Jan Mayen (w czerwcu 2012)
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Zwiedzam ją w czasie miesięcznej podróży po: Szkocji, Irlandii, wyspach szkockich i norweskich w stronę Spitsbergenu. Przypłynąłem na ten kawałek Arktyki niewielkim ekspedycyjnym statkiem holenderskim „Plancius”.
Jan Mayen jest wulkaniczną wyspą leżącą daleko w arktycznych rejonach północnego Atlantyku. Jest oddalona tylko 500 km od Grenlandii, od której oddziela ją Cieśnina Duńska na Morzu Grenlandzkim. Z pozostałych stron ma: Ocean Arktyczny od północy, a od wschodu i południa Morze Norweskie. Leży też w połowie drogi między Islandią i Spitsbergenem. Od 1930 r. jest terytorium zależnym Norwegii. Można tu dotrzeć statkiem lub samolotem. Wyspa posiada 600 metrowy pas lotniska. Przywitała mnie niezłą pogodą, ale jej wysokie klifowe urwiste brzegi w górnej części były pokryte chmurami, które z czasem zniknęły.
Wyspa nie posiada stałych mieszkańców. Wyjątkiem jest obsługa stacji radiowej , oraz radionawigacyjnej Loran dla potrzeb NATO. Obecnie jest to około 18 osób, wraz z obsługą istniejącej tu również stacji meteorologicznej. Budynki stacji oraz mieszkalne mieszczą się w pobliżu plaży portu, oraz lotniska. Wewnątrz mały sklepik z pamiątkami i pocztą oraz mini muzeum. Wchodząc do środka trzeba zostawić na zewnątrz obuwie
Powitał nas oficer norweski porucznik Tor- komendant bazy wojskowej (wojskowych służb łączności), który posiada tu całkowitą władzę. Mówił o sobie: to jest moja wyspa, jestem tu szefem od wszystkiego, wasz pobyt tez zależy ode mnie i wymaga mojego zezwolenia. Zrobił nam krótka odprawę informacyjną przy maszcie flagowym, gdzie o wszystkim poinformował.
Zwiedzić Jan Mayen można po wyznaczonej trasie szutrową pylistą drogą w stronę lotniska, a następnie przejść przez przełęcz do zatoki na drugiej stronie wyspy. Droga wiedzie przez rozległe pyliste rozlewiska lawy wzdłuż pasa lotniska i czarnej plaży.
Mnie spodobał się humor osoby, która ustawiła przy tej jedynej drodze dwa znaki drogowe.
Tęsknotę za domem obsługi, pewnie też odzwierciedlają drogowskazy. Ten z autobusem lotniskowym stał przy drodze z pasa startowego !?. Trzeba wiedzieć że jedynym dowodem istnienia lotniska to pylisty szeroki pas twardego gruntu i niewielki barak z kilkoma oknami.
W pobliżu bazy wojskowej mieści się teren rekreacyjny (?) oraz stacja meteorologiczna.
Ta stosunkowo niewielka wyspa ma kształt komety: większa głowa i długi ogon. Powierzchnia 372 km kw., i długość 54 km. Na głowie w środku znajduje się pokryty lodem wysoki, stromy szczyt wulkanu Beerenberg (2277 m. n. p. m.) Pierwsze wrażenie osoby tu przybywającej, to surowy niegościnny krajobraz usiany lodowymi i śnieżnymi polami. Jest porośnięta częściowo wyłącznie: trawami , mchami z garstka roślin kwiatowych , oraz po części zlodowacona. Liczne lodowce swoimi jęzorami sięgają prawie do morza, zwłaszcza w głowiastej części wyspy.
Kilka godzin na wędrówce przez Jan Mayen z licznymi postojami, z co chwilę zmieniającymi się pustynnymi wulkanicznymi krajobrazami, zakończyłem po południu w dawnej osadzie Puppebu, w zatoce Raabynubben. Wysokie klify z obu stron są usiane masowo gniazdami kilku gatunków ptaków, a na plaży zalegają kłody drewna przyniesionego przez ocean i historyczne resztki działalności myśliwych i wielorybników.
Pierwszy dotarł tutaj w 1614 r, holenderski statek wielorybniczy Jan Jacob Mayen. Później angielscy i holenderscy wielorybnicy założyli letnie osady, i łowili je stąd, aż do prawie całkowitego wytrzebienia w XVII wieku. Sezonowo było tu nawet do tysiąca osób. W zimie 1633/34 siedmiu Holendrów próbowało przetrwać sezon zimowy. Wszyscy zmarli na szkorbut, a ich drewniany krzyż nagrobny jest widoczny na pagórku w zatoce. Potem znowu dwa wieki bezludzia. Już w wieku XX norwescy myśliwi prawie wytrzebili lisy i niedźwiedzie. Takie osoby jak ja winne się cieszyć, z norweskiej decyzji z listopada 2010 r., ustanawiającej na Jan Mayen rezerwat przyrody, wraz z pasem morskim, aby uchronić to unikalne środowisko, także przed działalnością podmorską i poszukiwaniami np. ropy naftowej.
Pod wieczór już z pokładu „Planciusa”, z kubkiem gorącego bulionu, obserwowałem jak pokryte wiecznym lodem wulkaniczne szczyty Jan Mayen pokazują się z różnych stron, by w końcu wieczorem zniknąć w bezmiarze wód. Nawiasem mówiąc to czynny wulkan. Miał ostatnią erupcję w 1985 r.
A propos wieczornego oglądania. Jest z tym nieco problemu, gdyż wieczoru i nocy od dwóch dni, już nie ma w ogóle (jest 21 czerwca). Położyłem się spać po północy, gdy słońce było jeszcze dość wysoko na niebie. Wcześniej udało mi się złowić obiektywem wieloryba i kilka grup ptaków.
Ciąg dalszy mojej podróży znajdziesz w „Spitsbergen” .