Nie mogę nazwać Wysp Owczych „Krainą Deszczowców”, gdyż w tym specjalizował się już bajkowy Smok Wawelski. Natomiast ten niewielki archipelag faktycznie zasługuje na nazwę: krainy obfitych deszczy, silnych wiatrów, a jak tych ostatnich nie ma, to gęstych mgieł. Deszczowych dni w ciągu roku jest podobno aż 280! Przyleciałem z Islandii miejscowymi liniami Atlantis Air na jedyne lotnisko Wysp Owczych na Wyspie Vadar. Lotnisko należy do jednych z najtrudniejszych i latają tutaj tylko te miejscowe linie lotnicze, a ilość lotów codziennych policzysz na palcach rąk. Lotnisko wybudowali na jedynym na wyspach płaskim odpowiednio dużym kawałku terenu Brytyjczycy, w okresie Ii wojny światowej, podczas jak sami to nazywają przyjaznej okupacji wyspy. Wielka Brytania zajęła w tym czasie wyspę na bazę wojskową. Obecnie formalnie to mini państwo jest terytorium zależnym Danii, ale faktycznie to samodzielny kraj, choć tylko z około 45 tysiącami mieszkańców na kilkunastu wyspach archipelagu. Wyciągnąłem troszkę pieniędzy ze swojej karty płatniczej i mogłem już miejscowymi koronami Wysp Owczych zapłacić w autobusie do Sandavagur, gdzie znalazłem hostel. Noc minęła szybko po dobie w podróży przez Reykjawik, choć wskutek lenistwa naciąłem się, i nie zrobiłem zdjęć temu uroczemu miasteczku. Pogoda wieczorem była byle jaka do zdjęć, eee… zrobię jutro, a w to jutro … lało jakby „ktoś u góry potknął się o wiadro”! Załączam dwa zdjęcia.
Wiecej zdjęć znajdziesz w pełnej relacji TUTAJ