 1197 n.e. i odegrał istotną rolę w promowaniu mecenatu nad sztuką i naukowcami w V i VI wieku n.e., w okresie, który od tego czasu został opisany przez uczonych jako „ złoty wiek Indii ”.
Nalanda była trzykrotnie niszczona, ale odbudowywana tylko dwa razy. Po splądrowaniu i zniszczeniu przez armię z Sułtanatu Delhi ok. 1202 n.e. ostatecznie została całkowicie porzucona i zapomniana aż do XIX wieku…
Znajduje się około 80 kilometrów od wcześniej odwiedzonego Bodh gaya – innego ważnego buddyjskiego miejsca w Bihar. Wpisano ją na Listę UNESCO. Krótki stop po drodze…
Islampur, West Bengal
W drodze do regionów indyjskich za Bangladeszem zatrzymałem się w Islampur, 55 tysięcznym mieście w indyjskim stanie Bengal Zachodni…
Przejście do następnej strony: Indie – Z Tezpur do Dirang
Przejście do poprzedniej strony: Indie Yanam…
Przejście na początek trasy: Indie Chandigarth… Bhimbetka
Z Tezpur do Dirang, Tawang i Bomdila (z Assam do Arunachal Pradesh). Relacja...
„Smerfuję” obecnie w kierunku Wschodnich Himalajów, czyli indyjskiego stanu Arunachal Pradesh. Zezwolenie na wjazd załatwiłem już przed wyjazdem. Tu się nie da samemu podróżować. Podróżuję więc wynajętym samochodem w ramach uzgodnionej trasy, z lokalnym Biurem Podróży z Guvahati. No cóż, skończyłem na perę dni z „turystyczną partyzantką” i mam luksus, co nie ukrywam zaczynam coraz bardziej doceniać.
Ruszyłem z Tezpur w stanie Asam. Jazda Toyotą przebiega przez malownicze widoki na coraz wyższe wzgórza i góry, ale droga bywa kamienista, męcząca, bo przełomy i osuwiska…, no i coraz wyżej… i zimniej. Ruszyłem z +24 a nocleg był na +4 (stopnie C). Droga jest niezwykle kręta i czasem o szerokości jednego pojazdu. Drogą poruszają się liczne pojazdy wojskowe w konwojach, a mieszkańcy po drodze, zwykle skośnoocy, zamieszkują najczęściej w biednych przydrożnych chatach. Widać wpływy tybetańskie i bhutańskie, które napłynęły od strony zachodniej. Przy drodze najczęściej pracują kobiety… Są wykorzystywane również w charakterze ręcznej kruszarki kamienia-tłucznia, ale robią to młotkami (jak w „maszynie czasu”?). Pomijam takie atrakcje jak wiszące mosty itp.
W Dirang można zajrzeć do starej wioski, oraz Dirang Dzong. XVII-wieczny fort „Dzong” w Dirang reprezentował władzę, a także był ośrodkiem administracji publicznej, w tym wojskowej i sądowej dla całej ludności. Jest strategicznie zlokalizowanym czteropiętrowym budynkiem, w którym cała wioska mogła się w razie napadów schronić.
Po drodze do Tawang
Po drodze do Tawang zaciekawiła mnie sama droga, która staje się coraz gorsza, bardziej kręta i pnie się, aż na przełęcz Sena- wysokość niespełna 4200 m… Na przełęczy wiatr chce urwać głowę, ale widoki ośnieżonych szczytów to wynagradzają. Zaraz za przełęczą każdy rzuci okiem na górskie Jezioro Sela (zwane też Rajskim), chyba, że ma się ochotę na słodki ulepek indyjskiego czaju, pośród łopoczących, buddyjskich flag modlitewnych…
Kiedyś miasto Tawang było częścią Tybetu, który po 1950 roku stał się chiński, tym samym Tawang stał się częścią sporną pomiędzy Indiami i Chinami. Miała miejsce nawet wojna chińsko- indyjska w 1962 roku.
I właśnie z tą wojną wiąże się kolejna ciekawostka na opisywanym szlaku. Około 25 km przed Tawang, w Nuranang znajduje się pomnik strzelca Jaswanta Sigha. Waleczny indyjski żołnierz w pojedynkę przez 72 godziny zatrzymał najeźdźców chińskich na swoim stanowisku, na wysokości około 3 tysiące m. n.p.m. Sprytnie umieścił broń w różnych miejscach, w taki sposób, że Chińczycy sądzili, iż na stanowisku jest ich wielu. Dopiero po trzech dniach dowiedzieli się, że jest tam jeden człowiek, zaatakowali i Jaswant zginął. Został bohaterem, którego niektórzy uważają za świętego (taki, istniejący naprawdę, tutejszy Kmicic !!!). Nie zapomnę fotki z pełną wartą honorową, złożoną z żołnierzy- Sikhów.
Gdy spojrzałem na fotkę, zrozumiałem, że to „ chłopcy malowani, co to niejedna panienka za nimi poleci”. Szkoda, że nie mogę tego powiedzieć o widocznym na fotce „dziadku”.
Podobał mi się również nieodległy wodospad Nuranang, że nie wspomnę o małpach, czy jakach.
Tawang
Tawang to około 11 tysięczne miasteczko zwane “Małym Bhutanem” wschodnich Indii, które zamieszkuje plemnię Monpa. W tym rejonie jest wiele świątyń i klasztorów, dlatego warto tu przyjechać.
Leży na bardzo zróżnicowanym wysokościowo terenie, na wysokości ok. 3100 m… Na głównej ulicy pośród licznych hotelików mieści się bazar.
Z ciekawostek religijnych zajrzałem do Klasztoru Tawang, oraz między innymi do Urgeling Temple, gdzie w końcu XV wieku urodził się jeden z Dalajlamów….
Niestety solidnie zmarzłem w nocy, gdyż zrobiło się minus 3 stopnie, spadł śnieg i nawet dmuchawa elektryczna w pokoju nie bardzo pomogła.
Bomdila
Bomdila jest około 7 tysięcznym miasteczkiem w indyjskim dystrykcie West Kameng, w stanie Arunachal Pradesh, czyli po ludzku skraj wschodnich Himalajów.
Jest tu dość wysoko, prawie jak na naszych Rysach (średnio ok. 2415 m…).
Dlaczego tutaj dotarłem?
Wybierający się w góry do Taweng mają do przejechania ponad 300 kaemów, ale w paskudnych warunkach, niemożliwych do pokonania w jeden dzień. Więc zatrzymują się na noc w Dirang lub Bomdila. Wybrałem oba miasteczka. Do Bomdila zawitałem, wyjeżdżając z Himalajów w kierunku Tezpur (w stanie Assam).
Podobał mi się współczesny klasztor buddyjski, połączony ze szkołą wyznaniową, oraz bazar…
Przejście do następnej strony: Indie, przez Nagaland do Manipur…
Przejście do poprzedniej strony: Indie, Chandannagar…
Przejście na początek trasy: Indie Chandigarth… Bhimbetka
Przez Nagaland do Manipur i Silchar w Assam. Relacja z podróży
Dzisiaj trochę o sposobie wędrowania w indyjskich stanach, tych wschodnich- za Bangladeszen. Z Tezpur już o 8-j ruszyłem w mini busie w kierunku Dimapuru w Nagalandzie. Poszło szybciej niż myślałem. Znowu po moście nad szerokachną Brahmaputrą, z tym że indyjska jesień jest sucha i najczęściej wodę zastępowały łachy piasków. Potem już normalka w stanie Assam:
rżyska po zebranym ryżu z pasącym się dobytkiem czworonożnym;
na polach z dostępem do wody już widać młode sadzonki.
No i ledwo pokazały się pofałdowania terenu, zjawiły się liczne plantacje herbaciane.
Wreszcie z nostalgią przejechałem obok wejścia do Parku Narodowego Kaziranga. Byłem już tutaj kilka lat temu, aby poobserwować nosorożce indyjskie- obecnie, chyba mam za mało czasu… A trzeba wiedzieć, że 2(3 światowych zasobów pasie się właśnie tutaj.
Późnym popołudniem zawitałem do Dimapuru (już Nagaland), który szczyci się wspaniałym festiwalem folklorystycznym Hornbill z udziałem licznych plemion. Warto tu zajrzeć tylko na ten festiwal.
Zanim wysiadłem, dojrzałem napisy informujące o nocnych przejazdach do Imphal, stolicy stanu Manipur.
No i jak sądzicie, co zrobiłem?
A ostatnio, ktoś z Państwa zwrócił mi uwagę na tempo wędrówki- to się tak dzieje, gdy trafiają się okazje… Choć, tak prawdę mówiąc, wolę noc w pociągu, niż na karkołomnej drodze, nie tylko wskutek ogromnych dziur i jazdy po przełomach, gdzie z asfaltu pozostały tylko nędzne resztki…
Foto 01 i 02
Imphal, Manipur
Imphal- miasto w północno-wschodnich Indiach, jest stolicą stanu Manipur, nad rzeką o tej samej nazwie, na wysokości 760 metrów, w pobliżu granicy z Birmą. Tyle encyklopedycznie, a 25o-tysięczny węzeł komunikacyjny i centrum handlowe, żyje z tytoniu, cukru i owoców.
Ja wjechałem na granicę stanu po północy i czekaliśmy, aż o piątej rano otworzą okienka wydające zezwolenia na wjazd. Potrzebują je wszyscy nie obywatele graniczących stanów.
O dziwo, od niedawna obcokrajowców nie dotyczy- ja zostałem tylko zarejestrowany w policyjnym zeszycie. Strzeliłem fotkę górom Manipuru o świcie i około 11-j zacząłem odsypiać noc. Połaziłem po … takim sobie mieście i następnego dnia znowu siedziałem w samochodzie, tym razem typu terenowego, zmierzającego w ogromnych tumanach kurzu do stanu Mizoram. Myślałby ktoś, że takie to proste- około 435 km.
Otóż, okazało się, że dojazd do Aizawl odbywa się poprzez miasto Silchar w stanie Assam. W ten sposób, zamiast odpocząć dwa dni w Imphal, musiałem wygospodarować nocleg w Assamie… Z radością pożegnałem zakurzone, górskie krajobrazy Mizoramu.
Nie wspomnę, że białą twarz turysty, można zobaczyć w tym regionach… wyłącznie w …lustrze.
Z Imphal do Silchar (w Assam)
Do Silchar, ok. 230 tysięcznego miasta w indyjskim stanie Assam, wjechałem, mimo że nie zamierzałem. W Imphal okazało się, że tędy jedzie cały transport publiczny w stronę Aizawl. Cóż było robić, trasa się trochę zmieniła, podobnie jak pojazd, którym jest obecnie samochód terenowy (taki na bezdroża). Tylko dlaczego, na rząd siedzeń dla 2-ch osób pakują 4, a do tego auto na górskich serpentynach , w rumanach kurzu skacze we wszystkie strony.
Dobrze, że po przekroczeniu granicy z Assamem droga wyładniała, a prękość wzrosła kilkakrotnie.
Miasto typowo indyjskie z plusem dla mnie- znów można spłukać kurz Kingfisherem.
Przejście do następnej strony: Indie, Mizoram i Tripura
Przejście do poprzedniej strony: Indie, z Tezpur do Dirang…
Przejście na początek trasy: Indie Chandigarth… Bhimbetka
Mizoram oraz Tripura, relacja z podróży.
Mizoram
Aizawl – miasto we wschodnich Indiach, stolica stanu Mizoram, dla mnie stała się dostępna po 8 godzinach jazdy samochodem terenowym z Silchar. Około 230 tysięcy mieszkańców, żyje na zboczach w górskim krajobrazie, na wysokości około 1100 m n.p.m. Dojeżdżając, byłem zaciekawiony zwartą, kaskadową zabudową, licznymi kościołami chrześcijańskimi, oraz brakiem riksz, tak popularnych w Indiach. Widocznie nie dają rady jeździć ciągle pod górę… Potem dalej na południe do wsi z ciekawa historią powstania. Wieś Lawngtlai została założona przez Haihmungę Hlawncheu, wodza Lai, w 1880 roku, obecnie Vengpui. Został nazwany „Lawngtlai”, ponieważ pewnego dnia wódz Haihmunga pochwycił łódź dryfującą w dół rzeki Kaladan, stąd nazwa Lawng-tlai, co oznacza Lawng = łódź i tlai = zajęta. Odległość pomiędzy Lawngtlai i Aizawl wynosi 296 km i jest połączona z regularnymi połączeniami autobusowymi, jeepami oraz helikopterami.
Mój następny cel podróży, jakim jest Agartala- stolica stanu Tripura, okazał się dostępny tylko samolotem (za 110 zł.- cena prawie jak jazda samochodem). Fotki pokazuję z Aizawl (wieś Lawngtlai jest podobna).
Agartala, Tripura
Agartala, stolica indyjskiego stanu Tripura, sąsiaduje z Bangladeszem, który tak prawdę mówiąc, otacza Tripurę z trzech stron. Krajobraz różni się zdecydowanie od wcześniejszych. Znajduję się na Nizinie Hindustańskiej.
Nieco ponad 200 tysięczne miasto szczyci się swoim wspaniałym białym Pałacem Ajjayanta. Ja zajrzałem również do Heritage Park, czyli miejsca, gdzie pokazano w miniaturze kształt stanu i jego zabytki.
Podobały mi się tutejsze liczne, bardzo egzotyczne riksze rowerowe… z dodatkowym silniczkiem elektrycznym.
Wybieram się do Bangladeszu, ale ze względów wizowych nie mogę tutaj przekroczyć granicy.
Do Kalkuty
Samolotem do Kalkuty i od razu ją żegnam, by ruszyć dalej na wschód. Pierwsze lądowanie w Dhace, stolicy Bangladeszu (niespełna godzina w samolocie). W Kolkacie, jak ją tu nazywają, miałem ochotę na poszwendanie się po bazarze, przy okazji śniadania. W Indiach polubiłem papu bezmięsne. Jadam na ulicznych straganikach, bo świeżo zrobione, widzę co otrzymuję i jest coraz czyściej, choć czasem smrodliwie (zapach ulicy). A bazarki swoją egzotyką są klasą dla siebie…
Przejście do następnej strony: Bangladesz…
Przejście do poprzedniej strony: Indie, przez Nagaland do Manipur…
Przejście na początek trasy: Indie Chandigarth… Bhimbetka