Jadąc autobusem z Chile do Argentyny, kojarzyły mi się: jedna pieśń i jedna piosenka. Najpierw ta z filmu o Panie Michale: „w stepie szerokim, którego okiem, nawet sokolim nie zmierzysz…” Tylko, że tutaj step nazywa się pampą: chilijską i argentyńską, a ptakiem byłby raczej … kondor, choć orły i sokoły tutaj również mieszkają. Wyobraź sobie jazdę przez setki kilometrów, prawie przy takim samym równinno-wyżynnym krajobrazie, a wszystko o tej porze, w buro i żółto-beżowym kolorze. Jak mówią amerykańscy polonusi rodem spod Krakowa, tutejsze „farmecki” są olbrzymie. Możesz jechać kilkanaście minut 100 km/godzinę, i nie zobaczyć kolejnych zabudowań gospodarskich. Policzyłem, muszą mieć wielkość odpowiadającą … polskiemu powiatowi… jednemu, lub kilku naraz….
W El calafate postanowiłem zatrzymać się na dwie noce i zwiedzić to miejsce. Popłynąłem po odnogach jeziora Argentina dużym katamaranem wycieczkowym, nomen omen o nazwie „Quo Vadis”. Już kilkanaście minut po wypłynięciu płyniemy pomiędzy coraz większymi górami lodowymi. W okolicy działają potężne lodowce, i to właśnie one cielą się, pozostawiając ogromne bryły lodowe w wodach jeziora. Na zdjęciach góra lodowa i Lodowiec Perito Moreno.
Wiecej zdjęć zamieściłem w pełnej relacji TUTAJ (kliknij)
Komentarze (3)
Jak tam Twoja książka? Piszesz? Będzie miała takie czadowe ilustracje?
Błękit góry lodowej – przecudny… coś wspaniałego. Pozdrowienia 🙂
Pozdrawiam serdecznie Ciebie i całą rodzin wraz z rodzicami męża, których już wieki nie widziałem. Aktua;nie w Lizbonie w drodze do domu… nareszcie.