10 maja. Massachusetts. Przylatujemy około południa i przez znajomą Wojtka, Ewę, oraz Marka, bardzo sympatycznego rodaka z Bostonu, jesteśmy odebrani z lotniska i po drodze do jego mieszkania na brzegu oceanu zwiedzamy Boston. Zaczynamy od centrum z wieżowcami, przylegającego do Atlantyku, oraz mariny z starymi okrętami. Miasto szczyci się swoją nowoczesnością i między innymi schowaniem pod ziemię, całej bardzo skomplikowanej sieci dróg i skrzyżowań autostradowych(!). W pobliżu znajduje się także Uniwersytet Harvarda w Cambridge.
11 maja ruszamy dalej do Cape Cod. Ten zakręcony jak loczek w stronę Atlantyku 113 km półwysep zaprasza na swoje plaże oraz do historycznych miasteczek. Wjeżdża się na niego przez długi most nad kanałem. Problemem są korki. Zwiedzamy dwa miasteczka: pierwsze Plymouth, znane z lądowania tu statku Myflower z pierwszymi angielskimi osadnikami z 1620 r.. To właśnie od nich liczy się historię zasiedlenia Ameryki Płn. przez białego człowieka. To właśnie tutaj powstała historia obchodzenia Amerykańskiego Święta Dziękczynienia i jego związku z indykiem. Po wylądowaniu na półwyspie miejscowi Indianie powitali ich gościnnie i ofiarowali jako poczęstunek dzikiego indyka. Ten dzień uczczono w taki sposób. Obecnie w tym miejscu można obejrzeć pomnik w postaci kamienia. Jest to spokojne wypoczynkowe, nadmorskie miasteczko. Na końcu półwyspu ładne małe miasto Provincetown z wieżą Pilgrim, małym muzeum, i piaszczystymi plażami.
Rhode Island. Stany następne Nowej Anglii nie są duże. Rhode Island jest najmniejszym stanem USA. Ten stan zwiedzamy po drodze jadąc z Półwyspu Cape Cod do Hartford w Connecticut. Zwiedzamy stolicę Providence, które szczyci się przydomkiem Miasto Odrodzenia. To 170 tys. miasto, dawniej desydenckie letnisko, jak przeczytałem w przewodniku, obecnie rozwija się i jest oceniane jako dobre miejsce do zamieszkania. W centrum miasta wyróżnia się imponujący, wykonany z białego marmuru, budynek Kapitolu stanowego. Na szczycie posiada pozłacaną, figurkę wolnego człowieka (symbol stanu).
Connecticut. Kolejny mini stan odwiedzany tego dnia. Kilka godzin jazdy dalej, gdyż nieco błądzimy z braku dokładnej mapy, zwiedzamy stolicę Hartford. Miasto znane przede wszystkim z najbrzydszego budynku Kapitolu Stanowego z powody zlepku różnych stylów, ale także miejsca zamieszkania Marka Twaina , oraz autorki „Chaty wuja Toma” Harriet Beacher Stove.
Wracamy z powrotem do Massachusetts i jedziemy do Białych Gór (White Montains) w New Hampshire. Śpimy koło Jackson, w „Harendzie” górskim domku p. Marka z Bostonu.
12 maja. New Hamphshire.
Pod przewodnictwem gospodarza jeździmy cały dzień po okolicznych Białych Górach. Region jest zróżnicowany i posiada znakomite warunki dla: narciarzy, kajakarzy, alpinistów, kolarstwa górskiego, oraz wędrówek, kąpieli w: wodospadach, jeziorkach… Próbujemy wjechać na najwyższy szczyt Gór Białych: Mont Washington (1917 m.) Można tam się dostać: pieszo, samochodem lub kolejką zębatą. Jest to niezwykle malownicza bardzo stroma kręta 13 km droga. Średnie nachylenie drogi 12 % jest doskonałym testem dla samochodowego silnika, skrzyni biegów i hamulców. Wjazd jest także sprawdzianem siły woli kierowcy. Szczyt jest bardzo wietrzny i długo przykryty śniegiem. Niestety dojechaliśmy tylko do połowy, gdyż wskutek huraganowej siły wiatru dalsza część była dzisiaj zamknięta. Przekonałem się też co potrafi taki wiatr.
Oglądam wodospady: Ellis , oraz tzw. Łaźnię Diany . Oba są godne zrobienia zdjęcia, ale podobał mi się bardziej szereg kaskad w Łaźni Diany .
Ciekawym miejscem wspinaczkowym oraz doskonałym punktem widokowym na okolicę, były wysokie Skały Katedralne. Niemniej uroczym miejscem do wypoczynku jest zielone jezioro „Echo”.
Wieczór był okazją także do rozmów na tematy ogólne, polonijne, oraz na obejrzenie kolekcji broni gospodarza. Mnie interesowały sprawy np. zarobków, kosztów pracy, bezrobocia, kosztów nieruchomości, oraz jak się żyje Polonii. Temat rzeka a wnioski różne, i nie wszystkie optymistyczne. Stwierdziłem m. innymi, że pracodawca amerykański jest mniej obciążony podatkowo niż polski, oraz że nasi rodacy tu pracujący prawie nigdy nie pracują legalnie…
13 maja. Wczesnym rankiem żegnamy miłych gospodarzy w „Harendzie” i odjeżdżamy. Z tego miejsca przyjmijcie Państwo jeszcze raz piękne podziękowania, za miłe przyjęcie, gościnność i pokazanie nam swoich okolic.
Objeżdżamy Górę Washingtona i z drugiej strony oglądam największą atrakcję tego regionu: kolejkę zębatą. Jest to mała lokomotywa spalinowa z jednym wagonem na mocno pochylonym torze. Lokomotywka ciągnie całość w górę przy pomocy dużego koła zębatego, które obracając się wchodzi swoimi zębami w łańcuch, umieszczony na ziemi pomiędzy szynami kolejki. Kolejka pokonuje ok. 950 m wysokości od startu do szczytu. Na dolnej stacji wystawiono też kolekcję maszyn parowych.
Vermont. Krajobraz pofalowanych całkowicie zalesionych wzgórz. W tym niewielkim stanie oglądam jego stolicę Montpelier. Jest to najmniejsza stolica wśród wszystkich stanów Ameryki, gdyż liczy tylko 8 tys. mieszkańców, a cały stan nieco ponad 600 tys. Ładne zadbane miasto, oczywiście z Kapitolem. Załączam niżej zdjęcia.
Na granicy stanów: Vermont i Nowy Jork jest długie i wąskie jezioro Champlain. Odkrył je i nazwał swoim imieniem w 1609 r. Francuz Samuel de Champlain. Na jeziorze znajduje się kilka wysp, które połączono z lądem groblami i mostami. Od strony miasta Burlington, tę kilkunasto kilometrową drogę oczywiście pokonaliśmy, po drodze zwiedzając na Wyspie La Motte małe Sanktuarium Św. Anny.
Maine. Zawracamy na wschód i z powrotem przez New Hampshire wkraczamy do nadmorskiego Stanu Maine drogą „US 2”. Na dużej rzece Andrscoggin w Rumford duże wodospady pracujące także jako elektrownia wodna. O zmroku „UFF”-nareszcie znowu nasz Motel 6 w Bangor.
14 maja. Ostatni dzień naszej wyprawy z Wojtkiem po Wielkich Równinach oraz Nowej Anglii. Nadmorski stan Maine ma bardzo długą i krętą linię brzegową. Graniczy z Kanadą, podobnie jak wcześniej zwiedzany Vermont. Dzisiaj postanowiliśmy zobaczyć wszystkie atrakcje jedynego tu Parku Narodowego Acadia. Po parku jeździ się samochodem ( oczywiście za opłatą) dużą pętlą wokół parku. Dobrze zorganizowana trasa objazdu pozwoliła zatrzymywać się w widokowych najciekawszych miejscach. Wjechaliśmy także na najwyższy szczyt (466 m.),oraz pospacerowaliśmy w pobliżu słodkowodnych jezior. Dwie godziny zwiedzania szybko minęły. Wypada tylko żałować braku słońca. Podziwiałem też w tym parku to co da się zauważyć na całej trasie: doskonałą organizację turystyki. Tutaj wszędzie da się wjechać prawie do samego miejsca zwiedzania – no, to może nie jest aż takie dobre. Wszędzie są bardzo dobrze zorganizowane parkingi z dużą ilością miejsc dla niepełnosprawnych, bez przeszkód architektonicznych dla nich. Zawsze jest czyste WC nawet w głuszy, z prądem np. z baterii słonecznej. Zawsze są śmietniki i jest zwyczajnie czyściutko. Tylko pozazdrościć.
Kilka godzin dalej na szlaku jestem w 18,5 tysięcznej stolicy stanu Auguście. W całym stanie zamieszkuje 1,8 mln. Miasto takie sobie, podobne do oglądanych wcześniej. Oczywiście Kapitol Stanowy i ogólno -amerykańska zabudowa miejska.
Po siedemnastej zdajemy w Avisie naszego forda ze stanem przejechanych w Nowej Anglii prawie 1700 mil, a łącznie 6700 mil, czyli ponad 10 tysięcy kilometrów.
Podsumujmy: zwiedziłem główne atrakcje turystyczne w 21 stanach USA przez 24 dni. Są to Stany Amerykańskie raczej mniejsze, mniej popularne i rzadko przez wycieczki odwiedzane. Wydawałoby się że było to zwiedzanie nieco „po łebkach”. Owszem, ale trzeba wiedzieć że takie było założenie wyprawy: zobaczyć jakie te mnie popularne stany są, bez oglądania większości muzeów itd. Wiedzieć też trzeba, że te miejsca nie są super atrakcyjne turystycznie, oraz że są ogromne odległości między nimi. Zainteresowanym polecam niedługo film z tej wyprawy.