Berbera
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Somalię, a w zasadzie jej część Somaliland, afrykańskie małe państwo zwiedzam na początku grudnia 2012, podczas samotnej podróży, którą nazwałem „Róg Afryki”. Zwiedzam podczas niej: Djibouti (Dżibuti), Somalię (Somaliland), Zjednoczone Emiraty Arabskie, oraz jemeński Archipelag Socotrę. Poprzednią relację znajdziesz tutaj: pustynie, depresje,wulkany.
Podstawowe informacje ogólne.
Jak otrzymać wizę? Wizę Somalilandu otrzymałem przez Internet, od uczynnego menadżera hotelu Ambasador z Hargaisy. Jest z nią problem, gdyż gdybym jej nie miał, nie odleciałbym samolotem z Dżibuti. Podobno można ją kupić na granicy- nie wiem, nie miałem okazji sprawdzić. Nie miałem żadnych problemów z odprawą na lotnisku. Zabrano dokument mojej wizy i wstemplowano mi wizę do paszportu. Następnie zażądano 35 USD dodatkowej opłaty typu podatkowego. Nie ma na lotnisku obowiązkowej wymiany na walutę somalijską. Wizy można otrzymać również w przedstawicielstwach Somalilandu: między innymi w Djibouti Town i Addis Abebie. Aktualny wykaz tych miejsc znajduje się na www.somalilandgov.com Brak jest przedstawicielstw dyplomatycznych innych krajów (państwo nieuznawane). Polacy podlegają kompetencji Ambasady RP w Nairobi w Kenii.
Walutą jest Schilling Somalilandu (SQS). Wymianę można dokonać prawie wszędzie: hotele, sklepy, itp. (kurs wymiany USD i EUR jest równy, i wynosi 6500 SQS). Nie było punktu wymiany na lotnisku. Zapomnij o kartach płatniczych.
Pogoda i klimat: sucho i mało opadów. Latem może temperatura przekroczyć znacznie 40 stopni. Ja mam z początku grudnia ok. 30 stopni, i w nocy śpię przy otwartym oknie (za siatką)
Język: można się porozumieć po angielsku. Językiem powszechnym jest somalijski (somali), oraz arabski (jest to kraj muzułmański).
Malaria i zagrożenia: występuje zagrożenie malarią, na całym terenie. Państwo Somalia jest targane wewnętrznymi konfliktami, i nigdy nie wiadomo, kto użyje, dostępnej broni, i przeciwko komu w lokalnym zatargu. Bezpieczeństwo turystycznej podróży jest ważnym zagadnieniem Zwykle nic się nie dzieje, ale warto sprawdzić przed wyjazdem co „w trawie piszczy”.
Internet: kawiarenek internetowych niewiele, ale prawie każdy hotel ma wi-fi. Komórki ma prawie każdy. Miałem problem z SMS- mi, przychodziły ale ja nie mogłem wysłać.
Berbera relacja
Przyleciałem do Berbery samolotem z Dżibuti. Z lotniska możliwy transport tylko taksówkami (15 USD). Taksówek mało- nie było z kim negocjować ceny. Po krótkich poszukiwaniach znalazłem tani hotelik w pobliżu portu : Esco Hotel (8 USD/noc w pokoju 2 osobowym). Klimatyzacja nie działa, ale jest wentylator, który i tak w nocy wyłączam- jest rześki powiew wiatru od morza. Inne hotele w cenie od ok.30-50 USD/noc. Z okna widzę port morski Berbery, oraz ciekawe życie miasteczka w przyległych domach. Choć prawdę mówiąc trudno je tak nazwać: z byle czego sklecone chatki, z kozami… Mnóstwo barów – restauracji, jak je opisują. Obok stacja benzynowa i pomnik z rybą na małym rondzie.
Rankiem wyszedłem na spacer do tego miasta. Brzmi dumni, ale jest to miasteczko, które do końca nie wiadomo ile ma mieszkańców. Podczas ostatnich wyborów zarejestrowano oficjalnie 3 tysiące, a uliczni informatorzy mówią mi, że faktycznie jest ok. 15 tysięcy. Jest drugim pod względem wielkości miastem Somalilandu, i jego głównym portem. Nieco historii Somalilandu w tym miejscu. To państewko, wprawdzie nie uznawane przez społeczność międzynarodową, zajmuje obszar byłej Somalii Brytyjskiej. Od 1990 r. graniczy z kolejnym somalijskim hybrydowym państewkiem Puntlandem. Faktem jest to, że posiada: prezydenta, wybrany parlament, własną walutę i armię. Liczy sobie 21 lat samodzielnej historii (od 1991r.), i zamieszkuje ją niecałe 3 miliony mieszkańców. Stolica Hargeisa to około pół miliona obywateli, reszta w kilku niewielkich miastach , oraz porozrzucanych przy drogach przez busz wioskach. Część ludności jest nomadami. Miasto Berbera posiada długą historię. Jest wymieniana w dokumentach już w I wieku n.e. Później wiadomym było powszechnie, że ten kto posiadał Berberę, kontrolował ruch morski na Morze Czerwone.
Przy stacji benzynowej naładowany pod niebo kartonami bardzo kolorowy samochód ciężarowy. Jak przejedzie pod przewodami elektrycznymi…? Idąc ulicami co krok widzę te „restauracje uliczne”. A są to miejsca, gdzie podaje się spragnionym, z termosów, np. poranna herbatę z mlekiem. Później są to inne potrawy serwowane z garnków. Przyglądałem się w ciągu dnia tym jadłodajniom, i odrzuciło mnie, gdyż zauważyłem w jaki sposób myją naczynia przed kolejnym użyciem. Zwykłe wiadro z chyba wodą, w kolorze prawie brązowym.
Spotykani Somalijczycy są niezwykle przyjaźni. Zaczepiają mnie, pytają: jak się mam, skąd jestem, co tu robię, czy jestem dziennikarzem, jak mam na imię, itd.? Począwszy od samolotu, po ulicę, jestem chyba jedynym białym w Berberze- nie spotkałem nikogo w moim kolorze skóry. Opowiadają mi co robią, chyba traktują to jako okazje do pogadania po angielsku. Te panie niżej prowadziły swoje garkuchnie.
Uliczki Berbery nie robią dużego wrażenia. Przeważa niska zabudowa z byle czego, nieutwardzona nawierzchnia na większości ulic. Faliste blachy i eternit. Wszechobecne kozy szwendające się po całym mieście. Są i budynki bardziej okazałe z podcieniami. Bardziej zadbane jak zwykle wszystkie meczety. Codziennie słyszę wielogłos muezinów nawołujących do kolejnych modlitw.
To czym obudowano młode drzewka na zdjęciu niżej, to tylko osłona tych drzewek przed kozami. Zaciekawiona gospodyni przyglądała mi się, co tak mnie zainteresowało przy tych drzewkach.
Upłynęła godzinka spaceru i z centrum, czyli z rejonu bazaru i portu, doszedłem do wschodniego końca Berbery, na którym widzę pomnik ze statkiem. Obok śmietnisko, przy którym próbują coś znaleźć dla siebie te ptaszyska.
Wracam do centrum wzdłuż wybrzeża. Plaży tutaj nie ma. Mam widok na mały zaniedbany port, ze sterczącymi z wody zardzewiałymi wrakami. Obok przystań rybacka i niedaleko niej szkoła morska (w tym dla rybaków). Przejeżdża obok mnie sklepik rybny, z dorodnymi okazami na taczce.
Gdzie nie spojrzę tam kózki próbują coś zjeść, tutaj na stercie odpadów przy głównej uliczce. Widzę także duże kolonialne budowle pamiętające lepsze czasy.
Na uliczce w pewnym momencie poczerniało od uczennic koranicznej szkoły średniej, które po skończeniu lekcji wyszły do domów. Jedna z nich ze stertą książek pod pachą, zagadnęła do mnie po angielsku, i plotkowaliśmy nieco w tym języku, idąc w jednym kierunku. Miałem okazję zrobić to zdjęcie. Zwykle kobiety muzułmańskie masowo odmawiają zgody na fotografowanie.
Przy porcie zauważyłem taki „hotel”. W konstrukcji nośnej dużego budynku bez ścian, stały łóżka z moskitierami. Nocleg tylko za nieco więcej niż pół dolara (4000 SQS). Zrobiło się południe, i nawet kozom jest za gorąco- chowają się gdzie mogą.
Po drugiej stronie miasta widzę taki pomnik: rakieta balistyczna??? Otóż nie. Tutaj muszę jeszcze nieco historii. Za czasów socjalistycznych, Berbera była jedną z największych baz morskich Związku Radzieckiego, a później po zmianie orientacji politycznej, amerykanie wybudowali lądowisko awaryjne dla statków kosmicznych NASA. Ten pomnik zatem musi być symbolem promu kosmicznego. Tego starszego mężczyznę sfotografowałem w pobliżu. To normalny strój starszyzny somalijskiej.
Te fotografie niżej szczególnie mi się spodobały- bardzo sympatyczni Berberyjczycy.
Pisarz uliczny, maszynopisanie pod płotem i w cieniu drzewa, u mnie tanio skopiuję Twoje dokumenty… tak mógłby reklamować się ten starszy mężczyzna, używający wiekowej maszyny do pisania, na potrzeby swoich licznych klientów. Naliczyłem 4 osoby czekające na swoją kolejkę. Na mój widok jak zwykle przerwali swoje zajęcia, i pogadali ze mną. Najszybciej znudził się pisarz, słyszę jego stuk, stuk- pewnie interes ważniejszy. Na moją sugestię, że obecnie wszędzie piszą komputerami, przerwał pisanie i odpowiedział, że on może pracować na dworze, i nie potrzebuje prądu. Nie wiem czy w Polsce, na mojej starej elektrycznej maszynie do pisania, cokolwiek bym zarobił. Parę kroków dalej te dwie gospodynie domowe, nie wiem czy też szły aby coś im napisano na tej maszynie?
Mam dosyć tego w sumie niezbyt ładnego miasteczka, i jego nieznośnego południowego gorąca. Ok.13– tej, jest chyba znacznie cieplej niż 30 stopni. Uciekam do swojego pokoju hotelowego. Po drodze próbuję znaleźć coś bezpiecznego do zjedzenia. Znalazłem ryby smażone w oleju, z cebulą. Dalej kupiłem cienkie placki smażone bez tłuszczu na blasze, i kilka bananów. Wierzcie mi było pyszne. Bo zjedzone w moim czystym pokoju, i… jedyne co poza napojami znalazłem dzisiaj! Jutro wyjeżdżam znad Oceanu Indyjskiego w głąb lądu. Relację możesz przeczytać w : Stolica Somalilandu Hargaisa.
Za dwa dni jestem z powrotem w Berberze. Mam jeszcze jeden dzień i poświęcam go na odpoczynek. Wyjeżdżam „tuk tukiem” (riksza motorowa), za 4 USD do Batalaale. Jest to piękna, bardzo szeroka, i długaśna piaszczysta plaża, w odległości 6 km na południowy wschód ( w prawo). Woda czyściutka, cieplutka, z kolorowymi rybkami i rafą koralową. Ale brak jakiejkolwiek infrastruktury plażowej. Dzika plaża! Dzika plaża… jak w starej piosence. W pobliżu jest tylko hotel Mansoor z restauracją. Ceny: 50 USD/ pokój 1-osobowy, oraz 60 USD/ dwójkę. Hotel posiada centrum nurkowe. Nurkowanie za 50 USD/ 1 zejście pod wodę, z brzegu, z ich sprzętem. Tutaj spotykam kilku białych turystów (ok.5-u). Zrozumiałem, dlaczego ich nie widziałem: siedzieli w tym hotelu, a zwiedzali z okna samochodu w ruchu… Cóż, to jednak chyba nie dla mnie.
Z powrotem nieco po południu, i porządnym lunchu (nareszcie ze sztućcami), mam problem, gdyż z powrotem w stronę Berbery nie ma żadnego transportu. Zabrał mnie uczynny Szwed z dwoma „bodygardami” w samochodzie ( nie mieli broni). Wysiadłem na opłotkach i powędrowałem na nosa do hotelu. Widzę okazałą rezydencję z wysokim murem, i szkłem na sztorc u góry, w sąsiedztwie prawie lepianek i domów z … Po drodze szukam sklepu, z muzyką na CD lub czymkolwiek. Patrzą na mnie i nie rozumieją o co mi chodzi. Idę coraz szybciej bo jest znowu nieznośnie gorąco, o czym zapomniałem po dwóch dniach w Hargesie. Fotografuję jeszcze raz pomnik z rybą kolo hotelu, bo kózki też zrobiły to, o czym ja mażę- uciec szybko do chłodnego cienia.
Uff. Wyszedłem dopiero pod wieczór na kolację. Jutro już na lotnisko i do Emiratów Arabskich. Kolejnej relacji z tej wyprawy szukaj w : Emiraty: Sharjah i Dubaj.
Niedługo zaoferuję w sklepie, filmową relację z wyprawy do Rogu Afryki.