Dwa dni w mieście Dar Es Salam, 3,5 milionowym afrykańskim molochu minęly niespiesznie. Głównie dlatego, że w niedzielę nie mogłem kupić biletów kolejowych. Jest potężny dworzec, ale w niedzielę spotkałem w nim drzwi zamknięte na głucho i tylko sprzątaczy (-ki). W ten sposób pobyt przedłużył mi się o jeden dzień. Samo miasto jest w centrum mieszaniną nowoczesności, oraz domów na obrzeżach, do których praktycznie nie ma dojazdu. Radzą sobie tylko motocykliści i tutejsze tuk- tuki, nazywane madżadżami. Nie jest to miasto miejscem bardzo interesujacym turystycznie. Wędrując jego ulicami i bazarami, przemieszczając się dala dala, czyli miejscowymi tanimi autobusikami miejskimi, przyglądałem się przede wszystkim ludziom. Turystów nie ma zbyt wielu a jeżeli są, traktują miasto jako przystanek do zwiedzenia innych miejsc. Tanzania to przecież glównie PARKI NARODOWE i Kilimandżaro. To po to się tutaj przyjeżdża- zobaczyć to ZOO, gdzie człowiek jest zamknięty i raczej nie opuszcza podczas zwiedzenia pojazdu, którym jeżdzi. Będąc w Tanzanii z początku tego wieku zobaczylem je, więc obecnie na trasie je pomijam. Ale warto tu przyjechać chociażby zobaczyć niesamowity Park Ngoro-Ngoro w kraterze wygasłego wulkanu, z którego stada afrykańskich zwierząt wedrują pomiędzy Kenią i Tanzanią. Jutro madżadż na stację Tazara i o 10.oo ruszam pociągiem przez ten duży kraj. Niżej dwa zdjęcia z bazarów: targ z kurczakami, oraz takie „dziwne klatki” sprzedawców owoców.