Pustynie, depresje, wulkany
Tekst i zdjęcia: Paweł Krzyk
Dżibuti, niewielkie afrykańskie państwo zwiedzam na przełomie listopada i grudnia 2012, podczas samotnej podróży, którą nazwałem „Róg Afryki”. Zwiedzam podczas niej: Djibouti, Somalię (Somaliland), Zjednoczone Emiraty Arabskie, oraz jemeński Archipelag Socotrę. Poprzednią relację znajdziesz tutaj: Djibouti, (Dżibuti)-relacja, Jak zdobyc wizę… Przez pierwsze trzy dni pobytu szukałem tańszego transportu, na wycieczkę objazdową w dalsze rejony kraju. Udało mi się wreszcie wynająć nieco rozklekotany pojazd 4×4, za 350 USD/2 dni. Nie znalazłem nikogo do podzielenia kosztów, trudno jadę sam, z kierowcą znającym jakieś 10 słów po angielsku. Cóż mój francuski jest raczej symboliczno- grzecznościowy, więc rozmawialiśmy dość w sumie zabawnym, językiem ogólno turystycznym. Plan przewidywał zwiedzenie dwóch głównych atrakcji turystycznych Djibouti: Jezioro Abbe i Jezioro Assal. Pierwszy dzień to ok. 200 km jazdy do jeziora Abbe. Po drodze częste kontrole policyjne na każdym rozwidleniu dróg. Wszystkich zatrzymują- nas tylko pytali dokąd i z uśmiechem machali ręką- dalej. Obcokrajowcy obecnie nie potrzebują już zezwoleń na wyjazd poza stolicę (nie skontrolowano nawet moich dokumentów). Kraj poza stolicą jest… pustynno- kamienisty. Niskie pagórki i tylko z rzadka rachityczna pustynna roślinność, nieco kolczastych krzewów i niskich drzew. Tymi roślinami próbują się wyżywić: stada kóz, osiołków, swobodnie wędrujących dromaderów i … drobnych antylop. Pierwsza po drodze jest depresja Petit Barra. Krajobraz pustyni kamienistej a droga odcinkami zniszczona.
Zaraz za nią Grand Barra i tu skręcamy w pustynię. Mnóstwo „diabełków piaskowych”, przemieszczających się wirów podnoszących kurz i piasek. Równa powierzchni ze spękanym podłożem, jakby dno jeziora lub okresowe rozlewisko obecnie bez wody. Rzadkie kępki trawy i kolczastych krzewów.
Spotykam dwa ptaki drapieżne (orłowate) nad resztkami krowy. Z rzadka pokazują się niewielkie antylopy, widzę stadko pawianów i różne ptaki. Krajobraz w większości kamienisty w kolorach beżowych i ciemnych.
Przy wiosce Mulut trafiam na „wodopój” wykonany przez przedziurawienie wodociągu na pustyni. Z dziury w rurze kobiety nabierają wodę do wszelkiej maści plastykowych pojemników, i transportują po napełnieniu na osiołkach do wioski.W użyciu maja również worki, wykonane ze ściągniętej w całości skóry zwierzęcej , z zawiązanymi otworami po nogach… Widziałem je już wcześniej ale sądziłem, że już nie spotkam ich poza muzeum.
W wiosce zabudowa: kamienna, z patyków nakrytych czym mieli, oraz zagrody dla zwierząt ze splecionych gałęzi krzewów. Oglądam te domy także od środka- mam problem ze zmieszczeniem się. Udaje mi się zrobić kilka zdjęć, choć jak to zwykle w kraju muzułmańskim, kobiety nie chcą być fotografowane. Towarzyszy mi coraz większa chmara dzieciaków. Niestety nie mam cukierków, a długopisy tylko dwa na własne potrzeby. Co bardziej bezczelne próbują mi wyjąć coś z kieszeni! Małe złodziejaszki szybko uciekające na krzyki starszych. Warto być przygotowanym z garścią słodyczy.
Zwiedzam jadąc dalej kolejne wioski: Garseli, Asel, Gutubaja. Dojeżdżam do nieco większej wioski Dikhil, już z powrotem po asfalcie. Jest hotel (8.000 F/pokój) z niezła restauracyjką. Centrum wygląda okazale: meczecik, murowane domy.
Już na opłotkach jednak chatki: z gałęzi, patyków oklejonych gliną, czy też z patyków nakrytych grubą plecionką z materiałów juto-podobnych. Wyglądają jak połówka jajka stojąca na ziemi. Zauważyłem też „chodnik” (spójrz na zdjęcie), to te patyki z drutem kolczastym.
Tę część Dżibuti zamieszkują głównie Afarowie o ciemniejszym kolorze skóry. A tak w ogóle poza Afarami (plemiona Etiopskie- ok.35%), zamieszkują tez kraj Issowie (Somalijczycy- ok.60%). Pozostałe 5% społeczeństwa przypada głównie na Francuzów, Włochów i Arabów. Ludności w kraju oficjalnie niecałe 600 tysięcy, a faktycznie podobno ok. 4 mln. przybyłych „za chlebem” Etiopczyków i Somalijczyków. Od Dikhil jest 60 km bezdroży po pustyni do jeziora Abbe. Po drodze jeszcze wioska Asyela. Droga bardzo trudna i zróżnicowana od piasków, po drobne i większe kamienie oraz same skały. Jest też krajobraz wzgórz wulkanicznych, gdzie nachylenie drogi dochodziło do ok.40 stopni. Utknęliśmy i musiała nas popychać gromada mężczyzn z pobliskiej wioski. Nierozsądnym jest przyjazd tutaj bez kierowcy znającego dobrze teren (nie polecam jazdy samem wynajętym pojazdem). Wreszcie jest wulkaniczne jezioro Abbe. Znajduje się w odległości niecałych 200 km od stolicy i przebiega przez nie granica z Etiopią. Jestem w prawdziwym interiorze Rogu Afryki. Gorąco. Panuje tu klimat podrównikowy, suchy, pustynny. Pod jeziorem drzemią siły wulkaniczno- geotermiczne, czego przykładem są gorące źródła i dymy siarkowe. Najbardziej niezwykłe w tym miejscu są jednak ostańce skalne na obrzeżach jeziora.
To las naturalnych oryginalnych sulfonowych kolumn-pomników. Producenci filmu ‘Planeta małp” nakręcili w tym miejscu sceny plenerowe. Po godzinie spaceru wśród tego niezwykłego, nieco baśniowego krajobrazu, i stad pasących się kóz, ruszam z powrotem „ do cywilizacji”.
Czas jazdy do najbliższej rogi utwardzonej ponad 2 godziny. Jadę z powrotem wśród kamieni… i potężnych pylistych tumanów unoszących się za samochodem, w świetle zachodzącego słońca.
Zmierzch zapada na pustyni niezwykle szybko. Przed 18-tą jest już całkowicie ciemno, a ja jestem daleko na pustyni. Pomimo niezłych reflektorów samochodu drogi prawie nie widać. Porozjeżdżane koleiny omijające przeszkody, większe kamienie, doskonale widoczne w dzień teraz zniknęły. Jedziemy dale ale tylko doświadczenie pustynne kierowcy powoduje, że jazda nie kończy się na jakiejś przeszkodzie , czy korycie wyschniętej rzeczki. Tylko 2-krotnie musieliśmy zawrócić ze ślepej uliczki. Wbrew pozorom nie było to niebezpieczne, ostatecznie mogliśmy przenocować na leżąco, w tym dużym samochodzie. Mój kierowca na twarzy ma „gulę”, jak przy mocnej opuchliźnie od chorego zęba. Aby nie zasypiać za kierownicą, w którejś z mijanych wiosek kupił wiązkę jad-u, i teraz co jakieś 15 minut wpycha do ust kolejne liście z 3-4-ch gałązek. Proponował mi też spróbowanie tego specyfiku, ale po namyśle odmówiłem (ameba?). Jesteśmy na asfalcie i teraz już szybko wracamy nad Zatokę Adeńską i skręcamy kierunku jeziora Assal. O godzinie 22-j zasypiam przy szumie fal, na nadmorskim kampingu na Plaży de Goubet (lac Assal). Śpię w chacie podobnej z zewnątrz do tych z wiosek widzianych wcześniej. Tyle, że ja mam wewnątrz solidne składane łóżko z materacem i pościelą (5000 F). Rano zobaczyłem gdzie jestem. Duża zatoka El Kharab z czarnymi tufowymi skałami wulkanicznymi. W zasięgu wzroku wulkan Cardoukoba. Po toalecie bez prądu i z wodą z wiadra, ruszam dalej do jeziora Assal. Ten słony zbiornik wodny znajduje się w największej depresji afrykańskiej (150 m. p.p.m.). Jest trzecią pod względem głębokości na świecie.
Zjeżdżam kreta drogą nad brzeg. Kolor wody zielono-niebieski i ładne widoki otaczających gór. Nad brzegiem dużo skrystalizowanej soli. Można nabyć ciekawe kryształy i sól jadalną w postaci kulek. Za woreczek takiej kulistej soli (ok. ,5 kg) chcieli 30 USD. No cóż… chyba często przyjeżdżają tu turyści amerykańscy, znani z kupowania bez targowania się.
Warto odnotować, ilu spotkałem turystów w ciągu 2-ch dni, w czasie pobytu w 2-ch najciekawszych miejscach turystycznych,- no zgadnij? Cztery samochody z moim włącznie. Można przyjąć, że turyści nie przyjeżdżają do Dżibuti. Został mi już tylko powrót z początku wśród wulkanicznych klifów i suchych koryt rzecznych.
Potem była gardziel- przepaść Gimbja, a dalej znowu krajobraz pustynny poulkaniczny z nędznymi chatkami od czasu do czasu. Woda do tych mini wiosek jest dostarczana do beczek stojących na poboczu rogi.
W południe witam w recepcji, syna właściciela mojego hotelu. Nieco odpocząłem. Jutro odlatuję do Somalilandu przez stolicę Etiopii Addis Abebę. Taxi na lotnisko kosztuje już tylko 1000 F.
Ciągu dalszego relacji szukaj w : Berbera.